DZIEŃ DZIECKA: Dajmy dzieciom żyć!

Agnieszka Stein, psycholożka: Im bardziej kontrolujemy nasze dzieci, tym mniejszy mamy na nie wpływ. I tym mniej je znamy.

29.05.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Lech Charewicz / EAST NEWS // CREATED BY FREEPIK
/ Fot. Lech Charewicz / EAST NEWS // CREATED BY FREEPIK

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Pamięta Pani podwórko ze swojego dzieciństwa?

AGNIESZKA STEIN: Nie muszę nawet pamiętać, bo widzę je na co dzień. Mieszkam w bloku na Mokotowie, mniej więcej w tym samym miejscu co w dzieciństwie. Nic szczególnego: bloki, górka, trzepak, plac zabaw.

Z dawnych lat przypominam sobie skakanie na kupy świeżo skoszonej trawy latem i zjeżdżanie z górki na sankach zimą. Pamiętam też, że na podwórku siedziało się długo i że było na nim dużo dzieci.

Był plac zabaw? 

Był, ale czas spędzały na nim – podobnie zresztą jak dziś – głównie dzieci kilkuletnie. Starsze przenosiły się już w inne miejsca.


DZIECI MAJĄ WYCHODNE. Norwegia ustawowo gwarantuje przedszkolakom cztery godziny dziennie na świeżym powietrzu. W Czechach powstało ostatnio ponad dwieście leśnych przedszkoli. W Polsce zakładają je pierwsi pasjonaci >>>>


Jakie? 

Nie było jednego „centrum życia”, pamiętam raczej ruch: w okolicach bloku albo w rejonie czegoś, co można nazwać parkiem – z rzeczką, stawem, drzewami i jakimś starym sadem.

Gdzie byli dorośli? 

Rodzice małych dzieci siedzieli z nimi na placu zabaw. A dzieci starsze kręciły się bez opieki i kontroli, co jakiś czas ktoś był tylko wołany na obiad albo kolację. Życie na podwórku odbywało się zresztą – jeśli dobrze pamiętam – w dwóch turach: wracaliśmy ze szkoły, wychodziliśmy od razu, potem rodzice wzywali nas na posiłek i odrabianie lekcji, a na koniec wychodziło się powtórnie – i zostawało już do wieczora.

Gdy dzisiaj patrzy Pani na tę samą przestrzeń podwórka – jakie zmiany Pani widzi? 

Ta przestrzeń jest z pewnością bardziej zadbana: z dzieciństwa pamiętam wysoką trawę, jakieś chaszcze, teraz jest regularnie koszony trawnik. Zmienił się też plac zabaw: doszło dużo nowego sprzętu, są ogrodzenia. Jest bezpieczniej i przytulniej.

Przybyły też przestrzenie przeznaczone dla dzieci starszych: jest nowe boisko, siłownia, a w odległości kilku kilometrów również ogromny plac zabaw z huśtawkami, wielkim „pająkiem”, po którym można się wspinać, i gigantyczną zjeżdżalnią.

Instytucja podwórka jako przestrzeni wolności zanika? 

To zależy od miejsca. Najwięcej wolności jest paradoksalnie na zamkniętych osiedlach: dzieci wychodzą na podwórko i spędzają razem czas, bo ich rodzice mają poczucie bezpieczeństwa. Odnoszę też wrażenie, że stosunkowo niewiele zmieniło się na terenach wiejskich, może z tą różnicą, że jest po prostu – m.in. za sprawą zmian demograficznych – mniej dzieci.

Natomiast w takich miejscach jak moje osiedle bywa, że dzieci w ogóle nie widać. Może dlatego, że rodzice częściej organizują im czas, może z tego powodu, że więcej siedzą w domu.

Choć całkiem niedawno pojawił się „Pokemon Go” (śmiech)...

...czyli miejska gra przygodowa, która polega na poszukiwaniu – przy pomocy smartfona i systemu GPS – pokemonów. Czy ta gra ma – w sensie rozwojowym dziecka – jakiś odpowiednik z czasów dawnych? 

Jest w tym trochę z podchodów, są elementy rywalizacji. Kojarzy mi się to też z dawnym dziecięcym zbieractwem rzeczy posiadających małą wartość finansową, za to dużą środowiskową: znaczków, puszek, pudełek itd. Jest też w „Pokemon Go” walor wyrabiania umiejętności współpracy i samodzielności. Dzieci działają w grupach, wymieniają się informacjami, a z drugiej strony docierają samodzielnie w różne miejsca, czego być może już by nie robiły, gdyby nie ta gra.

