DPS w Jordanowie: Liczyło się dzieło, nie ludzie

JACEK PRUSAK SJ, psychoterapeuta: Za patologią ujawnioną w Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie stoi problem systemowy, który dotyka wielu żeńskich zgromadzeń w Polsce.

20.06.2022

Czyta się kilka minut

 / PIOTR SKÓRNICKI / AGENCJA WYBORCZA.PL
/ PIOTR SKÓRNICKI / AGENCJA WYBORCZA.PL

ARTUR SPORNIAK: Przychodzi zakonnica do psychoterapeuty Jacka Prusaka i…

JACEK PRUSAK SJ: Pytam, co ją skłoniło do przyjścia lub kto ją przysłał, bo te informacje są ważne. Najczęściej zakonnice trafiają do mnie na konsultacje bądź na terapię z powodu problemów związanych z miejscem pracy albo ze wspólnotą zakonną, a zwykle i z tym, i z tamtym. Dopiero potem odkrywamy głębsze przyczyny przedstawionych objawów.

A jakie to zwykle objawy?

Cierpienie najczęściej manifestuje się różnymi symptomami lękowymi i obniżonym nastrojem, czyli depresją. Siostry są wyczerpane próbą poradzenia sobie z sytuacją, w której tkwią i z której nie widzą wyjścia, albo przysyłają je przełożone, bo sobie z nimi „nie radzą”. Tu wiele zależy od motywacji samej siostry do podjęcia terapii, a z drugiej strony – od motywacji przełożonej, na ile jest otwarta. Niektóre z przełożonych mają taką fantazję, że przyślą siostry, żebym ja je „naprawił” i z powrotem uczynił „trybikiem” w zakonnej „maszynie”. Nie widzą problemu w systemie, który wywołuje te objawy. Z perspektywy terapeuty najlepsza jest sytuacja, kiedy siostra ma motywację do pracy nad sobą, a nie tylko do dopasowania się do dysfunkcyjnego środowiska, zaś przełożona w problemach zakonnicy widzi więcej niż indywidualne uwarunkowania – dostrzega też trudności systemowe.

Te trudności w skrajnym przypadku prowadzą do takich wydarzeń jak w Jordanowie?

Tak. W świecie sióstr zakonnych pięć spraw wygląda inaczej niż w świeckiej rzeczywistości. Gdy patrzymy na Jordanów, widzimy Dom Pomocy Społecznej. Tymczasem siostry, gdy mówią o ­DPS-ie, nie mówią o instytucji prowadzonej przez samorząd, tylko o dziele religijnym, za które są odpowiedzialne i w ramach którego się uświęcają, spełniając z ich punktu widzenia wolę Pana Boga.

Gdzie tu niebezpieczeństwo?

Bardziej chodzi o inność. To inna wizja tego, jak taki ośrodek ma funkcjonować, dla jakich celów i z jakimi zasobami.

Po drugie – my będziemy pytać o kompetencje sióstr opiekujących się niepełnosprawnymi dziećmi. A siostry będą mówić o charyzmacie do takiego dzieła. Jeśli to dzieło jest wpisane w charyzmat zakonu, to funkcjonuje założenie, że każda zakonnica z tego zgromadzenia się do tego nadaje. Kategorie religijne są ważniejsze od profesjonalnych, co oczywiście nie oznacza, że to się musi wykluczać.

Po trzecie – my myślimy, że osoby pracują w DPS-ie, bo chcą pomagać zawodowo. Tymczasem siostry chcą pomagać, by się poświęcić najuboższym, w których powinny widzieć Jezusa. Nie tyle zatem pomagają, co służą.


CZYTAJ TAKŻE: DOM POMOCY SPOŁECZNEJ TO NIE MIEJSCE DLA DZIECI. KOMENTARZ PRZEMYSŁAWA WILCZYŃSKIEGO >>>


Po czwarte – my będziemy pytać o mechanizmy kontroli: kto tu kim zarządza, z jakiego szczebla i z jakimi kompetencjami. Dla zakonnicy ważne będzie, kto tu jest przełożoną, a kto podwładną. Nie będzie pytać o asertywność, tylko o posłuszeństwo. Nie o sprawczość, tylko o uległość. Z tym związana jest ściśle ostatnia kwestia: przemoc we wspólnocie czy dziele będzie oceniana w kategoriach niesienia krzyża, a nie jako mobbing.

Jeśli potwierdzą się oskarżenia wobec Jordanowa, to wynikać one będą także z tej pięciopunktowej, innej niż świecka perspektywy.

Od początku klasztory to był odrębny świat, ze swoim odrębnym językiem i patrzeniem na rzeczywistość.

I tak nadal jest. To, że siostry zatrudniają świeckie osoby, nie znaczy, że mówią „świeckim” językiem. Gdy rozmawiają między sobą, mówią językiem religijnym. Widzę to w terapii.

W czym zatem tkwi problem – w istnieniu zakonów?

Nie. Chodzi o to, by osoby zakonne zrozumiały, że nie prowadzą dzieła, tylko instytucję. Jeśli w zakonnym charyzmacie jest pomaganie ubogim, chorym, to zakon będzie prowadził takie dzieła, gdzie ten charyzmat może być realizowany…

Ale do żadnego zakonnego ­charyzmatu nie należy agresja, wsadzanie dzieci do klatki czy ­przywiązywanie ich do łóżka.

Oczywiście! Zakonnicy powierzone zostały dzieci wymagające profesjonalnej opieki, ale ona nie radzi sobie. Do czego się odwołuje? Prawdopodobnie do własnych wspomnień z dzieciństwa. Pamięta, jak sama była traktowana. To się teraz zmienia, ale starsze pokolenie zakonnic wywodziło się głównie z rodzin wielodzietnych z terenów wiejskich i małomiasteczkowych, w których wychowywane były, żeby służyć i żeby się nie skarżyć. W ośrodkach takich jak w Jordanowie przebywają dzieci, które nie potrafią same zadbać o swoje potrzeby. Opiekująca się nimi siostra myśli, że jedyne, co jest jej potrzebne, to cierpliwość, bo niczego więcej nie potrzeba, żeby nakarmić, przebrać, umyć, zaprowadzić z jednego miejsca do drugiego i przypilnować, żeby światło było w nocy wyłączone. Do tego nie trzeba – zdaniem niektórych sióstr – żadnej wiedzy. Wystarczy chęć poświęcenia się dla dobra innych.

Z jakiego powodu cierpliwość i dobre chęci się kończą?

Z prostego – w przypadku sióstr miejsce pracy jest także miejscem życia. ­Życie prywatne nie jest oddzielone od pracy. One są w domu, będąc cały czas w pracy. To po pierwsze. A po drugie w miejscach takich jak Jordanów, gdzie podopieczni wymagają stałej opieki, trzeba się liczyć z tzw. wypaleniem zawodowym, zwłaszcza gdy pod opieką są osoby po traumatycznych przeżyciach albo z dużymi upośledzeniami. To całodobowa praca, która zlewa się z życiem zakonnym, od którego nie ma wolnych godzin. Z pewną będącą u mnie w terapii siostrą, która w podobnym dziele pracowała, mogłem kontaktować się dopiero po 21.30. Od wczesnego rana do późnego wieczora była w pracy.

Co nie sprzyja zdrowiu psychicznemu.

Siostry zakładają, że ponieważ jest to ich powołanie i charyzmat, to Pan Bóg da im nadludzkie siły.

Mamy zatem Avengersów w habitach. Religijne nieliczenie się z ludzką naturą to herezja monofizytyzmu. Ta herezja dotyka żeńskie zakony w Polsce?

To już wiemy od ojca monastycyzmu zachodniego, żyjącego w VI w. św. ­Benedykta, że ludzie, którzy spędzają całe życie w jednym miejscu, muszą mieć dzień podzielony na różne segmenty. Reguła św. Benedykta wymaga od mnichów 8 godzin pracy, 8 godzin modlitwy i 8 godzin odpoczynku. Zakonnice pracujące we własnych dziełach nie mają takiego komfortu. Ich praca ma być modlitwą, ich modlitwa ma je uzdalniać do pracy, a pracować mają cały dzień, przez siedem dni w tygodniu.

