Nowa wojna starych wrogów

Ormianie i Azerowie, kuzynowie Turków, znów walczą o Górski Karabach. Górzystą, jak sama nazwa wskazuje, i zamieszkaną przez Ormian krainę, która ćwierć wieku temu oderwała się od Azerbejdżanu i ogłosiła samozwańczą niepodległość.
w cyklu STRONA ŚWIATA

29.09.2020

Czyta się kilka minut

Żołnierze Azerbejdżanu prowadzą ostrzał z granatnika, kadr z materiału filmowego opublikowanego przez Ministerstwo Obrony Azerbejdżanu, Górski Karabach, 27 września 2020 r. / FOT. Azerbaijan's Defense Ministry/Associated Press/East News /
Żołnierze Azerbejdżanu prowadzą ostrzał z granatnika, kadr z materiału filmowego opublikowanego przez Ministerstwo Obrony Azerbejdżanu, Górski Karabach, 27 września 2020 r. / FOT. Azerbaijan's Defense Ministry/Associated Press/East News /

Znów, jak zwykle, nie wiadomo, kto zaczął ani o co poszło. Azerowie twierdzą, że posłali do boju czołgi, śmigłowce i bezzałogowe samoloty w odpowiedzi na niczym niesprowokowany ormiański ostrzał artyleryjski azerbejdżańskiej wsi. Ormianie przysięgają, że odpalili działa dopiero, gdy ruszyły na nich azerbejdżańskie czołgi, a samoloty zaczęły z rakiet ostrzeliwać karabachskie miasteczka Mardakert, Gadrut i Martuni, a nawet samą stolicę, Stepanakert. Azerowie oskarżają Ormian o ostrzał swojego miasteczka Ter-ter.

Ormianie chwalą się, że już pierwszego dnia walk, w niedzielę, strącili cztery azerbejdżańskie śmigłowce i trzy samoloty bezzałogowe oraz zniszczyli 13 czołgów i wozów bojowych. Azerowie zaprzeczają, że ponieśli jakiekolwiek straty w ludziach i sprzęcie, za to utrzymują, że rozbili tuzin ormiańskich działek przeciwlotniczych.

Ormianie z Karabachu przyznają się, że w ciągu dwóch pierwszych dni walk ponieśli ciężkie straty – co najmniej 60 zabitych i prawie 200 rannych. Zginęło też kilku cywilów, a około 30 zostało rannych. Azerbejdżańska strona twierdzi, że od pocisków ormiańskiej artylerii zginęło kilku cywilów, ale upiera się, że żadnemu z azerskich żołnierzy włos z głowy nie spadł. Ormianie przekonują, że to wierutne kłamstwo i że na wzgórzach, na których toczą się walki, leżą dziesiątki azerskich trupów.

Gdyby ktoś uważnie śledził i brał za dobrą monetę oficjalne komunikaty ormiańskich i azerbejdżańskich wojsk toczących od lat karabachską wojnę, musiałby ze zdumieniem stwierdzić, że obie armie wybiły się do nogi i to kilkakrotnie. Wiadomo natomiast – i to nie od dzisiaj – co jest powodem wojny oraz skąd się bierze wrogość wojujących.

Ostatnia ormiańska ziemia

Górski Karabach to poza Armenią ostatni w Azji Mniejszej i na Bliskim Wschodzie kawałek ziemi, który Ormianie uważają za swój i na którym stanowią większość. Pozostałe ziemie, na których przed wiekami rozpościerało się ich starożytne królestwo Urartu, utracili. Złote czasy dawno przeminęły i Ormianie dostali się pod rządy potężniejszych bliskowschodnich sąsiadów – Turków, Persów i Arabów. Armenia jest chyba jedynym na świecie państwem, w którego herb został wpisany symbol leżący na terytorium obcego i wrogiego państwa – święta góra Ormian Ararat znajduje się w granicach dzisiejszej Turcji.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Wrogość panująca między Ormianami oraz Turkami i ich kuzynami Azerami sięga końca XIX wieku, gdy po wojnach rosyjsko-tureckich Ormianie z Imperium Osmańskiego zaczęli przesiedlać się na południowy Kaukaz. Sięga przede wszystkim I wojny światowej i pierwszych lat po niej, gdy w odwecie za poparcie Ormian dla tureckiej nieprzyjaciółki, prawosławnej Rosji (zawsze brała ich w obronę przed muzułmanami), Turcy uznali ich za „piątą kolumnę” wroga i zwrócili się przeciwko nim. Wskutek pogromów, które w Baku i na Kaukazie trwały nawet po wojnie, zginęło ponad milion ludzi, a Ormianie twierdzą, że padli ofiarą ludobójczego mordu.

