Czereśnie, Ziemniaki i Piosenki

Andrzej Zagajewski, muzyk Czereśni: Dzieci czują, kiedy gra sprawia ci przyjemność. Jeśli nie sprawia, to lepiej nie wychodź na scenę.

29.08.2022

Czyta się kilka minut

Andrzej Zagajewski podczas koncertu na festiwalu Wieś Pełna Kultury. Nowe Dąbie, 30 lipca 2022 r. / DARIUSZ BAREYA / MATERIAŁY PRASOWE ZESPOŁU
Andrzej Zagajewski podczas koncertu na festiwalu Wieś Pełna Kultury. Nowe Dąbie, 30 lipca 2022 r. / DARIUSZ BAREYA / MATERIAŁY PRASOWE ZESPOŁU

JAN BŁASZCZAK: Do swojego pierwszego zespołu zaprosił Cię brat, Artur – dziś uznany kompozytor muzyki współczesnej. On był siedemnastolatkiem, ty miałeś lat osiem.

ANDRZEJ ZAGAJEWSKI: Spędzał ze mną większość czasu, taka była sytuacja ­rodzinna. Jako nastolatek grał w punkowym zespole Praca Domowa, a ja zawsze byłem gdzieś obok. Trochę ich słuchałem, czytałem książeczki, bawiłem się autkami. Podczas jednej z imprez ktoś dla żartu rzucił, żebym z nimi pośpiewał.

Miałeś jakąś praktykę?

Może to dziwne, ale z bratem bawiliśmy się w zespoły. Artur grał jakieś kawałki, a ja śpiewałem wierszyki z elementarza Falskiego. Poszedłem więc na tę propozycję i tak powstał zespół Ziemniaki. Początkowo działał tylko na imprezach: chłopaki z różnych kapel coś grali, a ja śpiewałem Falskiego. Niespodziewanie zaczęły się z tego robić piosenki. A potem koncerty, bo graliśmy trochę w rodzinnym Tomaszowie Mazowieckim i okolicznych miastach.

Jaki charakter miały te występy?

Graliśmy z innymi punkowymi zespołami, po prostu. Z Aliansami, Dezerterem... Mieliśmy nawet menadżera i wydaliśmy kasetę. Nosiła tytuł „Wiosna” i miała dzieciaka na okładce.

Jak byłeś traktowany podczas punk-rockowych koncertów?

Zawsze było miło. Szczególnie zapamiętałem koncert z Dezerterem, bo spotkałem wtedy swoich idoli. Ale nie odezwałem się przez cały wieczór, pod takim byłem wrażeniem. Inna sprawa, że nie zdawałem sobie sprawy ze wszystkiego, co się wokół działo. Niedawno dowiedziałem się, że w Bełchatowie po koncercie zrobiło się niebezpiecznie i musieliśmy uciekać przed kibolami. Mój brat mnie przed tym chronił. Jak tylko kończyliśmy koncert, odstawiał mnie do domu, bo przecież musiałem iść spać.

Jako ośmiolatek miałeś jakiś wpływ na życie zespołu?

Ktoś zadzwonił na nasz domowy numer, a ja akurat byłem sam. Odebrałem i słyszę: „Dzień dobry, czy dodzwoniłem się do zespołu Ziemniaki?”. Dzwonił facet, który chciał zorganizować nasz koncert w Rokicinach. Powiedziałem, że przyjedziemy. Rzeczywiście pojechaliśmy, ale na miejscu okazało się, że źle zapamiętałem godzinę i dotarliśmy na miejsce o dwie za późno. No i nie zagraliśmy.

Zespół rozpadł się w 1999 r., kiedy brat wyjechał do Krakowa, by studiować na Akademii Muzycznej. A Ty wiedziałeś już, że to jest to?

Odkąd brat zaraził mnie muzyką, cały czas się nią zajmowałem. Kiedy rozpadły się Ziemniaki, przez lata nie miałem z kim grać. Wymyślałem więc piosenki na własną rękę: śpiewałem, nagrywałem kasety. To był mój podstawowy sposób spędzania czasu. Dopiero, kiedy poszedłem do liceum, poznałem chłopaków, którzy akurat chcieli grać metal. ­Grałem więc metal. Kiedy pojechałem do Krakowa, z jednym z nich założyliśmy Hańbę!. Zawsze chciałem grać – inna sprawa, że nie wiązałem z tym przyszłości zawodowej.

Czy to, że muzyka pochłonęła Cię w takim stopniu jako dziecko, miało wpływ na to, że po latach zacząłeś pisać muzykę dla dzieci?

Być może doświadczenie śpiewania wierszyków ułatwiło mi zadanie. Nie był to jednak bezpośredni impuls.

Co nim było?

Uczyłem rytmiki w przedszkolach i żłobkach. Bardzo pasowała mi taka robota. Wcześniej pracowałem jako DJ, co kolidowało z koncertami Hańby!. Szukałem więc czegoś, czym mógłbym się zajmować w tygodniu, najlepiej w ciągu dnia. Zrobiłem odpowiednie kursy i szybko okazało się, że praca z dziećmi nie tylko sprawia mi radość, ale one również pozytywnie reagują na moje zajęcia. Dostawałem kolejne propozycje od przedszkoli. Jedynym problemem były piosenki, które dostawałem – często tragiczne.

Masz na myśli ich stronę muzyczną czy tekstową?

Przede wszystkim muzyczną, choć z tym sobie łatwiej radziłem, bo aranżowałem je po swojemu. Z tekstami miałem inne problemy. Po pierwsze nie dotykały tematów, które chciałem poruszać na zajęciach, a po drugie utrwalały stereotypy. Na Dzień Matki albo Dzień Ojca? Wiadomo, mama siedzi przy garach i gotuje, a tata bierze rower i jest... fajnie, bo nic innego nie potrafi zrobić. Bezskutecznie szukałem innej perspektywy. Zacząłem więc samemu wymyślać piosenki. Testowałem je w przedszkolach. Jeśli dzieci reagowały pozytywnie – powtarzały za mną, śpiewały refreny – wiedziałem, że jest dobrze.

W jaki sposób te przedszkolne piosenki zamieniły się w pełnoprawny repertuar zespołu?

Z pomocą przyszedł mi Kuba Lewicki z Hańby!, który jest bardzo zorganizowanym człowiekiem i trzyma nas w ryzach. Pokazałem mu moje piosenki, a on obiecał, że złoży mi zespół i nawet wymyślił mu nazwę: Czereśnie. Po kilku zmianach doszło do tego, że cały skład zespołu tworzą muzycy Hańby!. Pierwszy koncert zagraliśmy u mnie w żłobku.

Gracie od pięciu lat, wydajecie płyty, koncertujecie po całym kraju. Nie znam wielu zespołów grających dla dzieci, które działałyby z taką konsekwencją.

W muzyce dla dzieci są obecne dwa nurty. Albo mamy jednorazowe zrywy w stylu Małe Voo Voo, albo projekty warsztatowe przygotowywane przez muzyków prowadzących rytmikę – bardziej zajęcia muzyczne niż koncerty. My od początku stawialiśmy na budowanie poważnej relacji z odbiorcami. Dzieci uczą się, że można chodzić na koncerty, kupować płyty, chodzić w koszulce swojego ulubionego zespołu.

Nie jest łatwo, bo trzeba pisać muzykę, która nie jest ani zbyt infantylna, ani zbyt trudna. I, pomijając wszystko inne, dzieci czują, kiedy gra sprawia ci przyjemność. Jeśli nie sprawia, to lepiej nie wychodź na scenę.

Jak w myśleniu o koncertach Czereśni przydały Ci się doświadczenia zebrane w przedszkolach?

Wyniosłem stamtąd świadomość tego, jak ważny jest element interakcji: wspólnego śpiewania, gestów, tupania. Nie można wysyłać dzieciom sygnału: „teraz siedźcie, słuchajcie, a my będziemy wam opowiadać”. Nie, w każdą piosenkę wchodzimy razem. Przy czym nie chcemy, żeby nasze utwory były zdominowane przez zabawę. Czasem odbijamy w drugą stronę: improwizujemy, przeciągamy końcówki utworów. I wtedy to już nie jest delikatne granie. Napierdzielamy.

Na co zwracasz uwagę, pisząc teksty Czereśni? Na ich klarowność? Na to, by unikać ironii czy złożonych metafor?

Te teksty przychodzą mi wyjątkowo łatwo. Może dlatego, że nawet kiedy piszę z myślą o dorosłych odbiorcach, też posługuję się bardzo prostym, dosadnym językiem. Nie umiem pisać metaforami.

Chyba nasiąknąłeś za młodu tym Dezerterem. Teksty Czereśni też są mocno zaangażowane. W jaki sposób wybierasz tematy, o których chcesz opowiadać dzieciom?

Jak wspomniałem, pierwszym impulsem były teksty, na które trafiałem w przedszkolu. Pod ich wpływem napisałem piosenkę o mamie i tacie, odwracając ich stereotypowe role. Przede wszystkim jednak zawsze chciałem wpływać na rzeczywistość. Swoją muzyką zmieniać świat na lepszy. Dorosłych już chyba nie przekonam, a Czereśnie wciąż dają mi na to szanse. Wierzę, że jeśli zakorzeni się w dzieciach pewne wartości – choćby dbanie o zieleń – to one w nich zostaną. Sam wychowałem się na Dezerterze i wers „beton jest zazdrosny o wszystko, co żywe” wbił mi się w pamięć na całe życie. Ich teksty zbudowały mój moralny trzon, ­według którego wciąż staram się żyć.

No właśnie. Jesienią ukaże się epka z piosenkami Czereśni do tekstów Marii Konopnickiej. Nie obawiałeś się, że to będzie zderzenie z mocno niedzisiejszą wizją świata?

Mieliśmy obawy. Zwłaszcza kiedy wzięliśmy do ręki śpiewnik Noskowskiego, a potem włączyliśmy nagrania śpiewane operowym głosem. Szybko uznaliśmy, że zrywamy z oryginałami. Sebastian, nasz nowy perkusista, jest z wykształcenia akordeonistą i bardzo mi pomógł, aranżując dwa pierwsze numery. Z jego pomocą zacząłem pisać piosenki jak w czasach Ziemniaków: mam czytankę, cztery zwrotki i lecę. Co do tekstów Konopnickiej, to ich wybór był rzeczywiście ciekawym zadaniem. Uświadamiającym, jak wiele się zmieniło. Trafiłem na przykład na fajny wierszyk o żuczku, który zamówił sobie płaszczyk. Szyją mu go chrabąszcze. Czytam, fajnie to idzie. I w ostatnim wersie żuczek daje im w prezencie po kieliszku wódki. Naprawdę, wódę musiał im dać?! No nie, przecież nie zaśpiewamy tego!

W kwietniu ukazał się album zespołu Piosenki, w którym po latach wracacie z bratem do repertuaru Ziemniaków. Jak to się stało, że znów spotkaliście się na scenie?

Katowicki NOSPR zaplanował cykl koncertów dla dzieci, którego głównym tematem byłaby rodzina. Szukali ­spokrewnionych ze sobą muzyków, ­ków, ­którzy byliby związani z jednej strony z muzyką współczesną, a z drugiej – z muzyką dla dzieci. Z Arturem idealnie wpisywaliśmy się w te założenia. Zastanawialiśmy się, czy iść w stronę muzyki ­współczesnej, czy zrobić formę warsztatów, ale żadna z tych opcji nas nie przekonywała. ­Pewnego dnia rzuciłem więc, że może wrócilibyśmy do Ziemniaków. Przecież to były teksty dla dzieci. Na początku Artur nie był do tego przekonany, bo odszedł daleko od muzyki rozrywkowej. Jednak, kiedy tylko zaczął aranżować te numery, okazało się, że bardzo mu się to podoba. ­Ponieważ po wielu latach komponowania muzyki współczesnej Artur wrócił do piosenkowej formuły, postanowiliśmy, że nazwiemy nasz nowy zespół Piosenki. Efekt spodobał się również w NOSPR, bo dostaliśmy zaproszenie na następny rok. Artur odkurzył już kolejne numery i jeśli się uda, to w przyszłym roku zrobimy drugą płytę.

Zostańmy jeszcze przy rodzinnych relacjach. Czy testujesz dziś swoje piosenki na Julku?

On w kółko słucha Czereśni. Czasem sam już nie daję rady tego słuchać. Ale tak, widzę, jak reaguje. Co na niego najlepiej działa. Kiedy piszę nowy numer Czereśni albo piosenkę na zlecenie wydawnictwa Bliżej Przedszkola, to po powrocie ze studia wołam go i słuchamy razem. Kiedy zaczyna nucić, skakać, to wiem, że jest dobrze.

W jakim wieku jest Twój syn?

Trzy lata, zaraz! Trzy i pół.

Wyobrażasz sobie, że za pięć lat zapraszasz go do zespołu?

Tak, to jest możliwe. Kiedy wracam do domu z trasy, nie zdążę się rozebrać, a Julek już przybiega z ukulele. Podsuwa mi bęben i mówi: „Tata, gramy koncert! Dawaj, »Sport to zdrowie«”! A ja myślę tylko: „Nie, nie, znowu to samo! Tylko nie to!”. I gramy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2022