Algorytmy demokracji 2023: Populizm na cyfrowych sterydach

WybierAI odc. 2 | Na finiszu kampanii czekają nas igrzyska polaryzacji. Tymczasem możliwe, że przeświadczenie o silnej polaryzacji Polaków jest... skutkiem ubocznym działania algorytmów.

22.09.2023

Czyta się kilka minut

ryc. Adobe Stock

Na froncie debaty publicznej trwa wyścig zbrojeń. Wybory, które czekają nas w Polsce, odbywają się już w świecie manipulacji i propagandy wspieranej przez potężne technologie. Czy jako państwo i obywatele jesteśmy gotowi stawić im czoło? Czy zdołamy ocalić reguły, od których zależy nasza wolność?

Oto drugi odcinek cyklu WybierAI: algorytmy demokracji, w którym przyglądamy się nowym zagrożeniom dla wolnych wyborów w Polsce i demokratycznym świecie.


W poprzednim odcinku:

  • Do jakiego stopnia to nie kandydaci, ale sztuczna inteligencja wpłynie na dotarcie do niezdecydowanych, a zatem również na ostateczny wynik głosowania?
  • Jak algorytmy odbierają wyborcom autonomię?
  • Czy da się stworzyć system do wygrywania wyborów?

Politycy prowadzący kampanię w sieci muszą się wpisywać w schemat działania mediów społecznościowych. Zasada jest taka sama, jak w przypadku wszystkich produktów: z przekazem można się przebić wykupując płatne reklamy albo, jeśli ma się wiernych fanów, to oni będą dalej rozsyłać informacje. Jeśli tego nie ma – przekaz znika. Tak działają te algorytmy. 

– Media społecznościowe są wyjątkowo słabe w udzielaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego coś się dzieje – mówi prof. Vincent Hendricks, dyrektor Ośrodka Badania Baniek Informacyjnych Uniwersytetu Kopenhaskiego. – Na sformułowanie argumentu potrzeba czasu, a opinie można formować szybko. Tymczasem zasobem, który w sieci jest najcenniejszy, i o który wszyscy rywalizują, jest uwaga ludzi. Uwaga napędza ruch w sieci, a ruch to pieniądze dla mediów społecznościowych. To ich model biznesowy.

Właśnie dlatego na finiszu kampanii przed wyborami 15 października nie ma się co spodziewać merytorycznej debaty. Przeciwnie, powinniśmy oczekiwać brutalizacji przekazów, jakiej dotąd nie doświadczyliśmy. Czekają nas igrzyska polaryzacji, na których królową dyscyplin będzie populizm.

Algorytm grzecznych nie lubi

Już teraz toczącą się właśnie kampanię można uznać za wyjątkową. Partyjne wydatki są rekordowe – w ciągu ostatniego miesiąca wydano na nią przeszło 4 mln zł, z czego PiS przeznaczyło na reklamy internetowe w sumie około 3,1 mln zł, Koalicja Obywatelska 1,1 mln – i, co warto podkreślić, takich budżetów nie mają u nas na promocję swoich produktów nawet największe koncerny.

Partyjne wydatki w sieci można śledzić, bo wielkie platformy mediów społecznościowych po serii skandali, w tym prób wpływania Rosjan na wybory w USA, obiecały się reformować i właśnie transparentność kosztów ponoszonych przez sztaby wyborcze jest jedną z nielicznych zmian wprowadzonych na tej fali. Część platform rozważała nawet całkowity zakaz płatnych treści politycznych, ale Elon Musk po przejęciu Twittera, przemianowanego na X, wywrócił stolik z propozycjami szczytnych idei odpolitycznienia i odkłamania sieci. A jego śladem – nie chcąc tracić zysków – poszły Meta i Google. „Musk wziął poprzeczkę i położył ją na podłodze” – komentowała w „The Washington Post” Emily Bell, profesor w Tow Center for Digital Journalism na Uniwersytecie Columbia.