Stracili wtedy swoją ojczyznę, Zachodnią Armenię z Wanem i Araratem, i jedynym ratunkiem była ucieczka na obczyznę. Większość tułaczy ruszyła na północ, gdzie pod skrzydłami Rosji powstawało niepodległe ormiańskie państwo, Armenia (żyje w niej dziś około 3 mln Ormian – ormiańska diaspora, rozproszona po całym świecie, jest ponad trzykrotnie liczniejsza). Ormianie żyli także na terenie dzisiejszego Górskiego Karabachu, ale bolszewicy, którzy obalili rosyjskiego cara, postanowili te ziemie oddać Azerom i w ten sposób zjednać sobie Mustafę Kemala Ataturka, który po przegranej wojnie światowej i rozpadzie osmańskiego imperium zastąpił na tureckim tronie sułtana. Ormianom na pocieszenie obiecano autonomię.

Wolność i wojna

W czasach Związku Radzieckiego, komunistycznej mutacji rosyjskiego imperium, ormiańskie spory z Turkami i Azerami o ziemie i krzywdy stały się bezprzedmiotowe, ale nie zostały zapomniane. Gdy w połowie lat 80. Związek Radziecki i komunizm zaczęły trzeszczeć w posadach, a wkrótce rozpadać się w gruzy, Ormianie i Azerowie wrócili do dawnych waśni. Ormianie z Górskiego Karabachu zażądali od Michaiła Gorbaczowa, wielkiego reformatora imperium, który skończył jako jego grabarz, żeby naprawił historyczne niesprawiedliwości i przyłączył ich do Armenii. W odwecie Azerowie dokonali pogromu Ormian w Baku i Sumgaicie. W Karabachu zaś miejscowi Ormianie podnieśli zbrojne powstanie przeciwko azerskiemu panowaniu. 

Początkowo przegrywali bitwy, a azerskie wojska, wspierane przez Armię Radziecką, broniącą do ostatka całości imperium, brutalnie pacyfikowały ormiańskie wioski. Z czasem jednak, wspierani przed ochotników z Armenii i z ormiańskiej diaspory, rozrzuconej od Rosji przez Bliski Wschód po Kalifornię, karabachscy fedaini w 1994 roku pobili Azerów. Nie tylko przegnali ich z Karabachu, ale zajęli także otaczające ich enklawę azerbejdżańskie ziemie, tworząc z nich pas bezpieczeństwa, buforową strefę, z której przepędzili ponad pół miliona azerskich chłopów, a ich wioski puścili z dymem (dziś ludność zamieszkanego wyłącznie przez Ormian górskiego państewka liczy ok. 150 tys.). W ten sposób poza zajmującym ok. 4,5 tys. km2 Karabachem, wzniesionym niemal w całości prawie tysiąc metrów nad poziom morza, przejęli pod kontrolę trzy razy więcej azerskich ziemi. Karabach, przezwany teraz Arcachem, ogłosił nieuznaną do dziś przez nikogo – nawet Armenię – niepodległość.

Status quo urządzał Ormian zarówno z Karabachu, jak i z Armenii. Zajmując azerbejdżańskie ziemie wokół Laczinu i Kelbadżaru, Karabach zostawił lądowe połączenie z Armenią i zachowując formalną odrębność, związał z nią swoją gospodarkę, sądownictwo, szkolnictwo. Ormiańscy przywódcy karabachskiego powstania wkroczyli na polityczną scenę w Erywaniu, a nawet przejęli na niej najważniejsze funkcje. Robert Koczarian został drugim prezydentem Armenii i sprawował tę posadę między 1998 a 2008 rokiem, gdy został zastąpiony przez swojego towarzysza broni Serża Sarkisjana. Ten ostatni panowałby pewnie do dziś, bo po końcu ostatniej prezydenckiej kadencji chciał rządzić jako premier, ale wiosną 2018 roku został obalony w wyniku ulicznej rewolucji. 


ARMENIA, UKŁAD ZAMKNIĘTY: Wielu Ormian nie zorientowało się nawet, że zmienił się im prezydent. Starego, Sarkisjana, zastąpił nowy Sarkisjan, a wybrali go nie obywatele, lecz posłowie >>>


Pokonani Azerowie mogli tylko dochodzić w ONZ i OBWE sprawiedliwości, a kiedy nie mogli się jej doczekać, odgrażać się Ormianom, że jak tylko przy pomocy Turcji zbudują potężną armię, wezmą na nich odwet i odbiorą Karabach. Wojna uległa zamrożeniu, a nienaruszalności tego stanu podjęła się Rosja i OBWE, obiecując znaleźć polubowne rozwiązanie.

W Karabachu bez zmian

Przez długie lata na karabachskim froncie wszystko pozostawało bez zmian, ale cisza nie zapanowała na nim nigdy. Rachmistrze z szanowanej w świecie organizacji International Crisis Group doliczyli się, że jedynie w ciągu ostatnich pięciu lat doszło tam do prawie pół tysiąca zbrojnych incydentów. 

Cztery lata temu w strefie buforowej wokół Karabachu doszło do czterodniowej wojny, wskutek której zginęło ponad 200 osób, a Azerowie przejęli kontrolę nad kilkoma przygranicznym wzgórzami. Wtedy również w walkach używano śmigłowców i czołgów. W lipcu walki wokół Karabachu wybuchły znowu – zginęło około 20 osób, a pół setki zostało rannych. 

Zdaniem znawców Kaukazu wybuchłe w niedzielę walki są najpoważniejsze od ćwierć wieku, od przerwania wojny. „Po raz pierwszy od 1994 roku znów ostrzeliwana jest karabachska stolica, Stepanakert, a mieszkańcy spędzają dnie w schronach. Po raz pierwszy w Azerbejdżanie, Armenii i Górskim Karabachu wprowadzono stan wojenny, a w Karabachu i Armenii ogłoszono powszechną mobilizację” – zauważa Wojciech Górecki, kaukaski ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich i reporter. „Po raz pierwszy też walki toczą się na całym froncie, w całej strefie buforowej wokół Karabachu, a nie w rejonie jakiegoś wzgórza czy wioski, gdzie doszło do przypadkowej czy celowo sprowokowanej strzelaniny. Jeśli walki zostaną, jak dotychczas, szybko przerwane, konflikt zostanie stłumiony i sprowadzony do kolejnego zbrojnego incydentu. Ale poza apelami o umiar, słanymi przez papieża czy prezydenta USA, jakoś nie widać, by ktokolwiek się zbierał w dyplomatyczną misję godzić Ormian z Azerami. Im dłużej jednak będą trwały walki, tym trudniej będzie je przerwać, a z czasem mogą się one przerodzić w regularną wojnę”.

Krok za daleko

Jakby świadome ryzyka azerbejdżańskie władze drugiego dnia walk wstrzymały natarcie. W niedzielę ich czołgi i piechota zajęły kilka wzgórz na północy i pół tuzina dawno zrównanych z ziemią azerskich wiosek w strefie buforowej na południu, przy granicy z Iranem. Drugiego dnia Azerowie już tylko ostrzeliwali ormiańskie okopy. Znany z tego, że  decyzje podejmuje powoli, azerbejdżański prezydent, miłościwie panujący siedemnasty rok Ilham Alijew, nie chce dopuścić, by sytuacja wymknęła mu się spod kontroli, a wojna uczyniła go swym zakładnikiem. Nie może jednak także się wycofać i wyjść na tchórza. W połowie lipca, gdy w Karabachu wybuchły walki, w bakijskim śródmieściu zebrał się ogromny tłum, który pomaszerował pod parlament, domagając się, by rząd wydał wojnę Ormianom. Wybuch spontanicznego patriotyzmu Azerów tak przeraził Ilhama, że gdy manifestanci zbliżyli się niebezpiecznie blisko siedziby władz, rozkazał policji, żeby ich bez ceregieli rozgoniła.

Nikol Paszinian, ormiański premier, wyniesiony do władzy dzięki ulicznej rewolucji, której przewodził, również ma swoje kłopoty. Dwa lata rządów i niespełnione obietnice rozczarowały nawet jego zwolenników. Wojna mogłaby pomóc mu ponownie zjednoczyć wokół siebie naród. Ale wynik wojny jest niepewny. Ćwierć wieku temu Ormianie cieszyli się na Kaukazie opinią najlepszych żołnierzy i najlepszego wojska (Czeczeni dorównują im tylko jako żołnierze, ale organiczna niechęć do dyscypliny i posłuszeństwa wobec zwierzchności sprawia, że podobnie jak Afgańczycy jako wojsko są do niczego) i z łatwością gromili azerskie oddziały. Dziś, dzięki przyjaźni z Turcją, ale także sojuszowi z Rosją, zbudował świetnie uzbrojoną – choć wciąż nie wiadomo czy także bitną – armię.

Paszinian straszy, że jeśli Azerowie nie przerwą natarcia i się nie wycofają, Armenia uzna niepodległość Karabachu-Arcachu. Erywań nie zrobił tego dotąd nie chcąc zamykać drogi do polubownego załatwienia z Azerami warunków niepodległości (warunków, bo niepodległość ma nie podlegać dyskusji). Uznany za niepodległe państwo Karabach-Arcach błyskawicznie przeprowadziłby stosowny plebiscyt i zjednoczył się z Armenią w jedno ormiańskie państwo. Armenia ryzykowałaby w takim wypadku, że świat uzna ją za agresora. Kiedyś by się tym przejęła i bardziej liczyła z groźbami, ale w dzisiejszych czasach kto by  sobie zawracał tym głowę? Liberalny Zachód zajęty jest bez reszty własnymi kłopotami, Amerykę mało kto traktuje poważnie, a regionalne mocarstwa Rosja, Turcja i Iran, dziedzic Persji, na nowo wykreślają granice wpływów na Bliskim Wschodzie i Azji Mniejszej.

Doświadczalne poligony

Rosja nie może porzucić Ormian i Armenii, jej odwiecznej, wiernej przyjaciółki, ale nie chciałaby także narazić się za bardzo na niechęć ze strony Azerów. Iran od lat gra w karabachskim konflikcie rolę dobrego sąsiada, usiłującego godzić spory o miedzę. Turcja, starsza siostra Azerów, w sporze z Ormianami wspiera ich od samego początku, ale dotąd starała się zachować umiar. Żaden z wcześniejszych tureckich prezydentów czy premierów nie sięgał po tak wojowniczą retorykę jak turecki przywódca Recep Erdogan, dorównujący Ilhamowi stażem na urzędzie (od 2014 roku rządzi jako prezydent, a wcześniej, od 2013 roku, jako premier).

Rosja z Turcją i Iranem nie wpuszczą nikogo więcej na południe Kaukazu, jak na razie nikt więcej się tam z politycznymi ambicjami już nie wybiera. Iran skupia ostatnio swoją uwagę na walce z wyniszczającym go wirusem, za to Rosja i Turcja, dbając uważnie, by nie nadepnąć rywalce zbyt boleśnie na odcisk, toczą między sobą zażartą rywalizację o wpływy na Bliskim Wschodzie. Po Syrii i Libii Górski Karabach stałby się dla nich trzecim poligonem, trzecim bitewnym polem zastępczych wojen.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej