Eksperyment nad Eufratem

Zwolennicy obalonego reżimu i terroryści robią, co mogą, by storpedować zbliżające się wybory lub przynajmniej uczynić je niewiarygodnymi.

02.01.2005

Czyta się kilka minut

Rok temu administracja Busha chciała zmienić Irakijczyków w naród zdolny do życia w demokracji, jak to uczyniono z Niemcami i Japończykami po 1945 r. Przewidywano trwającą od 5 do 10 lat okupację, podczas której miał być wyłoniony rząd, już w oparciu o nową konstytucję. Miało ją przyjąć powołane do tego zgromadzenie - stworzone po niezbędnych przygotowaniach, łącznie z trwającym rok lub dwa okresem formowania się sprawnie działających partii politycznych. Ten długi proces miał się rozpocząć zaraz po zaprowadzeniu w Iraku całkowitego pokoju.

Jednak już wiosną 2004 r. Waszyngton pojął, że Irakijczycy to naród o zbyt silnej strukturze plemienno-sekciarskiej i ze zbyt dużą władzą duchownych, aby zrozumiał czy zaakceptował zasady demokratyczne. Biały Dom po cichu zredukował zatem swe cele z prawdziwej politycznej transformacji do jak najszybszego przeprowadzenia jakichś wyborów - tak, by utworzyć legalny rząd iracki, który mógłby przejąć odpowiedzialność za rządzenie krajem. I tak zbliżamy się do przewidzianych na 30 stycznia wyborów, które mają wyłonić 275-osobowe Tymczasowe Zgromadzenie Narodowe. Mimo że przemocy nie ma końca.

Sunnicy ekstremiści, dawni działacze i agenci saddamowskiej partii Baas i salaficcy fundamentaliści robią dziś wszystko, by przeszkodzić w głosowaniu. Większość sunnitów jest przeciwna w ogóle wyborom, bo wie, że żadna konstytucja nie da im tego, co mieli w przeszłości: dominacji nad stanowiącymi większość szyitami i Kurdami. Zwolennicy Baas nie skorzystają więc na wyborach, im zależy na odzyskaniu przywilejów, którymi cieszyli się za dyktatury, zaś salaficcy dżihadziści nie zgodzą się na niemal pewne rządy szyickiej większości, bo uważają szyitów za zdrajców islamu, którzy nie zasługują na to, by żyć, a co dopiero rządzić.

Kiedy ktoś nie chce dopuścić do wyborów lub je unieważnić, zwykle zastrasza kandydatów, zmuszając ich do wycofania się. W ten sposób Jaser Arafat wygrał wybory prezydenckie w Autonomii Palestyńskiej, w których rywalizował z bliżej nieznaną kandydatką po tym, jak ze startu zrezygnowali wszyscy poważni pretendenci; podobnie było z reelekcją Władimira Putina.

A co się dzieje w Iraku? Tytuły w codziennych gazetach wskazują, że rebelianci są tam bardzo aktywni - a przecież prasa odnotowuje tylko duże ataki, pomijając wiele pomniejszych. Jednak rebeliantom nie udało się zastraszyć kandydatów i nie pozwolić im na autoprezentację. Komisja wyborcza zarejestrowała ponad 3,5 tys. kandydatów, wystawionych przez 230 podmioty polityczne, a wśród nich dziewięć wielopartyjnych koalicji. Spośród nich większość głosów zdobędzie zapewne Zjednoczony Sojusz Iracki, popierany przez ajatollaha As-Sistaniego i złożony z 22 partii szyickich; drugie miejsce może przypaść utworzonej przez premiera Ijada Allawiego koalicji sześciu partii. Oprócz nich o wejście do parlamentu walczy plejada partii i partyjek, od komunistów i startujących pod różnymi nazwami panarabskich naserystów (nazwa pochodzi od egipskiego prezydenta Nasera, zwolennika zjednoczenia wszystkich Arabów - red.), przez partie mniejszości religijnych: Asyryjczyków, Chaldejczyków, Koptów i innych niemuzułmanów. Są też partie oparte na indywidualnościach, jak ugrupowanie 81-letniego ministra Adnana Pachachiego, który liczył na tekę premiera; jest też kilkadziesiąt stowarzyszeń zawodowych i innych, które nie używają w nazwach słowa “partia", ale mają listy wyborcze. Jest też ponad 150 kandydatów niezależnych.

Czy mimo sunnicko-baasistowsko-fundamentalistycznej przemocy wybory odbędą się 30 stycznia? Już dochodzi do ataków wymierzonych w kandydatów i komisje wyborcze. Jednak taktyka ta nie sprawdzi się. Wielu kandydatów ma silną ochronę: Allawiego otaczają amerykańscy bodyguardzi opłaceni przez rząd USA, podobnie jak innych członków Rządu Tymczasowego. Ahmed Chalabi, którego Iracki Kongres Narodowy wchodzi w skład koalicji wyborczej Sistaniego, ma ochroniarzy z Wielkiej Brytanii. Stosunkowo bezpieczni są też kandydaci z szyickich miast i wsi. Z drugiej jednak strony normalne wiece wyborcze mogą być organizowane tylko na północy, w bezpiecznym Kurdystanie i być może w mniejszych miastach szyickich (jeden z najważniejszych współpracowników As-Sistaniego, szejk Abdul Mahdi al-Karbalahi, został ranny 14 grudnia w zamachu bombowym koło bramy głównej świątyni w Karbali).

A skoro organizowanie wieców jest niebezpieczne, na znaczeniu zyskuje radio i telewizja. Już teraz ilość czasu antenowego, jaką każdy z 230 podmiotów i 3,5 tysięca kandydatów ma otrzymać do 30 stycznia, jest powodem sporów. Teraz najwięcej uwagi w dwóch programach telewizji irackiej poświęca się Allawiemu - jeden program premier nadzoruje bezpośrednio, drugi jest finansowany przez USA.

Rebelianci mogą też zaatakować podczas samych wyborów w dziewięciu tysiącach punktów do głosowania, z których 1,5 tys. znajduje się na terenach sunnickich - to zbyt wiele, aby zagwarantować im ochronę. Propozycja, by wybory przeprowadzać kolejno w różnych punktach wyborczych, by irackie siły bezpieczeństwa mogły po kolei je ochronić, została odrzucona - co dzień można by skutecznie ochraniać najwyżej 50 punktów, a to wydłużyłoby wybory ponad 30 przepisowych dni. W każdym razie ostatnie starcia w Mosulu pokazały, że iracka policja i Gwardia Narodowa nie będą lub nie potrafią walczyć z rebeliantami: dziś sytuację w Mosulu znowu muszą kontrolować siły amerykańskie i peszmergowie (oddziały Kurdów wywodzące się z antysaddamowskiej partyzantki i będące dziś w północnym Iraku rodzajem policji - red.).

A politycznie? Czy wybory po prostu wydadzą Irak... Iranowi? Tak twierdzi wielu sunnitów z Iraku i spoza niego, łącznie z tymczasowym ministrem obrony Hazimem as-Szalaanem, który przestrzega, że Irańczycy dążą do uzyskania ponownej kontroli nad Irakiem (utracili ją wraz z narodzinami islamu w VII w.). Ta teza może być błędna, ale nie jest czystą fantazją. Po pierwsze, w sojuszu, któremu patronuje ajatollah As-Sistani - on sam jest Persem, nie Arabem - silne są wpływy irańskie. To w Iranie do 2003 r. miała swą bazę Najwyższa Rada Rewolucji Islamskiej (SCIRI), największa partia w tym sojuszu, a także druga pod względem wielkości partia Dawa. Muktada as-Sadr, bandycki duchowny przewodzący “Armii Mahdiego", dostawał z Iranu broń i pieniądze. Nawet Ahmed Chalabi ma silne powiązania z Iranem - CIA oskarżyła go o ujawnienie ważnych tajemnic Teheranowi. Wreszcie, mianowany przez Sistaniego przywódca koalicji Hussajn Szahristani to świecki szyita, inżynier jądrowy o persko brzmiącym nazwisku, który w 1991 r. uciekł do Iranu i pracował przy irańskim reaktorze atomowym w Buszer.

Sunnita As-Szalaan ma zatem wiele argumentów na poparcie swojej opinii. Ale są i inne. Jeden z nich: sami Irańczycy są podzieleni, a SCIRI, Dawa, Chalabi i Sistani są wspierani przez różne irańskie frakcje (jedne ze sobą powiązane, inne zaciekle rywalizujące). Inna sprawa to fakt, że iraccy duchowni, którzy tak podziwiają władzę i bogactwo swych irańskich odpowiedników, równocześnie widzą, że tamci są coraz bardziej znienawidzeni przez własne społeczeństwo. Iraccy duchowni szyiccy są natomiast bardzo popularni - i takimi chcą pozostać. Łakną władzy i bogactwa, ale odpycha ich irański model rządów duchownych. Wiele mówiące jest to, że As-Sistani wybrał świeckiego Szahristaniego na oficjalnego przywódcę swej koalicji wyborczej.

Ostatni fakt ma związek z Ameryką. Sunniccy przywódcy złowieszczo ostrzegają, że 30 stycznia dojdą do władzy posłuszne Iranowi szyickie “czarne turbany", a ich pierwszym postanowieniem będzie żądanie, by USA wycofały się z Iraku. Być może tak się stanie. Jednak ostrzeżenie to nie robi wrażenia na administracji Busha - bo ona będzie wdzięczna za tak doskonałą wymówkę do ewakuacji z Iraku.

Przełożył Mateusz Flak

EDWARD N. LUTTWAK jest politologiem, doradcą w Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (www.CSIS.org). Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005