– Z powodu toczącej się kampanii mamy wielką nadpodaż treści politycznych i z umiarkowanym przekazem coraz trudniej się przebić do odbiorców, bo użytkownicy nie są w stanie konsumować tych informacji. Jednocześnie afery wybuchają niemal codziennie, ale żyją dzień, góra dwa – mówi Michał Fedorowicz, prezes Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych. Podkreśla też, że przekaz będzie musiał być więc coraz bardziej agresywny, żeby się w ogóle przebić i żeby algorytm go „poniósł”. A to oznacza dalszą brutalizację kampanii.

Kampanii, której wyróżnikiem i tak już jest wyjątkowa brutalność. I dotyczy ona zarówno polityków, jak i użytkowników. Fedorowicz: – Emocje widać w każdym kanale mediów społecznościowych. Po raz pierwszy wyborcy Platformy zachowują się tak, jak wyborcy Trumpa w 2016 r. – podkreśla analityk, wyjaśniając, że mniej więcej do zeszłego roku to zwykle na fanów bańki „antypis” urządzano polowania. – Jeśli zwolennik opozycji zamieszczał komentarz, to często bardzo szybko od razu kolejnych kilkunastu krytykowało go lub ośmieszało. Dzisiaj mamy odwrotną sytuację i to wyborcy Platformy, zgrupowani pod hasztagiem „Silni Razem”, wchodzą na profile mediów społecznościowych innych partii i atakują tam zwolenników partii rządzącej. 

Zabetonowani w bańkach

Dr hab. Wojciech Rafałowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, twierdzi, że dotąd w polskich kampaniach liderzy partyjni skupiali się na budowaniu pozytywnego wizerunku swojego ugrupowania, a ataki na przeciwników przeprowadzali politycy drugiego szeregu (przykładem są wykorzystujące mowę nienawiści wypowiedzi posłanki PiS Krystyny Pawłowicz, zanim została sędzią Trybunału Konstytucyjnego, czy to, jak podczas kampanii prezydenckiej w 2005 r. Jacek Kurski zarzucił Donaldowi Tuskowi, że jego dziadek był w Wehrmachcie). Taka strategia pomagała uniknąć efektu bumerangowego, tzw. backlash, sprawiającego, że pogarsza się nie tylko reputacja atakowanego, ale również obniża się ocena strony, która atakuje. „Występowanie tego efektu wynika z jednej strony z negatywnego nastawienia większości wyborców do samego stosowania kampanii negatywnej, a z drugiej – ze współczucia wobec tego, kto jest publicznie atakowany” – pisze Wojciechowski w książce „Kampanie polityczne w Polsce. Analiza programów i apeli wyborczych w perspektywie paradygmatu ekspozycji treści”. 

Tym razem jest inaczej, a ataki ad personam Kaczyńskiego i Tuska stały się w zasadzie codziennością. Możliwe, że obaj skalkulowali, iż już żaden bumerang im zaszkodzić nie może, bo w konkurencji o elektorat negatywny idą łeb w łeb – z wakacyjnego sondażu IBRiS dla Onetu wynika, że Jarosławowi Kaczyńskiemu nie ufa 60,5 proc. respondentów, a Donaldowi Tuskowi – 59,9 proc.

Na to nakłada się fakt, iż jesteśmy w Polsce dosłownie zabetonowani w swoich politycznych bańkach informacyjnych. – To oznacza, że przestajemy słuchać tego, co mówi druga strona, a jeśli nawet słyszymy, to wypaczamy sens tego, co do nas dociera – mówi dr hab. Jacek Wasilewski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. – Z analiz Laboratorium Badań Medioznawczych wynika jednak, że przede wszystkim nie znamy argumentów drugiej strony, jak argumentuje ona swoje stanowisko. Jak w starym małżeństwie na progu rozwodu, gdzie negacja drugiej strony staje się czysto mechaniczna. 

– U nas ludzie podobno kłócą się o politykę przy wigilijnym stole albo zrywają przyjaźnie. Zbadaliśmy to, pytając, czy ostatnio zdarzyło im się ostro pokłócić o politykę  – mówi dr hab. Przemysław Sadura, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, szef Katedry Socjologii Polityki na Wydziale Socjologii UW, m.in. współautor książki „Społeczeństwo populistów”. – Okazało się, że faktycznie ludzie prowadzą takie spory, ale było ich dwa razy więcej w grupach wyborców Trzaskowskiego i czterokrotnie więcej wyborców Hołowni czy Biedronia niż wśród wyborców Dudy. Jasno więc z tego widać, że wyborcy opozycji owszem, kłócą się o politykę, ale między sobą. Nie kłócą się z wyborcami PiS, bo to po prostu dwie osobne subspołeczności.

Gra w polaryzację 

Politykom funkcjonującym w systemach, w których dominują dwie partie, ten stan rzeczy wydaje się odpowiadać. „Zamiast skupiać się na długiej liście kwestii, co do których istnieje szerokie poparcie społeczeństwa, bez końca podgrzewają oni kwestie je dzielące, takie jak prawa osób homoseksualnych i aborcja, aby zmobilizować bazę, która – jak się obawiają – pozostałaby w domach, jeśli skupiliby się na przyziemnych szczegółach pragmatycznego zarządzania” – pisał na łamach „The New York Times” Sean Westwood, politolog z Dartmouth College, dodając, że „nawet jeśli wyborcy nie zgadzają się z kandydatem ze swojej partii w wielu kwestiach, większość nie ma ochoty głosować na kandydata tej drugiej partii. To podporządkowanie jest napędzane przez aktywistów po obu stronach, którzy traktują konflikt polityczny jak bitwę o prawdę moralną, a nie konflikt o stanowiska w danej sprawie. Jeśli nie zgadzasz się ze stanowiskiem danej strony w jakiejś sprawie, nie tylko nie masz racji, ale wręcz jesteś niemoralny”.

– Etap kampanii, w którym politycy jadą w Polskę, jest formą przebijania baniek informacyjnych, bo na targowiskach czy otwartych spotkaniach siłą rzeczy spotka się przeciwników politycznych – mówi dr Bartosz Rydliński, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Centrum Daszyńskiego. – Doskonałą formą przebijania baniek byłaby debata liderów wszystkich partii krajowych, ale obawiam się, że spin doktorzy odradzają to zarówno Mateuszowi Morawieckiemu, Jarosławowi Kaczyńskiemu, jak i Donaldowi Tuskowi. Wszyscy inni liderzy przebierają nóżkami, żeby stanąć z nimi do debaty, bo każdy pamięta przypadek Adriana Zandberga z 2015 r.: gdy wchodził do studia telewizji publicznej, nikt nie wiedział, kim on jest. I on tę dyskusję wygrał.

Podział na plemiona odpowiada nie tylko politykom, ale też ich wyborcom. I nie wynika to z działania internetowych algorytmów, ale z naszej natury. Naukowcy z Uniwersytetu Stanforda i Uniwersytetu Pensylwanii, poszukując odpowiedzi na pytanie, dlaczego media społecznościowe tak bardzo polaryzują społeczeństwa, odkryli, że osią sporów wcale nie są konflikty polityczne, a polaryzacja ideologiczna jest, wbrew pozorom, dość rzadka. Mało tego, większość ludzi ma zwykle poglądy umiarkowane. Problemem jest to, że podzieliliśmy świat na „my” i „oni”, a wybór partii politycznej, którą wspieramy, jest konsekwencją, a nie źródłem tego podziału. To tzw. polaryzacja afektywna.

