Alfabet smoleński

Smoleńsk to nie tylko tragedia przekraczająca naszą wyobraźnię. To także klucz do podzielonej Polski. W „Tygodnikowym” alfabecie występują prezydent i stewardesa, eksperci od lotnictwa i politycy; pojawia się polityka krajowa i międzynarodowa, ściera język prawników z poglądami publicystów, cierpienie zwykłych ludzi i wysokie nakłady posmoleńskiej prasy.

07.04.2014

Czyta się kilka minut

Od lewej: Jarosław Kaczyński, Edmund Klich, Jerzy Miller, Donald Tusk, Ewa Kopacz, Radosław Sikorski, Janusz Palikot, Antoni Macierewicz /
Od lewej: Jarosław Kaczyński, Edmund Klich, Jerzy Miller, Donald Tusk, Ewa Kopacz, Radosław Sikorski, Janusz Palikot, Antoni Macierewicz /

Trudno się dziwić, skoro zginęły najważniejsze osoby w Polsce, ustalenia śledztwa rosyjskiego różnią się od naszych, przyczyn katastrofy nie sposób sprowadzić do jednego, chwytliwego hasła, a nie wszystko, co działo się przed i po 10 kwietnia 2010 r., może być powodem do dumy odpowiedzialnych za państwo urzędników.
Postanowiliśmy rozwiać smoleńską mgłę jeszcze raz. W „Tygodnikowym” alfabecie występują prezydent i stewardesa, eksperci od lotnictwa i politycy, obrońcy krzyża na Krakowskim Przedmieściu i osoby protestujące pod krakowską kurią przeciwko pochówkowi Lecha Kaczyńskiego na Wawelu; pojawia się polityka krajowa i międzynarodowa, ściera język prawników z poglądami publicystów, cierpienie zwykłych ludzi i wysokie nakłady posmoleńskiej prasy.

a jak AUTOBUS
Podróż z Witebska do Smoleńska odbywała się niemal w milczeniu. Kilkanaście osób, z których każda straciła przyjaciół i kolegów. Wśród nich prezes Jarosław Kaczyński, który jechał rozpoznać ciało brata. Nagle, po przejechaniu białorusko-rosyjskiej granicy, autobus zwolnił: momentami wlókł się 30 kilometrów na godzinę. Nie pomogły monity kierowcy, rozmowa z eskortującymi milicjantami, wydzwanianie do urzędników MSZ. Wszyscy doszli do wniosku, że autobus jest celowo opóźniany.
Miało chodzić o to, żeby premier Donald Tusk pierwszy dotarł na miejsce katastrofy, gdzie oczekiwał już Władimir Putin. Politycy PiS doszli do przekonania, że wszystko zostało ukartowane: że nie mogło się zdarzyć bez wiedzy, a nawet „decyzji Tuska”. Politycy z rządu zaprzeczali. Mieli za złe Kaczyńskiemu, że mimo propozycji nie chciał polecieć jednym samolotem z premierem. Gdyby tak się stało, nie byłoby żadnego problemu.
Autobusowa historia głęboko zapadła w świadomość dwóch stron sporu. Paweł Kowal w wywiadzie dla Teresy Torańskiej mówił: „Jak nas minęli [kolumna z Tuskiem i jego otoczeniem], wiedziałem, że stało się coś bardzo niedobrego. Co spowoduje, że zacznie między nami narastać nieufność, która może okazać się fundamentalna dla późniejszego budowania podziału w kraju”.

b jak BRZOZA
Drzewo rosnące przed lotniskiem w Smoleńsku stało się symbolem dla tych, którzy nie wierzą w oficjalną wersję katastrofy. Według nich uderzenie w drzewo nie mogło urwać końcówki skrzydła samolotu, chyba że „brzoza była pancerna”. Inne teorie mówią, że drzewo było złamane jeszcze przed wypadkiem, bądź też rosło w zupełnie innym miejscu, oddalonym od toru lotu tupolewa. Tę ostatnią wersję udało się chyba ostatecznie obalić w ostatnich dniach: okazało się, że Chris Cieszewski, ekspert kierowanego przez Antoniego Macierewicza zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej, pomylił na zdjęciu satelitarnym brzozę ze stertą desek.
Jest sporo trudnych do podważenia dowodów na kontakt skrzydła z drzewem: tuż po tragedii znaleziono m.in. elementy samolotu wbite w brzozę i kawałki brzozy wbite w skrzydło samolotu.

c jak CIAŁA
17 września 2012 r. dokonano ekshumacji zwłok pochowanych w grobie Anny Walentynowicz. Wniosek złożyli bliscy legendarnej działaczki Solidarności: gdy czytali dokumentację medyczną sporządzoną w Rosji, doszli do wniosku, że w grobie znajduje się ktoś inny. Okazało się, że mieli rację. W mogile znaleziono szczątki Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, wiceprzewodniczącej fundacji „Golgota Wschodu”.
Jak mówił „Tygodnikowi” Przemysław Guła, ekspert ds. medycyny katastrof, „identyfikacja jest przeżyciem tak traumatycznym, że bliscy często są gotowi zaakceptować to, co jest im pokazywane – w Madrycie, po katastrofie lotniczej w 2008 r., pomylono sześć przypadków”. Jednak syn Anny Walentynowicz podkreśla, że prawidłowo rozpoznał w Moskwie ciało matki. Dodał, że po tej identyfikacji zawierzył ówczesnej minister zdrowia Ewie Kopacz i innym specjalistom, którzy zapewniali, że dalsza procedura zostanie przeprowadzona profesjonalnie. Wkrótce okazało się, że również ciało prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego było pomylone z ciałem innej ofiary.

