Kac po rewolucji

„Uprzejmie prosimy wszystkie cudzoziemskie ambasady, żeby się nie wtrącały w irackie sprawy” – powiedział Muktada as-Sadr, który w niedzielę wygrał drugie z rzędu wybory w Iraku. Najniższa w historii republiki frekwencja pokazuje, jak bardzo Irakijczycy są swoim państwem rozczarowani.
w cyklu STRONA ŚWIATA

13.10.2021

Czyta się kilka minut

Zwolennicy Muktady as-Sadra świętują jego zwycięstwo w wyborach. Bagdad, 11 października 2021 / fot. AP/Associated Press/East News /
Zwolennicy Muktady as-Sadra świętują jego zwycięstwo w wyborach. Bagdad, 11 października 2021 / fot. AP/Associated Press/East News /

Muktada as-Sadr wygrał już poprzednie wybory w 2018 roku, kiedy to wprowadził 54 posłów do 329-osobowego parlamentu. Teraz uzyskał jeszcze lepszy wynik – w nowym parlamencie będzie mieć już ponad 70 posłów. To wciąż za mało, by samodzielnie rządzić w Bagdadzie.

Dobiegający pięćdziesiątki Muktada as-Sadr jest największym beneficjentem porządków, jakie w 2003 roku zaprowadzili tu Amerykanie po zbrojnej interwencji. Wcześniej 40-milionowym dziś krajem rządził dyktator Saddam Husajn. Wywodził się z irackich sunnitów, którzy dzięki niemu korzystali z przywilejów władzy. Szyitom, stanowiącym dwie trzecie ludności, pozostawało w najlepszym wypadku znosić tyranię Saddama, buntowników czekały brutalne prześladowania. Ojciec Muktady, wielki ajatollah Mohammed Sadik as-Sadr, a także jego stryj, Mohammed Bakir zostali zamordowani na rozkaz tyrana. Saddam kazał zabić także dwóch braci Muktady.

Muktada, który nigdy nie dorównał ojcu ani stryjowi w teologicznej wiedzy, przejął po nich polityczne przywództwo. Kiedy w 2003 roku Amerykanie najechali na Irak i obalili Saddama Husajna, Muktada na czele swoich zwolenników z Armii Mahdiego wydał im wojnę.  Uczestniczył jednocześnie w każdych wyborach do władz ustanowionej przez Amerykanów republiki. Żaden iracki rząd nie powstał, nie uzyskawszy jego błogosławieństwa.

W Iraku przyjęto zwyczaj, że premierem kraju będzie szyita, przewodniczącym parlamentu – sunnita, zaś na ceremonialne stanowisko prezydenta kraju wybierać się będzie Kurdów, stanowiących jedną piątą ludności kraju i zamieszkujących jego północ, na pograniczu z Iranem, Turcją i Syrią.

Muktada i jego zwolennicy wygrali wybory w 2018 roku, ale zabrakło im głosów, by utworzyć własny rząd, więc musieli układać się z przywódcami innych partii. Targi zajęły prawie rok, a gdy koalicjanci dogadali się w końcu w sprawie wyboru premiera, w kraju wybuchła rewolucja.

Rewolucja październikowa

W październiku 2019 roku, Irakijczycy, zwłaszcza młodzi, niezadowoleni z biedy, kulejącego państwa, a przede wszystkim wszechobecnej korupcji (panujący prezydent Barhan Salih twierdzi, że od 2003 roku iraccy dygnitarze ukradli z państwowego skarbca i ukryli w zagranicznych bankach co najmniej 150 mld dolarów) wyszli na ulice domagając się ustąpienia całej klasy politycznej i gruntownych reform. Żądali m.in., by stanowiska państwowe przyznawać jedynie na podstawie kompetencji, a nie według kryteriów religijnych czy narodowościowych. Stary zwyczaj – twierdzili rewolucjoniści październikowi – służy jedynie zawłaszczeniu republiki przez partyjne koterie. Tego samego i w tym samym czasie domagali się uczestniczy podobnych ulicznych rewolucji w Libanie, Sudanie, Algierii, a ostatnio także w Tunezji.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ


W ulicznych rozruchach zginęło ponad 600 ludzi, a ponad 20 tysięcy zostało rannych. W tłumieniu demonstracji i represjach wobec ich uczestników brali udział bojownicy z Armii Mahdiego Muktady, a także wcieleni do rządowego wojska ochotnicy z szyickiego Pospolitego Ruszenia, które w 2017 roku rozgromiło zajmujący jedną trzecią Iraku samozwańczy kalifat Państwa Islamskiego. Iracka „rewolucja październikowa” zmusiła jednak do ustąpienia rząd premiera Adela Abdula Mahdiego, a jego następca Mustafa al-Kadhimi, szef wywiadu, obiecał demonstrującej młodzieży wcześniejsze wybory i reformy. Kres rewolucji położyły jednak nie tyle obietnice nowego premiera, co pandemia COVID-19.

