Bunt umiarkowanych

Jarosław Flis, socjolog: Kolejne wybory wygra ta strona, która wykaże się większą empatią wobec strony przeciwnej. Widać to w statystykach.

28.01.2019

Czyta się kilka minut

 / PATRYK SROCZYŃSKI
/ PATRYK SROCZYŃSKI

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Oto kilka cytatów z Facebooka: „Obrzydliwy, smutny babsztylu… życzę ci żeby odmówiono ci pomocy (…) kiedy będziesz w samotności leżała na oddziale geriatrycznym, zapomniana przez świat…”, „Stara szmata!”... Do kogo to?

JAROSŁAW FLIS: Strach pomyśleć.

Do Barbary Pieli, autorki skądinąd skandalicznych „Plastusiów” w TVP Info. Centrum Badań nad Uprzedzeniami opublikowało właśnie badania Pauliny Górskiej nad polaryzacją polityczną. Wprawiły przeciwników partii rządzącej w konsternację: okazało się, że to oni mają bardziej negatywny stosunek do zwolenników władzy i bardziej ich dehumanizują, niż to się dzieje z przeciwnej strony. Co więcej – sądzą, że sami są przez zwolenników PiS dehumanizowani bardziej niż w rzeczywistości. Co tu się dzieje?

Człowiek bardzo chętnie postrzega siebie jako będącego po jasnej stronie mocy i walczącego z ciemną. Szukając potwierdzeń, że tak jest w istocie, łatwo oderwać się i od rzeczywistości, i od człowieczeństwa. Dotyczy to tak samo wcześniejszego samopoczucia zwolenników opozycji, jak i reagujących na raport stronników PiS. Bo we wnioskach z badań jest pewna zasadzka. Otóż posługiwanie się średnią w dziedzinie podziałów społecznych jest mylące. W raporcie z badań Pauliny Górskiej podzielono respondentów na zwolenników i przeciwników PiS, a te grupy nie są przecież wewnętrznie jednolite. Chodzi przy tym o coś więcej niż to, że w kategorii opozycji mieszczą się wyborcy PO, PSL, Zjednoczonej Lewicy, Nowoczesnej i Razem (niegłosujących, odmawiających odpowiedzi i wyborców Kukiza czy Korwina nie brano pod uwagę). Autorka badań udostępniła mi dane źródłowe, za co bardzo jej dziękuję – w których te szczegółowe podziały już widać.

W całym badaniu najistotniejszy, bo najbardziej niepokojący, jest problem dehumanizacji przeciwników politycznych. Badacze pokazywali respondentom skalę ze stadiami ewolucji: od małpy przez małpoluda po człowieka – i prosili o określenie, na jakim stadium umieściliby swoich politycznych oponentów.

Co Pan sądzi o samej tej metodzie badania?

Owszem, jest praktykowana w badaniach społecznych, choć żywię względem niej nieco sceptycyzmu. Ale trzeba też przyznać, że respondenci, niezależnie od poglądów, nie mieli problemu z odpowiedzią. Więc ta miara istotnie coś pokazuje.

Przyjrzał się Pan liczbom z tych badań bardziej szczegółowo. Jak ten problem wygląda?

Okazało się, że nie tylko podziały polityczne przesądzają o tym, czy odczłowieczamy przeciwników.

Otóż 44 proc. głosujących wcale tego nie robi. Dzielą się prawie po równo pomiędzy zwolenników PiS i partii opozycyjnych. Dla nich inny, także przeciwnik polityczny, to człowiek. 56 proc. dehumanizuje przeciwnika – z różnym natężeniem, ale liczby widzących w przeciwniku troglodytę albo kompletną małpę, są zbliżone. Owszem, podziały polityczne mają tu znaczenie, ale skłonność do odczłowieczania w znacznie większym stopniu różnicują podziały ideowe w obrębie każdej z grup.

Bo nie każdy zwolennik PiS jest zwolennikiem rządów twardej ręki, a nie każdy wyborca PO skrajnym liberałem?

Tak, każda z tych grup ma swoje centrum i skrajności zarówno w kwestiach obyczajowych, jak i ekonomicznych. I tu okazało się, że skłonność do odczłowieczania w zasadzie nie zależy od poglądów obyczajowych.

Za to bardzo wyraźnie zależy od ekonomicznych: wśród zatwardziałych ekonomicznych liberałów dehumanizuje aż ponad 70 proc., a wśród zwolenników państwa opiekuńczego czy solidaryzmu robi to mniej niż 40 proc. I działa to we wszystkich grupach elektoratów, choć w różnym natężeniu: najmniej dehumanizujących jest w elektoracie PiS, pośrodku lokuje się – nazwijmy to – Europejska Partia Ludowa (PO+PSL), najwięcej jest ich w Obozie Postępu (N+ZL+Razem). Zwolennicy solidaryzmu z PiS dehumanizują najmniej, postępowi liberałowie najbardziej. Z kolei liberalny zwolennik PiS dehumanizuje przeciwnika bardziej niż solidarny postępowiec. Uśrednienie tych grup jest krzywdzące dla olbrzymiej części ich członków.

Ważnym czynnikiem, szczególnie po stronie opozycji, jest religijność. Zupełnie wbrew antyklerykalnym stereotypom osoby deklarujące się jako wierzące dehumanizują znacznie rzadziej niż ci niezbyt wierzący.

Jak to jest, że postępowi liberałowie, od których można by wymagać największego otwarcia, najbardziej dyskryminują przeciwników?

Widać tu wyraźnie, iż społeczny darwinizm może przyjmować nie tylko formy skrajnie nacjonalistyczne, ale też odnajdywać się świetnie w myśleniu postępowym: oznacza wtedy, że jednostki niepostępowe, czy to obyczajowo, czy ekonomicznie, są po prostu gorsze.

W Polsce widać takie myślenie wśród tych, którzy – mówiąc najprościej – uważają, że są lepsi. Żyją lepiej, zarabiają, więc widocznie na to zasługują. A więc jeśli ktoś ma gorzej, to widocznie też zasłużył. Postęp to dziedzictwo oświecenia, które nietrudno obrócić we własną karykaturę: człowiek postępowy rozumie oczywistą potrzebę wolności ekonomicznej i obyczajowej. Rozumie, bo jest oświecony. A człowiek, który tego nie rozumie, chce innym mówić, jak mają żyć, i każe się ze sobą dzielić owocami pracy innych, to człowiek zacofany. Czyli?

Troglodyta?

I tak go na skali dehumanizacji człowiek postępowy umieści.

A jak to działa w drugą stronę, z punktu widzenia mniej dehumanizujących zwolenników partii rządzącej?

Istnieją dwa podstawowe uzasadnienia tego, dlaczego życie społeczne nie wygląda tak, jak byśmy chcieli: pierwsze, reprezentowane przez „ciemniakofobów”, opisałem przed chwilą – tu winni są ci ciemni, nasza kula u nogi, których Hillary Clinton nazwała „koszykiem żałośników”. Drugie reprezentują „oszustożercy” – ich zdaniem winni są oszuści, którzy kradną. A najwięcej kradną ci, którzy mają takie możliwości, bo umieli się ustawić. Ale w tej perspektywie nie pojawi się dehumanizacja.

Bo wiadomo, że małpolud się tak dobrze nie ustawi, do tego trzeba być człowiekiem?

Chyba tak. Tak czy owak, wiemy już, że zupełnie inna jest złość od góry do dołu, a inna od dołu do góry. Ale nigdy dość przypominania, że ten opis nie dotyczy wszystkich.

Podstawowy dramat polskiej polityki polega na tym, że w każdej partii są tacy i tacy. To też policzyłem – jeśli badanych wyborców każdej z trzech grup partii – PiS, EPL i Postępowych – podzielić według tego, czy dehumanizują, czy nie, okaże się, że w każdej z nich rzadziej odczłowieczają przeciwnika ludzie o nieco mniej liberalnych ekonomicznie poglądach. Wśród wyborców PiS-u niedehumanizujący są nie tylko bardziej socjalni, ale też mniej konserwatywni obyczajowo.

Albo inaczej: bardziej lewicowi, choć prawicowi.

Nie ma co szukać dla lewicy sztucznej pociechy: mniej zagorzali. Widać tu dobrze, jak krzywdzące dla niedehumanizujących, którzy są olbrzymią częścią każdego z obozów, jest ich uśrednianie.

Jak duże są grupy tych, którzy widzą w oponencie człowieka?

Wśród badanych wyborców PiS i PSL to połowa, wśród zwolenników partii postępu i PO – jedna trzecia. Ciekawie jest też popatrzeć, jak wyglądają te grupy w podziale na wiek. W PiS dehumanizacja jest ujemnie skorelowana z wiekiem: wśród młodych (do 38 lat) zwolenników PiS aż 64 proc. widzi w oponentach istoty ludzkie, wśród najstarszych mniej. A w partiach postępu jest dokładnie na odwrót: około połowa starszych nie dehumanizuje, ale już wśród młodszych wyborców aż 70 proc. dehumanizuje „tych strasznych pisiorów”.

To ci „młodzi, wykształceni, z wielkich miast”?

Urbanizacja nie działa tak prosto. Raczej miejscy wyborcy PiS są radykalniejsi od wiejskich. W opozycji jest na odwrót. Podobnie działa też wykształcenie. Bardziej wykształceni wyborcy PiS częściej widzą w przeciwnikach ludzi: to 58 proc. Za to w obozie postępu im ktoś bardziej wykształcony, tym bardziej dehumanizuje.

Od kogo, jak od kogo, ale od lepiej wykształconych chciałoby się wymagać szlachetniejszych postaw.

Wynika z tego ostrzeżenie, że dobre samopoczucie jest złym doradcą w polityce. Pytanie, czy nie odradza się tu też klasizm – choć należałoby tu powiedzieć „stanizm”, ponieważ postawy różnicuje tu nie sposób zarabiania, lecz styl konsumpcji. Bo jakie jest jedno z bardziej obraźliwych słów wśród ludzi mających się za elity? „Wieśniak”.

Takie kategorie, jak wykształcenie, bardzo ułatwiają budowanie stereotypów na temat przeciwnika. Sprawdźmy tymczasem, co mówią liczby. Jakie wykształcenie ma największa grupa w elektoracie PiS? Średnie. W elektoracie PO-PSL? Średnie. A w elektoracie postępowym?

Czyżby średnie?

Tak, bo to jest największa grupa wśród wyborców w ogóle.

To tyle w kwestii przekonania, że „wieśniak głosuje na PiS, a inteligent na postępowców”?

Wyborców z wyższym wykształceniem w PiS jest 17 proc., w EPL – 23 proc., w partii postępu – 26 proc. Podstawowe i zawodowe wykształcenie ma 38 proc. zwolenników PiS, w EPL – 27 proc., wśród postępowców – 28 proc. Media skoncentrują się na tej dziesięciopunktowej różnicy, ale nie na tym, że połowa elektoratów wszystkich partii ma wykształcenie średnie. I tak wzmacnia się stereotyp.

Wielu przeciwników władzy żyjących w poczuciu, że walczą o słuszną sprawę, delikatnie mówiąc, nie poczuło się dobrze z tym, jak wypadło w tych badaniach. A może da się ich jakoś usprawiedliwić?

Nie ma co usprawiedliwiać tych, którzy dehumanizują przeciwnika. Lecz żeby to ograniczać, trzeba próbować zrozumieć: mamy dziś do czynienia z odwróceniem – ci, którzy w odbiorze społecznym są górą, politycznie znaleźli się w opozycji. A złość zwolenników władzy to coś zupełnie innego niż złość jej oponentów. Ci drudzy zawsze będą radykalniejsi, bo występują ze słabszej pozycji.

Zwróćmy też uwagę na przekazy medialne obu stron: obie bardzo mocno atakują tę drugą, co najwyżej strona oświecona czyni to w bardziej wyrafinowany sposób. Ale równocześnie zwolennicy PiS wydają się mieć mniej zaufania do swoich mediów – są dla nich mniej wiarygodne, zapewne dlatego, że adresowane są tylko do tej „twardej” połowy elektoratu. Z kolei przeciwnicy partii rządzącej ewidentnie przyjmują przekazy swoich mediów bardziej bezkrytycznie.


CZYTAJ TAKŻE:

PiS nigdy nie będzie partią umiaru, bo nie potrafi go zachować jej prezes. Donald Tusk właściwie już wrócił i znów jest liderem środowiska Platformy. Po zabójstwie Pawła Adamowicza ich brutalne starcie to tylko kwestia czasu. TEKST ANDRZEJA STANKIEWICZA >>>


Stereotypowy obraz wyborcy PiS komplikują też niedawno upublicznione przez Piotra Zarembę w „Plusie Minusie” wyniki nieujawnianych przez PiS badań opinii, w świetle których aż 70 proc. wyborców tej partii pragnie „stabilizacji państwa i spokoju w debacie publicznej”.

Potwierdzają to także głośne badania zespołu Macieja Gduli z końca 2017 r. – przynajmniej połowa elektoratu PiS, a jedna trzecia po stronie opozycji, to elektorat warunkowy, który wiąże swoje poparcie z realizacją swojej wizji świata.

To wyborca konserwatywny, który z trudem przyjmuje spór polityczny, bo uważa, że naród jest organizmem, który powinien współdziałać, a nie walczyć, tak jak prawa ręka nie spiera się z lewą. Albo wyborca technokratyczny, czyli przekonany, że działanie państwa przypomina mechanizm i zawsze znajdzie się sposób na wyregulowanie go, ale spór temu nie służy. Jedni i drudzy to nie są zaangażowani zwolennicy partii i być może bombardowanie skrajnym przekazem po jednej i drugiej stronie zaczyna być dla nich męczące.

I wycofają swoje poparcie, gdy się okaże, że zamiast spokoju dostają wieczną wojnę?

Gdy zobaczą, że koszty sporu są zbyt duże. Umiarkowani wyborcy nie lubią konfliktu i bynajmniej nie zawsze uważają, że za konflikt jest odpowiedzialna druga strona. Uważają spokój społeczny za autentyczną wartość. Inaczej niż media tożsamościowe albo hejterzy z Face­booka i ich odbiorcy, którzy w warunkach pokoju nie mogliby się spełniać. Partie są dziś niewolnikami swoich radykałów. A być może nadchodzi bunt umiarkowanych – którzy jeśli nawet nie są większością, to stanowią olbrzymią grupę skłonną zmieniać zdanie. Swobodny przepływ tej grupy między biegunami politycznymi przesądza o wyniku wyborów.

Wzięliśmy przekaz medialny i face­bookowy za rzeczywistość?

Gdy do debaty społecznej trafiają tematy angażujące, zawsze argumenty są ostrzejsze niż propozycje. Tymczasem w debacie polemizujemy z argumentami, a nie z propozycjami.

Po drugie zapominamy o czymś, co świetnie ilustruje anegdota mojej dentystki, której gabinet jest obwieszony dziecięcymi rysunkami. Odwiedzająca ją kiedyś urzędniczka skarbówki zauważyła: „O, specjalizuje się pani w dzieciach?”. Na co ona: „Nie, dorośli nie zostawiają rysunków”. Przytłaczająca większość z nas wyrabia sobie zdanie o drugiej stronie na podstawie niepełnego obrazu.

Gdy patrzymy na radykalne skrzydła, które się nawzajem karmią swoją niechęcią, pomijamy środek po obu stronach, który „nie zostawia obrazków”. Ani nie żywi uczuć negatywnych, ani nie posądza o nie drugiej strony. To bardzo silny sygnał dla obydwu frontów sporu politycznego, które mają ewidentny problem: co powiedzieć swoim radykałom?

Co wizja buntu umiarkowanych oznacza dla partii?

Potrzebują w tej sytuacji pomysłu, którego na razie nie widać. Żeby zaangażować i swoich radykałów, i umiarkowanych, mogłyby np. zastosować strategię dobrego i złego gliny.

Ale to karta już po wielokroć zgrana: nie wyciągnie się kolejnego Andrzeja Dudy czy Beaty Szydło, bo nikt w to nie uwierzy, ani kolejnego duetu Gowin-Palikot, spinanego przez Tuska, bo to i trudne, i nietrwałe. Ponadto, jak rozpisać na głosy przekaz PiS z jego solowym liderem Jarosławem Kaczyńskim? Gra w dobrego i złego glinę nie może przecież być monodramem.

Z kolei po stronie opozycji problem polega na tym, że jeśli wśród wyborców większość, bo nawet dwie trzecie, to radykałowie, to wśród elit partyjnych jest z pewnością jeszcze gorzej. Owszem, być może ich strategia zdobywania umiarkowanych wyborców polega na tym, żeby tak rozdrażnić przeciwnika, by sam ich do siebie zraził. Tylko jeśli się chce być w kontraście do kogoś rozjuszonego, nie można samemu wpadać w histerię.

Pewne jest to, że nic tak dobrze nie działa na polityków, jak ostre lekcje pokory. Wiadro zimnej wody jest znacznie skuteczniejsze niż wiadro pomyj.

Dostaliśmy do ręki wyniki badań twardo pokazujących, ile warte są stereotypy o przeciwnikach, i że każdy po własnej stronie znajdzie wiele winy. Zobaczymy teraz wreszcie ludzi po drugiej stronie barykad i zaczniemy się lepiej dogadywać? Czy wszystko wróci na stare miejsce prawem sprężyny?

Najważniejsze, żeby się na podstawie tego typu badań nie dać nakręcić bardziej. Bo ryzyko jest takie, że radykałowie po obu stronach będą przekonywać swoich umiarkowanych, że to druga strona nienawidzi. Ale powiedzmy też, że odpowiedzialność za łagodzenie sporów leży po stronie rządzących. I że jeżeli przez trzy lata nie udało się przekonać połowy swojego elektoratu, że przeciwnik jest nieludzki, to nie uda się w parę miesięcy dzielących nas od wyborów. Daje to nadzieję na zmianę. Szczególnie na uciszenie twierdzących, że w obliczu nienawiści nie ma miejsca dla „symetrystów”. Tymczasem te badania pokazują, jak to miejsce jest ważne.

Twierdzę, że kolejne wybory wygra ta strona, która wykaże się większą empatią wobec strony przeciwnej. Wytykanie drugiej stronie nienawiści i podłości nigdy nie prowadzi do jej załagodzenia.

Dajemy się ogłupić nakręconej mniejszości, a może się okazać, że – jak napisał „Tygodnik” na okładce poprzedniego numeru – ludzi dobrej woli jest więcej, a przynajmniej bardzo dużo. Możemy to wręcz sprawdzić.

Wróćmy do Excela i uwzględnijmy tym razem nie tylko badanych głosujących na wspomniane trzy grupy partii, ale też pozostałych i niegłosujących – i sprawdźmy, ilu spośród nich nie jest nakręconych tak, że przestaje widzieć w przeciwniku człowieka.

I co, ilu jest ludzi dobrej woli?

Więcej. Ponad dwie trzecie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2019