Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zginęło dwoje dziennikarzy, Dariusz Kmiecik z TVN i jego żona Brygida Frosztęga-Kmiecik z TVP, a także ich 2-letni syn Remigiusz. Śmierć tych trojga stała się sprawą publiczną – również za sprawą głośnych wypowiedzi znanych osób.
Najprościej byłoby ograniczyć się do omówienia słów prawicowej dziennikarki Ewy Stankiewicz, która zasugerowała, że za wybuchem mogła stać rosyjska agentura. Dostaliśmy przecież tylko powtórkę znanych nam klimatów postsmoleńskich: spiskową paranoję podniesioną do drugiej potęgi, wspieraną dziwacznymi tłumaczeniami niektórych publicystów („Ewa tylko pytała”).
Trudniej pisać o decyzji prezydenta Komorowskiego, który odznaczył nieżyjących dziennikarzy Złotymi Krzyżami Zasługi. Pytanie brzmi bowiem, czy po wysokie odznaczenia warto sięgać pod wpływem impulsu chwili? Czy upamiętnianie młodych dziennikarzy – znanych, cenionych, ale zmarłych w domu, na skutek wybuchu gazu, a nie w trakcie pełnienia obowiązków – nie jest aby nadawaniem tej śmierci jakichś dodatkowych sensów?
Jednym z większych dramatów po katastrofie smoleńskiej było i nadal jest to, że w bitewnym kurzu zagubiliśmy losy 96 tragicznie zmarłych osób. Że wspominający (?) – ich emocje, impulsy, czasem interesy – okazali się ważniejsi od wspominanych. Warto przypomnieć sobie tę lekcję przed 1 listopada.