Jej źródła są w zasadzie tak stare, jak ludzkość. Jesteśmy gatunkiem społecznym, przynależność do grupy była niezbędna dla naszego przeżycia, a co za tym idzie, była kluczem do naszej tożsamości. Myśląc o samych sobie, często nie widzimy siebie jako zbioru poszczególnych cech, ale raczej jako część szerokich zbiorów kategorii socjoekonomicznych i kulturowych. Partie polityczne wpisują się w te podziały właśnie dlatego, że te tożsamości są tak istotne i tak stabilne. 

Algorytmiczne sterydy

Polityka nie jest źródłem podziałów, ale ma bardzo duże znaczenie dla ich wzmacniania. Po pierwsze, poglądy polityczne zazwyczaj przyjmujemy wcześnie, a jeśli je zmieniamy, dzieje się to bardzo powoli. Po drugie, kampanie polityczne, które są formalną okazją do wyrażania własnej przynależności grupowej, powtarzają się regularnie i trwają wiele miesięcy. Albo wręcz niemal się nie kończą. Co oznacza, że podziały są wzmacniane przez stałe przekazy i sygnały płynące od elit.

Te podziały wywierają wpływ wykraczający poza politykę. W 1960 r. zaledwie 4-5 proc. Amerykanów deklarowało, że nie chce, by ich dziecko poślubiło kogoś, kto deklaruje przynależność do innej partii niż oni. W 2010 r. przeciwna takim małżeństwom była już jedna trzecia Demokratów i połowa Republikanów. Jednocześnie 64 proc. Demokratów i 55 proc. Republikanów nie ma wcale lub ma bardzo niewielu przyjaciół z drugiej grupy. 

– Konflikt polityczny na górze mobilizuje społeczeństwo, ale kiedy się wyzwoli negatywne emocje, to uniemożliwiają one politykom zawieranie kompromisów – mówi prof. Sadura, dodając: – Dawniej konflikt polityczny był konfliktem rytualnym, jak rywalizacja sportowców: bierzemy udział w zawodach, rywalizujemy, a potem podajemy sobie rękę. Teraz za to, że ktoś się pojawi na imprezie zorganizowanej przez polityka z innej formacji czy dziennikarza z nią kojarzonej, można wylecieć z partii.

Jednostronne przekazy płynące z mediów społecznościowych sprawiają, że wzmacniają się  negatywne uczucia do przeciwników politycznych, jednak nie ma badań wskazujących jednoznacznie, że to algorytmy są źródłem polaryzacji. Co więcej, możliwe że przeświadczenie o bardzo silnej polaryzacji Polaków jest kolejnym „skutkiem ubocznym” działania algorytmów. Z opublikowanej niedawno na łamach „Tygodnika” analizy dr. hab. Jarosława Flisa, socjologa z Uniwersytetu Jagiellońskiego i stałego współpracownika „Tygodnika Powszechnego”, wynika, że przekonanie, iż w walce o władzę liczą się wyłącznie Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska „rozmija się z rzeczywistością”. Analizując lipcowe sondaże badacz doszedł do wniosku, że „w okresie letnim, poprzedzającym każde z czterech ostatnich wyborów parlamentarnych, polaryzacja na polskiej scenie politycznej była większa niż w tym roku” i właśnie teraz przybywa ludzi zmęczonych duopolem, który rządzi nami od niemal dwóch dekad.

Można odnieść wrażenie, że między PiS a PO doszło do licytacji na populistyczne hasła. Michał Fedorowicz: – Pytanie tylko, czy celem jest zdobywanie popularności, czy ten populizm został wymuszony przez algorytmy mediów społecznościowych, bo politycy wyciągnęli wnioski z wcześniejszych kampanii i bieżącego życia politycznego i wiedzą, że to, co umiarkowane, po prostu się nie klika, czyli w rezultacie nie dociera do wyborców. Tak czy inaczej, stajemy się widzami politycznego MMA.

