Dziecięca choroba pokoleniowości

Pokolenia odnajdujemy wyłącznie tam, gdzie jest historia. Każde opisane w historii literatury czy historii idei „pokolenie” zostało ufundowane na jakiejś traumie zbiorowej.

06.09.2013

Czyta się kilka minut

Witold Serocki, Pianophonie 45 / Dzięki uprzejmości Polskiego Wydawnictwa Muzycznego www.pwm.com.pl
Witold Serocki, Pianophonie 45 / Dzięki uprzejmości Polskiego Wydawnictwa Muzycznego www.pwm.com.pl

Kategoria pokolenia jest zbyt szeroka i zbyt wieloznaczna. Już na wstępie muszę więc zastrzec, że będę ją przywoływał na sposób co prawda nie arbitralny, ale sytuacyjny. Użyję jej tak, jak używano (używaliśmy) jej przy samodefiniowaniu się „pokolenia bruLionu”. A także w ostatnim – jak na razie – polskim klasycznym konflikcie pokoleniowym: o pierwszeństwo własnej traumy, do jakiego doszło pomiędzy „pokoleniem bruLionu” (a później „pokoleniem lat 80.”) a „pokoleniem Marca ’68”. Będę więc w tym tekście przypisywał kategorii pokolenia takie cechy, jakich ja sam w niej poszukiwałem w latach 80. i 90.

CZYM JEST POKOLENIE?

Wilhelm Dilthey (cytowany przez Kazimierza Wykę w tekście „Pokolenia literackie”, już w latach 80. uważanym przez wielu polonistów za anachroniczny, który jednak na mnie miał wpływ formacyjny) zwraca uwagę na „wielkie wydarzenia” jako na fundament pokoleniowości. „Generacja tworzy ciaśniejszy krąg jednostek, które na skutek zależności od tych samych wielkich zdarzeń i przemian, jakie miały miejsce w okresie ich pobudliwości, mimo rozmaitości czynników, które się później dołączyły, związane są w pewną jednolitą całość”. „Wielkie wydarzenia” to wydarzenia historyczne. Pokolenia odnajdujemy bowiem wyłącznie tam, gdzie jest historia. Każde opisane w historii literatury czy historii idei „pokolenie” zostało ufundowane na jakiejś traumie zbiorowej. W świecie posthistorycznym, gdzie trauma indywidualna, prywatna przeważa nad traumą zbiorową, narracja pokoleniowa się nie pojawia. Narracja pokoleniowa może odgrywać w wychodzeniu z traumy zbiorowej rolę analogiczną do tej, jaką w wychodzeniu z traumy indywidualnej odgrywa terapia. Ale może też odgrywać rolę analogiczną do neurotycznego natręctwa powtórzeń. Może uwięzić całe pokolenie w zbiorowej traumie na zawsze.

 Zacytujmy raz jeszcze Kazimierza Wykę: „Najszerszy zasięg posiadają te przeżycia pokoleniowe, które nie tylko się odnoszą do kwestii literackich, ale całą zasadniczą strukturą wszystkich ludzi żyjących w pewnym okresie wstrząsają aż do korzeni”. Pierwsze pokolenie romantyków niemieckich zostało ufundowane na doświadczeniu przemarszu Napoleona przez Niemcy i Europę, a później jego upadku. Pokolenie polskich romantyków – na zbiorowej traumie utraty państwa, które jeszcze pokolenie rodziców uważało za gwarantujące im wolność sarmackie imperium. Mamy pokolenie Niemców ukształtowane przez zbiorową traumę I wojny światowej, reprezentowane zarówno przez Remarque’a, jak też przez Hitlera. Jest „pokolenie Kolumbów” ukształtowane przez zbiorową traumę okupacji i Powstania Warszawskiego. „Pokolenie »Współczesności«”, które charakteryzuje sztuczne spychanie w estetykę bardziej kompleksowego doświadczenia „odwilży” i jej szybkiego stłumienia. Jest wreszcie pokolenie ukształtowane przez zbiorową traumę milicyjnej przemocy i antysemickiej nagonki Marca ’68, mające swoje skrzydło polityczne („komandosów”) i swoje skrzydło estetyczne (Nową Falę). I pokolenie „bruLionu” ukształtowane w gęstej sekwencji upadku Gierka, „karnawału” pierwszej Solidarności i stanu wojennego, którego następstwem była skuteczna pacyfikacja polskiego społeczeństwa, któremu wolność zwróciła dopiero geopolityka.

Pokolenie na pewno nie jest pojęciem biologicznym, naturalistycznym. Jest pojęciem kulturalistycznym. Poza przybliżoną równoległością wieku biologicznego, a nawet poza fatalistyczną sekwencją „wielkich” historycznych wydarzeń będących źródłem zbiorowych traum, pojęcie „pokolenia” zakłada także istnienie pewnych form estetycznych, które „rówieśnicy” wspólnie tworzą lub do których wspólnie się odwołują. Ale przede wszystkim zakłada pragnienie, wręcz przymus (natręctwo?) stworzenia wyrazistej „pokoleniowej narracji”.

OSTATNI TAKI KONFLIKT POKOLEŃ

Nie ma pokolenia bez konfliktu pokoleń. Jak pisze niezastąpiony Wyka: „spór pokoleń jest zjawiskiem najbardziej uderzającym w istnieniu pokoleń”. Ostatni jak do tej pory klasyczny konflikt pokoleniowy w Polsce wydarzył się pomiędzy „pokoleniem ’68”, a „pokoleniem bruLionu”. To młode pokolenie podgryza starsze, a starsze próbuje się przed młodszym bronić, nieraz prewencyjnie. Podgryzanie „pokolenia ’68” przez „pokolenie bruLionu”, a także działania obronne pokolenia starszego rozpoczęły się nieomalże u początków istnienia kwartalnika „bruLion”, na długo zanim paru krytyków towarzyszących i krytyków złośliwych zaczęło w ogóle używać pojęcia „pokolenie bruLionu”.

Oba „pokolenia” wywodziły się raczej z wąskich „kół rówieśniczych” (wedle typologii znowu dostarczonej przez Wykę). Ale też oba uformowały się ostatecznie, uzyskały swój sens dzięki nawiązaniu do traumy zbiorowej, wydarzenia historycznego. W przypadku „pokolenia ’68” związek „koła rówieśniczego” („komandosów”) z wydarzeniem historycznym i wynikającą z niego traumą zbiorową był ewidentny. Członkowie tego „koła rówieśniczego” organizowali wiec studencki na Uniwersytecie Warszawskim, od którego rozpoczęły się wydarzenia marcowe. W przypadku „pokolenia bruLionu”, wydarzenia historyczne były niezależne od jego działań czy woli, stały się tłem, na którym ukształtowała się tożsamość „rówieśniczej grupy”. Chętnie nawiązującej później – szczególnie w kontekście międzypokoleniowej polemiki – do szerszej zbiorowości „pokolenia stanu wojennego”, „pokolenia lat 80.” (tej części roczników urodzonych w latach 60., którą charakteryzował negatywny stosunek do PRL i uczestnictwo w protestach lat 80.).

Robert Tekieli – redaktor „bruLionu” – bardzo wcześnie zadekretował na łamach kwartalnika powstanie „pokolenia ’86”. Sama zaproponowana przez niego nazwa, która się zresztą nie przyjęła, była rzuceniem rękawicy pokoleniu starszemu. Inne podstawy wyboru tej daty były dosyć wątłe: powstanie w tym akurat roku paru środowisk kontestacyjnych, ekologicznych, pacyfistycznych, anarchistycznych, a także samego „bruLionu” (to ostatnie wydarzenie było antydatowane, gdyż pierwszy numer kwartalnika ukazał się w roku 1987).

Od pierwszych numerów „bruLionu” pojawiają się w nim szyderstwa z pomniejszych epigonów Nowej Fali, a także zaczepki pod adresem Adama Michnika jako niekwestionowanego lidera politycznego skrzydła „pokolenia ’68”. Paradoksem, na który natrafił „bruLion”, pragnąc stworzyć alternatywę dla wcześniejszej formacji, był specyficzny moment w ewolucji „pokolenia ’68”. Zaangażowana politycznie, wyraźnie odwołująca się do zbiorowej traumy, Nowa Fala przechodziła właśnie gwałtowną ewolucję do klasycyzmu na łamach „Zeszytów Literackich”. Jednocześnie lider politycznego skrzydła „pokolenia ’68”, Adam Michnik, stawał się jedną z centralnych postaci ideowych i politycznych sporów nowej rzeczywistości. Kontynuując – zarówno we współtworzonych przez siebie mediach, jak też we własnej publicystycznej i eseistycznej twórczości – właściwą „pokoleniu ’68” strategię nieco redukcyjnego podporządkowania literatury i estetyki zaangażowaniom politycznym i ideowym. „BruLion” atakował zatem „zaangażowanie i redukcję estetyki do polityki”, którą przypisywał „starszemu pokoleniu”, a jednocześnie szydził z „klasycyzującego solipsyzmu” „Zeszytów Literackich”. Co może nie daje obrazu nadzwyczajnej spójności wewnętrznej, jednak pokazuje uwikłanie w konflikt pokoleniowy, charakterystyczny dla formacji tego typu.

