Platforma jest stara

Czy Bronisław Komorowski ma szansę wzbudzić entuzjazm nowego mieszczaństwa? Nie „odzyskać zaufanie”, ale właśnie „wzbudzić entuzjazm” – taki , żeby jego „letni” sympatycy poszli na wybory już w pierwszej turze?

21.03.2015

Czyta się kilka minut

Prezydent Komorowski w Piasecznie pod Warszawą, 7 marca 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP
Prezydent Komorowski w Piasecznie pod Warszawą, 7 marca 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP

Szczerze mówiąc, nie widzę takiej możliwości. Jeśli wygra, to znowu jako „mniejsze zło”. O ile oczywiście „realiści” w szeregach mieszczaństwa, rozumiejący już, że poza mniejszym złem mają do wyboru tylko zło większe, okażą się wystarczająco zmobilizowani.

Śmierć i zmartwychwstanie mieszczaństwa

Ale co ja wiem o nowym polskim mieszczaństwie? Mimo iż wychwalam je od dawna, wiem o nim tyle, ile dowiedziałem się z imponującego projektu „My mieszczanie” Tomasza Platy. Albo z tekstów Andrzeja Ledera i Agaty Bielik-Robson, promujących tę warstwę społeczną jako jedyny wehikuł modernizacji, społecznej zmiany i emancypacji w Polsce. Oraz z tekstów Leszka Jażdżewskiego i jego heroicznego liberalnego pisma „Liberté!”.

No i wiem o mieszczaństwie tyle, co z historii. Nie polskiej, bo Pierwsza, a potem Druga Rzeczpospolita miały mieszczaństwo złożone głównie z Niemców, Żydów i paru „tutejszych”. Sam jestem z Torunia, miasta założonego na prawie magdeburskim przez „tutejszych” i Niemców (owocem takiej krzyżówki był Kopernik, który rozstał się z Ptolemeuszem, wprowadzając Europę w nowoczesność i w nieskończone otchłanie Pascalowskiego kosmosu). Z narastającym niesmakiem obserwuję też szaleństwo „młodej” prawicy i „młodej” lewicy, które coraz bardziej wspólnie, coraz żarliwiej nienawidząc nowego polskiego mieszczaństwa („lemingów”, „słoików”, dziewcząt czytających „Cosmo” itp.), przebiera się w tradycyjne stroje: prawica w szlacheckie kontusze, lewica w sukmany pańszczyźnianych chłopów.

Likwidacja Żydów i Niemców na ziemiach polskich przygodę z tą klasą społeczną zakończyła na pół wieku: rozpoczął ją powtórnie rok 1989. Aby zatem udowodnić tezę, że najważniejsza jest walka o duszę mieszczaństwa, bo ono jest napędem każdej społecznej zmiany, trzeba sięgnąć do historii powszechnej. Do rewolucji Cromwella, do rewolucji francuskiej, do rewolucji przemysłowej – każda z nich była całkowicie albo w ogromnym stopniu rewolucją mieszczańską. Zgodzą się z tym konserwatyści, liberałowie, a nawet marksiści – wszyscy oni chcieli na mieszczaństwie zakorzenić własne wartości i wszystkim to się w ten czy inny sposób udało. Disraeli, brytyjski Żyd, twórca one nation Toryism, był politycznym reprezentantem ekspansywnego brytyjskiego mieszczaństwa. Socjaldemokracja stała się ostatecznie formacją postępowego mieszczaństwa – i pozostała nią po upadku proletariatu. A liberalizm? No cóż, on wydaje się być po prostu mieszczaństwa naturalnym językiem.

Rozluźnione więzy

Wróćmy jednak do Komorowskiego i do PO. Dzisiejszy obóz władzy, rozległy jak przedwojenna sanacja, ma swoich lewicowych i prawicowych pułkowników, ale w ten sposób powinien pasować do nowego polskiego mieszczaństwa, zróżnicowanego zarówno w swoich snobizmach, jak w swoich wyborach ideowych. Już od ładnych paru lat jednak ta rozrośnięta we wszystkie strony formacja traci kontakt ze swoim naturalnym zapleczem.

