Jeden dzień z życia

Jedni chcą, by zniknęli. Inni współczują. Niewielu ma pojęcie, z czym oni się zmagają.

30.07.2019

Czyta się kilka minut

„Zupa na Plantach” nieopodal Teatru Słowackiego w Krakowie, 30 czerwca 2019 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
„Zupa na Plantach” nieopodal Teatru Słowackiego w Krakowie, 30 czerwca 2019 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Jakub budzi się i patrzy na Wawel. Widok jak z najdroższych apartamentowców. Tyle że nie zza okna luksusowego mieszkania, ale z ławki.

Skulony, przykryty cienką szarą bluzą. Pod głową dwie reklamówki. W środku trochę jedzenia, butelka z zimną herbatą, parę ciuchów. Nie narzeka. Wcześniej spał w innym miejscu, też blisko Rynku. Bywało, że w nocy ktoś go szturchał, zaczepiał. Tu ma spokój.

Do Krakowa Jakub przyjechał niedawno. 20 kilometrów przeszedł pieszo, potem złapał stopa. Za ostatnie 12 zł kupił bilet na autobus. – Tu jest dużo pomocy – mówi. – Tam, skąd przyjechałem, mogłem najwyżej iść pod kościół. Mała miejscowość, wszyscy cię znają...

Tadeusza budzą przebijające przez namiot promienie słońca. Mówi, że ma szczęście. Dogadał się z synem starego znajomego. Ten zgodził się na rozbicie namiotu na jego działce. Teren ogrodzony, w ciągu dnia można zostawić rzeczy. Wcześniej spał w wagonach, czasem na ławkach w parku. – To był taki sen nie sen, człowiek musiał być czujny, bo mógł się rano obudzić bez butów – opowiada.

Krzysztof zsuwa się z górnej pryczy piętrowego łóżka w schronisku na ul. Makuszyńskiego. W pokoju jest ich czterech. – Chłopaki są w porządku – mówi. – Wcześniej mieszkaliśmy w szóstkę. Był taki jeden cwaniaczek, który ciągle szukał zwady. A ja jestem raczej spokojny.

Krzysztof nie wyobraża sobie spania na ulicy. Niedawno dostał pierwsze ostrzeżenie. Wrócił po kilku piwach, a w schronisku obowiązuje trzeźwość. Ostrzeżenia są trzy. Postanowił: musi mocno się zawziąć.

Józef mówi, że sam mi pokaże, gdzie mieszka. Twierdzi, że bez niego nie odważyłabym się tam wejść. Ma rację. Stary hotel straszy pustymi, osmolonymi oknami i wulgarnymi napisami na ścianach. Omijamy kupki gruzu i hałdy śmieci. Nie ma prądu ani kanalizacji. Są szczury.

Mieszkają tu w kilku. Każdy urządził się w swojej wnęce. Serwetka i kolorowe kubki na starym taborecie, wiszące na odrapanej ścianie lusterko, przyczepiony pinezką nad materacem święty obrazek – jakoś próbują oswoić przestrzeń.

– Tamci w ogóle stąd nie wychodzą, cały czas piją – Józef pokazuje drzwi, które omijamy szerokim łukiem. – Zawsze ktoś przyniesie im coś do jedzenia.

W jednym z pomieszczeń natykamy się na starszą kobietę skuloną na materacu. Patrzy na nas zdziwiona. – Dzień dobry, pani Krysiu, przyprowadziłem pani lokatorkę – śmieje się Józef.

W marcu 2017 r. papież Franciszek udzielił wywiadu mediolańskiej gazecie „Scarp de’tenis”. Pismo wydawane jest przez spółdzielnię Oltre przy wsparciu włoskiego Caritasu. Zatrudnia osoby doświadczające bezdomności, oddaje im głos. „W Buenos Aires, bezpośrednio przy siedzibie arcybiskupiej, przy przejściu między kratami i chodnikiem, koczowała rodzina i pewna para – mówił Franciszek. – Kłaniałem się im, codziennie rano się spotykaliśmy (...) Nigdy na myśl mi nie przyszło, by ich stamtąd wyrzucić. Ktoś zwrócił mi uwagę: »Zanieczyszczają kurię«. Tymczasem to w jej wnętrzu jest brud i nieczystość”.

Nie-obywatel

Kilka miesięcy temu z powodu fatalnego stanu budynku zamknięto prowadzoną przez miasto ogrzewalnię przy ul. Wielickiej w Krakowie. Na piętrze, ciasno, jeden przy drugim, leżały wąskie materace. To były miejsca uprzywilejowane. Dla tych, którzy się nie zmieścili, na dole czekały plastikowe krzesła i koce. W ubikacjach zamiast drzwi w kabinach wisiały nylonowe zasłonki prysznicowe. – Dobrze, że zamknęli – mówi mi jeden z mężczyzn, który tam nocował. – Ale czy otworzą coś w zamian? Przyjdzie zima, ludzie będą musieli gdzieś się schronić.

W ramach pomocy społecznej oferowane są trzy formy schronień. Ogrzewalnie, o najniższym standardzie, pozwalają przetrwać mrozy. W noclegowniach i schroniskach, działających przez cały rok, warunki są dużo lepsze. – Pewnie w wielu domach nie ma tak porządnych łazienek i pryszniców – mówi jeden z byłych mieszkańców schroniska na ul. Makuszyńskiego. – A mimo to życie tutaj trudno porównać z mieszkaniem na swoim. Dzieliliśmy pokój w czterech. Za każdym razem, kiedy wychodziłem, nawet do łazienki, musiałem chować co cenniejsze rzeczy. Jedna kuchenka przypada na 30 osób.


Czytaj także: Edward Augustyn: Don Corrado pozamiatał


No i regulamin. Miejsce zbiorowego schronienia wymaga zasad. Czasem jednak prowadzi to do absurdu. – Są dyżury porządkowe – opowiada były mieszkaniec. – Osoby, które pracują i nie mogą stawić się na swoim dyżurze, za cichym przyzwoleniem personelu płacą innym po pięć złotych, żeby ich zastąpili. Codziennie trzeba opuścić placówkę między ósmą a szesnastą, w ramach tzw. aktywizacji zawodowej. Tylko że ta zasada obowiązuje też w niedziele i święta. Musieliśmy wyjść 11 listopada i 3 maja, szwendać się po Plantach. Poczułem się, jakbym nie miał prawa świętować z innymi, jakbym nie był obywatelem.

Gdy w styczniu 2017 r. we Włochy uderzyły mrozy, papieski jałmużnik abp Konrad Krajewski rozdał bezdomnym śpiwory termiczne. Wszystkie samochody, które miał do dyspozycji, zostały otwarte, by ci, dla których zabrakło miejsc w ogrzewalniach i noclegowniach, mogli schronić się w środku. Trzy lata wcześniej, w czasie gwałtownych ulew, Franciszek nakazał rozdać 300 parasoli.

Te nieszczęsne promile

Krzysztof wie, że wszystko przez alkohol. Zaczęło się niewinnie, od kilku piw na dyskotece, żeby dodać sobie odwagi. Miał dobry fach – wykończeniówka. Kiedyś szef mu powiedział: – Krzychu, ty byś w złotych butach chodził, gdybyś nie pił.

Miał rodzinę. Z żoną są po rozwodzie. – Wiadomo, wina nigdy nie jest po jednej stronie. Ale, jak mam być szczery, to więcej zawiniłem ja – mówi.

Najbardziej tęskni za córkami. Trudno mu z nimi nawiązać kontakt. Dziś już są dorosłe. Kiedy były dziewczynkami, nieraz musiały się za niego wstydzić.

Ostatnio wytrzymał pół roku. Potem były te nieszczęsne piwa. Jest na siebie wściekły. Jutro po raz pierwszy wybiera się na spotkanie AA. Wzdycha: – Najważniejsze to się nie poddawać.

W większości krakowskich instytucji, które pomagają osobom doświadczającym bezdomności, wymagana jest trzeźwość. Dla wielu to motywacja, ale jest i druga strona medalu. – Wymaganie trzeźwości jest uzasadnione. Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy osoby podjęły walkę i nie piły przez dzień lub dwa, żeby móc skorzystać z łaźni, a alkomat i tak zaświecił na czerwono, więc odchodziły z kwitkiem – mówi Katarzyna Olczyk.

Jesteśmy na słynnym „kółku” (to miejsce na Plantach w pobliżu dworca), gdzie w każdą środę jej Wspólnota Hanna spotyka się przy kawie, herbacie, posiłku z osobami doświadczającymi bezdomności, i gdzie w niedziele urzęduje Zupa na Plantach. Są tu też lekarze i wolontariusze z Fundacji Przystań Medyczna. Katarzyna pracuje w Fundacji Po Pierwsze Człowiek, prowadzonej przez siostry albertynki, i na co dzień towarzyszy ubogim. – Przed chwilą rozmawiałam z chłopakiem, alkoholikiem, który chce się leczyć. Tu, na Plantach, lekarze nie mogą dać mu skierowania. Powinien pójść do przychodni, ale on naprawdę nie jest w stanie samodzielnie zejść z alkoholu – ma delirkę, ataki padaczkowe. A kto w przychodni przyjmie kogoś z promilami? Do szpitala co prawda można przyjść na detoks bez ubezpieczenia, ale nie bez skierowania – i jedynie w sytuacji aktualnych objawów odstawiennych. Uważam, że znając możliwy przebieg schodzenia z alkoholu bez farmaceutyków i opieki lekarskiej, powinien zostać przyjęty. W praktyce jednak dużo zależy od tego, na jakiego lekarza się trafi. Ostatnio z jednym panem nam się udało. Ale gdybyśmy z nim nie poszli i nie przekonali lekarzy, pewnie sam by sobie nie poradził.

– Szczerze? Nie wiem, jak pomóc temu chłopakowi – dodaje po chwili Katarzyna. – Mam przy nim stać i czekać, aż zacznie go trzepać, będzie miał zwidy i dopiero wtedy dzwonić po karetkę? Wszyscy oczekują, że bezdomny „coś zrobi ze swoim życiem”, a gdy on zaczyna próbować, to jego przypadek nie mieści się w przepisach.

Kolumnada Berniniego na placu św. Piotra, symbolizuje wyciągnięte ręce Kościoła. To tu za pontyfikatu Franciszka stanęły prysznice dla osób w kryzysie bezdomności. Wkrótce potem pojawił się fryzjer. W grudniu 2018 r. Urząd Dobroczynności Papieskiej otworzył ambulatorium im. Matki Miłosierdzia.

Łatwo znaleźć, trudno utrzymać

Józef opuszcza zrujnowany hotel najwcześniej, jak się da. O ósmej już jest przy ul. Woronicza, w fundacji u sióstr albertynek. Pomoże kierowcy wypakowywać skrzynki z chlebem, włączy się w porządki w ogródku. Około jedenastej ludzie zaczną schodzić się na wspólny różaniec. W południe usiądzie razem z innymi przy stole. Któryś z wolontariuszy poda im ciepły posiłek. Zwykle zupę: z makaronem lub ryżem, z ziemniakami, kawałkami mięsa. Dziś łazanki z mielonym. Żeby dotrwać do kolacji, zje dwa lub trzy talerze. Na obiad przyjdą też Tadeusz, Krzysztof i Jakub. Zostaną do końca – bo gdzie mieliby iść? Wypiją kawę, zapalą papierosa, pogadają. O czternastej złapią za miotły i mopy.

Żaden z nich nie ma pracy. Każdy mówi, że jakaś by się przydała. Jakub chce spróbować sił w Centrum Integracji Społecznej. – Do budowlanki się nie nadaję, bo nigdy tego nie robiłem – mówi. – Ale sprzątać mogę. Kiedyś sprzątałem wagony. Było dobrze, dopóki nie zatrudnili takiej jednej babki do nadzoru. Tak się przejmowała, żeby jej nie zwolnili, że każdą śrubeczkę oglądała. Ciągle się czegoś czepiała. Nie dało się z nią wytrzymać.


Czytaj także: Piotr Żyłka: Ta ławka jest wspólna


Krzysztof czeka, aż odzyska sprawność w nodze. Skaleczył się szkłem. Zlekceważył sprawę. Nie miał wody utlenionej ani bandaża. W nogę wdało się zakażenie. – Lekarz powiedział, że przyszedłem w ostatniej chwili. Teraz czekam na rehabilitację, żebym chociaż mógł ją w kolanie zginać – podciąga nogawkę, pokazuję grubą bliznę. – Wtedy mógłbym się zatrudnić.

Tadeusz ma 60 lat: – Jeszcze człowiek trochę siły ma, poszedłbym na budowę.

Do łaźni trzeba się wcześniej zapisać. Można się załapać góra dwa razy w tygodniu. Józef wzdycha ciężko: – Coraz ciężej człowiekowi się do czegoś zmobilizować.

Niedawno dostał wezwanie do sądu. Sprawa dotyczy zakazu przebywania w jego dawnym domu. Po śmierci żony od razu przepisał wszystko na dzieci. Notariusz radził najpierw przyjąć spadek, potem się tym zająć. Ale syn go przekonał, że szkoda dwa razy płacić taksę notarialną. Teraz chce się go pozbyć. Józef żałuje, że go posłuchał.

– Często przychodzą do mnie osoby, które chcą pracować – mówi Natalia Nóżka, doradca zawodowy w Dziele Pomocy św. Ojca Pio. – Myślą tak: znajdę pracę, dostanę pieniądze i coś wynajmę. Zachęcam wtedy, abyśmy się wspólnie zastanowili, czy to właściwy moment. Bo pracę łatwo znaleźć, trudniej utrzymać. Co jeśli ktoś nie ma stałego schronienia, gdzie po pracy odpocznie i zbierze siły na kolejny dzień? Są osoby z zadłużeniami. Są tacy, którzy najpierw potrzebują zadbać o swoje zdrowie.

Formą przygotowania do pracy na wolnym rynku jest udział w programie Centrum Integracji Społecznej (Dzieło Pomocy św. Ojca Pio prowadzi CIS od 1 maja 2019). CIS powstało z myślą o osobach bezdomnych pozostających długotrwale bez pracy. Przez cztery dni w tygodniu uczestnicy wykonują zadania pod okiem opiekuna z zakładu pracy. W piątki są warsztaty umiejętności miękkich, angielski lub informatyka, spotkania integracyjne i kulturalne.

– Cieszę się, gdy uczestnicy zostają zatrudnieni na dotychczasowych stanowiskach, na umowę o pracę, a pracodawcy dzwonią do mnie i pytają: pani Natalio, ma pani więcej takich panów Rafałów, Grzegorzów, Michałów?

Na Plantach

Jakub zostałby u sióstr do kolacji, ale dziś środa. Jedzie więc na Planty, na kanapki od Wspólnoty Hanna. Lubi tu być: jest wesoło, grają na gitarach. Młody mężczyzna, rówieśnik Jakuba, siada razem z nami na ławce. Popijają kawę z papierowych kubków, jedzą kanapki. Jakub opowiada, że ostatnio chciał się zapisać do biblioteki. Nie udało się, bo nie ma dowodu. – PESEL z pamięci mogłem podać. Coś by tam sobie w te rubryczki wpisali – dziwi się.

Wokół kręcą się ludzie. Dziewczyny i chłopaki z materiałowymi torbami pełnymi kanapek i termosami chodzą wśród nich, zagadują po imieniu. Ktoś przechodzącemu mężczyźnie proponuje dolewkę kawy. Kręci głową: – A gdzie ja potem ubikację znajdę?

– Jak ktoś wraca z imprezy i pójdzie za krzaczek, to straż miejska nie reaguje. Ale jak widzą, że gorzej ubrany, to od razu mandat – żali się inny.

Są osoby starannie ostrzyżone, po których trudno się domyślić, że doświadczają bezdomności. Ale pojawiają się też brudni i zaniedbani.

– W trakcie wizyty studyjnej w jednym z ośrodków we Włoszech spotkałam się z takim działaniem służb porządkowych: przebywającą na ulicy osobę, która nie spełnia wymogów higieny, można przymusowo zaciągnąć do łaźni. Dla mnie to działanie na granicy gwałtu. Odziera z intymności, narusza godność – oburza się Jolanta Kaczmarczyk z Dzieła Pomocy. – Zdarza się, że ktoś przychodzi do nas i wycofuje się, nie chce w danej chwili skorzystać z łaźni. Mówi: „nie chcę” lub „nie, jeszcze nie dzisiaj”. Dla mnie te słowa oznaczają jedno: potrzeba czasu, by lepiej się poznać, zaufać sobie nawzajem. Może też być tak, że propozycją pomocy naruszyliśmy granice. W tym momencie ten człowiek potrzebuje uszanowania jego wolności, prawa do decydowania o sobie.

Podczas pielgrzymek papież często spotyka się z osobami doświadczającymi bezdomności. „W modlitwie nie ma ludzi bogatych i biednych. Są synowie i córki, siostry i bracia. W modlitwie nie ma pierwszej i drugiej klasy, jest braterstwo” – mówił w waszyngtońskim kościele św. Patryka podczas wspólnej modlitwy.

Przed zaśnięciem

W ciągu dnia mają dużo czasu na myślenie. Za dużo. Dlaczego to ich spotkało? Gdzie popełnili błąd? Obwiniają się za wypity alkohol, złe decyzje. Albo, tak jak Tadeusz, że nie poradzili sobie z żałobą. – Miałem przyjaciółkę, przeżyliśmy razem siedemnaście lat – mówi z trudem, łamie mu się głos. – Kiedy odeszła, wszystko się posypało. Nie byłem mile widziany przez jej dzieci. Odszedłem.

O czym myślą przed zaśnięciem? O tych, których najbardziej im brakuje? Józef: o zmarłej żonie? Tadeusz: o kobiecie, którą kochał? Krzysztof: o córkach? Jakub: o swojej byłej dziewczynie? – To była wariatka, zwłaszcza jak wypiła – opowiadał mi w ciągu dnia. – Każde poszło w swoją stronę. I dobrze. Już wolę być sam.

A może zastanawia się, gdzie schować na noc buty? Dobrze by było je ściągnąć choć do spania. Gdzie je wcisnąć, żeby nie ukradli?

Kuli się na ławce. Jutro będzie nowy dzień. ©

 

Imiona części bohaterów zostały na ich prośbę zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2019