POKOLENIOWE NEUROZY

Kiedy narracja pokoleniowa jest terapią zbiorowej traumy, a kiedy staje się neurotycznym natręctwem powtórzeń? Kiedy wyzwala od zbiorowej traumy, a kiedy buduje z niej więzienie dla całego pokolenia, przez całą jego biografię? Zarzut „pokolenia bruLionu” (przejęty później przez sporą część „pokolenia lat 80.” pod adresem „pokolenia ’68”) sprowadzał się do napiętnowania natrętnego powtarzania traumy marcowej, szczególnie w jej aspekcie nawiązującym do antysemickiej nagonki, czystek i wymuszonej emigracji. Zarzucaliśmy „komandosom” „marcyzm” (pojęcie stworzone zresztą przez osobę spoza środowiska „bruLionu”). Formułowaliśmy to oskarżenie w pełnym poczuciu własnej niewinności. Antysemityzm był dla nas czymś odrażającym i groteskowym. „BruLionowcy” byli wówczas raczej lewakami i kosmopolitami, a z katolickich i narodowych świętości szydzili brutalniej niż z martwej już dla nich symbolicznie „komuny”. Wierzyliśmy też w niewinność całego „pokolenia stanu wojennego”, dla którego miesięcznik „Znak” publikował właśnie swój numer specjalny poświęcony kulturze żydowskiej (szybko zyskał status „kultowego”). Byliśmy święcie przekonani, że w Polsce lat 80. antysemityzmu już nie ma, a w Polsce lat 90. antysemityzmu nie będzie, zatem prewencyjna walka z nim jest tylko pokoleniową neurozą.

Upływający czas osłabił niestety siłę naszego ówczesnego argumentu w międzypokoleniowym sporze. Antysemityzm kulturowy i polityczny stał się w Polsce faktem. Do dziś stałym argumentem „pokolenia lat 80.” jest próba tłumaczenia przynajmniej części tego oczywistego już antysemityzmu prewencyjną walką prowadzoną przez czołowych reprezentantów „pokolenia ’68” w początkach lat 90., kiedy żadnego antysemityzmu ponoć jeszcze w Polsce nie było. Faktem jest, że podejrzenie o antysemityzm pojawiało się w sporach z lat 90. nieco zbyt często, także pod adresem osób, które antysemitami nie były i nie stały się nigdy.

Podczas gdy „pokolenie bruLionu”, a później „pokolenie lat 80.” zarzucało „pokoleniu ’68” nadmierne eksponowanie i reprodukowanie własnej zbiorowej traumy, „pokolenie ’68” sugerowało, że to „pokolenie stanu wojennego” oddaje się „martyrologii”, nadmiernie eksponując zbiorową traumę własnej młodości. Zarzutem, jaki istotnie można postawić „pokoleniu lat 80.”, jest dzisiejsza neurotyczna próba reprodukowania pejzażu, który nawet jeśli straszny, był jedynym znanym pejzażem naszej młodości, czasu naszego kształtowania. Zarówno wielu celebrytów, jak też bardziej anonimowych reprezentantów mojego pokolenia wciąż „żyje w stanie wojennym”, odtwarza na użytek własnej psyche sytuację schyłku zimnej wojny. Podstawiając pod „naszych” i „imperium zła” coraz to nowych adwersarzy współczesnych, rządzących się nieco inną logiką sporów ideowych („tradycjonalistów” i „progresistów” w Kościele, gejów i homofobów, ekologów i tropicieli „spisku globalnego ocieplenia”, Demokratów i Tea Party, PO i PiS...). Na łamach „Do Rzeczy”, „W sieci” czy „Gazety Polskiej” współczesne wojny kulturowe i konflikty polityczne są uparcie wpisywane w schematy historyczne, gdzie „komuchami” są zachodni socjaldemokraci, Unia Europejska nowym RWPG, Jan Paweł II lub Benedykt XVI Ronaldem Reaganem, abp Michalik opozycjonistą, a abp Życiński agentem. Tym nowym podstawieniom historycznej traumy nie ma końca, wszystkie są fałszywe, tylko ich funkcja neurotycznego powtórzenia jest jak najbardziej autentyczna.

Każda ciekawsza postać mojego pokolenia, „pokolenia lat 80.”, która wyszła z niezindywidualizowanego pokoleniowego „szumu tła” – Cezary Wodziński, Michał Paweł Markowski, Agata Bielik-Robson, Maciej Maleńczuk, Radosław Sikorski, Bartłomiej Sienkiewicz, Janusz Palikot... – wybrała indywidualną strategię radzenia sobie ze zbiorową traumą. Nawet ich patologie są już szczęśliwie zindywidualizowane (jedną z nich jest niezdolność, wręcz głęboka niechęć do budowania formacji pokoleniowych, a nawet formacji w ogóle, są urodzonymi solistami, czasem mizantropami, a jeśli już dla kogoś pracują, to chętniej dla „starszych”, jak ognia unikając „grup rówieśniczych”). Można powiedzieć, że oni na pewno wyszli z dziecięcej choroby pokoleniowości, uwolnili się (choć nigdy do końca) z natręctwa powtórzeń.

KONIEC POKOLENIOWOŚCI?

Czy w Polsce zaistniało jakieś pokolenie po „pokoleniu bruLionu”? Czy byliśmy świadkami konfliktu pokoleniowego równie barwnego jak ten, który rozegrał się pomiędzy „pokoleniem lat 80.”, a „pokoleniem ’68”? Moim zdaniem, nie. Wciąż żyjemy w specyficznej „przerwie historii”. Nie powstało np. (nie powstało jeszcze?, nie powstanie w ogóle?) pokolenie „oburzonych”. Nie ma silnej, agresywnej narracji, nie ma instytucji. Doświadczenie kryzysu, załamania się obietnicy „gwarantowanego wzrostu dobrobytu”, wciąż jest w Polsce przeżywane przede wszystkim na poziomie traum prywatnych, a nie traumy zbiorowej, która wymusiłaby pokoleniową narrację.

Dyskusje młodych „oburzonych” czy „rozczarowanych” organizowane są przez redaktorów gazet wywodzących się z „pokolenia ’68” lub „pokolenia lat 80.” (sam takie organizowałem w „Dzienniku”, kiedy nie mieliśmy innego pomysłu na zapełnienie kolumn opinii). Nie ma w tych głosach natręctwa, nie ma w nich przemocy. Ostatnie udane instytucjonalne próby tworzenia bardziej zbiorowych narracji, podejmowane przez ludzi młodszych niż redaktorzy „bruLionu” czy „Gazety Wyborczej”, to „Fronda” i „Krytyka Polityczna”. Obie te instytucje powstały jednak i osiągnęły dojrzałość na długo przed „kryzysem”, na długo przed pojawieniem się „oburzonych”. Sam „kryzys” interpretują wedle przygotowanych już wcześniej – i bynajmniej nie pokoleniowych – kryteriów. Ale przede wszystkim, nie sposób nazwać „Frondy” i „Krytyki Politycznej” instytucjami „pokoleniowymi”. Być może właśnie formą ich cichego agonu z natrętną pokoleniowością (szantażem własnymi zbiorowymi traumami) ze strony „pokolenia ’68” i „pokolenia lat 80.” było to, że oba te środowiska nigdy nie eksponowały kategorii pokoleniowości. „Fronda” podkreślała swój zwrot na prawo, „kontestację kontestacji”, wybór katolicyzmu, tradycjonalizmu. Natomiast „Krytyka Polityczna” postanowiła poświęcić się zupełnie niepokoleniowemu zadaniu odbudowania języka i tożsamości polskiej lewicy społecznej oraz kulturowej.

***

Z jednej strony zbiorowa trauma daje siłę, z drugiej może zaprowadzić wprost w pułapkę neurotycznego natręctwa powtórzeń. Dowodem na to są losy najmłodszej polskiej prawicy kulturowej. Tak jak ludzie z „pokolenia lat 80.”, Zaremba, Lisicki, Semka, Horubała, Cejrowski..., podobnie młodsi o pokolenie Terlikowski, bracia Karnowscy czy przedstawiciele „prawicy hipsterskiej” próbują rekonstruować sobie zbiorową traumę stanu wojennego, schyłku zimnej wojny, wymyślając wciąż nowych „komuchów”, KGB-istów i „imperia zła”. Znajdując sobie także wciąż nowych Ronaldów Reaganów w Watykanie (oczywiście nie przy każdym papieżu) czy w USA (oczywiście nie przy każdym prezydencie).

My, z „pokolenia lat 80.”, jakkolwiek czasami brutalni, opresyjni, żałośni, jesteśmy przynajmniej więźniami swojej własnej traumy zbiorowej. Tymczasem Tomasz Terlikowski, Dawid Wildstein, bracia Karnowscy i wielu bezimiennych – wszyscy oni pracują na traumie zapożyczonej wprost od własnych ojców albo od nas, ich mocno psychicznie pokaleczonych przez ­lata 80. starszych braci.  


CEZARY MICHALSKI jest publicystą, eseistą i prozaikiem. Był redaktorem pism „bruLion” oraz „Debata”, w latach 2006-08 pracował jako zastępca redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska–Europa–Świat”, aktualnie jest komentatorem „Krytyki Politycznej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (03/2013)