Dobroczynny urok futbolu

Gdyby nie ślepy los, który sprawił, że w eliminacjach do mistrzostw świata piłkarzom Armenii i Turcji przyszło grać w tej samej grupie, być może nie doszłoby do politycznego przełomu w - od zawsze napiętych - stosunkach między tymi krajami.

06.10.2009

Czyta się kilka minut

Górski Karabach: ta ormiańska enklawa w Azerbejdżanie jest jedną ze spraw spornych dzielących Turcję i Armenię. / fot. Brendan hoffman / WPN / Fotolink /
Górski Karabach: ta ormiańska enklawa w Azerbejdżanie jest jedną ze spraw spornych dzielących Turcję i Armenię. / fot. Brendan hoffman / WPN / Fotolink /

Okazuje się, że piłka nożna może być przyczyną nie tylko konfliktów (jak "wojna futbolowa" Hondurasu z Salwadorem), ale też impulsem do zgody. I jeśli tymczasem nie dojdzie do jakiegoś politycznego trzęsienia ziemi, to w sobotę

10 października ministrowie spraw zagranicznych Turcji i Armenii podpiszą protokół o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych. A cztery dni później - protokół o rozwoju stosunków dwustronnych, którego najważniejszym punktem jest zapowiedź otwarcia granicy.

To właśnie rezultaty "dyplomacji futbolowej" zainicjowanej przez prezydentów obu krajów. Na pierwszy mecz drużyn narodowych, rozegrany we wrześniu 2008 r. w Erewaniu, prezydent Armenii Serż Sarkisjan zaprosił prezydenta Turcji Abdullaha Güla. Mecz obejrzeli wspólnie. Ponieważ nigdy wcześniej (sic!) Armenii nie odwiedził żaden turecki przywódca, była to wizyta prawdziwie historyczna.

Teraz przyszła pora na rewanż - piłkarski i dyplomatyczny: na mecz w Bursie Gül zaprosił Sarkisjana. Właśnie przed tym meczem ma nastąpić wspomniane podpisanie drugiego protokołu. Dla Armenii - która niepodległość uzyskała po rozpadzie ZSRR - jest on nie mniej ważny niż stosunki dyplomatyczne. Otwarcie granicy, zamkniętej od 1993 r., oznacza dla niej otwarcie na świat: wyjście z izolacji, rozwój handlu, kontakty.

Czy zatem można mówić o sukcesie negocjacji, które, z pomocą Szwajcarii, trwały od kilku miesięcy? Z pewnością, choć wskazana jest ostrożność. Obie umowy muszą zostać zatwierdzone przez parlamenty, a granica zostanie otwarta dopiero dwa miesiące po ratyfikacji. Przedratyfikacyjne dyskusje na pewno będą pełne sporów i oskarżeń. A gdy ten proces szczęśliwie się zakończy, oba kraje będą musiały zmierzyć się z jeszcze trudniejszymi sprawami: z historią, czyli masakrą Ormian w ostatnich latach Imperium Osmańskiego, oraz ze współczesnością, czyli z problemem Górskiego Karabachu: ormiańskiej enklawy na terenie Azerbejdżanu, która, z pomocą Armenii, na początku lat 90. uniezależniła się od władz w Baku.

Dramatyczny rok 1915

W czerwcu ukazała się w Turcji książka, która niedawno nie miała prawa się tu pojawić. Właściwie po raz pierwszy ukazała się w 2005 r. - ale wtedy nakład skonfiskowano, a wydawnictwo ukarano grzywną. Tak zwana "Błękitna księga" nie jest przy tym żadną nowością: została opublikowana nakładem parlamentu brytyjskiego już w 1916 r., a jej treść oddaje precyzyjny tytuł: "Traktowanie Ormian w imperium ottomańskim, 1915-1916". Autorzy - Arnold Toynbee (historyk) i James Bryce (dyplomata) - zebrali relacje, na podstawie których po raz pierwszy sformułowano tezę, że pogromy Ormian w schyłkowym okresie imperium tureckiego były celową eksterminacją, zaplanowaną i zrealizowaną przez rząd Talata Paszy.

"Kłamstwo ormiańskie"

Wydarzenia sprzed blisko stu lat najmocniej dzielą Turków i Ormian: ich wersje wydarzeń różnią się co do faktów, a jeszcze bardziej co do ich przyczyn. Dla obu stron bezsporne jest jedynie, że w latach 1915-16 (a właściwie do początku lat 20.) śmierć poniosło wielu tureckich Ormian. Jak wielu? Ormianie twierdzą, że półtora miliona; Turcy - że 300-500 tysięcy.

A dlaczego do tego doszło? Ponieważ, twierdzą Ormianie, władze tureckie chciały pozbyć się mniejszości ormiańskiej. Turcy zaś odwołują się do wydarzeń I wojny światowej na froncie kaukaskim, gdzie trwały zmagania turecko--rosyjskie, a żyjący tu Ormianie nie byli, ich zdaniem, lojalnymi obywatelami Turcji, lecz "piątą kolumną", i pomagali wojskom rosyjskim w nadziei, że po wojnie Rosja wesprze niepodległość Armenii. Dlatego właśnie - mówią Turcy - władze postanowiły przesiedlić Ormian z terenów przyfrontowych na południe, do Syrii, pozostającej wówczas pod władaniem Turcji. W czasie wędrówki wielu zmarło z głodu i chorób, a - zaznaczają Turcy - z tych przyczyn umierali wtedy także Turcy.

W dojściu do jakiegoś historycznego konsensu mogłoby pomóc obu stronom skrupulatne zbadanie dokumentów w archiwach. Nawiązanie stosunków dyplomatycznych powinno to umożliwić, bo kwestię tę podnoszono w trakcie negocjacji.

"Ludobójstwo popełnione na Ormianach miało miejsce mniej niż sto lat temu. Ludzie nie zapomnieli. Wątpią w szczere intencje Turków i boją się o swe bezpieczeństwo" - mówił korespondentowi BBC Api Wartanian, przewodniczący oddziału Armenian Assembly of America w Erewaniu.

Ormianie nie mieli łatwej historii, ale z tymi wydarzeniami nie da się niczego porównać. To największa rana. Nie tylko dla Ormian z Armenii i Turcji. Także dla 8-milionowej ormiańskiej diaspory (dwukrotnie przewyższającej liczbę mieszkańców Armenii), której wielu członków wywodzi się z Turcji. Społeczność ormiańska - najliczniejsza we Francji, USA, Rosji i Libanie - zdobyła sobie pozycję i wpływy. To ona najbardziej dba, by świat nie zapomniał o losie tureckich Ormian. Sama Armenia, mała i biedna, nie mogłaby tego osiągnąć.

Starania diaspory sprawiły, że w ostatnich latach parlamenty różnych krajów uchwalały rezolucje, uznające rzeź Ormian za ludobójstwo. Przyjęło ją wiele krajów, poczynając od Szwajcarii, Kanady i Francji; Polska także. Najdalej idzie ustawa francuska, bo wprowadza zakaz negowania ludobójstwa: "kłamstwo ormiańskie" jest zagrożone karą na równi z "kłamstwem oświęcimskim". Nie przypadkiem, bo francuska wspólnota ormiańska ma doskonałą pozycję, również w świecie polityki i kultury, a wszystkie partie zabiegają o jej poparcie. Ormianami z pochodzenia są ekspremier Edouard Balladur (urodzony w Turcji: w Smyrnie, obecnym Izmirze) i minister Patrick Devedjian, piosenkarze Charles Aznavour i Sylvie Vartan, projektant mody Alain Manoukian i kierowca wyścigowy Alain Prost...

Magiczne słowo "przepraszam"

Dla Turcji każda taka uchwała jest jak cios w serce. Reakcja Ankary zawsze jest ostra: od bojkotu produktów z danego kraju po rezygnację z dużych umów handlowych, a nawet wstrzymanie kontaktów dyplomatycznych. Francja na pewien czas straciła nie tylko turecki rynek zbytu dla swych perfum, win i serów, ale też Turcję jako odbiorcę sprzętu wojskowego.

Bo ludobójstwo na Ormianach to w Turcji temat, o którym oficjalnie się nie mówi. Podjęcie go jest ryzykowne: może oznaczać oskarżenie o "obrazę tureckości". Z tego paragrafu odpowiadali m.in. pisarz noblista Orhan Pamuk i stambulski dziennikarz Hrant Dink (zastrzelony później przez młodego fanatyka).

Dlatego zapewne dwustu naukowców i dziennikarzy, którzy w grudniu 2008 r. zainicjowali zbieranie w internecie podpisów pod petycją o uregulowanie kwestii ormiańskiej, ani razu nie użyli słowa "ludobójstwo"; zamiast tego ubolewali nad niewiedzą społeczeństwa i krytykowali świadome negowanie tragedii Ormian.

"Odrzucam niesprawiedliwość i, we własnym imieniu, podzielam uczucia i ból mych ormiańskich braci - i przepraszam ich" - pisali we wstępie. Ta osobista forma, również w tytule apelu ("Przepraszam") jest nieprzypadkowa. Autorzy odwołują się bowiem nie do działań władz, lecz do uczuć i zrozumienia rodaków. Słusznie, gdy zważyć, jak wielkim echem odbiła się śmierć Dinka: w dniu jego pogrzebu zamknięto dla ruchu znaczną część Stambułu, aby stutysięczny kondukt mógł dotrzeć na cmentarz ormiański.

Po opublikowaniu apelu prokuratura wszczęła wprawdzie dochodzenie o "obrazę tureckości" - ale na formalnym wszczęciu się skończyło. Nikogo nie postawiono przed sądem. To także sygnał nowych czasów.

Znaki nowych czasów

Pogromy i emigracja sprawiły, że w samej Turcji z dużej społeczności ormiańskiej - szacowanej kiedyś na 2 mln - pozostało dzisiaj ok. 60 tys. ludzi. Większość mieszka w Stambule. Dlatego gdy tureckie władze chcą dziś oddać Ormianom, np. zabytkową świątynią gdzieś na prowincji, bywa, że nie ma kto jej przejąć - bo Ormian tam już nie ma.

Ale choć mała, ormiańska wspólnota w Turcji nie jest bez znaczenia. Ormianie mają autonomię i nie najgorszą pozycję ekonomiczną (dominują w ekskluzywnym sektorze jubilerskim, Ormianką była zmarła parę lat temu Matild Manukyan, najbogatsza kobieta Turcji), ale nie przekłada się to na wpływy polityczne.

Znakiem nowych czasów jest też uruchomienie, w publicznej korporacji TRT, ormiańskojęzycznego radia i zapowiedź powstania ormiańskiego kanału telewizyjnego. Nie przypadkiem też radio zaczęło nadawać w kwietniu - tuż przed wizytą Baracka Obamy, który rok wcześniej w kampanii wyborczej obiecywał, że Kongres przyjmie uchwałę w sprawie ludobójstwa. Objąwszy urząd, Obama zmienił jednak zdanie. Turcja jest zbyt cennym sojusznikiem. Zwłaszcza teraz, gdy jej dobra wola i współpraca jest potrzebna już nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale i na Kaukazie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2009