Zakupy gazu. Wspólnie zdziałamy więcej

Przez lata konsumowaliśmy rosyjskie surowce nie zważając, że rachunki płacimy agresywnemu reżimowi. Jak uwolnić się od tej zależności?

29.08.2022

Czyta się kilka minut

Magazyn gazu ziemnego w Brzeźnicy k. Dębicy, sierpień 2016 r. / DAREK DELMANOWICZ / PAP
Magazyn gazu ziemnego w Brzeźnicy k. Dębicy, sierpień 2016 r. / DAREK DELMANOWICZ / PAP

Dopiero po napaści na Ukrainę kraje Europy zrozumiały, jak wiele z naszych pieniędzy szło na uzbrojenie Moskwy. W efekcie dziś przygotowujemy się na przetrwanie zimy, która upłynie pod znakiem wysokich cen energii, a może nawet niedoborów niektórych surowców. Z taką sytuacją jeszcze się nie mierzyliśmy.

Drogi, ale niezbędny

Najwięcej uwagi przykuwa kwestia gazu. Gazprom zakręcił nam kurek z błękitnym paliwem, gdyż Polska nie zamierzała płacić za niego w rublach. Zaczęliśmy się ratować importem z innych kierunków, szczególnie z Niemiec. Czyli nadal kupowaliśmy surowiec z Rosji, tylko przez pośrednika. Wczesnym latem nawet jedna trzecia importowanego przez Polskę gazu przypływała do nas zza Odry. Problem w tym, że Rosjanie postanowili zaszantażować także Niemcy, wstrzymując czasowo dostawy gazociągiem Nord Stream 1. Oficjalnie twierdzili, że to tylko „przerwa techniczna”, jest jednak wielce prawdopodobne, że zimą Rosjanie podbiją stawkę i ponowią swój szantaż. Dla Niemiec byłaby to katastrofalna wiadomość – zużywają prawie jedną czwartą gazu konsumowanego w całej UE.

Będzie to fatalne także dla nas, gdyż zostaniemy zmuszeni, by konkurować z Berlinem o surowiec z Norwegii. W nadchodzących latach ma być on jednym z filarów naszego bezpieczeństwa energetycznego. Płynąć ma do nas przez gazociąg Baltic Pipe, który częściowo zostanie uruchomiony jeszcze tej jesieni, a na pełną skalę w przyszłym roku. By wykorzystać jego potencjał, Polska powinna nie tylko zarezerwować sobie przepustowość w gazociągu, ale też zakontraktować surowiec. Budowa instalacji to dopiero połowa sukcesu – coś musi nią jeszcze płynąć.

– W tym roku prawdopodobnie uda się zapełnić tę rurę dzięki wydobyciu PGNiG – twierdzi Wojciech Jakóbik, analityk sektora energetycznego. – W przyszłym roku pełna moc gazociągu będzie wynosić 10 miliardów metrów sześciennych. PGNiG zapłaciło już za dostęp do przepustowości 8 mld. Nie ma jednak pełnej kontraktacji samego surowca.

Nieoficjalnie można usłyszeć, że rozmowy zbliżają się do finiszu. Wiosną mówiło się o negocjacjach z kilkoma partnerami: Totalem, Shellem i norweskim Equinorem, wciąż jednak nie ma rozstrzygnięcia. A to oznacza, że negocjacje zakończą się najprawdopodobniej w okresie wyżu cenowego. Norweski gaz w dobie kryzysu będzie więc bardzo drogi, ale i tak trzeba będzie go kupić, bo konsekwencje niedoborów kosztowałyby nas jeszcze więcej.

Kupowanie gazu w zimie, gdy jego ceny osiągną niebotyczny poziom, będzie bolesne. I dlatego tak istotne jest jak najszybsze pełne zatłoczenie magazynów. Według unijnego rozporządzenia wszystkie państwa UE powinny to zrobić w co najmniej 80 proc. do 1 października. Obecnie magazyny w całej UE zatłoczone są już w 78 proc., a w Polsce w prawie stu. Problem w tym, że nasze magazyny są małe. Wszystkie rezerwy wystarczą na zaledwie jedną siódmą rocznego krajowego zużycia. Czyli mniej niż dwa miesiące.

– Od kilku lat zwiększamy pojemność magazynów. Jeszcze niedawno mieliśmy 2,7 mld metrów sześciennych pojemności, teraz mamy ponad 3 mld. A to oznacza, że gospodarstwa domowe, zużywające rocznie właśnie 3 mld metrów sześc. gazu, powinny być bezpieczne nawet w najgorszym scenariuszu – przekonuje Jakóbik. – Nasze całkowite roczne zużycie to jednak 20 mld. Dlatego w czarnym scenariuszu możliwe jest ograniczenie dostaw gazu dla przemysłu, ale nie należy siać paniki, te ograniczenia będą kontrolowane. O ile w ogóle będą potrzebne, gdyż przedsiębiorstwa same już ograniczają produkcję. Gaz jest tak drogi, że wielu firm nie stać na płacenie ­rachunków. Ta ­wywołana drożyzną „destrukcja popytu” może ograniczyć nasze roczne zużycie nawet do 17-18 mld metrów sześc.

Wspólnie zdziałamy więcej

Jest dopiero końcówka lata, a mamy już przedsmak tego, co może wydarzyć się zimą. Grupa Azoty tymczasowo zmniejszyła produkcję nawozów, gdyż ceny gazu są tak wysokie, iż stała się ona nieopłacalna. Podobnie uczynił inny producent, Anwil z Włocławka, który w ogóle ją wstrzymał. Niedobór nawozów oznaczać może niższe plony w przyszłym roku, a więc wyższe ceny żywności. W ten sposób tegoroczny kryzys energetyczny wpłynąć może na przyszłoroczną inflację. A to zaledwie jeden z przykładów potencjalnych konsekwencji.

Unia Europejska przyjęła rozporządzenie, wedle którego państwa członkowskie dobrowolnie ograniczą zużycie gazu o 15 proc. w okresie 1 sierpnia – 31 marca. Rada UE może jednak zatwierdzić stan alarmowy, w którym państwa członkowskie będą zobowiązane do większych ograniczeń. Celem tego rozwiązania jest „poczynienie oszczędności na nadchodzącą zimę, tak by przygotować się na ewentualne zakłócenia w dostawach gazu z Rosji, która stale używa dostaw energii jako broni”. Według unijnego planu państwa członkowskie powinny traktować priorytetowo odbiorców chronionych; ewentualne wyłączenia gazu dla gospodarstw domowych i podmiotów użyteczności publicznej miałyby miejsce na samym końcu.

– Polska zrealizowałaby unijny cel nawet bez tych regulacji, gdyż, według danych Ministerstwa Klimatu, w tym roku nasze zużycie spadnie prawdopodobnie o 17 proc. – wskazuje Jakóbik. – Jest tak drogo, że Polacy ograniczają zużycie z własnej woli.

Aktualne ceny gazu winduje nie tylko postawa Rosji, ale też wzmożone zakupy. Państwa UE nabywają gaz na potęgę, by zapełnić swoje magazyny w wymaganych 80 proc. W przyszłym roku limit ten jeszcze wzrośnie – do 90 proc. Kluczowe jest więc uruchomienie mechanizmu wspólnych zakupów gazu, dzięki czemu państwa Europy nie rywalizowałaby między sobą, lecz nabywały surowiec jako jeden silny podmiot, mogący wpływać na ceny. W kwietniu UE uruchomiła platformę do wspólnych zakupów, jednak są one tylko fakultatywne.

– Wspólne zakupy gazu, postulowane przez Polskę jeszcze w 2014 r., byłyby świetnym rozwiązaniem, którego niestety do tej pory wiele krajów nie popierało – wskazuje Wojciech Jakóbik. – Tymczasem unijne zakupy gazu już pokazały swój potencjał. Gdy w maju Rosjanie zakręcili kurek Bułgarom, ci od razu otrzymali miliard metrów sześciennych z puli do dyspozycji Komisji Europejskiej, która zarezerwowała go w Azerbejdżanie jeszcze jesienią 2021 r., gdy wywiad amerykański dopiero uprzedzał o zbliżającej się agresji na Ukrainę.

Mało węgla w kraju węgla

Dla dwóch milionów gospodarstw domowych ogrzewających się wyłącznie piecami węglowymi to dostępność naszego narodowego dobra będzie kluczowa dla przetrwania zimy. Obecnie go brakuje, więc w punktach skupu ceny sięgają 3-4 tys. zł za tonę, co jeszcze w zeszłym roku wydawałoby się niewyobrażalne (według GUS, w 2021 r. tona węgla kosztowała średnio niecały tysiąc złotych).

Rząd prowadzi interwencyjny skup surowca za pośrednictwem spółek węglowych i obiecuje, że zimą go nie zabraknie. Specjaliści z branży mają jednak wątpliwości.

– Rząd nie prowadzi transparentnej polityki informacyjnej, więc trudno powiedzieć, na jakim etapie jest sprowadzanie węgla do Polski. Organizacje branżowe importerów węgla wskazują, że te braki są znaczne – mówi Piotr Maciążek, ekspert rynku energii. – Prawdopodobnie proces kontraktacji węgla nie idzie dobrze. Świadczą o tym szczątkowe informacje dochodzące z rządu. Skoro minister Anna Moskwa informuje, że próbujemy sprowadzać węgiel kolejno z Australii, USA, Kolumbii i RPA, to dla każdej osoby z branży jest oczywiste, że większość firm globalnych jest zakontraktowanych pod korek i nie ma jednego dostawcy, który mógłby dostarczyć nam odpowiednią ilość.

W lipcu doszło też do nieoczekiwanego wyłączenia bloków w czterech dużych elektrowniach, m.in. w Turowie i Kozienicach. To może być kolejna poszlaka, że z dostępem do węgla jest w Polsce wyjątkowo mizernie, co dotyczy nawet energetyki, która do tej pory wydawała się bezpieczna.

– Tego lata na Towarowej Giełdzie Energii możemy obserwować nieustanne komunikaty, że większość bloków energetycznych nie pracuje na sto procent swoich możliwości – zauważa Maciążek. – Elektrownie węglowe ograniczają produkcję energii elektrycznej, gdyż nie ma wystarczającego dostępu do paliwa. Prawdopodobnie w ten sposób prowadzone są oszczędności celem zgromadzenia zapasów na zimę.

Nawet jeśli węgiel uda się wreszcie do Polski dostarczyć, to trzeba będzie go jeszcze rozwieźć po kraju. Tymczasem w naszym systemie logistycznym jest wiele „wąskich gardeł”, które mogą uniemożliwić odpowiednią dystrybucję przed zimą.

– Nasz system logistyczny jest nieprzystosowany do przewozu znacznych ilości importowanego węgla – wskazuje Piotr Maciążek. – PKP Cargo w ostatnich latach sprzedał znaczną część węglarek, czyli wagonów do przewozu węgla, gdyż nie było na nie zapotrzebowania. Śmiem wątpić, że nasze spółki kolejowe mają możliwości, by ten węgiel rozwieźć. Poza tym porty są obciążone eksportem ukraińskiego zboża, kolej zresztą też. A przecież w tym samym momencie musimy jeszcze reorientować dostawy ropy, co także dodatkowo obciąża porty.

Bezpośrednią przyczyną obecnych problemów z dostępem do węgla jest embargo na surowiec z Rosji, które samo w sobie jest słuszne, ale zostało wprowadzone bez odpowiednich przygotowań. Wcześniej należało podjąć próbę zakontraktowania surowca z innych źródeł i dać czas importerom na sprowadzenie węgla, który już został przez nich opłacony.

– Polska jako jedyna wprowadziła embargo na rosyjski węgiel natychmiast. Wszyscy nasi sąsiedzi wdrożyli jakiś okres przejściowy, by móc stworzyć sobie zapasy – twierdzi Maciążek. – Ta decyzja była nietransparentna i wyszła od premiera bez konsultacji z Ministerstwem Klimatu. Świadczy o tym sytuacja sprzed kilku tygodni, gdy prasa [„Dziennik Gazeta Prawna” – red.] nieoczekiwanie dotarła do listu minister Moskwy z końca lutego, w którym informowała, że luka węglowa może być potężna.