Jak zmieniają się relacje rodzic– –dziecko, jeśli chodzi o skłonność do kontrolowania?

Myślę, że zmieniła się głównie forma kontroli. Kiedyś jak dziecko było na podwórku, rodzice sprawdzali je rzadko bądź wcale, z kolei gdy przebywało w domu, podlegało znacznie intensywniejszej kontroli niż dziś.


CZEREŚNIE, ZIEMNIAKI I PIOSENKI. Andrzej Zagajewski, muzyk Czereśni: Dzieci czują, kiedy gra sprawia ci przyjemność. Jeśli nie sprawia, to lepiej nie wychodź na scenę >>>>


Odnoszę wrażenie, że dzisiaj rodzice chcą za wszelką cenę wiedzieć, co ich dzieci robią poza domem, za to są skłonni bardziej wyluzować, gdy mają je przy sobie.

Skąd się te zmiany biorą? 

Z jednej strony to pokłosie rozpowszechnienia wiedzy o psychologii i rozwoju dziecka. To chyba za jej sprawą mamy coraz częściej poczucie, że każda chwila życia dziecka jest ważna, każdą trzeba wykorzystywać.

A z drugiej strony: bardziej się o swoje dzieci boimy.

Bo?

Bo jesteśmy straszeni.

Przez kogo?

Przez media: internet, Facebook, telewizję... Podczas moich kontaktów z rodzicami często słyszę, że „dziś jest mniej bezpiecznie”. Kiedy pytam, skąd to przekonanie, mówią, że „tyle się słyszy”, „tyle piszą”. Ale jak spojrzymy na różne dane, trudno nam będzie udowodnić tezę, że dzieci są bardziej zagrożone niż kiedyś.

Zróbmy listę rodzicielskich lęków. Kiedyś była „czarna wołga”, do której rzekomo porywano. Dzisiaj też pojawiają się podobne pogłoski, choć już bez udziału wołgi. 

Tyle że dzisiaj jest internet, więc każda taka plotka czy pogłoska ma szansę obiec cały kraj.

A co do najczęstszych lęków, to rzeczywiście ten przed porwaniem czy seksualnym napastowaniem pojawia się często. Jest też wiele fobii związanych z tym, że dziecko samo sobie coś zrobi: gdzieś pójdzie, wpadnie w złe towarzystwo, coś zażyje.

Jesteśmy również bardziej przeczuleni na niebezpieczeństwa związane z brudem. Kiedyś było „ubranie wyjściowe”, używane do szkoły, a później dziecko szło na podwórko w komplecie przeznaczonym właściwie do ubrudzenia. Nie było też tragedii, gdy zjadło owoc z drzewa, nie umyło rąk albo wypiło coś z jednej butelki z kolegą.

Co jeszcze się w nas zmieniło? 

Lenore Skenazy w książce „Dzieci wolnego chowu” pisze m.in. o tym, że się wzajemnie w swoich lękach nakręcamy. I radzi, byśmy się z tymi straszącymi nas mediami trochę puknęli w głowę. Opisuje też specyfikę miejsc: w Ameryce rodzice są znacznie bardziej spięci i skłonni do kontrolowania niż np. w Niemczech czy Szwajcarii, gdzie 5-latki chodzą same do przedszkola. Mam wrażenie, że przyjmujemy w Polsce bardziej model amerykański niż europejski...

A co do pana pytania, jesteśmy dziś chyba bardziej podatni na to, co powiedzą o nas jako rodzicach inni: „Co pomyślą, gdy moje dziecko będzie się włóczyło, chodziło brudne, bez kontroli?”.

Odwróćmy perspektywę: co naszym dzieciom dają swoboda, wolność, ryzyko?

Możliwość mierzenia się z sytuacjami, których nie miałyby szansy doświadczyć. I poczucie wartości, bo jak rodzice mnie nieustannie kontrolują, dostaję od nich w gruncie rzeczy informację: „Nie wierzę, że sobie poradzisz”.


CZY ZAJĘĆ DODATKOWYCH MOŻE BYĆ ZA DUŻO. Nadchodzi nowy rok szkolny, a wraz z nim ciężary zajęć dodatkowych. Wiele dzieci realizujących w ten sposób marzenia swoje lub rodziców traci bezpowrotnie dzieciństwo >>>>


Kiedy drżymy o swoje dzieci, to zwiększamy prawdopodobieństwo, że i one będą drżały o siebie? 

Tak, ale jest też inny efekt tego drżenia. Chodzi mi o dziecięce strategie ucieczki od kontroli, z których można wyodrębnić dwie modelowe.

Pierwsza to po prostu rezygnacja z wolności, skoro jest ona źle widziana przez rodziców. Druga to bunt. Efektem są albo dzieci, które nie radzą sobie z trudnościami, bo ich nie doświadczały, albo poszukujące wolności w ryzykowny sposób. Zasada w tym drugim przypadku jest prosta: im bardziej chcemy kontrolować nasze dzieci, tym mniejszy mamy na nie wpływ. I tym mniej je znamy, nie wiedząc często nawet, jaka jest skala ich możliwości. Bywamy zaskoczeni, że potrafią np. gdzieś same dotrzeć albo zrobić sobie kanapkę.

Sprawa kontroli to tylko jeden z aspektów naszej relacji z dziećmi. Drugim, może nawet ważniejszym, jest zainteresowanie. Mam wrażenie, że nasza skłonność do kontrolowania dzieci nie przekłada się wcale na większe nimi zaciekawienie. Nie mówiąc o tym, że zdarza nam się utożsamiać kontrolę z zainteresowaniem.

Jak kontrolować swoją skłonność do kontrolowania?

Warto próbować odróżniać rzeczy, których jako rodzic się boję, od tych, które rzeczywiście są niebezpieczne. I zdać sobie sprawę, że nasz mózg słabo sobie radzi z racjonalnym szacowaniem ryzyka. Jak przypominam sobie różne nasze zachowania z dzieciństwa – jeżdżenie samemu autobusami, chodzenie w nocy przez park itd. – to nie mam poczucia, że te czynności dzisiaj wiążą się z obiektywnie większym ryzykiem. Tyle że jak rozmawiam z rodzicami, nie są przekonani...

Skenazy daje w swojej książce taki przykład: więcej niż przypadków porwań dzieci jest przypadków ich utonięć w toalecie.

Pani miała mnie uspokajać!

Chciałam przez to powiedzieć, że z obu tych i tak bardzo rzadko zdarzających się sytuacji ta pierwsza jest rzadsza.

A wracając do naszych lęków: nie chodzi rzecz jasna o to, by nie chować przed małymi dziećmi niebezpiecznych przedmiotów, tylko o to, by dopuszczać do siebie racjonalne czynniki.

A może skłonność do kontroli ma w sobie element racjonalności? Przypominamy sobie nasze zabawy z dzieciństwa – chodzenie po torach, wchodzenie na transformatory, drzewa – i nie chcemy, by nasze dzieci narażały się na podobne ryzyko.

Ten argument słyszę od rodziców często: „Jak sobie pomyślę, co myśmy robili...”. Janusz Korczak powiedział, że nie dając dziecku prawa do śmierci, nie pozwalamy mu żyć.


PIERWSI CZYTELNICY. Kto z książek buduje zwodzone mosty, ulubionych bohaterów całuje na dobranoc w papierowy nos i nawet w deszcz pędzi na hulajnodze do księgarni? Przedszkolaki! >>>>


Jako miłośnik ładnych zdań podziwiam tę sentencję. Jako rodzicowi trudno mi się jej słucha.

Bo to jest mocne zdanie. Choć nie należy go rozumieć dosłownie: chodzi o sytuacje, w których traktujemy nasze dzieci jako własność, coś, co się nam należy, nie potrafiąc się np. pogodzić z ich wyborami.

Chodzi też o to, że jeśli nie dajemy dzieciom szansy na pewną dozę ryzyka i nieprzewidywalności, fundujemy im przekonanie, że życie jest nie do końca ich. ©℗

AGNIESZKA STEIN jest psycholożką, pomaga dzieciom i ich rodzicom radzić sobie z trudnościami wychowawczymi. Autorka dwóch książek poświęconych rodzicielstwu bliskości: „Dziecko z bliska” oraz „Dziecko z bliska idzie w świat” (wydawnictwo Mamania).


PO CO KOMU GRABKI. Chcecie zbudować przyjazną obywatelom republikę? Twórzcie place zabaw i pozwalajcie dzieciom na ryzyko – jak dorosną, same ją zbudują! Tekst Adama Robińskiego >>>


 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2017