Iracki premier dotrzymał słowa i na rok przed terminem urządził nowe wybory. Kazał nawet podzielić kraj na więcej okręgów wyborczych, by ułatwić walkę o mandaty kandydatom niezależnym, cieszącym się lokalnym poważaniem, niezwiązanym z partiami politycznymi. I były to właściwie jedyne obietnice, jakie spełnił.

Iracka klasa polityczna ani myślała bowiem ustępować czy specjalnie się zmieniać, dlatego też do nowych wyborów stanęły te same partie i ci sami politycy, przeciwko którym wybuchła rewolucja. Zanim zaś do elekcji doszło, w zamachach i skrytobójczych mordach zginęło kilkudziesięciu rewolucyjnych działaczy, którzy najgłośniej i najwytrwalej domagali się zmian.

To wszystko przedstawienie

W rezultacie przywódcy „październikowej rewolucji”, którzy przed dwoma laty domagali się nowych wyborów, teraz, kiedy je ogłoszono, rozczarowani i zgorzkniali, wzywali swoich zwolenników do bojkotu elekcji. „Tego nie da się zmienić, ulepszyć. Ci, którzy stworzyli system, będą za wszelką cenę go bronić, bo jako jedyni czerpią z niego korzyści” – tłumaczyli, przekonując, że trzeba stworzyć nowy porządek, a wyhodowaną przez Amerykanów republikę należy odrzucić w całości, a nie próbować ją doskonalić.

Posłuchali głównie młodzi i w efekcie do wyborczych lokali pofatygowało się w niedzielę ledwie 41 proc. uprawnionych do głosowania, najmniej od obalenia tyranii Saddama Husajna. W wyborach w 2005, 2009 i 2014 roku frekwencja wynosiła około dwóch trzecich, w 2018 – ledwie 44 proc. W tym roku jeszcze mniej, choć do głosowania zachęcał cieszący się szacunkiem i sympatią premier Mustafa al-Kadhimi, a przede wszystkim wielki ajatollah, sędziwy Ali as-Sistani, największy autorytet religijny irackich szyitów. W Bagdadzie głosowała ledwie jedna trzecia wyborców, w Sulejmaniji, na północy kraju – 25 proc., a jeszcze w porze niedzielnego obiadu przedstawiciele komisji wyborczych obawiali się, że frekwencja nie sięgnie 20 proc. „To wszystko jedynie przedstawienie” – tłumaczył zagranicznemu dziennikarzowi pewien mieszkaniec Bagdadu, dlaczego nie wziął udziału w wyborach. „Zmieniają się premierzy, ale nic tak naprawdę się nie zmienia, wciąż rządzą nami ci sami ludzie, którzy na uwadze mają wyłącznie własne dobro”.

Drugie miejsce (38 posłów) za Muktadą as-Sadrem zajął na wyborczej mecie przewodniczący parlamentu, sunnita Mohammed al-Halbousi, a trzecie – były premier (2006-14) Nuri al-Maliki wraz ze swoją partią i 37 posłami. Sześćdziesiąt jeden mandatów podzieliły między siebie stare kurdyjskie partie, należące do zwaśnionych rodów Barzanich i Talabanich. W nowym parlamencie zasiądzie też zapewne kilkunastu posłów niezależnych, niedawnych „październikowych rewolucjonistów”, ale nie będą mieli wiele do powiedzenia w sprawie wyboru nowego premiera, rządu czy polityki państwa.

Przegrani

Przy powoływaniu nowych władz więcej do powiedzenia będą mieli nawet najwięksi przegrani wyborów, Fatah – polityczna koalicja zbrojnych, szyickich milicji z Pospolitego Ruszenia, pogromcy kalifatu. W poprzednich wyborach zajęli drugie miejsce (48 mandatów) i nieustępliwie targowali się z Muktadą o podział stanowisk. Teraz będą mieli zaledwie 18 posłów.

W 2018 roku Irakijczycy głosowali na Fatah, pamiętając, że to Pospolite Ruszenie rozprawiło się z kalifatem. Teraz, do wyborczej klęski Fatahu doprowadziło przekonanie Irakijczyków, że jego przywódcy chętniej służą sąsiadom z Iranu, niż dbają o irackie dobro, i że gotowi są potraktować Irak jako pole bitwy w zastępczej wojnie, którą Irańczycy toczą od lat z Amerykanami. Do Fatahu i Pospolitego Ruszenia zniechęcała też Irakijczyków pamięć o brutalności, z jaką tłumiły uliczną „rewolucję październikową”.

Przegranym wyborów może okazać się także premier Mustafa al-Kadhimi, który jako kandydat niezależny i ugodowy został wybrany na szefa rządu przez przywódców wielkich, politycznych ugrupowań. Okazał się sprawnym zarządcą, czym zasłużył sobie na szacunek rodaków, i jeszcze zręczniejszym dyplomatą, co zyskało mu sprzymierzeńców zagranicą. Mustafy al-Kadhimiego na stanowisku premiera życzyliby sobie zarówno Amerykanie, jak i Irańczycy i Saudyjczycy, rywalizujący o wpływy na Bliskim Wschodzie. Ale popularność dotychczasowego premiera wcale nie musi spodobać się Muktadzie, który może zastąpić al-Kadhimiego kimś mniej znanym i łatwiejszym do kontroli.

Muktada patriota

Muktada as-Sadr wygrał drugie z rzędu wybory wcielając się w rolę irackiego patrioty, nieznoszącego, by ktokolwiek wtrącał się do spraw w Bagdadzie. Walczył z Amerykanami, gdy okupowali Irak, dziś sprzeciwia się Iranowi. „Uprzejmie prosimy wszystkie cudzoziemskie ambasady, żeby się nie wtrącały w irackie sprawy” – powiedział w zwycięskiej mowie po ogłoszeniu wyniku wyborów.

Sadr nie jest jednak wrogiem Iranu. Pobierał nauki u irańskich ajatollahów i podobnie jak oni nie życzy sobie jakichkolwiek amerykańskich wojsk na Bliskim Wschodzie (USA ponownie wysłały do Iraku wojska na pomoc w wojnie z kalifatem i dziś utrzymują tam 2,5 tys. żołnierzy; w czerwcu Waszyngton i Bagdad uzgodniły, że do końca roku część z nich wyjedzie do Ameryki, a pozostali będą szkolić irackie wojsko).

Katarski eksperyment

Na początku miesiąca na eksperyment z monarchią konstytucyjną zdecydowali się władcy królestwa Kataru, zabiegający o dobry wizerunek przed piłkarskimi mistrzostwami świata, których będą gospodarzem w przyszłym roku. Latem kupili Lionela Messiego do paryskiego klubu PSG, którego są właścicielami, a jesienią postanowili urządzić pierwsze w dziejach katarskiego królestwa wolne wybory.

Emir Tamim ibn Hamad as-Sani pozwolił, by poddani po raz pierwszy wybrali dwie trzecie członków jego Wielkiej Rady (pozostałą trzecią część monarcha wyznacza sam). Wybierać mogli jedynie rdzenni Katarczycy, czyli potomkowie arabskich koczowników, którzy żyli tu już w latach 30., gdy niepodległe od 1972 roku królestwo należało jeszcze do Imperium Brytyjskiego. Nie mogli, ma się rozumieć, cudzoziemcy, którzy przybywają tu – a niektórzy osiedli na stałe – za chlebem, czyli niemal 90 proc. mieszkańców niespełna 3-milionowego królestwa.

Po wyborach ogłoszono, że z przywileju głosowania skorzystały dwie trzecie poddanych emira, ale do Wielkiej Rady nie wybrali żadnej z 26 kandydujących kobiet (wszystkich kandydatów było dziesięć razy więcej). „Te wybory to eksperyment i nie można spodziewać się, że Wielka Rada już pierwszego roku będzie parlamentem co się zowie” – przestrzegał przed wyborami minister dyplomacji szejk Mohammed ibn Abdurrahman as-San.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej