Co robić?

Wobec niektórych niepokojów społecznych - takich jak zamieszki na przedmieściach Paryża sprzed kilku lat - komentatorzy polityczni pozostają bezradni.

13.04.2011

Czyta się kilka minut

Tradycyjna, hermeneutyczna postawa nakazuje im doszukiwać się w poruszeniach tłumu jakichś ukrytych pobudek. Slavoj Žižek powiada w tym miejscu, że akty ślepej agresji nie są wymierzone w coś lub w kogoś, nie posiadają też żadnego głębokiego sensu. Tego rodzaju eksplozja przemocy pozostaje syndromem, odsyłającym do przemocy innego rodzaju, ukrytej i systemowej. Dojrzeć ją można, tylko patrząc "z ukosa", problematyzując szereg niejawnych założeń i oczywistości.

Žižek przygląda się w ten sposób współczesnym aktom terroru, bierze też pod lupę Holokaust, konflikt izraelsko-palestyński, amerykańskie interwencje, zamieszki uliczne w Nowym Orleanie po przejściu huraganu Katrina czy aferę związaną z publikacją karykatur Mahometa. Twierdzi, że bezpośrednie traktowanie zamieszek i konfliktów służy maskowaniu ich prawdziwego charakteru, a współodczuwanie odciąga naszą uwagę od ukrytych przyczyn. Jawna przemoc ("subiektywna") ma bowiem źródło w przemocy powszechnie akceptowanej, tolerowanej i niezauważanej, na której opierają się wszelkie systemy polityczne i ekonomiczne. Ta "obiektywna" przemoc ma postać symboliczną (ujawniającą się w języku) oraz systemową (wpisaną w funkcjonowanie państwa, stanowiącą element konstytutywny naszej "normalności"). Należy ją przemyśleć na nowo, uwalniając się tak od prostodusznej empatii z ofiarami, jak i od bieżących podziałów politycznych.

Największymi wrogami "walki o postęp" okazują się w tej perspektywie... zaangażowani intelektualiści i politycy, których słoweński filozof określa mianem "liberalnych komunistów". Aktywiści pokroju Billa Gatesa czy George’a Sorosa wspierają w gruncie rzeczy produkowanie wykluczeń i nierówności. Krytykują system, a zarazem są jego beneficjentami. Bezwzględne mnożenie zysku równoważą działalnością filantropijną. Ta "charytatywna maska" skrywa wyzysk ekonomiczny i bezwzględne działanie immanentnej logiki systemu. Tymczasem, powiada Žižek, kapitalizmu nie da się zreformować czy uregulować, gdyż wszelkie zewnętrzne ograniczenia przekształca on w wyzwanie dla nowej inwestycji. Nie sposób dokonać żadnych zasadniczych zmian, nie niszcząc logiki kapitału.

Co w takim razie robić? Na to leninowskie pytanie Žižek udziela dość zachowawczej odpowiedzi. Trzeba oprzeć się "sztucznie wytworzonej potrzebie czynu", gdyż pseudo­aktywność stawia opór teorii, blokuje krytyczną refleksję. Wzorem młodego Lenina, wypada wycofać się z form bezpośredniej działalności i przemyśleć fundamentalne mechanizmy przemocy społecznej. Radykalizm Žižka nie ujawnia się w wezwaniu do czynu, lecz w próbach uzasadnienia "świętej przemocy" rewolucyjnej. "Problem ze znanymi z historii potwornymi zbrodniarzami, odpowiedzialnymi za wymordowanie milionów ludzi - czytamy w zakończeniu książki - polega na tym, że nie byli wystarczająco okrutni". Gloryfikacja zbrodni wprzęgniętej w projekty emancypacyjne przychodzi słoweńskiemu filozofowi z dużą łatwością, co budzi sprzeciw. Ten rewolucyjny dyskurs stanowi jednak przede wszystkim krytyczne narzędzie: pozwala postawić w stan oskarżenia liberalny, postpolityczny status quo, zbudowany na systemowej represji.

Mistyfikacja

Ponoć do napisania tego dziełka zainspirowała Pereca reprodukcja obrazu Willema van Haechta. Widzimy na nim kolekcjonera Cornelisa van der Geesta w otoczeniu znakomitych gości, możnowładców i artystów, którzy podziwiają jego niezwykłą kolekcję.

Perec postanowił dać w słowie odpowiednik tej formy malarskiej; stworzył wyimaginowaną kolekcję i wypełnił ją obrazami, a raczej - opisami obrazów... Nie bawi się w nieskończone powielanie przedstawień, lecz stawia przewrotne pytania o relacje między kopią a autentykiem, o status fikcji, o mechanizmy reprezentacji.

Fabuła osnuta została wokół historii pewnej mistyfikacji. Oto na aukcji wystawione zostaje dzieło amerykańskiego malarza Heinricha Kürza, przedstawiające piwowara Hermanna Raffkego oraz jego kolekcję. Setka obrazów (w tym dzieła Van Eycka, Holbeina, Delacroix czy Poussina) została tu pieczołowicie zminiaturyzowana. Ale na tym nie koniec: w centrum obrazu znajduje się bowiem "Gabinet kolekcjonera", a na nim "wszystkie te obrazy na nowo pomniejszone". Zdumieni widzowie porównują oryginały z kopiami i natrafiają na szereg drobnych przekształceń; każde kolejne przedstawienie wprowadza jakiś nowy detal!

