Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wyborcze konwencje dwóch najważniejszych partii to przede wszystkim darmowy czas antenowy przez pełne cztery dni. Po tym maratonie kandydat zwykle skacze w sondażach o pięć punktów procentowych. Dlatego stronnictwo, które w danym momencie ma swojego człowieka w Białym Domu ma prawo wskazać datę swojego zjazdu po tym, jak zrobi to rywal. To przewaga rządzących. Mogą w ten sposób zorganizować konwencję później, żeby w sondażach nastąpiła korekta i ich kandydat się umocnił.
Trwa zjazd demokratów w Filadelfii. Hillary Clinton robi co może, by pokazać się Ameryce jako wrażliwa i empatyczna osoba. Pomagają jej w tym najwięksi: mąż Bill i Pierwsza Dama Michelle Obama. Sondażowe efekty widać niemal od razu. Dlatego Donald Trump postanowił tą sielankę przerwać i znowu zwrócić uwagę na siebie – tym razem nie tylko Ameryki, ale całego świata. W środę podczas konferencji prasowej dziennikarz zapytał oficjalnego już kandydata republikanów, czy jako prezydent uzna Krym za rosyjski i czy dołoży starań, żeby zdjąć z Moskwy sankcje nałożone po aneksji półwyspu. Zawadiacki biznesmen po chwili namysłu odparł: „Tak, przyjrzymy się takiemu rozwiązaniu”.
CZYTAJ TAKŻE:
Ameryka wybiera – komentarze Radosława Korzyckiego
Trudno sobie przypomnieć, czy w ostatnich stu latach którykolwiek amerykański mąż stanu (tak, Trump aspiruje do tej roli) w tak ostentacyjny sposób dał wszystkim do zrozumienia, że jest gotów poprzeć agresywną wojnę prowadzoną przez którekolwiek państwo świata. XX wiek i wyjątkowa rola żandarma całego globu była czasem wewnętrznych debat w Ameryce, które obracały się wokół pytania: czy podążać raczej śladami Woodrow Wilsona i eksportować demokrację oraz wolność wszędzie tam, gdzie się da (przypomnijmy: osią tej doktryny jest słynne 14 punktów Wilsona, czyli orędzie do Kongresu proponujące nowy ład po I wojnie; jego 13. punkt dotyczył niepodległej Polski), czy może nie mieszać się. Przed II wojną było słychać głosy, nawet po Pearl Harbour, żeby pozostać neutralnym, ale wilsonizm w końcu zwyciężył. Ostatnie cztery dekady to debata realistów w typie Henry’ego Kissingera (szef dyplomacji za Nixona grał na ekonomiczne wzmocnienie Chin, żeby osłabić Rosję) z przywiązanymi do promocji amerykańskich wartości neokonserwatystami.
Tymczasem czegoś takiego jak „doktryna Trumpa” po prostu nie ma. To stek ogólników, niedomówień, niekonsekwencji, sprzeczności i obelg. Ten kandydat do prezydentury jest w stanie w jednym przemówieniu powiedzieć, że „wojna z radykalnym islamem wymaga użycia siły, ale to także potyczka ideologiczna, z której demokracja musi wyjść zwycięsko i zapanować na całym świecie” i jednocześnie, że „idea eksportu demokracji do krajów i społeczeństw, które dotąd nie miały z nią doświadczenia jest niepotrzebna i w gruncie rzeczy niebezpieczna”. Co więcej, nie raz zarzekał się, że wolałby dogadywać się z Saddamem i Kadafim niż z ich następcami w Iraku i Libii. I że od dawna przygląda się Asadowi, uważając go za „człowieka kompromisu”.
Ale dotąd mówił to jako ekscentryczny miliarder, gwiazda portali plotkarskich i kandydat na kandydata. Teraz, kiedy jest o jedno uderzenie serca od prezydentury, musimy zacząć traktować go poważnie – jako bezprecedensowe zagrożenie dla bezpieczeństwa świata. Zabawa w to, czy się lubi lody waniliowe, czy czekoladowe się skończyła. Wiedzą to etosowi republikanie, którzy coraz liczniej deklarują, że są zmuszeni głosować na Hillary Clinton, bo prezydentura Trumpa grozi III wojną światową. Ostatni raz zrobił to wiceminister obrony za Reagana, Richard Armitage, oraz doradca trzech prawicowych gospodarzy Białego Domu, Brent Scowcroft. George W. Bush tego pewnie publicznie nie powie, że ale podczas ostatniego spotkania ze studentami w Austin w Teksasie wyznał, że był najprawdopodobniej ostatnim republikańskim prezydentem USA. Dał w ten sposób do zrozumienia, że wszystko sprowadza się do wyboru: albo dominacja demokratów (co jednak musi być dla niego i jego ojca traumą), albo bezbrzeżny chaos.