Pierwsza, ostatnia rodzina

Przebudowując kraj na własną modłę, Jarosław Kaczyński przeprowadza równocześnie proces państwowej gloryfikacji swej rodziny. Nie tylko Kaczyńscy, ale nawet ich odlegli kuzyni, mają dziś w Polsce status arystokratyczny. Niemal królewski.

11.08.2019

Czyta się kilka minut

 / SŁAWOMIR KAMIŃSKI / AGENCJA GAZETA
/ SŁAWOMIR KAMIŃSKI / AGENCJA GAZETA

Jest środa 16 stycznia 2019 r., dwa dni po śmierci Pawła Adamowicza. Rano w Sejmie wspomnienie o prezydencie Gdańska, jest minuta ciszy i modlitwa. Lider PiS Jarosław Kaczyński przychodzi po uroczystości – to spóźnienie zaplanowane, chce zademonstrować niechęć wobec politycznego przeciwnika. Od niedzieli, gdy podczas koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy świeżo wypuszczony z więzienia recydywista wbił nóż w serce Adamowicza, najważniejszy człowiek w Polsce milczy. Wydaje jedynie suche oświadczenie i zamawia nekrologi w trzech gazetach.

Ta sama środa 16 stycznia, wieczór. To wigilia rocznicy śmierci matki Kaczyńskiego, Jadwigi. Prezes PiS jak co roku jest w Starachowicach w Świętokrzyskiem – tu się urodziła, spędziła dzieciństwo i wczesną, wojenną młodość. Tradycyjna msza w kościele Wszystkich Świętych jest jednak tym razem inna – na żywo transmituje ją TVP Info, sterowana przez czytającego w myślach i pragnieniach prezesa telewizji Jacka Kurskiego.

To element wyjątkowej celebracji przez Kaczyńskiego nieokrągłej, szóstej rocznicy śmierci matki. Jest jeszcze osobisty wywiad okładkowy w „Gazecie Polskiej”, organie twardego elektoratu PiS, szeroko omawiany w narodowych mediach.

Zresztą tej rodzinnej, żałobnej celebracji jest w tym wyjątkowym czasie więcej. Dzień przed pogrzebem Adamowicza, Kaczyński zabiera wierchuszkę PiS na Wawel, gdzie spoczywa jego brat. Reprezentacja jest wyjątkowo silna – m.in. premier Mateusz Morawiecki, wicepremier Beata Szydło, szef MSW Joachim Brudziński, szef MON Mariusz Błaszczak, minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, przewodniczący klubu PiS Ryszard Terlecki. Nieistotne jest to, że część z nich znała Lecha Kaczyńskiego słabo, a niektórzy – jak Morawiecki – wcale. Ważne jest to, że równolegle do smutku tysięcy Polaków po Adamowiczu, Kaczyński urządza dla swego elektoratu festiwal żałoby konkurencyjnej. Może się nawet wydawać, że to on jest głównym żałobnikiem – choć przecież to nieprawda.

Nie ma w tym przypadku. Jarosław Kaczyński buduje dla swej partii i dla wyborców odrębny świat, którym jego matka, brat, ich przodkowie oraz kuzyni stanowią panteon wzorców i zasób cnót. Kaczyński zawsze uważał swą rodzinę za wybraną. Przyczyn tego zjawiska należy szukać w jego myśleniu, w którym klan Kaczyńskich i ich kuzynów doświadczył w XIX i XX wieku ciężkiego losu elity polskiej inteligencji, walcząc z zaborcami i okupantami, potem stawiając opór komunistom zainstalowanym w Polsce przez Kreml, wreszcie odmawiając kolaboracji z postkomunistami, którzy tworzyli zręby III RP. To obraz czysty i niezłomny. Pomnikowy.

Wykład na temat rodzinnego patriotyzmu dał Kaczyński w biograficznej książce „O dwóch takich...”. Są w nim powstania listopadowe i styczniowe, jest wojna z bolszewikami, konspiracja i nieskażony antykomunizm. W tej wersji nawet carscy oficerowie z rodziny w końcu okazują się patriotami.

Katastrofa smoleńska w 2010 r. umocniła te mesjanistyczne przekonania prezesa. Gdy PiS wygrało wybory, plan gloryfikacji rodziny był już gotowy, trzeba go było tylko przełożyć na instrumenty i działania władzy. Działo się to na naszych oczach.

Na Wawelu z Piłsudskim

W planie zbudowania mitu rodziny Kaczyńskich szczególną rolę odgrywa nieżyjący prezydent. Tragiczna wyprawa do katyńskiego lasu nadała jego śmierci wyjątkową symbolikę. Stąd już tylko krok na obeliski, pomniki i na karty podręczników historii. Tak też rozumował Jarosław Kaczyński, jeszcze zanim posypał ostatnie grudki ziemi na trumny swych politycznych towarzyszy, którzy zginęli w Smoleńsku. Pochówek Lecha Kaczyńskiego na Wawelu był – mimo traumy w PiS – bardzo świadomą decyzją, podjętą na politycznych i intelektualnych szczytach partii. I przy pełnej akceptacji Jarosława Kaczyńskiego. Odrzucony został pomysł pochowania prezydenta w kwaterze powstańców warszawskich na Powązkach Wojskowych. Uznano, że grób w ziemi – taki jak ich groby – to historyczny synonim narodowej porażki.

Decyzja o pogrzebie na Wawelu była pierwszą, która zburzyła wspólną narodową żałobę po Smoleńsku. Ale jednocześnie od razu wskazywała, jaki jest plan prezesa PiS – budowa mitu brata.

Organizowane przez osiem lat miesięcznice miały na celu nie tylko – a nawet nie przede wszystkim – podtrzymanie mobilizacji elektoratu czy też lansowanie spiskowych teorii Antoniego Macierewicza. Chodziło o mitologizację życia i śmierci Lecha Kaczyńskiego oraz tworzenie klimatu pod wznoszenie jego pomników i nazywanie ulic jego imieniem.

Kaczyński, papież, Popiełuszko

Oczywiście, gdy PiS było w opozycji, szło to jak po grudzie. Nadawanie śmierci prezydenta szczególnego wymiaru poprzez lansowanie teorii, że zginął w zamachu zorganizowanym przez Putina przy świadomości czy wręcz współudziale Tuska, musiało się spotkać z ostrymi reakcjami rządzącej do 2015 r. Platformy.

Szkoły, pomniki i ulice imienia powstawały więc tam, gdzie rządzili samorządowcy bliscy PiS. Dyrektorem pierwszej szkoły im. Lecha Kaczyńskiego – w Chełchach na Mazurach – jest Karol Marchel, samorządowiec PiS i działacz klubów „Gazety Polskiej”.

Wraz z obraniem na patrona podstawówki prezydenta (już w kilkanaście dni po jego śmierci), tamtejsze gimnazjum – także kierowane przez Marchela – nazwano imieniem księdza Jerzego Popiełuszki, kapelana Solidarności. Szkoły dostały sztandary z ich wizerunkami. Prezes Kaczyński przysłał list: „Zarówno śmierć prezydenta, jak i kapelana to święta ofiara, która wprost krzyczy, że w naszym życiu społecznym i państwowym potrzeba prawdy, sprawiedliwości i uczciwości. Ofiara, która każdego prawego Polaka zobowiązuje do niezgody na niesprawiedliwość i kłamstwo, a także do budowania Polski prawej i solidarnej wokół siebie, w Chełchach i całej Ojczyźnie”.


Czytaj także: Państwo prywatnej zemsty - tekst Andrzeja Stankiewicza wyróżniony Nagrodą Grand Press 2018


Kolejne było Podsarnie pod Nowym Targiem – w 2011 r. (szkołą kieruje żona posła PiS Edwarda Siarki), w 2017 r. Bujny w Łódzkiem i Chłopice na Podkarpaciu, w tym roku – Cieszyn w Wielkopolsce.

Od momentu dojścia do władzy PiS ma dla uczniów w niektórych regionach dodatkową ofertę – konkursy o Lechu Kaczyńskim. Np. na Mazowszu organizuje je kuratorium, na Podkarpaciu – partia razem z IPN. Tematy co roku podobne: „Rola Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w budowaniu dumy narodowej” . „NSZZ »Solidarność«, Lech Kaczyński, św. Jan Paweł II – wspólna rola w odbudowie Polski po 1989 r.”, „Prezydent Lech Kaczyński jako lider państw Europy Środkowej i Wschodniej”. „Życiowa postawa prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy warto być wiernym do końca?”.

Kariery na pomnikach

Pierwsza tablica upamiętniająca prezydenta powstała w Skórczu na Pomorzu, odsłonięto ją niewiele ponad miesiąc po katastrofie (na płycie jest taki cytat z wizyty prezydenta w tym mieście: „Polska jest wszędzie. Także tu, w Skórczu”). W 2013 r. odsłonięto pomnik w centrum Radomia. „Jestem przekonany, że to nie ostatni pomnik. W Polsce mamy do czynienia z potężnym frontem zła, z którym mój brat skutecznie walczył. A gdyby nie katastrofa smoleńska, na pewno by tę walkę wygrał” – mówił podczas uroczystości lider PiS.

W kwietniu 2014 r. odsłonięto pomnik w Dębicy na Podkarpaciu (odwrócony ogon tupolewa, na którym osadzono wykonane z brązu popiersie Lecha Kaczyńskiego, wyłaniające się z całunu). We wrześniu 2014 r. powstał pomnik w Siedlcach (prezydent trzyma na nim księgę z logo PiS). Dalej Grudziądz, Mińsk Mazowiecki i Szczecin, a w planach Białystok i Lublin.

Do tego liczone w setkach pomniki i tablice ku czci ofiar katastrofy smoleńskiej, a także upamiętnienia Lecha Kaczyńskiego na terenach kościelnych w całej Polsce.

Dla niektórych działaczy prawicy był to autentyczny odruch serca, inni pomnikami starali się wkraść w prezesowskie łaski. Przez lata tak działał Antoni Macierewicz. Już jako szef MON w smoleńską rocznicę w 2017 r. ustawił popiersie prezydenta na wojskowym terenie, przyległym do placu Piłsudskiego w Warszawie i wystawił przy nim warty. „Od dzisiaj popiersie Lecha Kaczyńskiego stanie wśród największych bohaterów Rzeczypospolitej, obok pomnika marszałka Piłsudskiego, obok Krzyża św. Jana Pawła II. Stanie twarzą w twarz z tym pomnikiem wielkości, dramatu i pamięci Rzeczypospolitej, jakim jest Grób Nieznanego Żołnierza” – mówił Macierewicz podczas osłonięcia, w którym uczestniczył też Kaczyński. Wieczorem popiersie schowano, bo okazało się, że jest przenośne.

Na pomnikach zbudował swą karierę wicepremier Jacek Sasin. Choć był wiceszefem kancelarii Lecha Kaczyńskiego, to tak naprawdę nie znał prezydenta blisko. Po Smoleńsku potrafił za to obsadzić się w roli kustosza jego pamięci. Najpierw wystartował w nieformalnym wyścigu na pierwszy w Polsce pomnik prezydenta – chciał go postawić w rodzinnym Wołominie w 2011 r. Skończyło się konfliktem między mieszkańcami. W związku z tym latem 2012 r. pomnik stanął na leśnym terenie otaczającym cmentarz wojenny w Ossowie, na którym spoczywają polscy żołnierze polegli w Bitwie Warszawskiej z bolszewikami w 1920 r.

Znów obok Piłsudskiego

Po dojściu do władzy PiS sytuacja przyspieszyła – Jarosław Kaczyński zyskał instrumenty do państwowej intronizacji swej rodziny. Widać to było szczególnie w Warszawie, gdzie rządząca miastem Platforma chciała uniemożliwić budowanie mitu i przez lata nie zgadzała się na pomnik prezydenta. Mazowiecki PiS zaczął od samowolki budowlanej i w kwietniu 2016 r. ustawił głaz z wyjątkowo szpetną płaskorzeźbą prezydenta na dziedzińcu stołecznego ratusza. Napis na głazie głosi, że prezydent „poległ” – co negatywnie zaopiniowała Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, tłumacząc, że to określenie zarezerwowane dla żołnierzy, którzy ginęli w boju. W sierpniu 2016 r. rząd PiS rozwiązał Radę. Głaz – po zmianie płaskorzeźby – na stałe wszedł do prezydenckiego panteonu PiS. Już jesienią 2016 r. ówczesna minister rodziny Elżbieta Rafalska składała tam kwiaty z okazji 14. rocznicy zaprzysiężenia Lecha Kaczyńskiego na prezydenta stolicy.

Ale szczególną energię PiS włożyło w walkę o pomniki w zabytkowym centrum miasta. Zaraz po Smoleńsku Kaczyński zaczynał skromnie – oczekiwał pomnika ofiar w poczesnym miejscu stolicy. Jednak wraz z upływem czasu postulat ewoluował i w finale prezes oczekiwał dwóch pomników – jednego dla ofiar, ale odrębnego dla swego brata.

Właśnie wedle tego scenariusza, po wyborach nowy rząd PiS najpierw odebrał zarząd nad placem Piłsudskiego stołecznemu samorządowi. Potem społeczny komitet prowadzony ręką Sasina przeprowadził dwa konkursy na pomniki. Ponieważ propozycje pomnika prezydenta nie zadowalały Kaczyńskiego, autora jedynej wyróżnionej pracy skłoniono do tego, by porzucił swe artystyczne wizje (ciąg drzwi, przez które przechodzi prezydent pozostawiając swe odbicie) i stworzył klasyczny pomnik.

Dziś na placu, gdzie są szczególnie polskie, patriotyczne symbole, są też dwa pomniki ustawione wedle woli prezesa, służące ugruntowaniu wiekuistej pamięci o bracie i jego śmierci. Sasin zapewnia, że wbrew pozorom pomnik Lecha Kaczyńskiego nie jest większy od znajdującego się nieopodal pomnika Józefa Piłsudskiego. Mają być tej samej wielkości. Mniej więcej.

Kaczyński zamiast komunistów

Pierwsza zbudowana od podstaw ulica im. Lecha Kaczyńskiego powstała w 2011 r. w Kielcach, choć wcześniej – latem 2010 r. – otwarto skwer Lecha i Marii Kaczyńskich w Sopocie, gdzie mieszkali wiele lat. Dziś wszystkie ulice, ronda i skwery nieżyjącego prezydenta (czasem z małżonką) trudno zliczyć. Początkowo inicjatywy szły z samorządu, choć oczywiście głównie z kręgów PiS – Sieradz, Świdnica, Gdynia, Ostrołęka, Pułtusk, Zgierz, Rumia, Lublin, Zakopane, Siedlce, Wrocław.


Czytaj także: W imię brata - tekst Andrzeja Stankiewicza wyróżniony Nagrodą Grand Press 2017


Jednak przyspieszenie było już centralne. Jako pretekst PiS wykorzystało przymusową dekomunizację ulic, uchwaloną zaraz na początku rządów – w kwietniu 2016 r. Po usunięciu starych patronów, powstało miejsce dla nowych, a samorządy, w których PiS jest silne, z miejsca zasypały mapy Lechami Kaczyńskimi. Jeśli zaś były oporne, wkraczał rządowy wojewoda. Lech Kaczyński zamiast Planu 6-letniego w Bydgoszczy, Lech Kaczyński za Dąbrowszczaków w Gdańsku, a w towarzystwie Marii – za ul. 19 Stycznia w Bełchatowie. Lech Kaczyński za pl. Zwycięstwa w Łodzi był tylko kilka dni, bo samorząd wygrał z wojewodą przed sądem. W Warszawie polityczno-sądowy bój trwał kilka miesięcy. Przed sądem Lech Kaczyński ostatecznie przegrał z Armią Ludową. Jest w tym paradoks – żeby nie dopuścić do wprowadzenia nazwiska prezydenta na mapę, samorządowcy z Platformy byli nawet gotowi bronić ulicznego uhonorowania komunistycznej armii. To dlatego, że Kaczyński chce brata wprowadzić na tabliczki ulic i cokoły pomników szybko, bez konsultacji, które uważa za próbę utrudnienia budowy mitu.