Transfery zamiast inwestycji

Teoretycznie moglibyśmy sami wykopać więcej węgla spod ziemi. Premier Morawiecki wielokrotnie przecież zapewniał, że zwiększymy krajowe wydobycie. To jednak nie takie proste. W ostatnich latach nie inwestowano w nowe ściany, chodniki i maszyny.

– Nie wierzę w zapewnienia, według których mamy możliwości zwiększenia wydobycia krajowego. To nie jest sklep spożywczy, do którego przychodzi się po bułkę. Zresztą prezes Polskiej Grupy Górniczej sam przyznał dla portalu WNP.pl, że jest prezesem masy upadłościowej, a nie spółki – zauważa Piotr Maciążek. – Odchodzenie od węgla jest trendem globalnym, a górnictwo jest branżą schyłkową. Obecnie obserwujemy „babie lato” węgla, ale ono potrwa może półtora roku. Wojna w Ukrainie przyspieszy już nie tylko dekarbonizację, ale także odchodzenie od innych paliw kopalnych, w szczególności od gazu.

Przyczyną problemów z ogrzaniem domów najbliższą zimą nie będzie więc tylko brak węgla, ale przede wszystkim zbyt wolna wymiana instalacji cieplnych. Należy zapytać, dlaczego w 2022 r. wciąż kilka milionów gospodarstw domowych ogrzewa swoje domy piecami węglowymi? W Polsce jest spalane 87 proc. węgla wykorzystywanego w gospodarstwach domowych w całej UE. Ma to fatalne konsekwencje dla zdrowia Polek i Polaków, którzy co roku umierają tysiącami z powodu smogu. Jesteśmy ostatnim takim krajem w Europie.

Rząd Morawieckiego, przewidując drastyczny wzrost cen surowców energetycznych najbliższą zimą, uruchamia kolejne programy rekompensujące wyższe rachunki. Najpierw wprowadził dodatek 3 tys. zł. dla wszystkich gospodarstw domowych, które ogrzewają się kotłami węglowymi. Będzie to kosztować budżet 11,5 mld zł. Z kolei 23 sierpnia Rada Ministrów przyjęła projekt analogicznych dodatków dla właścicieli domów opalanych piecami spalającymi inne surowce – gaz, pellet i olej opałowy. Wysokość dodatku zależeć będzie od rodzaju surowca. Programem tym zostaną też pośrednio objęte gospodarstwa domowe podpięte do sieci ciepłowniczych. Zablokowanie wzrostu taryf za ciepło na poziomie maksymalnie 40 proc. – czyli i tak wysokim – zostanie zrekompensowane producentom z budżetu. Koszt tego programu będzie jeszcze wyższy niż dodatek węglowy i wyniesie prawie 14 mld zł.

– Nierozsądne jest to, że nie ma żadnego kryterium dochodowego. Wesprzeć trzeba najbiedniejszych, a nie wszystkich, żebyśmy nie mieli za chwilę jeszcze wyższej inflacji – wskazuje Piotr Maciążek. – Można by wykorzystać resztę tych pieniędzy inaczej, np. dofinansowując instalację pomp ciepła. W sposób, który proponuje rząd, przepalimy miliardy złotych na coś, co w ogóle nie jest przyszłościowe. Te dodatki zostały skonstruowane według logiki toczącej się już kampanii wyborczej.

W obecnej sytuacji pomoc dla mniej zarabiających jest bez wątpienia potrzebna. Jednak objęcie wsparciem od państwa właściwie wszystkich zaczyna przypominać desperację. Rządzący najwyraźniej pogodzili się z faktem, że nadchodzącą zimą czekają nas drastyczne wzrosty cen energii, i próbują jedynie, za wszelką cenę, ograniczyć straty wyborców. To nieszczęście w nieszczęściu, że największy od dekad kryzys energetyczny dopadnie nas niecały rok przed wyborami.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2022

W druku ukazał się pod tytułem: To będzie ciężka zima