W 2007 r. Platforma miała stosunkowo łatwo. Zdobyła władzę uczciwie (bo rządy braci Kaczyńskich były przykładem ponurego nieudacznictwa, pokrywanego radykalnym językiem) i nieuczciwie (bo „antykaczyzm” Tuska nie zawierał programu sprawniejszego państwa i lepszego rządzenia). Jeśli jednak „antykaczyzm” pozwolił PO w 2007 r. zmobilizować po swojej stronie nowe polskie mieszczaństwo, to dlatego, że ta warstwa społeczna czuła, iż Kaczyńscy na pewno jej nie reprezentują. Im później, tym Platforma miała jednak bardziej pod górkę. Tusk postanowił obsługiwać elektorat poprzez święty spokój, anestezję, łagodzenie społecznych napięć podczas przetaczającego się powoli przez kraj procesu bogacenia się dzięki Unii. Był przy tym przekonany – i nie do końca się mylił – że o ile wyborcy Kaczyńskich, te „odrzucone kamienie polskiej transformacji”, słuchają dowolnie radykalnych obietnic i wciąż oczekują od polityki, że ta im pomoże, to nowe polskie mieszczaństwo nie domaga się od państwa i od polityki już prawie niczego. Faktycznie: przy całej swojej energii jest to formacja mocno społecznie zdziczała. Nie oczekuje gwarancji, oczekuje okazji. Nie oczekuje równości dochodów, a nawet równego dostępu do usług publicznych. Oczekuje co najwyżej jakichś szczelin dla pokoleniowego i społecznego awansu, żeby nie trzeba było awansować wyłącznie poprzez upartyjnione do szczętu samorządy, spółki komunalne i spółki Skarbu Państwa. Albo przez emigrację.

W państwie minimum, które obiecywał Tusk, miało się mieścić uspokojenie politycznego konfliktu, koniec antagonizowania grup i środowisk społecznych sporami o historię i religię (szerzej: „ideologię”) oraz osłanianie społeczeństwa przed jakimiś zupełnie wyjątkowymi kryzysami. Państwo Platformy faktycznie wędrowało przez osiem lat od kryzysu do kryzysu, wszystkie jakoś przeżywając (Bartłomiej Sienkiewicz nazwie to maksimum sukcesu możliwego do osiągnięcia w Polsce, przy naszym modelu państwa i stosunku do polityki; chciałbym się z nim gromko nie zgodzić, ale ostatecznie wydaję z siebie tylko jakieś mysie piski). W ostateczności udało się mu załatać dziury pieniędzmi nowego polskiego mieszczaństwa zasekwestrowanymi z OFE. Nie twierdzę, że budżet państwa jest gorszym opiekunem tych pieniędzy niż „tłuste misie”, które zarządzały funduszami – ale jednak nowe mieszczaństwo miało wrażenie, że oberwało mocno po kieszeni. Szczególnie gdy „jego Platforma” nie zaproponowała mu niczego w zamian.

Po drodze jednak, skutecznie usypiająca wszystkich PO sama przespała pojawienie się nowych pokoleń i interesów. Z tego wzięły się „ruchy miejskie”, które utrudniają jej dziś rządzenie w większości wielkomiejskich mateczników. Z tego wzięła się narastająca luka pokoleniowa. Jeśli bowiem w apogeum najważniejszej kampanijnej konwencji per „Jurku”, „Władku” i „Bronku” wołają do siebie Bronisław Komorowski (lat 62), Jerzy Buzek (lat 74) i Władysław Bartoszewski (lat 93), wiemy już, że nie tylko prezydent i jego sztab, ale także przygotowująca się do kampanii parlamentarnej partia, wciąż nie rozwiązali najważniejszego problemu. Nie odbudowali komunikacji z młodymi wyborcami, nie znaleźli charyzmatycznych polityków, których mogliby uznać za „swoich” polscy mieszczanie z pokoleń 40-30-20. Komunikacja to bowiem nie tylko idee, ale również ludzie.

Wypalona ziemia

Oczywiście Komorowski okazał się świetnym uzupełnieniem dla Tuska. Nie przeszkadzał mu rządzić, a jest to pokusa, której ulegali zarówno Lech Wałęsa, jak Aleksander Kwaśniewski (Lecha Kaczyńskiego pomijam, nie uważam go bowiem za samodzielny polityczny podmiot – w tamtym obozie był tylko Jarosław). Komorowski ze swoją wersją „siły spokoju” uzupełniał Tuska także wizerunkowo, bo były premier nawet język „braku wizji” umiał zdynamizować przez konflikt. Po odejściu Tuska Komorowski z Ewą Kopacz już się tak nie uzupełnia: ona jest trochę za bardzo jego żeńskim odpowiednikiem, a od ilu politycznych liderów można słuchać o zgodzie, szczególnie gdy tej zgody na polskiej scenie politycznej nie ma?

Ale odejście Tuska nie było jedyną stratą. Sam były premier, świadomy pokoleniowej luki, „zaimportował” do obozu władzy Sienkiewicza i Sikorskiego. Pierwszy miał otworzyć PO na inteligencję – młodszą i w średnim wieku. Drugi był popularny w każdej grupie wiekowej. Ich bogatych biografii (epizod w służbach, budowanie Ośrodka Studiów Wschodnich po jednej stronie, Oksford, Afganistan i rządy PiS po drugiej) nie da się zbudować w aparacie partyjnym: zarówno Tusk, jak najmądrzejsi platformersi świetnie to rozumieli. Niestety, afera podsłuchowa zdemolowała wizerunki Sienkiewicza i Sikorskiego, ścinając im głowy jak samurajski miecz przeszmuglowany znad Wołgi.

Kolejnym, jeszcze młodszym otwarciem Platformy miał być Sławomir Nowak. Tu nie chodziło o charyzmę „zewnętrzną”, ale o wychowanie kogoś, kto byłby zdolny do budowania aparatu partyjnego i zarządzania nim, czyli o załatanie dziury po wciąż osłabianym Schetynie. Skończyło się „aferą zegarkową” i także podsłuchem. Był w końcu Palikot, zdolny zarówno do komunikowania się z młodszymi wyborcami, jak też do budowy partyjnego aparatu, co pokazał w okręgu lubelskim PO. Nikt go z Platformy nie wypychał, to on sam – w poszukiwaniu samodzielności, o której nie mógł marzyć pod Tuskiem – zaryzykował indywidualną karierę, która w 2011 r. zapowiadała się nieźle, ale dziś nie wygląda na sukces. No i był Jarosław Gowin, rówieśnik Palikota, grający jednak na konserwatywne skrzydło nowego polskiego mieszczaństwa. Jego także nie ma już dzisiaj w Platformie.

W konsekwencji pomiędzy obozem władzy a nowym polskim mieszczaństwem zamiast pokoleń nieco młodszych od„Bronka”, „Władka” i „Jurka” jest wypalona ziemia. Żadnych narzędzi komunikacji, wśród których powinny być zarówno efektowne idee, jak też efektowni ludzie.

Zrozumcie zatem – drogi Obozie Władzy, droga nowa Sanacjo – że bez Tuska jesteście trupem. Nie możecie zbyt długo stawiać czoła coraz młodszej i coraz bardziej rozjuszonej prawicy dwiema wersjami Komorowskiego: żeńską (Ewa) i męską (Bronisław). Nowego Tuska szybko nie wyhodujecie – takie polityczne monstra rodzą się raz na parę dekad. Proszę więc: hodujcie przynajmniej jakichś czterdziesto- i trzydziestolatków. Hodujcie ich przy tym, jeśli potraficie, na podmiotowych polityków, a nie na Napieralskiego i Olejniczaka, nie na Dudę i Jarubasa, no i nie na Magdalenę Ogórek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2015