Pierwsi czytelnicy

Kto z książek buduje zwodzone mosty, ulubionych bohaterów całuje na dobranoc w papierowy nos i nawet w deszcz pędzi na hulajnodze do księgarni? Przedszkolaki!

11.10.2021

Czyta się kilka minut

Park rozrywki „Świat Astrid Lindgren”, Szwecja. / travelphoto / forum
Park rozrywki „Świat Astrid Lindgren”, Szwecja. / travelphoto / forum

U progu pandemii świat kultury żył fantazjami o szansie, jaką zamknięcie w domach da niedokończonym i niezaczętym lekturom. Owszem, niektórym się to udało. Agnieszka Taborska dokumentuje przeczytanie 42 książek (samych dobrych) i obejrzenie 34 filmów (głównie klasyki), a przecież jej intelektualny dziennik czasów zarazy, „Człowiek, który czeka. Pandemia na mansardzie” (wyd. Lokator), obejmował ledwie trzy miesiące 2020 roku. Strach myśleć, co było dalej! Fran Lebowitz, modę na którą wykreował serial Netfliksa i wydany ostatnio zbiór felietonów „Nie w humorze” (wyd. Znak), też ruszyła w maraton czytania. W wywiadzie dla „Vogue’a” chwali się, że w czasach zarazy wreszcie „znalazła przestrzeń”, aby przeczytać takie cegły jak tysiącstronicowy zbiór listów Cole’a Portera.

Dla większości pandemia przewidziała start w innej konkurencji – biegu z przeszkodami. Przestawianie się na pracę zdalną lub jakąkolwiek dającą możliwość utrzymania się na powierzchni, kierowanie domowym przedszkolem i wirtualną szkołą oraz opieka nad tymi, z którymi choroba uprawiała mieszane sztuki walki – to wszystko odbierało siły, by sięgać po książki o znacznym ciężarze gatunkowym. Zanim całkiem zzieleniałam z zazdrości, czyniąc porównania z intelektualistkami, którym od ambitnej literatury parują okulary w szylkretowych oprawkach, przyszło olśnienie. Lista moich pandemicznych lektur jest przecież równie długa, a niektóre przeczytałam kilkadziesiąt razy. Radość, którą sprawiałam mojej wiernej towarzyszce spotkań z książką, jest zaś nieporównywalna z niczym.

Kiedy zaczęło się zamknięcie, moja córka miała dwa i pół roku, teraz ma cztery lata. W tym czasie pożegnałyśmy się z kartonowymi tomiszczami dla „najnajów” i powitałyśmy szeleszczące strony dwu- i trójarkuszowych książek dla przedszkolaków, rymowanki brzęczące dźwiękonaśladowczą frazą ustąpiły miejsca awanturniczym perypetiom i rodzinnym sagom, a figuratywne rysunki stanęły w szranki z literackimi żartami. Książki to też obiekty materialne, z którymi nie obchodzimy się z nabożeństwem. Budujemy z nich wieże, budy dla psów, serwujemy na nich śniadania dla lalek albo zmieniamy w scenę dla ludzików Lego. Przede wszystkim jednak czytamy – zachłannie, dociekliwie, zgodnie z konwencją i na opak. Ale jak długo to z nami zostanie, nie zależy już od pandemii.

Seryjni wielbiciele

Dzieci z upodobaniem sięgają po książki, które oddają im pole. Niezastąpionym przewodnikiem po wyobraźni są „dotykalne” dzieła Hervégo Tulleta, na czele z bestsellerowym „Naciśnij mnie” (wyd. Babaryba, przeł. Marta Tychmanowicz). Zwyczajne kropki pod wpływem zaklęć małych paluszków zmieniają kolory, wielkość, położenie. Równie szalone zabawy czekają w „Trzech kropkach” Asi Olejarczyk, rozrysowanych przez Dianę Karpowicz (wyd. Adamada). Z kolei w „Skarbie Straszliwego Zet” (wyd. Kropka) czytelnicy decydują o tym, jak potoczą się losy młodych poszukiwaczy przygód. Książka Sylvie Misslin w przekładzie Pauliny Błaszczykiewicz i z ilustracjami Amandine Piu zdecydowanie nie ugruntowuje cnót niewieścich (kto wie, czy nie trafi na indeks...) – jednym z piratów jest nieustraszona Mary, a i Straszliwy Zet okazuje się na końcu łebską dziewczynką.

Klasyka też się broni. Choć nie każda. Kiedy córka wydobyła z biblioteczki babci i dziadka „Awantury i wybryki małej małpki Fiki-Miki” Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza, wiłam się jak wąż z pierwszych stronic tej opowieści obrazkowej, jak z ośmiozgłoskowca zgrabnie usunąć słowo „murzynek”, by zachować rytm („chłopiec”, „chłopczyk” mają tylko dwie zgłoski). Wysiłki na nic się zresztą zdały, gdyż Goga-Goga, począwszy od imienia, cały jest zrodzony z kolonialnych stereotypów. Książkę schowałam głęboko.

Próbę czasu przeszły wiersze Juliana Tuwima (choć „Murzynka Bambo” nie polecam) i Jana Brzechwy, zwłaszcza te w niesztampowej oprawie graficznej. W kategorii „klasyka dla wybrednego smyka i jego rodziców” niepodzielnie rządzą dwa tomy wydawnictwa Wytwórnia, flirtujące z liberaturą i konceptualnie zilustrowane przez utytułowane twórczynie i twórców wizualnych (Brzechwę wciąż można kupić, nakład ­Tuwima od dawna jest wyczerpany, sfatygowane egzemplarze są do upolowania na Allegro).

Przede wszystkim przedszkolaki lubią czytać o innych przedszkolakach. Najlepiej po wielokroć. Stąd (i z dobrego marketingu) zapewne wynika popularność cyklu o Puciu (wyd. Nasza Księgarnia). Jest prawie tak rozpoznawalny wśród kilkulatków jak Świnka Peppa czy Psi Patrol i stanowi temat pierwszych rówieśniczych rozmów o literaturze. Ilustracje Joanny Kłos cieszą oko, ale historie opowiadane przez Martę Galewską-Kustrę są raczej konserwatywne i nieco oderwane od rzeczywistości. Pucio ma starszą siostrę, młodszego brata, niepracującą mamę, utrzymującego dom tatę weterynarza i samotną ciocię Igę, nieporadną artystkę. Trójka dzieci zachowuje się tak grzecznie i rozważnie, że nawet wychowywane do królewskich zadań potomstwo księcia Williama i księżnej Kate wydaje się przy nich łobuziakami. Doskonały jest też Feluś, bohater książek Katarzyny Kozłowskiej i ­Marianny Schoett (wyd. Nasza Księgarnia), którego mission impossible jest uczenie maluchów dobrych manier.

Bez skrępowania mogę za to przybić piątkę z zabieganymi rodzicami braci z serii stworzonej przez Wiolę Wołoszyn i Przem­­ka Liputa (wyd. Mamania). Chłopcy Jano i Wito z wdziękiem pakują się w kolejne tarapaty. Uśmiech na dziecięcej i dorosłej twarzy wywołuje również kilkuletnia Dusia, jej pluszowy towarzysz Psinek-Świnek i mający liczne słabostki rodzice (Justyna Bednarek i Marta Kurczewska, wyd. Nasza Księgarnia). Wszyscy przeżywają małe katastrofy, a mądrym komentarzem są ekscentryczne przygody pluszaka trafiającego w porze leżakowania do czerwonego czajnika (podejrzewam, że pisarka Justyna Bednarek jest fanką „Twin Peaks”).

Moje serce skradł jednak cykl o Szym Pansiku autorstwa Susanne i Maksa Langów (wyd. Papilon, przeł. Maria Szarf). Dotyka problemów, z których się nie wyrasta, np. że można być czasem w złym humorze i nie zawsze trzeba chcieć bawić się tak, jak inni. „Ty jak nikt kochasz tańczyć / A ja nie znam żadnych kroków” – śpiewa Mata w „Kiss cam”, przeboju tegorocznych wakacji. Otóż Szym Pansik ma ten sam kłopot i udaje mu się z ambarasu wybrnąć w zgodzie z sobą. Ta asertywna, acz marudna małpeczka bardziej przypomina charakterem znane mi czterolatki niż jakiekolwiek literackie dziecko w ulizanych kucykach.

Psychoczytanki

„Współczesny bajkopisarz pisze dla całych rodzin, a nie wyłącznie dla dzieci” – mówił Grzegorz Kasdepke w wywiadzie dla „Tygodnika”. Święta prawda. Dorośli szukają w literaturze dziecięcej nie tylko estetycznych wrażeń, mrugania do nich okiem czy sentymentalnych podróży w czasie. Próbują różne sprawy sobie załatwić, a rynek wydawniczy ich w tym założeniu utwierdza. Trudno zliczyć tytuły o tym, jak pożegnać się z pieluchą, nie zalewając domu (polecam klasykę, czyli „Nocnik nad nocnikami” Alony Frankel), jak nie pozabijać szpadelkiem rówieśników w osiedlowej piaskownicy (np. „Max i królik. Babka ze złością” Astrid Desbordes i Pauline Martin) albo jak przetrwać pierwszy dzień w przedszkolu tradycyjnym, z leżakowaniem (np. „Pierwszy dzień w przedszkolu” otwierający cykl o Dusi i Psinku-Świnku), a jak w przedszkolu Montessori, bez leżakowania (np. „Ignacy idzie do przedszkola” Ady Olbracht i Zosi Dzierżawskiej).

Na półkach księgarskich królują niepodzielnie poradniki psychologiczne dla dzieci. Najmłodsi uczą się rozpoznawać i nazywać emocje, a przedszkolaki otrzymują instruktaż, jak sobie radzić w stresujących sytuacjach. Uczucia stają się atrakcyjnym tematem, kiedy można je zobaczyć i zmierzyć. Stąd sukces „Uczuciometru inspektora Krokodyla” Susanny Isern z tęczowymi rysunkami Moniki Carretero (wyd. Dwukropek, przeł. Barbara Bardadyn), do której dodana jest obrotowa miarka emocji. Na koniec dnia można zmierzyć, czy upłynął pod znakiem intensywnej radości, czy umiarkowanej złości. Dla przedszkolnych debiutantów warte uwagi są też książki o Kolorowym Potworze (wyd. Mamania, przeł. Zofia Raczek) – Anna Llenas stworzyła przestrzeń do rozmowy o niesfornych uczuciach i cudownie je zobrazowała kolażowymi, bajkowo-chropowatymi alegoriami.

Starszaków zaprasza się już na papierową kozetkę. Mają pozbyć się kompleksów, być asertywni i kreatywni. Te wyzwania zbiera „Jesteś ważny, Pinku! Książka o poczuciu własnej wartości dla dzieci i dla rodziców trochę też” Urszuli Młodnickiej-Kornaś i Agnieszki Waligóry (wyd. Sensus), niezmiernie popularna, dodrukowywana po zapytaniach zatroskanych mam i tatów. Z kolei mindfulness dla przedszkolaków to prężnie rozwijający się nurt quasi-literacki, którego flagowym produktem jest seria o uważności żabki Eline Snel (wyd. CoJaNaTo), czyli nauka medytacji dla współczesnych kilkulatków (powodzenia!).

O emocjach dla najmłodszych piszą też znani i lubiani: psycholożka Katarzyna Miller stworzyła cykl o problemach rudowłosej Kasi i jej przyjaciół (wyd. Dwukropek), a aktorka i celebrytka Olga Frycz wystartowała z wydawnictwem ­Blueness, które będzie się specjalizować w „lekkich, nieporadnikowych książkach, które przybliżają dzieciom różne emocje”. Pierwsza z nich jest już w sprzedaży – „Panią Wstyd” napisała Zuza Romuk-Wodoracka, pracująca w branży reklamowej i modowej. Oprócz książek będzie można nabyć akcesoria dla rodziców i ich pociech. Pełny pakiet. To dobrze, że o emocjach mówi się dziś do dzieci najczęściej wprost, a nie poprzez mroczne metafory tradycyjnych baśni. Jednak boom na psychologiczne poradniki dla parolatków wydaje się rozpaczliwą odpowiedzią kultury na presje, które sama wytworzyła.