Zdaniem analityka, w pierwszej połowie tego roku nastąpiła prawie stuprocentowa „tiktokizacja mediów społecznościowych”. – Algorytm promuje treści, które mają utrzymać użytkownika dłużej niż 20 sekund. Gdy Donald Tusk i Mateusz Morawiecki opublikowali nagrania dotyczące imigracji, algorytm dosłownie zwariował: miały 4,5-5 mln wyświetleń, a sztuczna inteligencja zaczęła w sposób niekontrolowany promować filmiki dotyczące m.in. zamieszek we Francji. 

Dziś politycy mogą zainicjować jakiś temat, ale nie panować nad nim. Teraz, kiedy wiele się mówi o filmie Agnieszki Holland i imigrantach, algorytm uznał, że zmieniła się przestrzeń informacyjna i wszystkie dotyczące tego problemu treści, ale też treści antyukraińskie, są promowane. W ten sposób rodzi się populizm na algorytmicznych sterydach, bo każdy polityk chce na tym coś ugrać dla siebie.

Zaskakujące lekarstwo na polaryzację

– Kiedy wychodzimy z domu, w urzędzie czy w innym miejscu publicznym jesteśmy obywatelami. W mediach społecznościowych jesteśmy użytkownikami, którzy od swoich znajomych czy przyjaciół oczekują wsparcia, a tym, którzy myślą inaczej od nas, grozimy usunięciem z tego grona – mówi Jacek Wasilewski. – W mediach społecznościowych znacznie łatwiej jest nie rozmawiać, powiedzieć „ta osoba jest głupia, nie chcę mieć z nią nic wspólnego”. Kiedy jesteśmy obywatelami, w zupełnie inny sposób traktujemy tych, którzy się z nami nie zgadzają. Zwykle nie wygłaszamy niepopartych niczym opinii, nie podnosimy głosu, nie krzyczymy: „Proszę wyjść z mojego konta!”. To właśnie z tego powodu kampania w mediach społecznościowych jest zawsze przykra z punktu widzenia działania demokracji, bo bazuje na zupełnie innych argumentach niż te, które by odpowiadały za podejmowanie racjonalnego wyboru. 

W ostatnich latach przeprowadzono tysiące badań dotyczących politycznej polaryzacji w sieci. Jednym z nielicznych, które wskazuje realne możliwości rozwiązania problemu, jest eksperyment badaczy z Duke University, Massachusetts Institute of Technology i Uniwersytetu Kopenhaskiego. W jego efekcie naukowcy doszli do dość zaskakującego wniosku, że jednym z lekarstw może być... anonimowość, czyli coś, co długo było uznawane za czynnik wyzwalający w internautach najniższe instynkty. Badacze stworzyli aplikację DiscussIt, dzięki której łączono w pary osoby o różnych poglądach politycznych i proszono je o rozmowy na sporne tematy, jak migracja czy prawo dostępu do broni.  Rezultatem był znaczący spadek polaryzacji. „Dyskusje o kontrowersyjnych kwestiach politycznych nie tylko zmieniły odczucia odnośnie do drugiej strony (polaryzacja afektywna), ale też moderowały przekonania odnośnie do omawianego tematu (polaryzacja ideologiczna). Depolaryzacja nastąpiła, mimo że do użytkowników nie skierowano wprost próśb o rozwagę, empatię czy kooperację” – piszą autorzy.

Wszystko zaczyna się więc od szczerej rozmowy. Tego żadne algorytmy za nas nie załatwią. Ale też, jeśli będziemy naprawdę chcieli, nam tego nie uniemożliwią.


W następnych odcinkach:

  • Hakerzy kontra wybory, czyli jak wygrać bez wychodzenia z domu 
  • Kto w polskiej polityce umie w internety, a kto tylko się pogrąża

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce międzynarodowej, ekologicznej oraz społecznego wpływu nowych technologii. Współautorka (z Wojciechem Brzezińskim) książki „Strefy cyberwojny”. Była korespondentką m.in. w Afganistanie, Pakistanie, Iraku,… więcej
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej