Czwarty szałas

Każdy z nas stara się unikać rozmów o polityce w wymuszonych kontaktach towarzyskich, czyli wtedy, gdy nie ma pewności co do poglądów rozmówcy.

26.04.2011

Czyta się kilka minut

starej anegdocie angielski lord, nieszczęśliwy rozbitek z królewskiego galeonu, wylądował szczęśliwie na bezludnej wyspie. Po jakimś czasie odnalazła go ratunkowa ekspedycja. Na wyspie zastała, poza lordem, trzy wybudowane przez niego szałasy. Wprawiony w sztuce przetrwania kapitan okrętu zapytał:

- Milordzie, po co panu na bezludnej wyspie aż trzy szałasy?

Rozbitek odpowiedział z godnością: - To proste. W pierwszym jest mój dom, w drugim jest mój klub, a w trzecim - klub, w którym moja noga nigdy nie postanie.

Cywilizowani kontra patrioci

Choć dzisiejsza Polska cała jest w szałasach zbudowanych przez lordów, to jakoś nie jest nam do śmiechu. Pojawia się pytanie, w jakim stopniu podziały polityczne i ich interpretacje, którymi nas raczą uczestnicy debaty publicznej, wynikają z upolitycznienia i instytucjonalizacji podziałów tożsamościowych w samym społeczeństwie. Różnice, które dotąd się tliły, stają się podstawą nieprzekraczalnego podziału politycznego między największą partią rządzącą a największą partią opozycyjną.

Jedna ze stron tego konfliktu uważa siebie za cywilizowaną, w odróżnieniu od drugiej, która - zdaniem pierwszej - cywilizowaną nie jest. Z kolei tamta uważa siebie za patriotyczną, tym samym odmawiając tej cechy przeciwnikowi. Oczywiście, żadna ze stron nie uznaje, by diagnoza drugiej była trafna. Ci, którzy są uznawani przez oponentów za zacofanych, uważają oczywiście takie domniemanie za bezzasadne. Przede wszystkim jednak takie opinie uznawane są za krzywdzące przekłamanie - element manipulacji, który ma na celu wypchnięcie na margines - cywilizacji bądź patriotyzmu.

Przypinanie upokarzającej łatki jest niczym więcej, jak wyrazem wywyższania się ponad przeciwnika. W kontrze możemy usłyszeć, że cywilizacyjna przewaga to tylko ślepe zapatrzenie w obce wzorce i niechęć do rodzimej tradycji. W drugą stronę działa to identycznie: oskarżenie o brak patriotyzmu jest uważane za nadużycie i manipulację endekoidalnych oszołomów i szowinistów.

Oczywiście poglądy te nie są zwykle wyrażane otwarcie: często są tylko sugestią przemycaną jako oczywistość czy odwołaniem do stereotypu. Każda ze stron przedstawia jako oponenta osobę najbardziej odległą od wizerunku własnego środowiska, mając szczególnie na uwadze parametry jego wieku, wykształcenia czy sposobu wysławiania.

Stereotypy napędzane są przez wybiórczo przedstawiane sondaże. W omówieniach z reguły porównuje się procentowe poparcie dla obu głównych partii wśród wyborców najstarszych i najmłodszych, tych z wykształceniem podstawowym i tych z wykształceniem wyższym. Takie zestawienia mówią więcej o sposobie myślenia dziennikarzy niż o wyborcach. Co z tego, że PiS ma najwyższe poparcie w grupie osób powyżej sześćdziesiątki, a najniższe wśród tych przed czterdziestką - z racji liczebności obu tych grup w społeczeństwie wśród wyborców PiS jedna trzecia to osoby przed czterdziestką, zaś tylko co czwarty może pasować do stereotypu "moherowych beretów". Z drugiej strony sześćdziesiąt procent elektoratu PO nie ma wyższego wykształcenia, zaś osiemdziesiąt procent mieszka poza wielkimi miastami. Przy bliższym oglądzie okazuje się, że "młody, wykształcony, wielkomiejski" to jeden na dwudziestu wyborców PO.

W takich omówieniach pomija się z reguły tych w przedziale 40-60 i tych ze średnim wykształceniem. Dlaczego? Bo w tych grupach różnice w poparciu dla partii są minimalne. Osoby ze średnim wykształceniem stanowią najliczniejszą grupę w obu partiach. To nie pasuje ani do obrazka "wiejskiej ciemnoty", ani "wyobcowanych elit".

Oszołomy i lemingi

Tożsamościowy podział ma więc słabe zakorzenienie w prostych społecznych rozróżnieniach, lecz nie zmienia to faktu, że staje się coraz wyraźniejszy. Interpretacje rzeczywistości politycznej, które idą za takim tożsamościowym podziałem, wzajemnie się wykluczają. Odczuwa to każdy Polak i stara się unikać rozmów o polityce w wymuszonych kontaktach towarzyskich, czyli wtedy, gdy nie ma pewności co do poglądów rozmówcy. Kwestie publiczne trzeba omijać szerokim łukiem, bo w przypadku kontaktu ze zwolennikiem drugiego obozu może dojść do jatki... Rozmowa w gronie współwyznawców sprowadza się zwykle do swobodnej i swawolnej licytacji własnych niechęci. Przenoszą się one bowiem w naturalny sposób z liderów politycznych obozów na wszystkich ich zwolenników. Gdy myśli się o drugiej stronie "banda oszołomów" lub "stado lemingów", wymiana opinii nie ma sensu. Własne wyobrażenia traktowane są przy tym jako oczywiste, jako takie, które podziela - w zależności od partii - "każdy rozsądny" lub "każdy uczciwy" Polak.

Wyrażaniu politycznych poglądów raz za razem towarzyszy postulat wykluczenia z życia publicznego oponentów. Życzenia, by drugą stronę "wreszcie szlag trafił", są równie szczere, jak - na chłodno patrząc - nierealistyczne. Wszelkie publiczne wezwania do pozbycia się

przeciwnika abstrahują od faktu, że druga strona ma liczone w milionach grono zwolenników. Wzajemne wykluczenia stają się tylko zwrotnym argumentem i już doprawdy nie wiadomo, kto kogo bardziej chce "wyrżnąć". Tym bardziej że telewizje uwielbiają ten spektakl - wreszcie nie ma żadnych racjonalnych (czyli nudnych) argumentów, tylko czyste emocje (czyli spektakl właśnie).

Z przesadą - i ku przestrodze - można by powiedzieć, że blisko nam do stanu, znanego z Rwandy, podzielonej na szlachetnych/oszukańczych Tutsi oraz ciemiężonych/zacietrzewionych Hutu. I tak jak w tamtym społeczeństwie, niby na oko nie da się rozpoznać, kto należy do której grupy, ale w zasadzie wszyscy od razu wiedzą, z kim mają do czynienia.

Własnym głosem

Co zrobić z takimi emocjami - emocjami setek tysięcy, jeśli nie milionów? Czy lepiej je marginalizować, czy instytucjonalizować? Przykłady kolejnych państw europejskich, w których przez lata próbowano ważne problemy wypychać na margines po to tylko, by później wróciły ze zdwojoną siłą, pokazują, że próby przykrywania polityczną poprawnością rzeczywistych problemów mogą prowadzić na manowce. Z drugiej strony, taka instytucjonalizacja, zamiast okiełznać emocje, może prowadzić do eskalacji konfliktu.

Dziś wszystko odbywa się jak w podręcznikowym modelu. Strony porządkują swoje szeregi, wymuszając posłuszeństwo malkontentów we własnych szeregach. Przewagę zdobywają bojowi przywódcy. Pojawia się nacisk na stosowanie drastycznych środków. W przekazie medialnym dominują osoby, które wypowiadają się najostrzej, czyli wyrażają najsilniejsze negatywne emocje wobec przeciwników. Jakakolwiek propozycja ustępstwa względem drugiej strony piętnowana jest jako uleganie "zastraszeniu".

Rzecz staje się coraz bardziej absurdalna. W praktyce wygląda to tak, że to, co mówi druga strona, staje się wystarczającym argumentem do stawiania tez całkowicie przeciwnych w każdej sprawie i bez potrzeby uzasadnienia. Jeśli jedni powiedzą coś mądrego, drudzy muszą odpowiedzieć głupotą. Wszystko zaś tłumaczone jest - zupełnie na chłodno - wyborczymi kalkulacjami obydwu głównych partii, które liczą na swoich twardych zwolenników i starają się

ich mobilizować. Wszystkich pozostałych zaś chcą przekonać, zohydzając oponentów - jedyny argument dla niezdecydowanych.

Społeczne emocje, nawet tak potencjalnie niebezpieczne jak nasz cywilizacyjno-patriotyczny młyn, zapewne najlepiej byłoby jakoś regulować. Łatwe pewnie to nie jest - temat wraca wszak raz za razem w niezmienionej formie na łamy, ekrany i fora. Wiemy już, że liderzy będą jesienią starać się zwyciężyć, wykorzystując negatywną mobilizację - jedni bazując na poczuciu krzywdy, drudzy na strachu przed rewanżem.

Ci, którzy w tym konflikcie się nie odnajdują i nie odczuwają potrzeby znalezienia grupy, z którą na pewno nie chcą mieć nic wspólnego, muszą zmobilizować się sami. Muszą próbować przebić się ze swoim przekazem - choć nie rokuje tu żaden oskarżycielski krzyk czy prowokująca złośliwość. Jednak tylko oni mogą zbudować polskiemu lordowi czwarty szałas - taki, w którym będzie się mógł spotkać z każdym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2011