Zgubieni autorzy

Presji czasu czytanie najmłodszym na szczęście nie poddaje się tak łatwo. Lubię obserwować oddające się lekturze dzieci i ich opiekunów. Zdarza mi się podglądać okładki i przysłuchiwać. Polacy czytają dzieciom nie tylko wieczorem, przed zgaszeniem światła, ale też w parku, w podróży, w poczekalni u lekarza, w restauracji, czekając na posiłek. Nie wiadomo, czy to jest efekt rozpoczętej dwadzieścia lat temu kampanii „Cała Polska czyta dzieciom”, czy raczej tego, że książeczki dla małych czytelników trafiły do oferty Biedronki i Lidla (czasem można tam upolować perełki, ale tylko z dużych warszawskich oficyn).

Czytanie książek wciąż jest stałym punktem programu, gdy w przedszkolu nadchodzi czas sjesty. Wiele dzieci od półtora roku nie może przynosić z domu pluszaków, które trudno zdezynfekować. W przedszkolu mojej córki zamiast przytulanki można mieć własną książkę. Jedyny kłopot polega na tym, że w dziecięcych szufladach czeka ich tyle, iż czytanie trwałoby od rana do podwieczorku – no chyba że z każdej książki wybierze się jedną stronę. Wychowanie do fragmentyzacji przekazu? Pewnie tak, ale nikt nie czuje się pominięty.

Pominięci mogą za to czuć się autorzy dziecięcych lektur. Z moich ukrytych obserwacji wynika, że dorośli niezmiernie rzadko czytają dzieciom nazwiska pisarzy i ilustratorów, a o istnieniu tłumaczy nawet nie wspominają. Historie pozostają bezimienne, niczyje. Spadają chyba z nieba, a nie są owocem czyjejś wyobraźni i wrażliwości. Część odpowiedzialności za ten stan rzeczy ponoszą wydawcy. Nazwiska ilustratorów zwykle są podane mniejszą czcionką. Polskimi książkami, gdzie świetny tekst i uruchamiający wyobraźnię obraz żyją w twórczej symbiozie, a autorzy zostali po równo docenieni na okładce, są „Balonowa 5” i „Van Dog” (wyd. Egmont Art) – nazwiska ilustratorki Gosi Herby oraz pisarza i projektanta książek Mikołaja Pasińskiego są umieszczone obok siebie w kolejności alfabetycznej (na to „nowatorskie” rozwiązanie wydawcy decydują się rzadko).

Ktoś powie, że dziecko nazwisk autorów i tak nie spamięta. Przeciwnie – bywa, że zapamięta pewne sprawy mocniej, niż byśmy tego oczekiwali. Pierwszą książką, której lekturę zaczynałam od wskazania twórców (a liczba przeczytań chyba dobiła setki), była opowieść „O wiewiórkach, które nie chciały się dzielić” Rachel Bright, zilustrowana przez Jima Fielda, a przełożona przez Barbarę Supeł (wyd. Zielona Sowa). Moja córka uznała, że wszystkie książki dla dzieci przekłada Barbara Supeł (nie tylko tłumaczka, ale i wzięta pisarka). Kiedy nieśmiało nadmieniałam, że dowcipne wierszowane wyliczanki Julii Donaldson z rysunkami Axela Schefflera – najbardziej znani są z „Gruffala” (wyd. Tekturka), ostatnio zaś ukazał się po polsku „Zog” o pechowym smoku i ambitnej dziewczynce (wyd. Nasza Księgarnia) – wybornie spolszczają Michał Rusinek i Joanna Wajs, a zwierzęce przypowieści Susanny Isern „Siedem łóżek malutkiej popielicy” i „Idealną chwilę” (wyd. Tako) z retro ilustracjami Marca Somà przekłada z hiszpańskiego Tomasz Pindel, córka nieznoszącym sprzeciwu tonem stwierdzała, że się mylę. Wszak za tłumaczenia w Polsce odpowiada Barbara Supeł!

Sukces w kultywowaniu idei autorskiego dzieła jest więc na razie połowiczny, ale trzeba tu cierpliwości. Kto wie, czy oswajanie dzieci z wiedzą o tym, że książek nie ma bez pisarzy, ilustratorów i tłumaczy, za kilkanaście lat nie zaowocuje u nich szacunkiem do własności intelektualnej i pracy tych, którzy tworzą kulturę przez duże K.

