Dzień Syna Człowieczego

Oto paradoks Adwentu: wspomnienie konkretnego wydarzenia z przeszłości nakłada się na oczekiwanie tego, czego jeszcze nigdy nie było.

22.11.2021

Czyta się kilka minut

Poranna mgła w Lublinie. 9 listopada 2018 r. / WOJCIECH PACEWICZ / PAP
Poranna mgła w Lublinie. 9 listopada 2018 r. / WOJCIECH PACEWICZ / PAP

Czy sygnał budzika, hałas śmieciarki, a może śmiech dziecka – w każdym razie jawa – przedostała się przez twoją krawędź snu? Jeszcze nie otwieraj oczu. A jeśli powieki masz już uniesione – poczuj ich ciężar i pozwól im opaść. Czujesz, jak powietrze wślizguje się w nozdrza? Zimne? Ciepłe? Jaki zapach ma przestrzeń?

Rano

Ciężar kołdry na ciele, ciężar ciała na łóżku. Porusz palcem prawej nogi – ­­ ­powoli, poczuj, ile mięśni, kości i stawów współpracuje, by się odgiął do góry. A teraz wszystkie te, które podwijają ku dołowi stopy ten najdalszy koniec twego ciała (patrząc z perspektywy głowy, w której uczniowie Kartezjusza chętnie zamknęliby świadomość).

Otwórz oczy. Pierwszy raz w nadchodzącej właśnie reszcie twojego życia. Pierwszy raz czując ciało, które jeszcze trochę śpi, lecz siada. Pierwszy raz nieco mechanicznie zmierza do łazienki, czując: lewa stopa, począwszy od pięty, wspiera się na ziemi, przyjmuje na siebie cały ciężar, noga odpowiada na siłę grawitacji – stawy, mięśnie i kości, kostka, łydka, goleń, kolano, udo, aż po pośladek. Potem druga noga, i znowu, i znowu – ile kroków postawiłeś, zanim pierwszy raz w – nieco krótszej już – reszcie twojego życia woda (zimna? letnia? ciepła?) spłynie po twojej twarzy? Jak tam twój kręgosłup?

Powtarzam sobie te uważnościowe mądrości od rana, także wtedy, gdy pierwszy raz idę do swej starej pracy, trasą tą samą, co zwykle. Lekko przestraszony, bo z otwierającą się coraz szerzej świadomością pozoru kolistości czasu, złudzenia powtarzalności zdarzeń. Ta jesień nie jest tamtą z poprzedniego roku. Wykład, który wygłoszę za 30 minut (nie zmieniam jego treści od lat, bo dotyczy ­philosophiae perennis, filozofii wieczystej), wygłoszę po raz pierwszy. Do studentów, którzy jeszcze nigdy w tamtej chwili, co nadejdzie za niecałe już pół godziny, nie siedzieli w sali.

Od tej właśnie nadchodzącej, stale ubywającej reszty twego życia nie sposób uciec w żadną świętą wieczność – choćby wiara nie wiem, jak silna była, a pobożność żarliwa. Nawet liturgiczna tradycja o starożytnych korzeniach łudzi swoich wyznawców: ten sam rytuał, te same teksty pieśni, modlitw, czytań – ale Adwentu, którego nadejście tamte wyrażają, jeszcze nigdy nie było. Idzie więc pierwszy, w – krótszej niż rok temu (myślę z drżeniem) – właśnie nadchodzącej reszcie mojego życia.

Obiad z mistrzami

Twoje drżenie jest niepotrzebne, powiedziałby mi zapewne dawno zmarły cesarz-filozof, albowiem „chociażbyś miał żyć jeszcze trzy tysiące lat albo dziesięć tysięcy razy dłużej, przecież pamiętaj o tym, że nikt innego nie traci życia nad to, którym żyje, a innym nie żyje, jak tym, które traci. Najdłuższe więc równa się najkrótszemu. Teraźniejszość jest bowiem równa u wszystkich, a więc i to, co się traci, jest równe”. Właśnie nadchodząca reszta twojego życia zawsze jest taka sama.

Pierwszy raz przeczytaj tym umysłem, który właśnie w tobie się tworzy – mógłby powiedzieć Marek Aureliusz – co Mistrz chrześcijaństwa mówił o przyjściu Królestwa. W wersji Łukasza, kanonicznej, kopiowanej przez wieki, wydawanej drukiem, noszonej w procesjach i czytanej w kościołach stoi tak: „Zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: »Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest, albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże w was jest«. Do uczniów zaś rzekł: »Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: Oto tam, lub: Oto tu. Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi! Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego«” (Łk 17, 20-24).

Królestwo jest w tobie, we właśnie nadchodzącej reszcie twojego życia, które jest dniem Syna Człowieczego (hebraizm ten znaczy po prostu: człowiek). A długotrwałe jest i rozciągnięte w czasie jak błysk pioruna albo jak ruch kieszonkowca pozbawiający cię portfela, gdy mrugasz oczami.

Ta sama opowieść w wersji Tomasza – która w jednym egzemplarzu przeleżała nieruchomo, zamknięta w glinianym dzbanie, przysypana piaskiem pustyni – głosi: „Zapytali go uczniowie: »Kiedy nastanie odpocznienie umarłych i kiedy przyjdzie nowy świat?«. Jezus odrzekł: »To, czego szukacie, nadeszło, lecz wy tego nie rozpoznajecie«” (EwT 51). I parę wersów niżej: „Uczniowie spytali go: »W którym dniu przyjdzie królestwo?«. Odpowiedział Jezus: »Nie przyjdzie przez wypatrywanie go i czekanie na nie. I nie powiedzą: Patrz tu!, ani: Patrz tam! Królestwo Ojca rozszerza się po ziemi, a ludzie go nie widzą«” (EwT 113).

Nie zobaczysz – mówi Mistrz (ortodoksi zgadzają się tu z wyklętymi) – żadnego kawałka wieczności wśród rzeczy rozbłyskujących na moment, żadnego nieporuszonego, świętego kamienia w meandrującym strumieniu świata. Królestwo jest w tobie, w twoim (zawsze pierwszym) odczuciu ruchu palcem, w twoim (zaskoczonym jak niemowlę przez nieznany dotąd smak utartego jabłka) dotyku dłoni osoby, którą od zawsze kochasz, w twoim (nieoczekiwanym) rozpoznaniu śpiewu skowronka, w twoim spostrzeżeniu dobrze znanego widoku za oknem, zmaterializowanym na niespodziewającej się niczego siatkówce oka.

Rozszerza się, a nie widzisz go – patrząc uparcie w wąską szczelinę zbudowaną z oczekiwań. To tak jakbyś, poszukując wiedzy, stanął w centrum Oksfordu i zapytał: „którędy na ten słynny uniwersytet?”.

Popołudniowe cienie

Królestwo wszędzie jest, a nic nie zasłania, wszystko pokazuje. Jak światło – nie przypadkiem widzący wszystkich tradycji nazywali je tym imieniem. Patrzę pod nogi – widzę drewnianą podłogę. W lewo – białą ścianę. W prawo – ptaka za oknem. Na pewno to widzisz? Co wpada w twoją źrenicę? Dociera do siatkówki? Pobudza nerw wzrokowy?

Nie pióro ptaka. Nie farba ściany. Nie drewno podłogi.

„Człowiek, rodząc się, jest miękki i wrażliwy; umierając – twardnieje i sztywnieje; dziesięć tysięcy rzeczy rodząc się jest miękkich i wrażliwych, umierając – twardnieje i sztywnieje. Twardość i sztywność towarzyszy śmierci. Miękkość i wrażliwość – towarzyszą życiu” – zauważa Księga Dao. Obserwacja oczywista dla tych, którzy próbowali dotrzymać kroku własnym dzieciom w ćwiczeniach rozciągających: „tato, złap proste nogi za stopy, dotknij głową kolan... ale kolan nie zginaj!”. Obserwacja oczywista, gdy myślimy o ciele. Czy równie jasno dostrzegamy jej prawdziwość, myśląc o myślach? Sokrates, młody do siedemdziesiątki, wiedział, że nie wie. Chodził i pytał. Jego stary uczeń, Platon, ujrzał – tak był przekonany – nieruchomy świat idei. Inni też, twierdził, mogą je zobaczyć – jeśli tylko wyjdą z umysłowej pieczary, w której marne cienie biorą za prawdę. Nie powiedział Platon, gdzie iść dalej po wyjściu z jaskini.

„Bez wychodzenia z domu można poznać świat. Bez wyglądania przez okno można poznać Drogę nieba”. Na przekór mądrości Księgi Dao spoglądam za szybę, hen nad parapetem. Pierwszy raz widzę tak zamglone powietrze. Wychodzę z domu, wdycham zapach pierwszy raz opadłych liści (w całej reszcie swojego życia będą butwieć, rozkładać się, stawać częścią gleby). Bez żalu, że mnie nie ma gdzie indziej, idę ścieżką, która zaczyna się pod podeszwami moich butów.

Świat jest dziwny. Stopy zanurzone w pianę liści – miękką, puszystą i rudą, jak zakrzepła krew. Dookoła tyczki młodych buków, siwa szczecina ziemi. Ani śladu człowieka, a rosną w równych rzędach, jakby sadzili je żołnierze. Schodząc między drzewami nad rzekę, naśladuję siebie, gdy miałem pięć lat. Szuram nogami w rudej warstwie jeszcze nie ziemi, błocę spodnie, niszczę buty. Płaska jak lustro, nieporuszona powierzchnia wolno płynącej wody onieśmiela: „czemu hałasujesz?”. Ciało nieruchomieje. Pozornie. Krew płynie jeszcze przyspieszonym rytmem, oddech porusza się razem z liśćmi, które tu i tam utrzymały się na dębach i kołyszą się przed swoim pierwszym lotem.

Od dawna tu przychodzę, nigdy tu nie byłem. Reszta mojego życia skraca się i trwa już tylko tyle, co mrugnięcie oka. Przychodzi. Powieka unosi się, rzeka dalej płynie. Nie wiem, co powiedzieć, bo każde słowo już w chwili, gdy krtań zaczyna drgać – jest spóźnione. I każda synaptyczna błyskawica uderza myślą zawsze w to, co było. Wieczne Tworzenie z niczego napełniając wszystko, bezgłośnie krzyczy: Nie jesteś sam... Nie nadawaj imion…©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021