Dodatkowa komplikacja wiąże się z tym, że Perec nie zamieszcza w swojej książce żadnych reprodukcji... Nie może tego uczynić, gdyż obrazy z kolekcji Raffkego nie istnieją. Ich opisy zostały wygenerowane według prostego algorytmu na podstawie "Życia instrukcji obsługi". Z każdego spośród dziewięćdziesięciu dziewięciu rozdziałów swojego opus magum Perec wyjmuje jakiś element (postać, przedmiot) i czyni tematem fikcyjnego płótna. Następnie próbuje przewrotnie potwierdzić jego autentyczność, przypisując nieistniejącemu dziełu autentyczne atrybucje, obudowując je uczonymi wywodami krytyków i historyków sztuki. Status cytowanych "źródeł" staje się jeszcze bardziej problematyczny, gdy okazuje się, że cała kolekcja jest częścią potężnej mistyfikacji: nikt taki jak Kürz nie istniał, podszywał się pod niego bratanek kolekcjonera, natomiast "większość obrazów z kolekcji Raffkego jest fałszywych - tak jak większość szczegółów tej zmyślonej opowieści, powstałej wyłącznie dla przyjemności, w pogoni za szczególnym dreszczykiem, jaki daje stwarzanie pozorów".

Wchodzenie na coraz wyższe piętra tej mistyfikacji przynosi dużo czytelniczej frajdy. Ale nie tylko. "Gabinet kolekcjonera" ilustruje w pewnym sensie słynną maksymę Gorgiasza, wedle której sztuka jest oszustwem, w którym oszukujący jest uczciwszy od nieoszukującego, a oszukany mędrszy od nieoszukanego. Nabywcy obrazów dali się nabrać, podobnie czytelnik dziełka Pereca... Ale czyż nie tego oczekujemy od literatury? Obrazy, przedstawiające w przybliżeniu inne obrazy i obrastające uwiarygodniającymi je tekstami - czyż nie przypomina to naszej egzystencji pośród znaków? Czy wypada w tej sytuacji nadal poszukiwać źródeł? Celebracja wtórności czyni z ksizki jedno z najoryginalniejszych dzieł nowoczesnej literatury.

Czarno-biały świat

W pewnym sensie "Black Bazar" stanowi kontynuację "Kielonka": podobnie jak w bestsellerowym debiucie, Mabanckou wypełnia swoją nową powieść niezobowiązującymi pogawędkami kilku "barowych ciem".

Tym razem nie są to jednak mieszkańcy Czarnego Lądu, lecz bywalcy paryskiego baru "Jip’s". Pochodzą z różnych krajów, różne są też ich koleje życiowe. Muszą uporać się z kompleksami cywilizacyjnej i kulturowej niższości. Ich pełne humoru dialogi tworzą komentarz do sytuacji imigranta w zachodniej metropolii.

Mamy tu pełny wachlarz postaw wobec Zachodu: od pochwały kolonizatorów po ich radykalne potępienie i wezwanie do odwetu. Mamy też konfrontację różnych strategii życiowych: od neofickiej nadgorliwości "białych Murzynów" po świadome kultywowanie rodzimych tradycji w przypadku Murzynów "tak czarnych, że ściemniają nawet najbardziej oczywiste prawdy". Z kolei Francuzi zostają sportretowani jako hipokryci, czerpiący korzyści z taniej siły roboczej, a zarazem obarczający przybyszów z Trzeciego Świata winą za wszystkie nieszczęścia. Mabanckou sięga po uprzedzenia rasowe i kulturowe stereotypy, by wprawić je w obłędny, groteskowy taniec. Stają się one tematem barwnych anegdot oraz przedmiotem przezabawnych, w najwyższym stopniu niepoprawnych politycznie tyrad.

Główny bohater to postać tragikomiczna. Komiczna wydawać się może jego słabość do eleganckich garniturów (jest nawet członkiem SAPE, czyli Stowarzyszenia Amantów, Pedantów i Estetów), bawić może jego zamiłowanie do wystawnego stylu życia, poza bon-vivanta i macho. To wszystko jednak tylko gra pozorów, mająca ukryć kondycję nielegalnego emigranta z Konga, mieszkającego w kawalerce z grupką innych uchodźców, tudzież niespełnionego pisarza, skazanego na fizyczną pracę w drukarni. Już na początku powieści dowiadujemy się, że jego ukochana porzuciła go dla niejakiego Hybrydy, Murzyna grającego na tam-tamie. Mało tego - porwała ich córeczkę i wyjechała do Afryki, którą dotąd znała jedynie z opowieści. Stereotypy są więc tu nie tylko przedmiotem żartów i towarzyskich przekomarzań, ale stają się materią bardzo osobistej opowieści o wyobcowaniu i samotności.

Co robi w tej sytuacji Zadkolog? Sięga po pióro, by uporać się z traumą rozstania i by przepracować kompleksy pochodzenia. Nie stara się cyzelować swojej opowieści, nie próbuje też odwoływać się do narodowej tradycji. Tak w pisaniu, jak i w życiu, pozostaje w sytuacji zawieszenia. Jest skazany na autokreację. Zresztą, nie ma wyboru; status imigranta uniemożliwia mu pełną integrację, z drugiej strony nie może zbudować swojej tożsamości opierając się na micie pochodzenia, wszak Kongo (wcześniej Zair) zostało zaprojektowane przez kolonizatorów. Do czarno-białego świata, ulepionego z klisz i schematów, dystansuje się w swoim pisaniu poprzez drwiący, wyzwolicielski śmiech. W życiu natomiast...

No cóż, o tym można się przekonać, sięgając po książkę. Powiem tylko, że wszystko kończy się happy endem. Należy jednak pamiętać o dwuznaczności tytułu. "Czarny bazar" to nie tylko zabawne określenie kawalerki Zadkologa (tej "kwatery głównej afrykańskiego półświatka"), ale też bardzo poważna metafora. Mabanckou rozstawia przed nami stragan z rasistowskimi stereotypami i zdaje się mówić: "od was tylko zależy, co z nimi zrobicie".

Szukanie ojczyzny

"Druga ojczyzna" ukazała się w Holandii w 2007 roku. W ciągu kilku lat dzielących nas od premiery książki poruszane w niej problemy zyskały jeszcze na aktualności.

Antyimigrancka retoryka zagościła na dobre w zachodnim dyskursie politycznym. Niechęć do obcych stale narasta, a populistyczne partie starają się ją zagospodarować. Ludność napływowa jest w coraz większym stopniu stygmatyzowana i poddawana kontroli. Scheffer dostrzega te zjawiska i stawia ponurą diagnozę: integracja to mit, a gettyzacja to standard. Znany z socjologii model trzech pokoleń (izolacja - kontakty, konkurencja i konflikty - akomodacja i asymilacja) nie sprawdza się. Imigranci zamykają się w gettach fizycznych (suburbia przemienione w etnourbia), kulturowych (konserwatyzm obyczajowy) i psychicznych (nieufność względem obcych). Karmią się iluzją powrotu do ojczyzny, dlatego ich codzienna egzystencja nabiera cech tymczasowości. Nie przyswajają wzorców kulturowych nowej ojczyzny, przez co tracą autorytet u swoich dzieci. Poczucie utraty i wyobcowanie nakazują im szukać oparcia w religii i wartościach tradycyjnych. Powstaje rodzaj błędnego koła: alienacja pogarsza sytuację życiową imigrantów, a upośledzenie to, odtwarzane w kolejnych pokoleniach, rodzi nową alienację.

Model społeczeństwa, w którym harmonijnie koegzystują różne narody i kultury, zbankrutował. W Niderlandach symbolicznym znakiem jego upadku były dwa słynne zabójstwa polityczne (Pima Fortuyna i Theo van Gogha). Scheffer dekonstruuje mit Holandii jako kraju liberalnego i tolerancyjnego. Oskarża swoich rodaków o oportunizm, pragmatyzm i kulturę uników. Przede wszystkim zaś odrzuca rozpowszechnioną w Europie politykę przyznawania imigrantom obywatelstwa bez poddawania się asymilacji, a nawet bez znajomości języka. Krytykuje system zasiłków socjalnych, który przyczynia się do zamykania i unieruchamiania imigranckich wspólnot. Polityka tego rodzaju prowadzić ma do "dramatu multikulturowego". Termin ten opisuje koegzystencję kilku zbiorowości, z których każda funkcjonuje podług swoich wewnętrznych reguł. Konflikty między nimi nieuchronnie narastają, zanika zaś "my" - zbiorowy podmiot obywatelskiej odpowiedzialności.

Krytyka Scheffera ma kilka słabych punktów (wątpliwa na przykład wydaje się argumentacja przeciwko relatywizmowi kulturowemu), ale też nie o precyzję dowodzenia autorowi chodzi. Jego interpretacja zmienia się w interwencję. Wszystkie analizy i wywody wspierają centralne przesłanie, podług którego potrzebujemy nowego uniwersalizmu. Zamiast otaczać czcią różnicę i tolerować nietolerancję (dyskryminację kobiet, nienawiść religijną itp.), powinniśmy wspólnie wypracować zespół demokratycznych reguł, obowiązujących wszystkich, niezależnie od koloru skóry, narodowości i wyznania. Ta republikańska z ducha odpowiedź nie musi satysfakcjonować, może wydawać się anachroniczna i utopijna, w każdym razie - skłania do polemiki. Scheffer przestrzega nade wszystko przed unikaniem tematu. W Polsce ewidentnie brak debaty publicznej dotyczącej miejsca imigrantów w naszym społeczeństwie. Czy "Druga ojczyzna" stanie się zarzewiem tego rodzaju dyskusji?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, redaktor Magazynu Literackiego „Książki w Tygodniku”, prozaik, eseista, poeta.

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 3-4/2011