Tam, gdzie lepszy świat

À propos kultury przez duże K i wartości przez duże W – jak wielu rodziców, z niepokojem obserwuję kierunek, w którym zmierza polska szkoła. Odkąd ministrem edukacji został Przemysław Czarnek, jestem zaniepokojona nieopisanie. Chcę, żeby moja córka wyrosła na osobę, która ludzką różnorodność traktuje jako coś oczywistego i potrafi sprzeciwić się pomysłom krzywdzenia innych. Rzeczywistość społeczno-polityczna takiemu myśleniu nie sprzyja, ale pomagają mądre książki.

Rozmowę z trzy-, czterolatkiem o równości można zacząć od czegoś, co zna najlepiej, czyli od rodziny – bez względu na to, z kogo się ta rodzina składa. W wyobraźni mojej córki wszyscy jakąś mają: nie tylko sprzedawczyni z Żabki, ale także pluszowy miś, talerz obiadowy albo szczoteczka do zębów. Rozmaicie skonfigurowane rodziny mają też zwierzęta, które niezmiennie są bohaterami opowiastek dla najmłodszych. W świecie literackich zwierząt relacje są mniej konserwatywne, a postawy mniej kostyczne niż wśród ludzi.

W sposób nienachalny i przemawiający do parolatka o różnorodności mówi seria o wiewiórku Edziu Astrid Desbordes i Marca Boutavanta (wyd. Wytwórnia, przeł. Jacek Mulczyk-Skarżyński i Paweł Łapiński). Przyjaciele Edzia uczą się, jak dobrze żyć ze sobą i z przyrodą, a sami stanowią barwną kompanię. Są wśród nich Polcia i Helcia, mieszkające razem myszki, uwielbiający przebierać się za inne zwierzęta puchacz Jerzy oraz różowe Coś o nieokreślonej płci. Nie, to nie inwazja rzekomej ideologii LGBT+. Tak jak puchacz Jerzy prowadzi „Encyklopedię lasu”, tak książki francuskich autorów są ilustrowaną encyklopedią społeczeństwa wielości.

Lepszą wersję świata wyczarowuje też od lat Przemysław Wechterowicz w duecie z ilustratorką Emilią Dziubak. Najbardziej znani są z „Proszę mnie przytulić” i „Gdzie jesteś mamo?”, ale również wydana niedawno „Wanda szuka miłości” (wyd. Ezop), której bohaterką jest głodna uczuć dżdżownica, to opowieść o tym, że miłość nie obraża ani nie wyklucza, choć czasem strasznie o nią trudno. O tę do książek na szczęście jest dużo łatwiej.

Prześladuje mnie jednak myśl, że to zarazem pierwsze i ostatnie lata, kiedy razem z córką zanurzamy się w literackim świecie, a ja mogę być w tej eskapadzie jej przewodniczką. Niedługo ten moment przeminie. Książka przegra z gadżeciarskim światem rówieśników, będzie z nami, ale przestanie być mapą. Na razie jednak kompletujemy jesienną biblioteczkę. Znajdzie się w niej „Matylda odważna i pralkowy potwór” Ilony Kosteckiej i Anny Simeone (wyd. Mamania) o pokonywaniu domowych strachów oraz „Jestem już duży” Susanny Isern i Marty Cabrol (wyd. Tako, przeł. Tomasz Pindel) o pierwszych samodzielnych zadaniach małego słonia i oswajaniu tego, że nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.

Nie pominiemy nowego tomu przedszkolnych przygód Dusi i Psinka-Świnka pt. „Wtorek ze słoniem”, a od „Jesieni Toli” Anny Włodarkiewicz i Oli Krzanowskiej (wyd. Zielona Sowa) zaczniemy spotkanie z cyklem książek o kolejnej rezolutnej czterolatce. Nie zabraknie też miejsca dla „Niegrzecznych książeczek”, autorskiej serii wydawnictwa Natuli, a szczególnie dla „Błota” Alicji Dyrdy i Aleksandry Gołębiewskiej, mówiącego o tym, że dziewczynkom wypada bawić się tak jak chłopcy. Panie ministrze, podczas lektury będziemy myśleć o panu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2021