Czy trzeba nam czebola?

Przejęcie Lotosu przez Orlen to jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych ostatniej dekady. Warto wiedzieć, o co toczy się ta gra i jak o niej sensownie rozmawiać.
w cyklu Woś się jeży

20.08.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

W ostatni wtorek Orlen, Skarb Państwa i Lotos podpisały porozumienie w sprawie przejęcia gdańskiej grupy przez płockiego giganta. To kolejny krok w kierunku wielkiej transakcji, na którą w połowie lipca zgodziła się (warunkowo – o czym za chwilę) Komisja Europejska. Cały plan stworzenia wokół PKN Orlen wielkiego energetycznego czebola (jak zwykło się za przykładem koreańskim określać olbrzymie i wspierane przez władze wielobranżowe koncerny) nie jest nowy. Jego aktualne wcielenie datować należy od lutego 2018 roku, gdy podpisano odpowiedni list intencyjny. Komisja Europejska (odgrywająca w Unii rolę urzędu antymonopolowego) długo trzymała Warszawę w niepewności. Zielone światło Bruksela dała dopiero teraz – ponad półtora roku po zgłoszeniu przez stronę polską oficjalnego wniosku o zgodę. Ogłoszenie decyzji było do ostatniej chwili przekładane na „po wyborach prezydenckich w Polsce”, co pokazuje, że unijne decyzje gospodarcze nie odbywają się bynajmniej w politycznej próżni.

Projekt ma dwóch politycznych patronów. To premier Mateusz Morawiecki i prezes Orlenu Daniel Obajtek. Właśnie z powodu tych dwóch nazwisk transakcja od początku wywołuje grymasy i drwinę antypisowsko nastawionej opozycji oraz mediów. W przeważającej części dzieje się to –  niestety – wedle zasady porównywalnej do odruchu bezwarunkowego: „skoro robi to PiS, to przecież nie może być dobre”. I odwrotnie – w sprzyjającym rządowi otoczeniu medialnym tzw. prawicy krytyki planu w zasadzie nie ma. Raz dlatego, że „nie można przecież wtórować opozycji totalnej”, a dwa – Orlen to w czasach kryzysu na rynku mediów jeden z hojniejszych reklamodawców i mecenasów. W efekcie prezes Obajtek gości zazwyczaj w przychylnych mu mediach w roli wizjonera. Trudnych pytań raczej mu się nie zadaje. W ten sposób w tak istotnej kwestii mamy debatę pozorną, przewidywalną i dość jałową. Warto ją uporządkować.


Czytaj także: Przejęcie Lotosu przez Orlen to dla podatników świetne ćwiczenie z kapitalizmu politycznego – bo sens operacji nie sprowadza się do pytania „czy”, lecz „jak”.


 

Porządkowanie godzi się zacząć od tego, że istnieje kilka mocnych argumentów, by uznać rozbudowę PKN Orlen za rozsądny pomysł. Zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że przejęcie Lotosu to tylko element szerszej układanki, która obejmuje także zintegrowanie Orlenu z Energą (przejęcie sfinalizowano kilka miesięcy temu) oraz PGNiG (ten proces dopiero się zaczyna). Jak już wspomniałem, Mateusz Morawiecki i Daniel Obajtek Ameryki tu nie odkrywają. W przeszłości nawet politycy zdecydowanie bardziej liberalni w zderzeniu z realiami geopolityki i zglobalizowanej gospodarki dochodzili do wniosku, że przedwczesne i lekkomyślne wyzbycie się aktywów państwowych (zwłaszcza w dziedzinach takich jak energetyka) nie było (delikatnie mówiąc) dobrym pomysłem. I to aż z trzech powodów.

Duży może więcej

Pierwszy wymiar sprawy jest czysto strategiczny. Prezes Obajtek chętnie powołuje się na Lecha Kaczyńskiego i jego dążenia do odzyskania przez Polskę „energetycznej suwerenności”. To nie jest  pustosłowie. Taką suwerenność faktycznie łatwiej obronić w oparciu o lojalny czebol niż sieć mniejszych, zmuszonych do konkurowania ze sobą, podmiotów gospodarczych. O tym, ile warta jest wspomniana suwerenność, wiedzą ci wszyscy przywódcy polityczni, którzy nie byli w stanie zapewnić swoim obywatelom i gospodarce dostępu do taniej energii. Zazwyczaj przechodzili oni do historii jako liderzy źli i nieudolni.

Druga warstwa to realne zyski, które duży energetyczny gracz może przynieść gospodarce narodowej. Choćby wyższe dywidendy dla Skarbu Państwa wynikające z tzw. korzyści skali (w gospodarce duży może zazwyczaj więcej). Albo możliwość stabilizowania gospodarki przy wsparciu czeboli (na przykład w czasie kryzysu). Do tego dochodzi ożywczy impuls innowacyjny dla gospodarki – nie od dziś wiadomo, że to właśnie duże firmy (a nie sektor małych i średnich przedsiębiorstw) są tym miejscem, gdzie powstaje najwięcej innowacji. Dzieje się tak dlatego, że nakłady na badania i rozwój są tam największe oraz najbardziej efektywnie pożytkowane.

Trzecim argumentem za stworzeniem „MegaOrlenu” jest (chronologicznie najnowsza) konieczność transformacji energetycznej polskiej gospodarki. O energetyce odnawialnej czy odejściu od węgla można mówić godzinami. Po drugiej stronie rytualnych zaklęć na temat odpowiedzialności za środowisko naturalne zawsze w końcu natrafimy jednak na pytanie: jak to u licha w takim kraju jak Polska przeprowadzić? Co zrobić, aby nie skończyło się na drogim imporcie technologii z zagranicy lub wręcz oddaniu rynku bogatym zachodnim lub wschodnim koncernom? Odpowiedź jest prosta. Żeby taką transformację na swoich warunkach skutecznie przeprowadzić, trzeba mieć podmiot zdolny poczynić odpowiednie (i niemałe) inwestycje. Orlen chce i może być takim graczem.

Najlepszy kawałek tortu

Wszystko to nie sprawia oczywiście, że realizacji planu Morawieckiego i Obajtka nie da się sensownie krytykować. Można (a nawet trzeba!) to robić. Zwłaszcza pod nieobecność takiej krytyki w głównym nurcie debaty medialnej. Uwagę warto zwrócić szczególnie na dwie sprawy. Po pierwsze, chodzi o warunki przejęcia Lotosu podyktowane przez Komisję Europejską. Są one –  powiedzmy sobie szczerze – niezbyt korzystne.

Przypomnijmy, że na życzenie Brukseli Orlen musi po wykupieniu Lotosu odsprzedać „innemu podmiotowi” 30 proc. udziałów wraz z dużym pakietem praw zarządczych. Nabywca uzyska w ten sposób prawo do niezwykle smakowitego kawałka polskiego tortu energetycznego. Będzie np. kontrolował blisko połowę produkcji rafinerii gdańskiej w zakresie ropy i benzyny. Przejmie ok. 80 proc. (czyli w sumie ok. 400) stacji paliw Lotos. A także wejdzie w posiadanie wielu nowoczesnych i kosztownych inwestycji Lotosu przeprowadzonych (nierzadko sporym kosztem i wysiłkiem) w ostatnich latach. Między innymi z sektora biopaliw, bitumów (mieszaniny substancji organicznych mających zastosowanie np. w budownictwie) czy paliwa lotniczego oraz transportu kolejowego cargo.

Prezes Obajtek w licznych wywiadach podkreśla, że wynegocjowane z KE warunki są najlepsze z możliwych. Ale czy nie to samo twierdzili jego poprzednicy z początków lat 90., którzy na potęgę prywatyzowali wiele obszarów polskiej gospodarki, czego żałujemy do dziś?

Jest jeszcze drugi problem. Kto wie, czy nie poważniejszy. Chodzi o strukturę właścicielską PKN Orlen. Dziś Skarb Państwa ma w nim niecałe 30 proc. udziałów. A także tzw. złotą akcję, czyli rozwiązanie stosowane chętnie na fali neoliberalnych transformacji gospodarek na wschodzie Europy oraz w czasach inspirowanych thatcheryzmem prywatyzacji w krajach rozwiniętych. Złota akcja (zwana niekiedy również „złotym wetem”) miała zachęcać do sprzedawania nawet większościowych pakietów w strategicznych spółkach państwowych. Mówiono bowiem rządom i opinii publicznej, że państwo pozostawia sobie dzięki złotej akcji możliwość zablokowania tzw. wrogiego przejęcia koncernu.

Problem jednak w tym, że złota akcja nigdy nie była uznawana bezwarunkowo przez instytucje Unii Europejskiej. Zwłaszcza Komisję oraz Trybunał Sprawiedliwości UE. Praktyka była zazwyczaj taka, że unijne instytucje uznawały złotą akcję w sporach z inwestorami państw trzecich. Istnieje jednak wiele precedensów – ograniczenia prawa głosu i swobody przepływu kapitału wprowadzane przez państwa członkowskie na mocy krajowego prawa spółek były prawem unijnym kwestionowane. Przekonały się o tym np. rządy Węgier czy Holandii. Wszystko to nie musi oczywiście dotyczyć Orlenu. Ale dobre plany robi się przecież zawsze „na wszelki wypadek”. Zwłaszcza gdy idzie o firmę, której strategiczna rola ma aż tak mocno urosnąć.


Autorska rubryka Rafała Wosia. Komentarze co czwartek w serwisie „Tygodnika Powszechnego”


 

Warto na koniec przypomnieć, że nawet w samym PiS-ie przejęcie Lotosu na takich warunkach jest krytykowane. Robi to nieoficjalnie choćby siedzący od lat w tematach energetycznych przedstawiciel starej gwardii Kaczyńskiego Piotr Naimski. Ostatecznie prezes Obajtek zdołał jednak przeforsować swój punkt widzenia. Przynajmniej na razie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej