Dzieci mają wychodne

Norwegia ustawowo gwarantuje przedszkolakom cztery godziny dziennie na świeżym powietrzu. W Czechach powstało ostatnio ponad dwieście leśnych przedszkoli. W Polsce zakładają je pierwsi pasjonaci.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Dzieci z przedszkola leśnego w Brennej, wrzesień 2021 r. / JULIA HOLEKSA / MATERIAŁY PRASOWE HOLI NATURA
Dzieci z przedszkola leśnego w Brennej, wrzesień 2021 r. / JULIA HOLEKSA / MATERIAŁY PRASOWE HOLI NATURA

Brenna w Beskidzie Śląskim. Mieszka tu ponad 11 tysięcy osób. Nieco na uboczu wsi stoi 150-letni dom, część dawnego gospodarstwa. W ogrodzie rosną drzewa owocowe, na dużej działce mieszczą się jeszcze dwie zadaszone wiaty i zagroda, w której żyją dwie kozy, Daisy i Ignaś. Jest też królik o imieniu Pusiek (imię nadano mu w drodze głosowania), a wkrótce dołączą jeszcze kury i kaczki. 500 metrów dalej jest prywatny las ze strumieniem, nieopodal – łąka. Tak właśnie wygląda tutejsze przedszkole.

Tworzą je Wiktor Naturski i Julia Holeksa. Ona – nauczycielka; on – leśnik od lat zajmujący się edukacją w Lasach Państwowych.

Julia podczas praktyk studenckich pracowała w systemowym, czyli „zwyczajnym” przedszkolu i od razu wiedziała, że nigdy więcej. Nie było tam miejsca na indywidualne podejście i zawsze była jakaś wymówka, by nie wyjść na dwór. Jej rodzinny dom do tej pory funkcjonował jako agroturystyka, jakich wiele w okolicznych beskidzkich wsiach. Do zmiany w przedszkole konieczny był gruntowny remont – parter zmienił się w salę edukacyjną z kuchniami i łazienkami, tak by całość spełniała wymogi prawa. Julia i Wiktor czekają jeszcze na odebranie budynku przez straż pożarną i sanepid, konieczne do rejestracji punktu przedszkolnego – to kwestia miesiąca. Na razie dziewiątka uczniów przychodzi tu na warsztaty, podczas których muszą być obecni rodzice.

W kręgu

Zawiłości prawne nie mają wpływu na codzienne życie placówki. Zaczyna się od kręgu – wszyscy siadają i witają dzień. Dla dzieci to okazja, by powiedzieć, jak się dziś czują, dla nauczycieli – by przedstawić plan dnia.

– Obecność w kręgu to jeden z niewielu obowiązków w przedszkolu – Julia tłumaczy, że chodzi o to, by każdy czuł się wysłuchany. – Umiejętność opowiedzenia, jak się dzisiaj czuję, czy jestem niewyspana, smutna, a może mam świetny humor, to jedna z najważniejszych kompetencji, których powinno uczyć przedszkole.

Po kręgu i śniadaniu grupa rusza na wyprawę. Według Polskiego Instytutu Przedszkoli Leśnych, w takich ośrodkach dzieci spędzają około 80 proc. czasu na zewnątrz. Julia i Wiktor procentów nie liczą, bardziej zwracają uwagę na dobre samopoczucie dzieci niż na wyliczalną „leśność”. Bo i tak dzieci, jak można się spodziewać, najlepiej czują się właśnie w lesie.

– Czasem nawet mi się nie chce wychodzić na deszcz – śmieje się Julia. – A od dzieci słyszę, że ten deszcz jest piękny, potrzebny i że można skakać po kałużach.

Pod dachem zostaje się w wyjątkowych sytuacjach – burza, wichura. Przy dużych mrozach grupa po prostu dobrze się ubiera i co jakiś czas wraca się ogrzać. Podstawowym miejscem zabawy i nauki pozostają: las, łąka i teren dookoła budynku.

– Realne poznawanie świata, bez kolorowanki, bez plastiku, bez udawania: to najważniejsze, co możemy dać dzieciom – mówi Wiktor. – Mogą odbierać świat wszystkimi zmysłami. Spotykają żywą salamandrę zamiast rysunku na karcie pracy. Widzą, jak się porusza i że jest wilgotna, czują, że jest żywym stworzeniem, a nie zabawką. Potem znajdują rozjechaną salamandrę na drodze i to też ich czegoś uczy.

– Pamiętam pierwsze wyjście z naszą grupą – dodaje Julia. – Na dzieciach to zrobiło ogromne wrażenie. Nasz las nie wygląda jak z kolorowanki. Jest tam potok, jest jar o stromych zboczach, są miejsca, gdzie jest ciemno. Las jest dzieciom często ukazywany jak sfera sacrum – nie wolno się w nim bawić, trzeba być cicho. One dopiero teraz zaczynają się czuć swobodniej i rozumieć, że las to nie jest kolejne z długiej listy miejsc, w których im czegoś nie wolno.

Około 12.30 grupa wraca do bazy. Resztę dnia zazwyczaj spędzają w przedszkolnym ogrodzie na zabawie i zajęciach edukacyjnych.

Nie tylko drzewa i wolność

W Polsce działa dzisiaj ponad pięćdziesiąt leśnych przedszkoli. Pierwsze takie placówki powstały w 2015 r. w Warszawie (Leśna Droga) i Białymstoku (Puszczyk). Często były pokazywane jako pozytywna, ale jednak fanaberia bogatych mieszczuchów.

Wiktor Naturski: – Poznałem to środowisko z racji pracy w Lasach Państwowych. Na początku byłem bardzo na „nie”. Dopiero później, odwiedzając te miejsca i obserwując zachowanie dzieci, zobaczyłem, że to działa. Że to nie jest nadęta, akademicka teoria, dobra tylko na konferencje w drogich hotelach, tylko prawdziwa odpowiedź na duży problem. Gdybym nie znał ludzi, którzy przeprowadzili się do Białegostoku tylko po to, żeby dzieci mogły mieć taką edukację, też myślałbym, że to fanaberia.

Katarzyna Sowa prowadzi od czterech lat Bajkowy Las w Łubnianach, małej wsi dwadzieścia kilometrów od Opola: – Większość ludzi myśli, że nasze dzieci niczego się nie uczą, cały dzień siedzą na drzewach i robią, co chcą. Tak wygląda leśne przedszkole w stereotypach. Prawda jest inna – choćby ze względów bezpieczeństwa funkcjonujemy według jasno określonych zasad, część z nich współtworzymy z dziećmi, inne, jak np. zakaz oddalania się poza zasięg wzroku, są absolutną koniecznością.

W leśnych przedszkolach odbywają się normalne zajęcia edukacyjne, lekcje języków obcych, dzieci przygotowują się do nauki czytania i pisania. Robią to po prostu w innym niż większość rówieśników środowisku. Zamiast liczyć plastikowe liczmany, liczą szyszki, kasztany i kwiaty. Piszą nie tylko kredką, ale też patykiem po piasku. Dąb widzą na żywo. Ważne są jednak kwestie bezpieczeństwa. Nauczyciel musi bardzo dobrze znać teren dookoła, wiedzieć, gdzie są potencjalne zagrożenia, i być pewnym, że w dane miejsce w razie czego dojedzie pomoc.

Gdy pytam o wymaganą przez ministerstwo podstawę programową, Julia Holeksa szeroko się uśmiecha: – Podstawa programowa na poziomie przedszkola wygląda tak, jakby została napisana przez dyrektorkę leśnego przedszkola. Nie mamy z nią żadnych problemów.

Przeglądam cały dokument i nie znajduję punktu, który premiowałby zwykłe, systemowe placówki. Za to przewaga edukacji leśnej jest widoczna dość dobrze. Zwłaszcza jeśli chodzi o rozwój fizyczny, pracę w grupie, poznawanie świata. Wśród zadań przedszkola ministerstwo wymienia przecież: „Tworzenie warunków pozwalających na bezpieczną, samodzielną eksplorację otaczającej dziecko przyrody, stymulujących rozwój wrażliwości”.

– Edukacja w Polsce funkcjonuje według modelu pruskiego sprzed 200 lat. Często nie umiemy sobie wyobrazić, że szkoła, przedszkole mogą wyglądać inaczej – dodaje Katarzyna Sowa. – Tymczasem leśne przedszkola to często przedszkola waldorfskie albo korzystające z metody Montessori, czerpiące z różnych koncepcji edukacyjnych, nowych badań, współpracujące ze sobą. Moim zdaniem to jest lepsza, bardziej nowoczesna edukacja.

Neurodydaktyka krzyczy

Wiktor Naturski: – Żyjemy coraz dalej od natury. Tymczasem najważniejsze dla rozwoju człowieka jest pierwsze sześć lat życia i ten rozwój przebiega zupełnie inaczej, jeśli bazujemy na prawdziwym świecie, narzędziach, prawdziwym kontakcie, a nie na ekranie czy rysunku na karcie pracy. O tym nie tylko mówi, o tym wręcz krzyczy cała neurodydaktyka.

Tak naprawdę leśne przedszkola nie są żadnym odkryciem, a jedynie powrotem do wychowania w naturalnym środowisku, które przynosi wiele korzyści. Przede wszystkim większą aktywność fizyczną, dużo skuteczniejszą, bo prowadzoną w prawdziwym świecie, a także naukę na żywych przykładach, nie mówiąc o kwestiach zdrowotnych. I nie chodzi tu jedynie o czystsze powietrze, ale np. o unoszące się w lasach olejki eteryczne, których pozytywny wpływ na dobrostan człowieka potwierdzają badania.

Kolejne państwa wyciągają z tego wnioski i zmieniają swoje systemy edukacji. W Norwegii nie mówi się już o leśnych przedszkolach, bo dzieci mają tam ustawowo zagwarantowane cztery godziny dziennie na świeżym powietrzu. Tego typu przedszkola rozwijają się też w Niemczech, państwach bałtyckich, Słowacji i Czechach. Polska zostaje za tymi zmianami w tyle. Sześć lat po otwarciu pierwszych leśnych przedszkoli w Polsce działa ich mniej niż sześćdziesiąt. Tymczasem w Czechach tylko w ciągu ostatnich dwóch lat powstało ponad dwieście takich placówek.

Największą przeszkodą jest prawo niedostosowane do leśnej edukacji. By dostać jakąkolwiek dotację od gminy, przedszkole musi mieć siedzibę spełniającą takie same wymogi jak przedszkola systemowe.

– W Niemczech bazą przedszkoli leśnych jest często jurta, tipi albo domek letniskowy – mówi Julia z Brennej. – W Polsce musimy spełniać wszystkie kryteria, np. na dziecko musi przypadać 2,5 metra kwadratowego powierzchni sali. To ma sens, jeśli dzieci spędzają w niej cały dzień, ale u nas korzystają z niej jedynie wyjątkowo.

Nawet ze świeżo wyremontowaną siedzibą Julia i Wiktor będą mogli w Brennej zarejestrować jedynie punkt przedszkolny, a nie przedszkole. W praktyce oznacza to, że zamiast 70 procent pełnej dotacji z gminy dostaną jedynie 40 procent. Powód? Sufit w sali jest na wysokości 2,7 metra. Do spełnienia normy brakuje 30 centymetrów.

– Oczywiście można działać bez dotacji, ale to kończy się astronomicznym czesnym. Tak działa leśne przedszkole Montessori w Gdańsku, miesiąc nauki kosztuje tam nawet 1850 złotych – tłumaczy Katarzyna Sowa.

– My tak nie chcemy – oświadcza Wiktor z Brennej. – Chcemy tworzyć miejsce inkluzywne, a nie elitarne. Jesteśmy leśnym przedszkolem z wegańskim wyżywieniem na wsi, która stoi w środku lasu. Wszyscy się z nas śmieją, a mimo to lokalne dzieci odchodzą z systemowych przedszkoli i idą do nas. Tylko dwie osoby są dowożone z Bielska. Czesne u nas wynosi 600 złotych.

Nawet bez tych regulacji prowadzenie leśnego przedszkola to duże wyzwanie. Trzeba wydzierżawić prywatny las albo podpisać umowę z Lasami Państwowymi (to gorsza opcja, bo nikt nie zagwarantuje, że za parę lat nadleśniczy nie zmieni zdania). Liczniejsza musi być też kadra. W Brennej dziewięciorgiem dzieci opiekują się nauczycielka i dwie opiekunki, Wiktor pomaga jako wolontariusz. W publicznym przedszkolu jeden nauczyciel ma często pod opieką nawet dwadzieścioro dzieci.

– To jest działalność dla pasjonatów, idealistów i tak powinno być, bo edukacja to jednak misja – mówi Katarzyna Sowa. – Ale państwo i prawo powinny tych superbohaterów wspierać, a u nas pomimo dwóch petycji do ministerstwa niewiele się zmieniło. W czwartym roku działalności nadal jesteśmy jedynym leśnym przedszkolem na Opolszczyźnie.

Mimo to Katarzyna dostrzega pewne zmiany na lepsze. Wspomina o programie „Dzieci mają wychodne”, organizowanym przez Fundację Rozwoju Dzieci. Jego celem jest zapewnienie uczniom podstawówek i przedszkoli, niezależnie od pogody, trzech godzin pobytu w naturze tygodniowo.

Faza na chomiki

Drugim podstawowym problemem leśnych przedszkoli jest brak kadry. Wychodzenie w teren, czasem przy złej pogodzie, jest trudniejsze niż siedzenie w ciepłej sali z kubkiem kawy.