d jak DZWONEK TELEFONU
10 kwietnia o 8.48 do Radosława Sikorskiego zatelefonował szef departamentu wschodniego MSZ: „samolot się rozbił, ale nie było wybuchu”. Sikorski jadł akurat śniadanie w swoim dworku w Chobielinie. Siedział za stołem z matką i synem. Wysłał esemesa do premiera Tuska, o tym że tupolew miał kłopoty przy lądowaniu. Nie wierzył w najgorszy scenariusz, bo katastrofy nie zdarzają się prezydenckim samolotom.
Naprawdę złe wiadomości miały nadejść dopiero za chwilę. Polski ambasador w Rosji Jerzy Bahr z Gerhardem Kwaśniewskim (oficer BOR i kierowca ambasadora) popędzili na miejsce zdarzenia. Ostatni odcinek drogi pokonywali pieszo, po grząskim terenie zapadając się po kostki w błocie. Opanowany Kwaśniewski zaczął przeklinać. Bahr poczuł zapach benzyny lotniczej, zobaczył dymiące zgliszcza i zrozumiał, że nikt nie mógł ocaleć.
Ambasador patrząc na zniszczenia zachował się nieracjonalnie: zadzwonił najpierw do swojej siostry. Po chwili do swojej sekretarki w ambasadzie. Dlaczego nie do ministra? Nie mógł – nie miał komórki Sikorskiego.
To szef MSZ połączył się z nim po kilku minutach, dokładnie o 8.55, poprzez Centrum Operacyjne Rządu. „Zameldowałem ministrowi, co widzę, to była krótka rozmowa” – opowiadał Bahr Teresie Torańskiej.
Sikorski natychmiast dzwoni do Tuska. Odbiera jego żona, której Sikorski przekazuje słowa Bahra, że samolot się rozbił i najpewniej nikt nie został żywy.
Mniej więcej w tym samym czasie o kłopotach samolotu dowiedział się szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, który także spędzał weekend w domu w Trójmieście. Esemesa przysłał oficer dyżurny sekretariatu operacyjnego premiera.
Arabski był jeszcze w sypialni, nie bardzo rozumiał, co się wydarzyło. Zadzwonił do oficera. Ten nie miał jeszcze pełnej wiedzy. Powtarzał to, w co chcieli wierzyć wszyscy: „samolot zjechał z pasa, zarył dziobem w ziemię”. Arabski natychmiast dzwonił do premiera: „Szef już wiedział, od Sikorskiego. Automatycznie ruszyłem w stronę jego domu. Z szefem spotkaliśmy się w drzwiach. Zdecydowaliśmy, że jedziemy do Warszawy samochodami. Wyliczyłem, że nie ma sensu wzywać samolotu, wszystko trwałoby znacznie dłużej. Jechaliśmy bardzo szybko na »bombach«, czyli kogutach” – opowiadał.
Ze Smoleńska nadchodziły coraz ściślejsze informacje. Tusk osobiście wykonał kilka telefonów do najbliższych współpracowników: Grzegorza Schetyny, Bronisława Komorowskiego. Jeden z nich do Pawła Grasia, który był wtedy w Bieszczadach: „Wracaj do Warszawy, oni wszyscy nie żyją”. Grzegorz Schetyna kilka razy rzucił do słuchawki: „Nie wierzę, po prostu nie wierzę”.
Prezydencka minister Małgorzata Bochenek potraktowała wiadomość jak głupi żart, choć dzwonił do niej wiceszef Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin, który stał na szczątkach samolotu. Bochenek cisnęła słuchawkę, oddzwoniła dopiero po kilku chwilach.

e jak EKSPERCI
W skład polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, której przewodniczył minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller, wchodziły 34 osoby: eksperci badający wypadki lotnicze, prawnicy specjalizujący się w prawie lotniczym, piloci cywilni i wojskowi. Ukoronowanie ich pracy – tzw. Raport Millera – kontestuje parlamentarny zespół Macierewicza, w którego skład wchodzi 90 posłów i 14 senatorów (przeważnie z PiS). Eksperci współpracujący z zespołem to m.in. prof. Wiesław Binienda, dr Kazimierz Nowaczyk, dr Grzegorz Szuladziński i dr Wacław Berczyński.
Ludzie z komisji Millera początkowo ignorowali tych od Macierewicza. Uznali, że ich raport zamyka sprawę. Gdy jednak badania opinii społecznej zaczęły pokazywać, że coraz więcej osób wierzy w zamach, zaczęli znów publicznie zabierać głos w ramach zespołu Macieja Laska (przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych). Zarzucali swoim oponentom, że nie są fachowcami od badania katastrof, i punktowali błędy w ich prezentacjach. Do debaty obu środowisk nigdy nie doszło – Maciej Lasek stawiał warunki, argumentując, że nie ma ochoty na polityczną kłótnię.
Trzeba zaznaczyć, że eksperci Macierewicza mieli formalną drogę do tego, by ich dowody zostały rozpatrzone – i nie chcieli z niej skorzystać. Każdy może złożyć swoją ekspertyzę w Wojskowej Komisji Badania Katastrof Lotniczych. Musi ona zostać zbadana, a jeśli ujawni nowe istotne okoliczności – prace komisji będą wznowione.
Ciosem dla zespołu Macierewicza była historia związanego z nim naukowca prof. Jacka Rońdy. W kwietniu 2013 r. Rońda w wywiadzie dla TVP mówił, że piloci tupolewa nie zeszli poniżej wysokości 100 metrów, a swą wiedzę miał opierać na dokumencie z Rosji, którego nie chciał ujawnić. W październiku w wywiadzie dla TV Trwam Rońda przyznał, że w rozmowie z TVP skłamał.

f jak FERALNY LOT
Przygotowanie lotu było fatalne. Załoga nie dostała procedur lotniska, nie miała ani depesz NOTAM (o zmianach w pracy ważnych urządzeń na lotnisku), ani informacji o pogodzie. Jedno z lotnisk zapasowych, które wybrano, 10 kwietnia nie pracowało. Załoga nie dostała rosyjskiego lidera, który miał obowiązek znać procedury i prowadzić komunikację z wieżą.
36. Pułk, odpowiedzialny za wożenie VIP-ów, cierpiał na braki kadrowe, dowódcy latali jako drudzy piloci, nawigatorzy Tu-154 jako piloci Jaków-40. Nie było szkolenia na symulatorach, które pozwala na wyćwiczenie zachowań w groźnych sytuacjach. W pułku panowały niepokojące praktyki: lotnicy notorycznie łamali wskazania systemu TAWS, który ostrzega o zbliżaniu się samolotu do ziemi.
Lotnisko Siewiernyj było w kiepskim stanie. Urządzenia radarowe były przestarzałe. Na wieży panował bałagan. Kontroler strefy lądowania miał małe doświadczenie, a meteorolog – znikome.

g jak GENERAŁ
Gen. Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych, który zginął w katastrofie, został pośmiertnie skrzywdzony: rosyjski MAK (komisja badająca wypadek, kierowana przez Tatianę Anodinę) ogłosił, że Błasik był pod wpływem alkoholu, znajdował się w kokpicie samolotu i wywierał presję na pilotów.
Polskie ekspertyzy nie potwierdziły, by generał pił, tyle że ich wyniki upubliczniono 4 lata po katastrofie. Trzeba zaznaczyć, że eksperci Komisji Millera od początku wątpili w to, że generał był pijany, jednak i oni twierdzili, że dowódca sił powietrznych był w kokpicie. Dowody? Pierwszy: ktoś (komisja nie ujawnia, kto) podczas odsłuchiwania czarnych skrzynek w Moskwie rozpoznał głos generała. Drugi: rosyjska ekspertyza, że ciało dowódcy sił powietrznych znaleziono obok ciała jednego z członków załogi. Dziś wiadomo jednak, że w tym sektorze znaleziono w sumie 12 ciał, a zwłoki pozostałych członków załogi były też w innych miejscach.
Do tej pory żadna z ekspertyz nagrań z kabiny nie potwierdziła obecności Błasika w kokpicie, eksperci Millera nie wycofali się jednak ze swoich stwierdzeń.

h jak HIOB
„Lidera opozycji zdarzenia uczyniły Hiobem polskiej polityki. Jeśli stanie znowu w politycznym ringu, będzie to świadczyło o jego nadludzkich siłach” – mówił w kwietniu 2010 r. w rozmowie z „Tygodnikiem” Jan Rokita.
Kaczyński stanął do walki, ale przegrał wybory prezydenckie i parlamentarne w 2011 r. Jego partia przeżyła potężne wstrząsy. Wyszli z niej liberałowie, jak Paweł Kowal, i jastrzębie, jak Zbigniew Ziobro. Odeszli spin doktorzy: Michał Kamiński i Adam Bielan. Mimo to Kaczyński jest nadal prezesem partii i – jego ugrupowanie zajmuje pierwsze miejsce w sondażach – znowu chce zostać premierem. A wtedy (jak zapowiadał w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” we wrześniu 2013 r.): „Będziemy się starali dowiedzieć, co się stało w Smoleńsku i kto odpowiadał za błędy w śledztwie”.

