Dom ze złota

Pytani, jak im się udało, spoglądają w górę. I odpowiadają: jakimś cudem.

29.03.2015

Czyta się kilka minut

Łaźnia Dzieła Pomocy św. Ojca Pio przy ul. Smoleńsk 4 w Krakowie, marzec 2015 r. / Fot. Grażyna Makara
Łaźnia Dzieła Pomocy św. Ojca Pio przy ul. Smoleńsk 4 w Krakowie, marzec 2015 r. / Fot. Grażyna Makara

W ludzi od nowa uwierzyli – choć trzeba powiedzieć, że w ich gesty uwierzyć im było bardzo trudno – całkiem niedawno. Pan Leszek podczas wizyty u lekarza, gdy ten podał mu rękę na pożegnanie. Pan Tomasz pierwszego dnia w pracy, gdy szef powierzył mu klucze do magazynu. A pani Aneta, spacerując po swojej niewielkiej działce pod Krakowem, gdzie – dzięki pomocy innych właśnie – niebawem miał stanąć jej dom.
 

Zakazana bezdomność

Po wrzuceniu żetonu ciepła woda leje się przez sześć minut. Na kąpiel jest kwadrans. – Naciskając ten guzik – mówi Justyna Borkowska z Dzieła Pomocy św. Ojca Pio, wskazując na sterczący w panelu prysznicowym bolec – strumień można zatrzymać. Uczymy oszczędności, która przydaje się w każdym domu.

Dom przy ul. Smoleńsk 4 w Krakowie, po którym nas oprowadza, ma 2,5 tys. metrów kwadratowych. Kapucyni, dzięki którym go wybudowano, pomagają bezdomnym od niepamiętnych czasów. Herbaty i bułki, a w latach 80. także zupy, rozdawali najpierw w furcie klasztornej przy ul. Loretańskiej. Stołowało się tam 15 osób – ci, którym udało się wymknąć z opiekuńczej sieci państwa. Bo w PRL-u bezdomność była zakazana: tych, którym groziła ulica, przymusowo zatrudniano, zamykano albo umieszczano w domach opieki.

Po upadku komunizmu przy ul. Loretańskiej pojawiły się dwa kontenery. W jednym była kuchnia, w drugim – łaźnia.

Braciom zamarzył się jednak dom dla bezdomnych z prawdziwego zdarzenia. Do podjęcia decyzji o jego budowie przełożonych zakonnych przekonał o. Henryk Cisowski. I choć w centrum starego Krakowa niełatwo budować, konserwator zabytków ostatecznie się zgodził. Nie obyło się jednak bez wytycznych: dom nie mógł wystawać za bardzo ponad mur klasztorny, a jego styl miał pasować do siedemnastowiecznych zabudowań (stąd dziwne mury przyporowe wspierające niskie ściany na wzór podobnych, wspierających klasztor). Kapucyni także wiedzieli, czego chcą: budynek miał być nowoczesny, dawać możliwość niesienia profesjonalnej pomocy. Inspiracją były inne ośrodki kapucyńskie, przede wszystkim znana mediolańska „Opera San Francesco”, ale także domy braci w Detroit, gdzie kapucyni są jedynym zakonem, który opiekuje się bezdomnymi.

Przy budowie pierwszego krakowskiego domu pieniędzy mogło wystarczyć co najwyżej na 1/5 projektu. Wtedy bracia zaprosili do współpracy świeckich, na czele z Jolantą Kaczmarczyk, i wspólnie powołali do życia Dzieło Pomocy św. Ojca Pio, dzięki czemu mogli apelować o odpis 1 procenta podatku. Ogłaszali się wszędzie: wywiesili baner przed kościołem, zmobilizowali kaznodziejów, rekolekcjonistów i przyjaciół. Wpłynęło 17 mln zł.
 

Maria i Marta

Ojciec Henryk Cisowski wiedział, że jeden dom to za mało. Zaczął planować drugi. Kilka ulic dalej, właśnie przy ul. Smoleńsk, gdzie siostry felicjanki od 1872 r. wydawały bezdomnym posiłki, a później prowadziły kuchnię dla ubogich, nazywaną „Kuchnią Społeczną siostry Samueli”. Po jednej z mszy, które odprawiał w ich kaplicy, zaprosił siostry do współpracy, proponując im wybudowanie kolejnego domu na ich działce. Felicjanki – jak dziś wspomina o. Cisowski – od razu zgodziły się na wspólną pomoc ubogim.
Działający od półtora roku dom jest pomyślany w każdym szczególe. Od strony ulicy budynek jest prawie niezauważalny. A w środku – większy niż się wydaje, z przestronnym holem – poczekalnią dla tych, którzy przychodzą do psychologów, pracowników socjalnych, prawników, albo chcą porozmawiać z pełniącym dyżur zakonnikiem.

Służący bezdomnym ośrodek przy ul. Loretańskiej nazywają „Maria” (ta, która „lepszą cząstkę wybrała”), przy ul. Smoleńsk – „Marta” („troszczy się około wiela”).
 

Strzyżenie

O powstanie pralni i łaźni apelowali bezdomni. Ta działająca na Smoleńsk jest teraz jedyną w Krakowie. Ma pięć kabin prysznicowych, trzy brodziki do mycia nóg i cztery umywalki z lustrami, przy których mężczyźni mogą się ogolić. Wszędzie antypoślizgowa wykładzina.

Przed wejściem każdy dostaje biały ręcznik. Może też skorzystać z wystawionych w okienku kosmetyków, są m.in. pianka po goleniu Korsarz Arctic, szampon ziołowy, woda kolońska Brutal Classic, pasta do zębów Elmex czy nowe, nierozpakowane jeszcze szczoteczki do zębów. Po kąpieli każdy zabiera kolejny ręcznik, wystawione także w okienku detergenty i sprząta kabinę, z której korzystał.

W pomieszczeniu obok jest pierwsza w Polsce samoobsługowa pralnia dla osób bezdomnych, a w niej cztery pralnico-suszarki. Obok stanowisko do prasowania. Za szybą, przy ścianie dwupiętrowe stojaki z wieszakami, a na nich setki koszul: z rękawami wyprasowanymi na kant. Marynarki, spodnie, kurtki zimowe i przejściowe.

Każdy, kto dostaje nowe rzeczy, jest rejestrowany w systemie przydzielania pomocy. Są też ograniczenia, np. kurtka przysługuje dwa razy w roku (w nagłych przypadkach częściej). Wszystko podzielone na działy „damskie” i „męskie”. To głównie dary ludzi, które są segregowane w magazynie poza Krakowem.
– Darczyńców jest dużo, wszystkie dary odzieżowe pochodzą właśnie od nich – mówi Justyna Borkowska. Co miesiąc pralki uruchamiane są ponad 200 razy, a ciepła woda z prysznica leje się ponad pół tysiąca razy.

Bezdomni mogą zapisać się także do fryzjera, którym jest brat Piotr Kuczaj: – Kiedy pomoże się im w kąpieli, da świeże ubrania, które sami mogą sobie wybrać, ostrzyże włosy, pozwoli ogolić, zaczynają mówić o tym, co było wcześniej. To często ludzie wykształceni, z ciekawymi pasjami. Kiedy ich strzygę albo pomagam przy kąpieli, mówią o sprawach, które poszły do przodu. Też o tym, że ktoś potraktował ich jak ludzi. Najczęściej jednak o rodzinie, którą wielu z nich wciąż ma. Zapytani o nią, mówią, że już nie chcą o niej myśleć. Ale po chwili płaczą.

Ojciec Henryk jest pewny: – Nikt nie chce być bezdomnym. Nawet jeśli tak niektórzy z nich mówią, robią to, by chronić swoją godność.
 

Miasto jak dom

Kim są szukający wsparcia w Dziele Pomocy św. Ojca Pio? Przychodzą zarośnięci, brudni, pachnący niestrawionym alkoholem i nietrzymanym moczem. Są nieśmiali i namolni jednocześnie. Proszą o kilka złotych na jedzenie, leki, bilet czy coś innego. Zawsze z siatką w dłoni albo plecakiem na ramieniu. Zwykle – ciężkim, takim, w którym jest cały dobytek. Po mieście poruszają się jak po wielkim domu: wiedzą, gdzie się umyć, gdzie zjeść, gdzie przenocować (w poczekalni dworca kolejowego – nie; na dworcu autobusowym – tak).

Ich opowieści, choć mają taki sam koniec, bardzo się różnią.

– Zwykle zabrakło w domach, które kiedyś mieli, pomocnej dłoni. Zwłaszcza wtedy, gdy to ich zachowanie było źródłem problemu. Teraz czują się odrzuceni. Trudno im sobie wyobrazić, że wracają do rodziny, której kiedyś byli podporą, nie mając jej teraz nic do zaoferowania. Trudno im od nowa uwierzyć w siebie i w innych ludzi – mówi brat Piotr.

Bezdomność pana Stanisława zaczęła się, gdy zmarli jego rodzice. Najpierw odszedł tata, kilkanaście miesięcy później mama. Kiedy jego siostra założyła własną rodzinę, postanowili sprzedać mieszkanie rodziców. Dał jej swoje pełnomocnictwo. Stracił wszystko, także siostrę. Wtedy trafił do schroniska.

Panią Anetę i jej dzieci w domu bił mąż alkoholik. „Trwała” przy nim, bo – jak mówi – myślała, że małżeństwo to sprawa święta. Tamtego wieczoru, kiedy bił ją znowu, po raz pierwszy poczuła, że traci przytomność. Uratowała ją najstarsza córka. Z mieszkania wyprowadziła się kilka dni później. Jedyne, co jej zostało, to niewielka działka pod Krakowem. Gdy zdecydowała się wybudować tam dom, nagle okazało się, że ktoś dofinansował okna, ktoś położył kafelki za darmo w łazience. Wtedy, choć niepewnie, znów zaczęła wierzyć w ludzi.

Pan Leszek na ulicy mieszkał kilkanaście lat. Do kuchni prowadzonej przez Dzieło Pomocy św. Ojca Pio przychodził regularnie. Zarośnięty, z popękanymi okularami na nosie i dużą torbą, z której wyjmował mały słoik kawy. Gdy zachorował, był wzruszony, że lekarz podczas wizyty podał mu rękę na pożegnanie. Że ktoś potraktował go jak człowieka.

– Czy pan to widział? – pytał jednego z wolontariuszy. Kiedy wyszedł z choroby, zamieszkał w domu pomocy społecznej. Znajomych ze Smoleńsk wciąż odwiedza. Mówią tu o nim, że wygląda jak emerytowany prezes firmy: zawsze w białej koszulce, spodniach w kant, dobrze dobranych okularach.

Pan Tomasz z kolei dużą wagę przywiązuje dziś do terminów. Kiedy był jeszcze bezdomnym, jedyną rzeczą, jaką miał przy sobie, był dowód osobisty. Dziś trudno go spotkać bez czarnej teczki z licznymi przedziałkami. W niej ma wszystko: opinię ostatniego pracodawcy i te zebrane ze staży, które odbył, także wyniki badań potrzebne do przyjęcia.

– Jest zawsze gotowy – mówi pani Justyna. – Kiedy poprosiłam go o spotkanie, wziął dzień wolny w pracy, by nigdzie się nie spóźnić. Pracodawcy zaproponował, że przyjdzie w sobotę do pracy. Najważniejsze było dla niego to, że pracodawca mu zaufał i powierzył klucze do magazynu. Że w niego uwierzył – mówi pani Justyna.

W domu na Smoleńsk panują jasno ustalone, znane wszystkim zasady. Nie ma wstępu nikt pod wpływem alkoholu. Dane i fotografia każdego, kto chce dołączyć, są wprowadzane na wstępie do systemu komputerowego. Każdy zostawia po sobie porządek.

Pan Jan próbuje przemknąć pod ścianą w kierunku stołówki. Minął już szklane drzwi. Porusza się niepewnie.

– Panie Janie! – woła za nim pan Rafał, który dowodzi recepcją. Kiedy go dogoni, odkłada jednak alkomat. Nie musi sprawdzać. Poklepuje go po ramieniu. Obaj wiedzą, że wejść nie może. Pan Jan nie naciska, nie protestuje. Czy przyjdzie jutro?

– Czasami zdarza się, że kilka dni pod rząd przychodzą nietrzeźwi. Najbardziej cieszy poranek, gdy widać, że się zmobilizowali. A potem, że tych poranków, kiedy mogą wejść, jest coraz więcej – mówi pan Rafał.

W domu przy Loretańskiej, obok drzwi prowadzących do wyjścia przez ogród wpisano zdanie św. Ojca Pio: „Jeżeli nie uda się iść do Boga wielkimi krokami, idź małymi”.
 

Wyższe piętra

Ich wędrówka po domu przy ul. Smoleńsk zaczyna się zwykle od najniższego piętra – tego z łaźnią, pralnią i garderobą. Sercem budynku jest recepcja. By wejść, trzeba się umówić.

Na parterze jest jadłodajnia i kuchnia, którą – zgodnie z tradycją – prowadzą siostry felicjanki. Jadalnia przypomina elegancką, choć skromną restaurację: stoliki, menu z daniami do wyboru. W kuchni – nowoczesny sprzęt, rząd ustawionych na półce przypraw. Obiad kosztuje 7 zł. Mają też własną chłodnię i mroźnię. Rano siostry rozdają kanapki i herbatę.

Na pierwszym piętrze jest ambulatorium. Gdy domy były jeszcze w fazie projektu, ojciec Henryk zaprosił doktora Zbigniewa Chłapa, by naszkicował poradnię swoich marzeń. To był początek ich współpracy. Pomagają im także studenci medycyny.

Dziś są tu gabinety stomatologiczny, ginekologiczny, internistyczny wyposażony w sprzęt do robienia badań USG i EKG, a także pomieszczenie zabiegowe. Z Dziełem Pomocy św. Ojca Pio współpracuje Stowarzyszenie Lekarzy Nadziei. Przychodnia nie ma podpisanego z NFZ kontraktu, funkcjonuje dzięki dotacji z Miasta i Gminy Kraków.

Na drugim piętrze pracownicy pomagają bezdomnym w poszukiwaniach pracy. Dzięki spotkaniom z doradcami zawodowymi tylko w 2013 r. zatrudnienie znalazło 88 osób. Tym, którym się udało, towarzyszą dalej, m.in. w przeglądaniu ofert wynajmu mieszkania czy pokoju. Tu mogą skorzystać też z internetu i telefonu.

Na tym samym piętrze działa klub filmowy „Loretanin”. „Bezdomni dla bezdomnych” – tak nazwali tę inicjatywę jej pomysłodawcy. Projekcje odbywają się raz w miesiącu, spotkania członków klubu co tydzień.

Dwa lata temu klub świętował pierwszy rok istnienia. Kiedy do sali wniesiono tort, pan Andrzej, jeden z jego członków, wstał i powiedział: „To jest mój dom” (ze swojego poprzedniego został eksmitowany). Kilka dni później zmarł. Na jego pogrzeb przyszli wszyscy, którzy wypowiedziane wtedy przez niego zdanie słyszeli.

Dzięki wsparciu Dzieła Pomocy św. Ojca Pio kilkanaście osób mieszka w tzw. mieszkaniach wspieranych, które są pomostem między bezdomnością a własnym kątem. Czas pobytu w takim miejscu ustalany jest każdorazowo indywidualnie. Do tej pory skorzystało z nich ponad 30 osób.

Kiedy dom przy Loretańskiej nagrodzono w konkursie architektonicznym, jego stali goście mówili: „nasz dom”.

– Dotąd nie mieliśmy przypadku żadnej kradzieży albo prób zniszczenia czegoś. Nasi podopieczni czują, że to miejsce jest ich – mówi Justyna Borkowska.

Rocznie z domów korzysta 1600 osób (szacuje się, że w Krakowie osób bezdomnych jest od 2 do 2,5 tys.).
Dlaczego przy Smoleńsk nie urządzono noclegowni? Ojciec Cisowski nie ma wątpliwości: – W noclegowniach powstaje archipelag bezdomnych. To nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Tym bardziej że w Krakowie jest ich już kilka. Nam chodziło o coś innego, chcieliśmy wspierać te osoby w drodze do usamodzielnienia. Chcieliśmy im dać jak najlepsze warunki, takie jakich potrzebują wszyscy. A nawet lepsze.

Kiedy w 1956 r. św. Ojciec Pio otwierał Dom Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo, zachęcał: „Podziwiajcie”. A gdy 10 lat później otwierał nowe skrzydło budynku, którego sale mogły pomieścić do 600 chorych i padły zarzuty, że miejsce jest zbyt luksusowe, mówił: „Gdyby to było możliwe, to bym ten dom zbudował ze złota”. Krakowscy kapucyni wyszli z tego samego założenia. ©℗

Imiona podopiecznych ośrodka zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2015