– Ciężko nam znaleźć nową osobę do zespołu. Wielu nauczycielom i nauczycielkom w głowie się nie mieści, że można tak pracować – mówi Julia Holeksa. – Ale często problemem nie jest wcale wyjście w teren, tylko brak kreatywności. Pedagog jest nauczony kurczowo trzymać się scenariusza lekcji. Wielu nie umie bez tego pracować, boją się pytań od dzieci, na które mogą nie znać odpowiedzi.

Aleksandra Sawicka, choć nadal pracuje w systemowym przedszkolu w Mikołowie, ukończyła pierwszy w Polsce kurs nauczyciela przedszkola leśnego. Wcześniej tej formie edukacji poświęciła pracę dyplomową. Pisała w niej: „Ankietowano 2000 rodziców dzieci w wieku 5-12 lat. 74 procent z nich przyznało, że ich dzieci spędzają na świeżym powietrzu mniej niż godzinę dziennie. Wyniki przerażają tym bardziej, że prawo Wielkiej Brytanii mówi, iż więźniowie powinni mieć zapewnione co najmniej 60 minut ćwiczeń na świeżym powietrzu dziennie”. I jeszcze: „54 procent dzieci nie umiało zidentyfikować dębu, podczas gdy 80 procent zidentyfikowało Justina Biebera”.

Według niej nie ma jednej, osobnej edukacji leśnej. Całą wiedzę, którą daje nowoczesna dydaktyka, można stosować i w sali, i pod sosną.

– W lesie dużo łatwiej dostrzec, czym dziecko się interesuje, dać mu przestrzeń – mówi Aleksandra. – Ale myśl, że musimy odejść od wizerunku wszechwiedzącego nauczyciela wykładającego z katedry, nie dotyczy tylko leśnych przedszkoli. Dziecko potrzebuje nie tyle nauczyciela, co towarzysza. Kogoś, kto wykreuje naukę z tego, czym dzieci same się interesują. Mam na przykład grupę, która obserwuje robactwo pod pniakiem, to na następny dzień robię lekcję o tym, co pod takim pniakiem może żyć i jak to wpływa na las.

– A co jeśli dziecko nie zainteresuje się pisaniem i czytaniem? – pytam.

– Mam tę wątpliwość z tyłu głowy, ale ja nigdy nie widziałam takiego dziecka. One interesują się wszystkim, do czego je zaprosisz. Zaprosić, nie nakazać, to ważne. Czasem trzeba złapać odpowiedni moment. Ale nawet w sali nie mówię przecież: „policz te kamyki”. Tylko siadam i zaczynam sobie sama liczyć. Dzieci interesują się tym i zaczynają naśladować.

Podobnie uważa Julia Holeksa: – Moje dzieci mają teraz fazę na chomiki i ja to wykorzystuję. Pokazuję im, gdzie żyją różne gatunki, i w ten sposób uczę ich o mapie i kontynentach.

Julia dodaje też, że kluczowe jest zaufanie dorosłego do dziecka: – Trzeba trochę odpuścić siebie, swoje obawy i (w ramach ustalonych zasad) pozwolić dzieciom doświadczać świata. Nawet u nas mieliśmy na początku opór, żeby dzieciom pozwolić zdjąć buty i chodzić boso po lesie czy strumieniu. Wielu nauczycieli nie jest na to gotowych, a dla nas to największa radość.

Wiktor Naturski: – Wszystkie badania naukowe potwierdzają, że nauka połączona z zabawą daje lepsze efekty.

Aleksandra Sawicka: – Podstawą jest tu zupełnie inna relacja między nauczycielem a dzieckiem, las jest tylko sprzyjającym środowiskiem – daje swobodę i przestrzeń. W lesie nie ma wszechobecnego plastiku, hałasu, tysiąca kolorów. Dzieci odkrywają tam nowe, mniejsze bodźce – robaki, kwiaty, śpiew ptaków, dźwięk piły. Potem wracają z tysiącem pytań. Ja często odpowiadam: „a jak ty myślisz”? Chłopiec pyta mnie, czemu trawa jest zielona, a ja już wiem, że ma przygotowaną własną odpowiedź. I zaraz dowiaduję się, że koniki polne tak mocno przytulają się do łodyg, że robią się płaskie i wyglądają jak źdźbła. Myślę wtedy, że ten chłopiec ma jeszcze całe życie, żeby przeczytać w książce, co to jest chlorofil. A być może tylko teraz ma szansę swobodnie odkrywać świat. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2021