i jak INSTRUKCJA
„Instrukcję organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD” (czyli tych, które przewożą najważniejsze osoby w państwie) wprowadził w życie szef MON Bogdan Klich 9 czerwca 2009 r. W jej części technicznej określono zasady latania, zapewniające bezpieczeństwo VIP-ów. Instrukcja mówi: „Lot statku powietrznego o statusie HEAD nie może być wykonywany poniżej warunków minimalnych do startu i lądowania ustalonych dla pilota, statku powietrznego i lotniska”.
Wynika z tego, że 10 kwietnia samolot nie miał prawa do wykonania podejścia do lądowania w Smoleńsku, bo pogoda była gorsza niż uprawnienia pilota, możliwości samolotu i lotniska. O tym, że warunki są gorsze od minimalnych, załoga dowiedziała się niespełna 40 minut po wylocie z Warszawy. Prezydencki samolot dostał taki komunikat od kontrolera z Mińska.

j jak JAK-40
Rządowy Jak-40 z dziennikarzami na pokładzie lądował w Smoleńsku przed prezydenckim tupolewem. Raport wewnętrznej komisji wojskowej potwierdził, że stało się to w warunkach poniżej minimalnej widoczności, a w związku z tym dowódca sił powietrznych zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Zapisy rozmów z wieżą świadczyły również, że samolot nie miał zgody na lądowanie.
Już z lotniska w Smoleńsku załoga jaka rozmawiała z kapitanem tupolewa, informując o złych warunkach: „Ogólnie rzecz biorąc, to pi... tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na nasz gust podstawy [chmur] są poniżej 50 metrów grubo (...) Nam się udało tak w ostatniej chwili wylądować. No, natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować jak najbardziej”.
Po katastrofie technik pokładowy z Jaka-40 chorąży Remigiusz Muś i dowódca porucznik Artur Wosztyl twierdzili, że rosyjscy kontrolerzy wydali zgodę tupolewowi na zniżenie się do 50 metrów (procedury dopuszczały tylko 100 metrów). Nie potwierdzały tego zapisy czarnych skrzynek.
W nocy z 27 na 28 października 2012 r. Remigiusz Muś powiesił się w piwnicy swojego domu.

k jak KAMPANIA WYBORCZA
Po tragicznej śmieci Lecha Kaczyńskiego w czerwcu i lipcu 2010 r. odbyły się przyspieszone wybory prezydenckie. Rywalizowali dwaj najważniejsi kandydaci: Bronisław Komorowski, marszałek Sejmu, wystawiony przez PO, oraz Jarosław Kaczyński – były premier i prezes PiS.
Krótką kampanię zdominowała Platforma Obywatelska – ogłaszając prawybory. Polacy żyli tym, czy kandydatem PO będzie Komorowski, czy Radek Sikorski, nie zwracając wielkiej uwagi na konkurentów.
Sam Kaczyński unikał mówienia o tragedii, która rozegrała się w Smoleńsku. Taki był plan wymyślony przez PiS-owskich liberałów, m.in. szefową sztabu wyborczego Joannę Kluzik-Rostkowską. Prezes osiągnął wysokie poparcie (blisko 47 proc. głosów w drugiej turze, 36,5 proc. w pierwszej), ale przegrał. Po porażce na sztab wyborczy posypały się gromy ze strony partyjnych konserwatystów, wkrótce w wywiadzie dla „Newsweeka” i Kaczyński odciął się od swojego sztabu. Ocenił, że strategia była zła, a rezygnacja z mówienia o Smoleńsku to poważny błąd: „Byłem w takim stanie, że – uczciwie mówiąc – to za mnie wymyślano tę kampanię. (...) Musiałem brać bardzo silne leki uspokajające, co też miało swoje skutki” – mówił. Sztabowcy opuścili wkrótce PiS, zakładając partię Polska Jest Najważniejsza (Kluzik-Rostkowska odeszła także z PJN i trafiła do PO). A Jarosław Kaczyński wypowiadał się coraz bardziej radykalnie. W kwietniu 2013 r. stwierdził: „Przy obecnej wiedzy jedyną teorią, która wszystko wyjaśnia, porządkuje wiedzę i daje konkluzje, jest teoria zamachu”.

l jak LUDZIE
W katastrofie zginęło 96 osób. Najważniejsze osoby w państwie: prezydent z małżonką, były prezydent RP na uchodźstwie, ministrowie, politycy, ale także duchowni, wojskowi, działacze społeczni, oficerowie BOR i załoga samolotu. Najmłodszą ofiarą była niespełna 23-letnia Natalia Maria Januszko, stewardesa. W 36. Pułku pracowała od 14 miesięcy. W jej pogrzebie uczestniczyli koledzy-studenci z warszawskiej SGGW.
W homilii podczas Mszy żałobnej mówił o nich prymas senior Józef Glemp: „Tam w pobliżu Katynia jest jakby dyskretny właz do nieba. Przed siedemdziesięciu laty wtedy co noc przechodzili polscy żołnierze czwórkami, kompaniami, ponad 200 chłopa. Każdej nocy. Dziś przeszła grupa skromniejsza, ale za to dwaj prezydenci, kilku generałów, biskupi, ministrowie. A fundamentem naszego żalu i bólu jest to, że urwała się nadzieja, jaką z tymi osobami łączyliśmy”.

m jak MAK
Przez wiele miesięcy po katastrofie urzędnicy rządowi, w tym premier, zapewniali, że współpraca z Rosjanami układa się doskonale. W rzeczywistości szybko pojawiały się trudności: polskim ekspertom, na czele których stał akredytowany przy MAK (rosyjskiej komisji badającej katastrofę) Edmund Klich, odmawiano dostępu do ważnych dokumentów i nie pozwolono na udział w eksperymencie lotniczym na lotnisku Siewiernyj (oblot techniczny miał wyjaśnić m.in., jaki był stan radaru i innych urządzeń nawigacyjnych). Władze rosyjskie pozostawały głuche na prośby o zabezpieczenie wraku, a także na żądania jego wydania (szczątki tupolewa ciągle są w Rosji). Narastające różnice udawało się tuszować, jednak wyszły one na jaw, gdy MAK ogłosił wstępny raport.
„Projekt raportu MAK w tym kształcie jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia” – komentował Donald Tusk. Rosjanie stwierdzili, że załoga za wszelką cenę chciała nawiązać kontakt wzrokowy z ziemią. Mimo zejścia poniżej wysokości minimalnej, braku zgody na lądowanie, ostrzeżeń systemów pokładowych o zbliżaniu się do ziemi, komendy: „Horyzont 101”, nie przerwała schodzenia – co Rosjanie uznali za przyczynę katastrofy, nie dopatrując się błędów w działaniach własnych kontrolerów, meteorologów czy urządzeń na lotnisku.
Eksperci z Komisji Millera skierowali 150 stron dokumentów z uwagami do raportu MAK, m.in. w sprawie odpowiedzialności strony rosyjskiej. Zawarli w nich nowy odczyt rozmów pilotów, w tym wydaną komendę: „Odchodzimy”, o której Rosjanie nie wiedzieli, a która świadczyła o tym, że załoga podejmowała próbę odejścia na drugi krąg.
Jednak w ostatecznym raporcie MAK polskie uwagi nie zostały uwzględnione. Rosja opublikowała go w styczniu 2011 r., w czasie gdy polski premier był na urlopie. W świat poszła wersja rosyjska.

n jak NAMIOT
Politycy, którzy dotarli do Smoleńska wieczorem 10 kwietnia, opowiadali, że obok miejsca katastrofy wyrosło namiotowe miasteczko służb ratowniczych, medyków i prokuratorów. W jednym z namiotów „urzędował” rosyjski premier Władimir Putin. Przyjął tam Donalda Tuska.
Jarosław Kaczyński odmówił spotkania z Putinem i Tuskiem – przekazał im, że nie ma ochoty na przyjmowanie kondolencji.
Szef polskiego rządu poszedł na miejsce katastrofy z Putinem. Przyklęknął przed ciałami Lecha Kaczyńskiego, Ryszarda Kaczorowskiego i wicemarszałka Senatu Krzysztofa Putry. Zdaniem osób, które towarzyszyły premierowi, Tusk był przygnieciony ogromem tragedii. Jednak w 2013 r. tygodniki „wSieci” i „Do Rzeczy” opublikowały zdjęcia, na których Tusk w pewnym momencie rozmowy uśmiecha się do rosyjskiego przywódcy. Paweł Graś, rzecznik rządu, komentował: „Byliśmy głęboko wstrząśnięci. Sugerowanie, że było inaczej, jest najzwyklejszą podłością”.
Krytycy premiera podnosili też zarzut, że ciało prezydenta RP leżało w błocie: że Tusk powinien był się postarać, by zwłoki położono na podwyższeniu, pod namiotem. Jednak obrońcy premiera podkreślali, że dopiero co znalazł się na miejscu tragedii, i że o zabezpieczenie zwłok powinni zadbać w pierwszym rzędzie urzędnicy z otoczenia Lecha Kaczyńskiego. „Jacek Sasin był zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta i to on powinien tam być. Oni wszyscy uciekali do Polski!” – mówił np. Tomasz Arabski w rozmowie z Teresą Torańską.

o jak OPUSZCZENI
„W pierwszych dniach grudnia jakiś dziennikarz zapytał mnie, jak sobie wyobrażam te pierwsze Święta. Powiedziałam, że zajmują nas jako rodzinę przygotowania »techniczne«. Co kto kupuje, co kto gotuje, kiedy przywiozą karpie, a kiedy choinkę. Nie wiem, kto przeczyta wigilijną Ewangelię, nie wiem, kto rozda opłatki. Moja wyobraźnia nie sięga tak daleko” – pisała w „Tygodniku” Izabella Sariusz-Skąpska, prezeska Federacji Rodzin Katyńskich, której ojciec, poprzedni prezes Andrzej Sariusz-Skąpski, zginął w katastrofie smoleńskiej. Jej tekst był apelem o wyciszenie emocji i uszanowanie cierpienia ludzi dotkniętych katastrofą, a niebędących stroną politycznego sporu. I opisem życia po stracie, w którym „nie ma czasu na spojrzenie na zdjęcie, refleksję, co zrobić z pustym miejscem. Nie ma czasu, bo każdego dnia pojawia się jakiś »news«, który ma szansę utrzymać się na pasku wiadomości cały dzień, jeśli sięga granicy makabry albo zwykłego chamstwa”.

p jak PRZEMYSŁ POGARDY
Określenie ukute przez publicystę Piotra Zarembę, który w „Rzeczpospolitej” w maju 2010 r. pisał: „O ile promotorami wojny z Platformą (czasem, przyznajmy, bardzo brutalnej) byli sami politycy, na czele z Jarosławem Kaczyńskim, którzy walili nieraz na oślep w imię swoich racji, o tyle przeciw nim zorganizowano coś, co nazwałbym przemysłem pogardy i odzierania z godności, mobilizując do tego didżejów, autorów pozornie niepolitycznych programów telewizyjnych, aktorów i piosenkarzy”. Jednak Zaremba dodawał wówczas: „Oczywiste, że nie każdy, kto krytykował Lecha Kaczyńskiego i obóz IV RP, ma się czego wstydzić”.
Tyle że z czasem każda krytyka PiS i Lecha Kaczyńskiego mogła zostać zaliczona do „przemysłu pogardy”. Pisał o tym felietonista „Newsweeka” Marcin Meller w grudniu 2013 r.: „Przemysł pogardy, czyli gałąź przemysłu rosnąca szybciej niż udziały Samsunga w rynku elektroniki. Skrytykowałeś kiedykolwiek Lecha Kaczyńskiego? Należysz do PP. Nie podobała ci się jego prezydentura? PP. Jakiś jej element? PP. Język, styl? PP! A nawet jeśli generalnie masz pozytywne zdanie o byłym prezydencie, ale nie bijesz czołem w asfalt, wychwalając geniusz i przymioty charakteru jego brata – PP jak diabli”.

r jak RAPORT MILLERA
Polski raport podaje zupełnie inną przyczynę katastrofy niż rosyjski MAK. To niezwykle istotne. Według założeń, po obu stronach powinni działać fachowcy, którzy mają wspólny cel: wyjaśnić katastrofę, wyciągnąć wnioski i upublicznić – tak żeby podobne tragedie nie zdarzały się w przyszłości. W tym przypadku jednak eksperci z Rosji nie mieli ochoty na wymianę argumentów.
Według Komisji Millera piloci tupolewa wcale nie chcieli lądować za wszelką cenę (tak twierdzą Rosjanie). Owszem: załoga zeszła poniżej bezpiecznej wysokości. Samolot zniżał się z dwa razy większą od dopuszczalnej prędkością. Później piloci usiłowali odejść na drugi krąg, ale nie zdołali z powodu błędu w pilotażu.
Polscy eksperci stawiają tezę, że dowódca samolotu chciał podnieść maszynę przez naciśnięcie przycisku Uchod (czyli automatyczne odejście), ale był źle wyszkolony i nie wiedział, że przy podejściu do takiego lotniska przycisk nie zadziała.
Polacy opisali także bałagan na wieży kontroli lotów i naciski na kontrolerów. Obecny tam zastępca dowódcy jednostki w Twerze pułkownik Nikołaj Krasnokutskij, choć nie jest kontrolerem, wydawał polecenia osobom kierującym lotami: „Sprowadzasz do stu metrów, bez dyskusji”, strofował ich: „Nie rzucaj się”...
Komisja Millera nigdy nie zaprzeczała, że po polskiej stronie były wielkie zaniedbania: w 36. Pułku nieprawidłowo szkolono pilotów i łamano procedury bezpieczeństwa...

s jak SEKTA SMOLEŃSKA
Tak nazywani są przez „mainstreamowych” publicystów zwolennicy teorii zamachu w Smoleńsku oraz osoby gromadzące się przed Pałacem Prezydenckim w miesięcznice i rocznice katastrofy. Sekta, bo ich zdaniem „ruch smoleński” zaczyna przybierać cechy religijne. Cezary Michalski w maju 2011 r. pisał na łamach „Newsweeka”, że śmierć prezydenta staje się „kanonem religii, która wygrywa z kultem papieża i zagraża Kościołowi w Polsce”.
Teza o „religii smoleńskiej” i jej sekciarskich wyznawcach upowszechniła się szybko. Zdaniem Waldemara Kuczyńskiego ta „religia” będzie groźna, gdy PiS dojdzie do władzy. W wywiadzie dla „Wprost” mówił: „Paranoja zamachu smoleńskiego. Religia, w którą Kaczyński wierzy. (...) Ona jest kamieniem węgielnym PiS. Proszę sobie teraz wyobrazić, że instrumenty władzy państwowej splatają się z tą paranoją”.
Publicyści „Gazety Wyborczej” Piotr Głuchowski i Jacek Hołub twierdzą w cyklu „Posmoleńskie dzieci”, że „po katastrofie smoleńskiej wydawcy o prawicowych sympatiach dostrzegają szansę – w kurczącym się świecie mediów papierowych niespodziewanie eksplodował nowy rynek czytelniczy. Trzeba tylko dużo pisać o Smoleńsku”.

ś jak ŚLEDZTWO
Śledztwo w sprawie „nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym” prokuratura wojskowa prowadzi już cztery lata. Właśnie zostało przedłużone o kolejne sześć miesięcy. Prokuratorzy oczekują jeszcze na trzydzieści ekspertyz, które mają być gotowe pod koniec lipca.
Do tej pory zarzuty niedopełnienia obowiązków służbowych związanych z organizacją lotu do Smoleńska usłyszeli dwaj oficerowie byłego 36. Pułku, odpowiadającego za transport VIP-ów.
Wątek cywilów odpowiedzialnych za lot badała Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. Na razie przedstawiła zastępcy szefa BOR, gen. Pawłowi Bielawnemu, zarzut niedopełnienia obowiązków.
Ostatnio prokurator generalny stwierdził, że wrak tupolewa i czarne skrzynki nie muszą wrócić do Polski, by można było wydać wiążące opinie w śledztwie. Znaczy to, że Andrzej Seremet jest zdania, iż postępowanie można zamknąć, nawet jeśli Rosjanie nie przekażą nam tych ważnych dowodów.
PiS uważa, że postępowanie jest opieszałe i wielu sprawom grozi przedawnienie. Dlatego domaga się uchwalenia specjalnej ustawy, dotyczącej śledztwa w sprawie katastrofy.

t jak TROTYL
Zaraz po katastrofie śledczy popełnili poważny błąd: nie zbadali wraku samolotu, żeby się przekonać, czy nie było na nim śladów materiałów wybuchowych. Zawierzyli dwóm rosyjskim ekspertyzom.
Była też ekspertyza polska: Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii z 23 czerwca 2010 r., tyle że fachowcy nie badali wraku, ale próbki z ubrań i rzeczy osobistych ofiar. Tych próbek było ledwie osiem.
Prokuratura zdecydowała się wystąpić do Rosjan o zgodę na pobranie próbek z wraku dopiero w sierpniu 2012 r. 17 września ekipa pojechała do Rosji zbadać wrak. Detektory do wykrywania materiałów wybuchowych zareagowały. Na ekranie jednego z nich pokazał się napis TNT – czyli trotyl.
Prokurator będący na miejscu zawiadomił zwierzchników, ci poszli wyżej: do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Seremet zawiadomił o sprawie Donalda Tuska. Przekazał ostrzeżenie, że „uproszczony przekaz może spowodować skutki społeczne trudne do przewidzenia”.
Prokuratura nie informuje opinii publicznej, co pokazały detektory; nie wyjaśnia, że to jeszcze nie jest dowód, że potrzebne są dalsze badania. Informacja o detektorach ze Smoleńska przecieka do dziennikarzy. Sprawą zajmuje się Cezary Gmyz, wówczas w „Rzeczpospolitej”. Ówczesny redaktor naczelny dziennika Tomasz Wróblewski idzie na rozmowę z Seremetem i słyszy: „Podczas badań istotnie na wraku wykryto materiały wysokoenergetyczne, podobne do materiałów wybuchowych”. W nocy, przed publikacją na ten temat, wydawca „Rz” Grzegorz Hajdarowicz informuje o wszystkim rzecznika rządu.
30 października w „Rzeczpospolitej” ukazuje się tekst „Trotyl na wraku tupolewa”. Pełen zastrzeżeń, że materiał wybuchowy nie oznacza zamachu, ale zredagowany zbyt sensacyjnie. Prokuratura jeszcze tego samego dnia na konferencji mówi, że żadnego materiału wybuchowego nie stwierdzono – Jarosław Kaczyński, że „zamordowanie 96 osób to niesłychana zbrodnia”.
W „Rz” wybucha awantura: wydawca zwalnia redaktora naczelnego i autora materiału. Hajdarowicz publikuje specjalny dodatek, w którym krytykuje działania własnej redakcji w sprawie trotylu. To oburza Pawła Lisickiego (redaktora i twórcę tygodnika „Uważam Rze”). Lisicki mówi o tym publicznie – i też zostaje przez Hajdarowicza zwolniony. Wraz z nim odchodzi niemal cały zespół tygodnika. Lisicki tworzy nowe pismo „Do Rzeczy”, a jego zastępca Michał Karnowski – tygodnik „wSieci”.
W styczniu 2014 r. prokuratura informuje, że ekspertyzy ostatecznie wykluczyły obecność materiałów wybuchowych. Ale Antoni Macierewicz nie ustępuje: „Nie ma wątpliwości, że mieliśmy do czynienia ze zbrodnią. Ci ludzie zginęli dlatego, że samolot wybuchł w powietrzu”.

u jak UPAMIĘTNIENIE
Spór o upamiętnienie 96 ofiar katastrofy zaczął się od ustawienia drewnianego krzyża przed Pałacem Prezydenckim przez harcerzy, 15 kwietnia 2010 r. W lipcu, już po wyborach prezydenckich, Bronisław Komorowski zapowiedział, że krzyż zostanie przeniesiony w inne odpowiednie miejsce. Wywołało to protesty Jarosława Kaczyńskiego i innych polityków prawicy. „Obrońcy krzyża” zaczęli pełnić warty, domagali się także, by przed Pałacem stanął pomnik ofiar katastrofy.
Mimo porozumienia (harcerze, kuria, Kancelaria Prezydenta), że krzyż zostanie przeniesiony 3 sierpnia do kościoła św. Anny, operacja się nie udała. „Obrońcy” szarpali się ze strażą miejską, mający więc przenieść krzyż duchowni ustąpili. W późniejszych dniach dochodziło do przepychanek między „obrońcami” a przeciwnikami krzyża, także z podchmielonymi bywalcami pobliskiej pijalni wódki.
9 sierpnia przeciwnicy krzyża zorganizowali dużą manifestację pod hasłami „Precz Krzyżacy”, „Zburzyć pałac, bo zasłania krzyż”. Jeden z uczestników przebrany był za papieża, grano w piłkę. „Obrońcy krzyża” w tym czasie modlili się i śpiewali pieśni religijne.
W końcu przeniesienie krzyża poparło prezydium Konferencji Episkopatu oraz metropolita warszawski abp Kazimierz Nycz, jako że stojąc przed Pałacem „[krzyż] stał się niemym świadkiem słów pełnych nienawiści i zacietrzewienia”.
Krzyż został zabrany 16 września przez szefa Kancelarii Prezydenta, w asyście BOR. Sprawy upamiętnienia ofiar nie rozwiązano: konserwator zabytków nie godzi się na pomnik przed Pałacem, prezydent Warszawy wyklucza Krakowskie Przedmieście. Innej lokalizacji nie uzgodniono.
Ludwik Dorn, prawicowy polityk, w wywiadzie dla „Wprost” mówił przed dwoma laty, że godne upamiętnienie ofiar jest jednym z warunków, by zahamować narastającą w Polsce wrogość.

w jak WAWEL
Zgodę na pochowanie pary prezydenckiej na Wawelu ogłosił ks. kard. Stanisław Dziwisz 13 kwietnia 2010 r.: „Kraków jest otwarty, ja jako biskup i stróż katedry jestem otwarty”.
14 kwietnia „Gazeta Wyborcza” opublikowała protest Andrzeja Wajdy i Krystyny Zachwatowicz-Wajdy: „Nie ma żadnych przyczyn, dla jakich [Kaczyński] miałby spocząć na Wawelu wśród Królów Polski – obok Marszałka Józefa Piłsudskiego”. W Warszawie, Krakowie i kilku innych miastach odbyły się kilkusetosobowe demonstracje: „Powązki tak, Wawel nie”, „Wawel dla wielkich”.
Spór o Wawel był sygnałem, że zgoda narodowa z pierwszych godzin po tragedii nie utrzyma się długo. Innym był tekst prof. Zdzisława Krasnodębskiego, zamieszczony w „Rz” także 14 kwietnia: „Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się do szaf. Zróbcie kolejne »Szkło kontaktowe«, wyśmiejcie tę śmierć, wypijcie małpki. Zaproście Palikota i Niesiołowskiego. Krzyczcie: »cham« i »dureń«, i »były prezydent Lech Kaczyński«. Wyśmiewajcie i drwijcie. Bądźcie sobą. Gardzę wami. Jestem dumny, że Go znałem”.

z jak ZDRAJCY
„Nie warto być po stronie zdrajców. Wśród Polaków są zdrajcy, którzy doprowadzili do tego, że nie żyje polski prezydent. Ułatwili odwiecznym wrogom Polski, że prezydent nie żyje, a potem tuszowali śledztwo. Wasze nazwiska pozostaną na zawsze wśród zdrajców Polski. Chcemy wam zrobić uczciwe procesy” – to słowa Tomasza Sakiewicza, naczelnego „Gazety Polskiej” przed KPRM w czasie demonstracji 10 kwietnia 2013 r. Tak również wygląda polska debata publiczna po Smoleńsku.

ż jak ŻAŁOBA
Żałoba w Polsce trwała od 10 do 18 kwietnia (ogłoszono ją także w 23 innych krajach). W kilkudziesięciu miastach odbyły się marsze w hołdzie ofiarom katastrofy. W Krakowie rozbrzmiewał dzwon Zygmunta. Trumnę prezydenta, która 11 kwietnia przejeżdżała w kondukcie ulicami Warszawy, żegnało kilkaset tysięcy osób.
Jedność nie przetrwała długo i politycy się tego spodziewali. Michał Boni, w 2010 r. odpowiedzialny za organizację uroczystości pogrzebowych i pomoc rodzinom ofiar, wspominał w rozmowie ze mną: „Pamiętam rozmowę z premierem na drugi czy trzeci dzień po katastrofie. Byliśmy przekonani, że siła dramatu będzie dzieliła nas Polaków przez 30-40 lat”.

Autorzy zdjęć wykorzystanych do ilustracji tego artykułu: KRZYSZTOF SITKOWSKI/GAZETA POLSKA/FORUM // PIOTR WITTMAN/FOTORZEPA/FORUM // REGINA WATYCHA/FORUM // ANDRZEJ IWAŃCZUK/REPORTER // TOMASZ ADAMOWICZ / FORUM // GRAŻYNA MYŚLIŃSKA/FORUM // RAFAŁ OLEKSIEWICZ/REPORTER // MICHAŁ WARGIN/EAST NEWS

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2014