W zdrowej teologii duchowości łaska szanuje naturę („działa na naturze”), uświęcając ją. W chorej – religia zastępuje rzeczywistość.

To wynika z ascetycznego ideału, który nakazuje: masz się spalać! Ślubowałaś nieść krzyż, a nie odpoczywać! Siostry błędnie zakładają, że zadbanie o siebie jest komfortem, nie zaś koniecznym dla dobra ich samych i ich podopiecznych wymogiem higieny pracy.

Czyli jeżeli przychodzi do Ciebie przepracowana i znerwicowana siostra, mówisz jej: musicie zmienić rozumienie swojego charyzmatu, najlepiej przy pomocy Reguły św. Benedykta?

To nie jest takie proste. Ja tym siostrom nic nie nakazuję. Najwyżej pokazuję inną perspektywę i razem szukamy rozwiązań. A nie jest to proste, gdy to, co robisz, traktujesz jako swoją tożsamość, która uwiarygodnia cię przed Panem Bogiem.

One mają różną świadomość funkcjonowania tych mechanizmów. Spotkałem zakonnice, które się na ten system zbuntowały albo buntują. Niektóre próbują reform, inne uważają, że żadna reforma się nie uda, ponieważ musiałaby to być reforma zakonu, a nie dzieła. A nikt zakonu w pojedynkę nie zreformuje.

Siostry, które zarządzają dziełami realizującymi zakonny charyzmat, same kiedyś w nich pracowały, ale w innych czasach. I one o obecnych sytuacjach myślą tak, jak w przeszłości: wtedy dawałyśmy sobie radę, teraz wy też dacie.

Rzeczywiście dawały radę?

Były twardsze psychicznie, a ta twardość wynikała z rozumienia posłuszeństwa – że jeśli to mi nakazuje zakon, to tego chce Bóg.

I to działało?

Jeśli umiały znaleźć w tym równowagę. A jeśli nie, to niszczyło je to tak, jak dziś. Dziś siostry nie mają wypracowanych mechanizmów chroniących siebie, nie mają też żadnych strukturalnych mechanizmów ochrony. Sytuacja jest taka: nie radzę sobie, mam depresję i lęki. Przełożona, kiedy się dowie, ma takie oczekiwania: wrócę po terapii do pracy, bo jest nas coraz mniej i nie ma mnie kto zastąpić.

Takie postępowanie niesie jeszcze gorsze skutki. Alternatywa jest następująca: jeśli nie pomógł psycholog, to pomoże psychiatra, dając leki. Leki przywrócą zdolność do pracy. Myślenie, że skoro jakaś siostra ma problemy w tym systemie, to może on wymaga naprawy, jest bardzo rzadkie. Trzeba byłoby się wtedy zmierzyć z porażką zakonu. Z moich doświadczeń wynika, że w tej chwili w takich wspólnotach panuje atmosfera paniki: jest coraz mniej zakonnic i są coraz starsze, a utrata dochodowych dzieł oznacza kłopoty z utrzymaniem. Zaczyna liczyć się dzieło, a nie ludzie.

Jaka byłaby wizja optymistyczna żeńskiego zakonu?

Nie mam takiego doświadczenia ze współpracy z zakonnicami z Polski, ale mam doświadczenie ze Stanów Zjednoczonych. Przez pół roku byłem na stażu w Bostonie w ośrodku pomocy psychologicznej dla emigrantów i ludzi ubogich założonym i prowadzonym przez zakonnice. Wszystkie te siostry były profesjonalnie przygotowane do pracy terapeutycznej. Pracowały w jednym miejscu, a mieszkały w innym. I widziałem, że dbały o siebie nawzajem. Nie znaczy to, że nie doświadczały problemów. Ale nie generowały ich w sztuczny sposób i nie uciekały przed nimi. I miały do tego zasoby. Słowem, nie funkcjonowały jak w ulu.

W Polsce siostry są wciąż formowane do życia w „ulu”. Jest „królowa matka”, która zakonem rządzi apodyktycznie, a „robotnice” muszą jej bezwzględnie słuchać. To niebezpieczny model, zwłaszcza wtedy, gdy „królowa matka” jest przekonana, że ma bezpośredni kontakt z Panem Bogiem. Wciąż spotkać można sytuacje, kiedy siostra pracująca w jednym miejscu dostaje telefon, że ma się przenieść do innego i to bez dyskusji. Nie ma procesu osobistego rozeznawania z nią tej decyzji. Jest tylko zakomunikowanie powziętego już postanowienia, z podtekstem, że taka jest wola Boża. Te siostry nie mają poczucia zakorzenienia w jakimkolwiek dziele, które prowadzą, bo nie wiedzą, gdzie zostaną za chwilę posłane.

Rozumiem, że pełnią „Bożą wolę” bez np. studiów z oligofrenopedagogiki przygotowujących do pracy z dziećmi upośledzonymi?

Nawet jeśli zakonnice są wysyłane na studia, to nie poświęcają się im w pełni, tylko pracują na drugi etat w zakonie. Żadna zakonnica nie jest w stu procentach studentką.

Studenci świeccy też często dorabiają na utrzymanie.

Dorabianie w sytuacji, gdy zarządzasz swoim czasem i sam kreujesz swoją przyszłość, jest czymś innym niż komunikat: my cię potrzebujemy w ­DPS-ie, masz zrobić studia z pedagogiki specjalnej, oczywiście jednocześnie wypełniając obowiązki zakonne. Od początku w zakonie mówi się, że powołaniem sióstr jest służba, a oceną służby dyspozycyjność. Co to oznacza? Między innymi to, że z podopiecznymi jesteś na dobre i na złe, także wtedy, kiedy nie masz do tego sił i nie radzisz sobie. A z drugiej strony nigdzie nie jesteś u siebie, bo zawsze mogą cię przenieść albo zmienić ci pracę.

Pojawia się frustracja, a jako jej skutek agresja, która potęguje poczucie winy, i spirala się nakręca?

Zakonnice nie są uczone radzenia sobie ze złością, bycia asertywnymi. Złość oznacza brak zakonnej cnoty. Jeśli straciłaś cierpliwość przy podopiecznym, biegnij do kaplicy i przeproś Pana Boga. Tobie nie wolno podnieść głosu ani na przełożoną, ani na świeckich współpracowników, a tym bardziej na podwładnego. Złość jest traktowana jako słabość, a jej ujawnienie jako grzech. Tymczasem złość jest normalną reakcją na poczucie krzywdy albo zagrożenia. Zakonnica, tłumiąc złość, tłumi naturalne mechanizmy do obrony samej siebie. Znam zakonnice – wspaniałe kobiety – które nawet w rozmowie ze mną mówią ściszonym głosem. Przez lata formacji zostały nauczone, żeby głos obniżyć, zmodulować tak, żeby był ciepły i miły.

Wyobraź sobie też, że przez lata dzień w dzień opiekujesz się dziećmi i powiedziano ci w zakonie, że nie wolno ci ich przytulać. Bo jeśli przytulasz dziecko, znaczy, że wyszłaś z roli zakonnicy, znaczy, że uruchomiły się w tobie macierzyńskie instynkty, które powinny być umartwione.

Podobno niektórym zakonnicom, kierowanym do Ciebie, przełożone nakazują przychodzić w habicie – nie wolno im zdjąć go nawet w poczekalni u psychoterapeuty.

To jest problem obustronny. Niektóre same nie chcą go zdjąć. Problem jest też po stronie terapeutów – niektórzy nie zgadzają się przyjmować siostry w habicie i mówić do niej inaczej niż „proszę pani”.

A Ty jak postępujesz?

Zostawiam wolność. Nie chcę jedynie, by zwracano się do mnie „proszę ojca”, bo to od razu ustala relację zależności emocjonalnej. Czasem zachęcam, by potrafiły przyjść na terapię bez habitu albo pozwoliły do siebie mówić „proszę pani” – po to, by zobaczyły, że kobiecość i osobowość nie utożsamia się całkowicie i nie zlewa z ich zakonnością.

A nie na tym pomysł zakonów właśnie polega: by stać się nowym człowiekiem – Zefiryną, a nie Kaśką?

Pytam wtedy: czy Jezus zmienił imię na chrzcie? Jezuici nie zmieniają imion po złożeniu ślubów zakonnych. Ja nie chcę z tym walczyć, chcę tylko, by siostry miały wolność i przestrzeń w tej wolności do samoidentyfikacji.


Ofiara doskonała: Wykorzystywanie seksualne zakonnic przez księży to wciąż temat tabu w Kościele. Choć wiele wskazuje na to, że skala problemu jest znaczna.


 

Z drugiej strony nie wolno w terapii zmuszać siostry, by zdjęła habit. Zwróciła mi na to uwagę pewna bardzo otwarta siostra-terapeutka, która uczestniczyła w jakimś szkoleniu, podczas którego nakazano jej zdjąć habit. Czuła się wtedy obnażona – habit mocno oddziałuje na osobowość.

Ale chcę podkreślić, że zagrożeniem w takim czy innym DPS-ie nie jest zakonny habit, tylko zakonna mentalność.

Podsumujmy: czym jest zakonna mentalność?

Masz dbać o innych kosztem siebie. Im więcej cię to kosztuje, tym bliżej jesteś Pana Boga. Jeśli się zaczynasz skarżyć, zdradzasz swoje powołanie. Jeśli masz problemy, bo cię ta praca przeciążyła, widocznie za mało się modliłaś albo brakuje ci zakonnej gorliwości. Nie skarż się, tylko się zabierz za siebie. Ale nie szukając pomocy, tylko więcej się modląc. Gdy będziesz się gorliwiej modliła, Bóg na pewno rozwiąże twoje problemy.


Molestowane siostry: tabu Kościoła. Opowiadają Edward Augustyn i Zuzanna Radzik


 

W takim podejściu natura znika. A gdy nie da się zignorować, trzeba ją zwalczyć. Trzeba umartwiać ciało, żeby wyzwolić nieśmiertelnego ducha. A za wyzwolenie ducha nagrodą jest niebo. Fałszywy ideał ascetyczny, z którego wynika też sakralizacja przemocy – i w stosunku do podwładnych, i w autoagresji. Ujawniają się elementy masochizmu religijnego związane wręcz z manicheizmem.

Jak mnie boli, to dobrze.

W ten sposób się uświęcasz.

W kontekście Jordanowa najpierw bezwzględnie należy współczuć ofiarom. Ale ja współczuję również siostrom, bo one też są ofiarami – systemu. To oczywiście nie usprawiedliwia tego, co robiły. Mamy do czynienia z okrutnym paradoksem: chcąc poświęcić swoje życie innym, weszły w system, który uczynił je ofiarami, a próbując sobie z tym radzić, stają się oprawcami dla bezbronnych im powierzonych.

Jak to przerwać?

Jeśli zakonnice chcą prowadzić instytucje niezwiązane z ewangelizacją, muszą być nie tylko do tego profesjonalnie przygotowane. Powinny też być odpowiednio przygotowane do zarządzania nimi. Czym innym jest profesjonalna opieka nad dziećmi z niepełnosprawnością umysłową, a czym innym profesjonalne zarządzanie takim domem. Nie da się go porównać z zarządzaniem klasztorem.

W czym się zakonność przejawiała w pracy owych dobrze przygotowanych zakonnic amerykańskich, o których wspominałeś?

W tym, że instytucje, które prowadziły, były zgodne z ich charyzmatem i motywacją religijną, ale jednocześnie one dbały zarówno o swoich podopiecznych, jak i o same siebie. Równoważyły życie zawodowe z życiem zakonnym i życiem indywidualnym. Miały czas dla podopiecznych, dla sióstr we wspólnocie i dla siebie. Takiej harmonii nie spotkałem w Polsce. ©℗

KS. JACEK PRUSAK jest jezuitą, doktorem psychologii i psychoterapeutą. Kieruje Katedrą Psychopatologii i Psychoprofilaktyki w Instytucie Psychologii Akademii Ignatianum w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Liczyło się dzieło, nie ludzie