I stawia na ilość. Widać to wyraźnie tam, gdzie rząd może nadawać nazwy samodzielnie, bez oglądania się na samorządy. Pierwszy – w połowie 2016 r. – zyskał nazwę „im. Lecha Kaczyńskiego” gazoport w Świnoujściu. Prezes PiS odsłonił okolicznościową tablicę w 67. rocznicę urodzin Lecha (i swoich). Była też Marta Kaczyńska. Zgromadzeni na placu związkowcy krzyczeli: „Chwała bohaterom!”. Prezes PiS dziękował jako brat, w imieniu Marty Kaczyńskiej i jej dzieci oraz „w imieniu partii”.

Na początku 2017 r. imię prezydenta nadano Krajowej Szkole Administracji Publicznej, placówce kształcącej urzędników. W 2016 r. odsłonięto tablicę ku pamięci Lecha Kaczyńskiego w Kancelarii Prezydenta, w 2017 r. – w Kancelarii Premiera. W 2018 r. tablicę Lechowi Kaczyńskiemu poświęcono w Sejmie (tuż obok tablicy upamiętniającej Jana Pawła II), a odrębną zapowiedziano w Senacie.

Nie tylko śmierć ma gloryfikować prezydenta, ale także jego działalność publiczna. W tej opowieści Lech Kaczyński był wyjątkowym prezesem NIK na początku lat 90. („przeobraził NIK w skuteczny organ kontroli państwowej” – cytat ze strony KSAP o patronie), choć przecież największa afera III RP – czyli FOZZ – została wykryta za kadencji jego poprzednika, Waleriana Pańki, który zginął potem w wypadku samochodowym. Podobnie PiS opowiada o jego pracy w charakterze ministra sprawiedliwości, prezydenta stolicy i wreszcie prezydenta RP.

Jednak żeby nadać Lechowi Kaczyńskiemu szczególnej, historycznej roli, obóz władzy próbuje przedefiniować rzeczywiste role działaczy opozycji antykomunistycznej w czasach PRL. Wojna PiS z Lechem Wałęsą o jego kontakty z SB służy tak naprawdę zrzuceniu historycznego lidera Solidarności z cokołu, by ustawić na nim Lecha Kaczyńskiego. Rzeczywiście, Kaczyński był ważną postacią Solidarności, zwłaszcza w momencie przełomu 1989/90 r. Ale to nie on był bohaterem emocji Polaków w sierpniu 1980 r., gdy komuniści zgodzili się na rejestrację Solidarności, a w latach 80. nie on symbolizował walkę o demokrację. Bohaterem i symbolem był Wałęsa, nawet jeśli kiedyś był skażony kontaktami z bezpieką, a dziś bywa grubiański i groteskowy. Mimo to mazowieckie kuratorium, przedstawiając założenia konkursu o bohaterach opozycji antykomunistycznej w roku szkolnym 2017/2018, zapomniało o Wałęsie, Kuroniu, Mazowieckim czy Frasyniuku, pamiętało za to o Kaczyńskim, Macierewiczu oraz o ojcu premiera, Kornelu Morawieckim. Był także Jan Józef Lipski, którego matka braci Kaczyńskich znała od studiów, a potem pracowali w jednym pokoju w Instytucie Badań Literackich PAN. To on wciągnął Jarosława Kaczyńskiego do opozycji antykomunistycznej.

Wszystko dla matki

Upamiętnienie matki obu braci do niedawna nie wykraczało poza lokalny, starachowicki wymiar. W małym mieście łatwiej uzasadnić wmurowanie tablicy czy nazwanie ulicy nazwiskiem dawnej krajanki.

Tablica w Starachowicach została odsłonięta przez prezesa PiS w styczniu 2014 r., rok po śmierci Jadwigi Kaczyńskiej. Tablicę wmurowano w Panteonie Pamięci Narodu Polskiego na placu przed kościołem Wszystkich Świętych. W uroczystości wzięli udział m.in. Antoni Macierewicz, Joachim Brudziński, Anna Fotyga, Jacek Sasin, Marek Kuchciński i Mariusz Błaszczak. Już po objęciu władzy przez PiS – jesienią 2016 r. – imieniem Jadwigi Kaczyńskiej nazwano jedną z ulic, która biegnie przy Skwerze Ofiar Zbrodni Katyńskiej i dochodzi do ronda Lecha Kaczyńskiego. Tabliczkę z nazwą ulicy odsłaniał prezes PiS, ciągnąc za biało-czerwoną szarfę. Tyle że zrobił to po czasie – w styczniu 2017 r., gdy odwiedził Starachowice przy okazji czwartej rocznicy śmierci matki.

Próba rozszerzenia tego lokalnego kultu rozpoczęła się w 2018 r. Przy okazji piątej rocznicy śmierci TVP nadała w najlepszym czasie antenowym – tuż po „Teleexpressie” i na koniec głównego wydania „Wiadomości” – materiał wspomnieniowy o Jadwidze Kaczyńskiej. W maju tego samego roku – dzięki staraniom amerykańskiej, mocno związanej z PiS Polonii – jej imieniem nazwano uliczkę na chicagowskim Jackowie, oczywiście nieopodal ulicy Lecha Kaczyńskiego. Posłanka Anna Paluch (PiS) odczytała zebranym list od prezesa Kaczyńskiego, zaś posłanka Barbara Chrobak (Kukiz’15) przedstawiła biografię patronki. W obu przypadkach to rodzaj występującego w Chicago honorowego upamiętnienia, bo oficjalne nazwy ulic nie zostały zmienione (prezydent ma swe „honorowe” ulice jeszcze w podchicagowskich miasteczkach Elmwood Park oraz Franklin Park).

Rok później była już transmisja ze starachowickiej mszy w TVP Info. A także okolicznościowe nabożeństwo w kościele Św. Krzyża w Warszawie. Rocznicowa msza to oczywiście święte prawo rodziny i standard wśród wierzących. Wyjątkowość tej sytuacji polegała jednak na tym, kto na owej mszy się pojawił. Byli ci, którzy czują, że to dobrze widziane politycznie: Antoni Macierewicz, Jacek Kurski, Jacek Sasin, koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński, rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska, prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska. Znów: większość z nich znała zmarłą słabo lub wcale.

Obaj bracia Kaczyńscy mieli na punkcie matki obsesję. To ona była najważniejszą osobą w ich życiu, miała na nich decydujący wpływ, ukształtowała ich poglądy. Już jako dorośli, jako liderzy państwa, troszczyli się o nią w sposób niebywały – wszak ostatnia ich rozmowa telefoniczna przed Smoleńskiem dotyczyła właśnie zdrowia chorującej matki.

Ale – powiedzieć to trzeba wprost – Jadwiga Kaczyńska nie miała z punktu widzenia państwa żadnych wielkich zasług ani osiągnięć. Wychowując synów w kulcie Powstania Warszawskiego, sama – wbrew powszechnemu przekonaniu, budowanemu przez niedopowiedzenia – wcale w nim nie uczestniczyła. Była sanitariuszką w Szarych Szeregach, tyle że starachowickich. Pracując większość życia w PAN, nie zrobiła nawet doktoratu – to był przez lata powód frustracji braci.

To, za co jako literaturoznawca zostanie Kaczyńska zapamiętana, to analiza dzieł Leona Kruczkowskiego, pisarza znaczącego, tyle że żarliwego komunisty, którego IPN za rządów PiS umieściło na liście do ulicznej dekomunizacji („Kochaliśmy Go. Jak Ojca i jak Przyjaciela” - pisał w „Życiu Warszawy” po śmierci Stalina). Czy to dowód na jej afirmację PRL? Nic podobnego. Raczej brak asertywności, bo wiele wskazuje na to, że Kruczkowskiego jej narzucono. Ale czy w świecie czarno-białych ocen Jarosława Kaczyńskiego taka postawa mogłaby liczyć na rozgrzeszenie, gdyby nie dotyczyła jego matki?

Na tablicy w Starachowicach jest napis: „Jadwidze Kaczyńskiej z wdzięczności za dar życia Prezydenta i Premiera RP – w I rocznicę śmierci. Mieszkańcy Starachowic”. To oddaje sens upamiętniania Jadwigi Kaczyńskiej – była matką Lecha i Jarosława. Tyle że żadna inna matka nie jest dziś tak przez obóz władzy czczona. Ani matka błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki – Marianna, która zmarła w tym samym roku, co Jadwiga Kaczyńska. Ani nawet Emilia Wojtyła, matka świętego – przypadająca w tym roku 90. rocznica jej śmierci przeszła zupełnie bez echa.

Wyrodna córka

Marta Kaczyńska pełni w rodzinie nieco inną rolę. Jako że jej życie odległe jest od religijnej ascezy i obyczajowej pruderii, nie nadaje się na ikonę prawicy i konserwatyzmu. Dlatego też traktowana jest trochę jak niegrzeczny członek klanu królewskiego.

W świetle reflektorów znalazła się nagle, po Smoleńsku. Dziś już jest celebrytką pełną gębą – mniej osieroconą córką prezydenckiej pary, bardziej nazwiskiem przyciągającym zainteresowanie swym życiem.

A poznajemy jej życie poprzez kolejne śluby i rozwody, starsze i nowsze dzieci. Nie wiadomo, które śluby są ewangeliczne i z kim ma które dziecko – a to jednak ważne składniki konserwatywnego światopoglądu. Publikacje na ten temat ukazywały się co prawda w tabloidach, ale większość mediów – nawet niechętnych PiS – omijała je szerokim łukiem. Bo choć wobec celebrytów zazwyczaj nie ma litości – to ma jednak Marta ów szczególny status pierwszej smoleńskiej sieroty, no i infantki. Dlatego – choć jest osobą publiczną – nikt nie pyta jej choćby o to, z czego żyje, wiadomo jedynie, że żyje wystawnie.

Co prawda ma swą rubrykę w prawicowym tygodniku, ale często pisze tam rzeczy jak na standardy PiS heretyckie. Sprzeciwiała się m.in. zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego i ograniczeniu in vitro. „Wprowadzenie całkowitego zakazu przerywania ciąży to rozwiązanie iluzoryczne, skazujące wiele kobiet na aborcyjne podziemie, a także nierzadko sprowadzające bezpośrednie niebezpieczeństwo dla ich zdrowia i życia, co w przypadku matek mających już dzieci należy uznać za rozwiązanie zwyczajnie okrutne wobec rodzin” – pisała językiem lewicy jesienią 2016 r., gdy PiS parło do zmiany przepisów, a przez Polskę przetoczyły się czarne protesty.

Prawica jej jednak atakować nie będzie – dogmat o nietykalności rodziny Kaczyńskich ma zawsze pierwszeństwo. A prezes PiS – choć nigdy nie łączyły go z Martą szczególnie ciepłe relacje – musi ją tolerować, jako jedyną dziedziczkę brata.

Kaczyńska zupełnie nie pasuje do wyidealizowanego obrazu Pierwszej Rodziny, który jej stryj kreuje przy pomocy aparatu państwa. Ale liczy się to, że prezydencka córka trzyma lojalny kurs w dwóch kluczowych dla Kaczyńskiego kwestiach – Smoleńsku i polityce. W tym sensie jest dla Kaczyńskiego bezpieczna, jej bunt i liberalne życie nie zagrażają politycznej linii PiS. Poza tym w pełni uczestniczy w realizacji planu mitologizacji rodziny, odsłaniając pomniki oraz inaugurując ulice imienia ojca.

Zresztą, gdy wpada w kłopoty, rodzina korzysta ze swej pozycji, by ruszyć z pomocą. Tak się stało za pierwszych rządów PiS, gdy podległa władzy prokuratura została włączona w jej spór z pierwszym mężem – chodziło jej o zaprzeczenie ojcostwa, by ex-małżonek stracił prawo do kontaktów z dzieckiem. Tak też było zupełnie niedawno. Jej drugi ex-mąż Marcin Dubieniecki za rządów PO trafił do aresztu podejrzany o wyłudzenie państwowych pieniędzy. Po objęciu władzy przez PiS, Dubieniecki został zwolniony decyzją rządowej prokuratury. W jego sprawie Kaczyński napisał list do Zbigniewa Ziobry, sugerując, że Platforma tropiąc przekręty Dubienieckiego tak naprawdę polowała na dziedziczkę rodu.

Wygumkowany ojciec

Jest jeszcze jeden wykluczony z rodzinnego mitu, choć powinien być w jego epicentrum. To Rajmund Kaczyński, ojciec Jarosława i Lecha. Jest jak wymazywany z rodzinnych zdjęć monarchii wstydliwy przodek. Bracia prawie nigdy o nim nie mówili, stąd przekonanie, że wcześnie zmarł. Nic podobnego. Żył w zdrowiu do kwietnia 2005 r., zmarł krótko przed zwycięstwem Lecha w wyborach prezydenckich i wiktorią Jarosława w wyborach do Sejmu.

Gdy w 2013 r. Jarosław żegnał matkę, wygłosił płomienne przemówienie. Na pogrzebie ojca żaden z braci nie zabrał nawet głosu.

To zdumiewające, bo to Rajmund Kaczyński był wojennym bohaterem, nie zaś jego żona. W pierwszej godzinie Powstania Warszawskiego został ranny w rękę. Opatrywała go Helena Wołłowicz, ciotka Bronisława Komorowskiego. „Kula trafiła w kciuk prawej ręki. Palec wisiał na kawałku skóry. Rajmund kazał mi go obciąć. Po nim nie było widać strachu. Ja byłam przerażona” – wspominała po latach.

Mimo amputacji Rajmund walczył w Powstaniu do końca, za co został odznaczony m.in. Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych. Po upadku Powstania uciekł z obozu w Skierniewicach, ukrywając się pod ciałami zmarłych. A mimo to nie dla niego tablice, skwery i ulice. Nawet pamięć o nim nie jest pielęgnowana.

Niezwiązani z PiS biografowie Kaczyńskich stawiają kilka tez, które mają to wytłumaczyć.

Po pierwsze, Kaczyński senior nie miał nabożnego stosunku do Powstania Warszawskiego i dystansował się od mesjanistycznej wizji historii Polski, wtłaczanej w głowy braci przez ich matkę. W PRL był pragmatykiem – do partii nie wstąpił, ale od ludzi partii nie stronił, dzięki czemu Kaczyńscy byli rodziną zamożną i na swój sposób elitarną. Po wtóre, w III RP krytycznie podchodził do polityki swych synów, sympatyzując raczej z obozem przeciwnym. Miał się z nimi wielokrotnie kłócić o politykę, zwłaszcza z Jarosławem. Po trzecie wreszcie, miał łatkę kobieciarza, a jego relacje z ukochaną przez braci Jadwigą Kaczyńską bywały szorstkie.

W tej sytuacji nie ma się co dziwić, że nie ma go dziś w oficjalnej rządowej propagandzie.

Ojciec chrzestny

Siostrą Jadwigi Kaczyńskiej była Irena Tomaszewska. Wyszła za Stanisława Tomaszewskiego, znanego pod okupacyjnym pseudonimem „Miedza”. To niebywale ważna postać w biografii braci. Po pierwsze, był ojcem chrzestnym Lecha i to on zgłosił bliźniaków do filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Po wtóre – z powodu napiętych relacji z ojcem, to „Miedza” stał się dla braci punktem odniesienia. W odróżnieniu od Rajmunda Kaczyńskiego, gloryfikował Powstanie i snuł na jego temat barwne opowieści. „Jego wpływ na kształtowanie charakterów i zainteresowań braci Kaczyńskich jest nie do przecenienia” – pisze Sławomir Cenckiewicz w książce „Lech Kaczyński. Biografia polityczna 1949-2005”. A Jadwiga Kaczyńska przyzna kiedyś: „Staszek Tomaszewski i Rajmund nigdy nie byli specjalnie zgodni. Nie przepadali za sobą”.

Trzeba to powiedzieć jasno: „Miedza” był bohaterem. Jako plastyk Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej tworzył karykatury wyśmiewające okupantów, a także satyryczne pismo, które miało obniżać morale niemieckich żołnierzy. W 1941 r. został złapany przez Gestapo i trafił na Pawiak, gdzie był brutalnie torturowany. Grypsem poprosił towarzyszy z AK o truciznę, ale przysłali mu bakterię tyfusu. Celowo się zaraził, żeby trafić do szpitala. Tam sfingowany został zgon – na jego miejsce podstawiony został zmarły mężczyzna, który spoczął w grobie jako Stanisław Tomaszewski. „Miedza” uciekł w przebraniu sanitariusza.

W czasie Powstania Warszawskiego stracił część rodziny. W konspiracji tworzył plakaty i znaczki dla Państwa Podziemnego, projektował też dywersyjne banknoty, podrzucane żołnierzom niemieckim jadącym na Wschód. Nosiły napis: „5 marek odszkodowania otrzyma twoja rodzina, gdy zginiesz na froncie wschodnim”. Po zakończeniu wojny związał się z konspiracją antykomunistyczną. Schwytany pod koniec epoki stalinizmu – w 1954 r. – znów trafił na tortury. Ubecy wbijali mu gwoździe pod paznokcie.

W kreowaniu mitu rodziny Kaczyńskich ważnym elementem jest właśnie antykomunistyczna niezłomność. Stosunek rodziny do komuny był jednoznaczny, jak zapewnia Kaczyński w biograficznej książce. Szkopuł w tym, że – co nie pasuje do dzisiejszej propagandy – „Miedza” w pełni zaakceptował PRL Gierka i Jaruzelskiego. Dowody na to znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej.

6 grudnia 1984 r. „Miedza” napisał list do szefa bezpieki gen. Czesława Kiszczaka, prosząc o stały paszport dla swego syna, także plastyka, który wyjechał do Austrii. „Tak jak od lat – poprzez Młodą Polskę – tak i obecnie utartą drogą artystów malarzy doskonalący swój warsztat twórczy” – pisze o synie do szefa MSW. „Zamiast biletu wizytowego” przysyła listę swych odznaczeń, zarówno tych wojennych, jak Krzyż Zasługi z Mieczami (1941) i Krzyż Walecznych (1944), ale też przyznawanych w PRL – Krzyż Partyzancki (dostał go w 1959, czyli kilka lat po poznańskim Czerwcu), Medal 30-lecia Polski Ludowej (1974, po Grudniu ʼ70 na Wybrzeżu), Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1976, rok protestów w Radomiu, Ursusie i Płocku) czy Złoty Medal Zasługi dla Ligi Obrony Kraju (1984, tuż po stanie wojennym, podczas gdy LOK był organizacją paramilitarną, kontrolowaną przez komunistycznych generałów).

Te dokumenty i te ordery to nie jest akt oskarżenia wobec „Miedzy”. To dowód na skomplikowane, nieoczywiste losy polskiej inteligencji w XX wieku. Wielu wojennych bohaterów, antykomunistów dręczonych przez stalinowców, uznawało gierkowską odwilż za dar od niebios. Trauma wojny i stalinizmu nigdy ich nie opuściła.

Szkopuł w tym, że Jarosław Kaczyński publicznie lansuje odmienne ideały. Prawdziwymi wzorcami dla Polaków mają być dziś tylko żołnierze wyklęci – najlepiej, by w walce z komunistami ostatnie naboje zostawiali dla siebie. No to „Miedza” wyklętym nie był.

To charakterystyczne, że pierwszy film o nim powstał za PRL, tuż po stanie wojennym – w 1984 r. („Umarłem, aby żyć”). A kolejny („Zapaliłem świeczkę na swoim grobie...”) wyprodukowała TVP w latach 2008/09, gdy rządzili nią ludzie PiS – wypowiadał się tam m.in. prezydent Lech Kaczyński.

Zresztą, odkąd PiS wróciło do władzy, wszystkie wydarzenia dotyczące „Miedzy” mogą liczyć na wysoką rangę. Wiosną 2016 r. Narodowe Centrum Kultury zorganizowało wystawę zdjęć Grobów Wielkanocnych, które „Miedza” tworzył w kościele św. Anny w Warszawie w latach 1940-44. Ich zdjęcia wykonał w tamtym czasie jego brat Jerzy Tomaszewski, ps. „Jur”, fotograf ranny w Powstaniu Warszawskim. W otwarciu wzięli udział prezes PiS Jarosław Kaczyński, wicepremier Piotr Gliński, prezydencki minister Maciej Łopiński oraz wicemarszałek Senatu Adam Bielan. Honorowy patronat nad wystawą objął prezydent Andrzej Duda.

Prezydent patronował także zorganizowanej przez NCK w sierpniu 2016 r. wystawie zdjęć „Jura” zatytułowanej „Portrety Powstańców ’44”. Uroczystego otwarcia znów dokonali Kaczyński z Glińskim. „W czasie wojny była walka z bronią w ręku i ta prowadzona innymi metodami. Nieraz równie niebezpieczna – mówił Kaczyński o fotografowaniu walk przez Tomaszewskiego. – Mam dodatkową satysfakcję, że to mój powinowaty” – stwierdził, podkreślając, że to brat „Miedzy”. Sponsorem wystawy był państwowy PKO Bank Polski.

Związani z PiS biografowie klanu Kaczyńskich PRL-owskie wątki w życiu „Miedzy” omijają, albo też starają się je bagatelizować. Omawiając wydane przez niego w PRL wspomnienia „Benefis konspiratora” – gdzie znajdują się zdania o „ubolewaniu” nad niechęcią dowództwa AK wobec Polskiej Partii Robotniczej, czy też deklaracje, że mimo zakazu przełożonych utrzymywał kontakty z komunistami – owi biografowie dowodzą, że nie wiadomo, czy to rzeczywiście były jego opinie.

Nawet oni przyznają jednak, że książka została wrogo przyjęta przez londyńską emigrację. W dokumentach IPN znajduje się jednak datowany na maj 1977 r. dokument wskazujący na to, że byli tacy, których ta publikacja cieszyła. To osobiste podziękowanie dla „Miedzy” za przesłanie egzemplarza „Benefisu konspiratora”. „Jest publikacja Pana cennym świadectwem historii, dramatyczną, pouczającą dla młodego pokolenia, lekcją patriotycznej postawy”. Ręczny podpis – minister obrony, generał armii Wojciech Jaruzelski.

Jarosław Kaczyński lubi jednak podkreślać, że na początku lat 80. „Miedza” wrócił do wojennej tradycji wystawiania patriotycznych grobów w św. Annie. Po prostu ze skomplikowanej biografii czerpie tylko to, co pasuje do mitu.

Życiorysy pod lupą, ale cudze

„Miedza” miał także innego brata – Zbigniewa Tomaszewskiego. Formalnie to już nie jest żadna rodzina Kaczyńskiego – brat męża ciotki. Pamiętać jednak należy, że ścisła rodzina prezesa PiS jest nieliczna, tak naprawdę została mu bratanica i jej patchworkowa familia. W związku z tym, szczególnie po objęciu władzy przez PiS, w jego orbicie pojawili się bliżsi i dalsi kuzyni, którzy korzystają z wyjątkowego statusu.

Tak jest z synami Zbigniewa Tomaszewskiego. Konrad po dojściu do władzy PiS został szefem Lasów Państwowych (stracił to stanowisko po rekonstrukcji rządu na początku 2018 r.). Jednak ważniejszy jest Grzegorz – jest on prezesem kontrolowanej przez Kaczyńskiego spółki Forum, która wydaje „Gazetę Polską Codziennie”.

Tomaszewski jest z wykształcenia inżynierem mechanikiem. Od 1974 r. pracował w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Obróbki Plastycznej Metali „PLASOMET”. Był konstruktorem. W archiwach IPN znajduje się tajna korespondencja z marca 1982 r. między dyrekcją zakładu a specsłużbami PRL w sprawie „wyrażenia zgody i dopuszczenia do prac tajnych o charakterze techniczno-konstrukcyjnym produkcji zbrojeniowej” grupy sześciu pracowników, w tym mgr. inż. Grzegorza Tomaszewskiego. Sam Tomaszewski wyjaśnił mi, o co chodziło. – Ośrodek dostał od wojska zlecenie na opracowanie linii do produkcji łusek do nabojów, bardzo wydajnej linii. Mieliśmy opracować dokumentację i przygotować prototyp – stwierdził.

W kwietniu 1982 r. cała szóstka uzyskała zgodę. Bezpieka napisała, że „nie wnosi zastrzeżeń w sprawie upoważnienia do wykonywania prac tajnych o charakterze obronnym”. Pod aprobatą widnieje pieczątka ówczesnego szefa stołecznej SB płk. Zygmunta Bieleckiego.

Tomaszewski musiał być człowiekiem z punktu widzenia bezpieki godnym zaufania, inaczej nie zgodziliby się na jego udział w tajnym programie militarnym. Szkopuł w tym, że to oznacza, iż Tomaszewski wszedł w podporządkowane relacje z Ludowym Wojskiem Polskim i bezpieką, które kilka miesięcy wcześniej – w połowie grudnia 1981 r. – zdławiły karnawał Solidarności. To nie były zwyczajne instytucje państwa, to nie był zwyczajny projekt socjalistycznego przedsiębiorstwa.

– Nie miał pan oporu wykonywać zlecenie dla armii, która właśnie zdławiła wolny związek? – zapytałem Tomaszewskiego.

– Mogliśmy rozbroić polskie wojsko i oddać się pod opiekę armii ZSRR albo NRD. Ale ja uważałem, że należy mieć własne wojsko i je unowocześniać. Wtedy wszyscy uczestniczyliśmy w systemie – stwierdził.

Gdy Grzegorz Tomaszewski rozpoczynał pracę dla armii PRL, jego kuzyn Lech Kaczyński siedział, internowany przez generałów, którzy wprowadzili stan wojenny. Dziś Tomaszewski wydaje dla szefa PiS gazetę radykalnie antykomunistyczną, specjalizującą się w rozliczaniu ówczesnych życiorysów.

Kuzyni sprawiają kłopoty

To zresztą przez klan Tomaszewskich Jarosław Kaczyński wpadł w największe tarapaty w czasie swych rządów. Grzegorz Tomaszewski poza wydawaniem partyjnego dziennika PiS, jest też członkiem rady nadzorczej spółki Srebrna, która stanowi zaplecze gospodarcze PiS. Srebrna – wedle planów Kaczyńskiego – miała wybudować biurowiec z dwiema wieżami w centrum Warszawy i czerpać z niego milionowe profity, które zapewniłyby środowisku PiS dominację na scenie politycznej przez lata, a może dekady.

Grzegorz Tomaszewski był jednym z kluczowych uczestników narad z Jarosławem Kaczyńskim w tej sprawie. Spotkania nagrał austriacki biznesmen Gerald Birgfellner. Austriak miał zbudować wieżowiec dla Srebrnej na jej działce, ale gdy inwestycja została wstrzymana, poróżnił się z Kaczyńskim o pieniądze. Doniósł na prezesa PiS do prokuratury, zarzucając mu oszustwo.

Birgfellner to mąż skoligaconej z Kaczyńskim Karoliny Tomaszewskiej, która także była uczestniczką nagranych negocjacji i tłumaczką swego męża (przez lata mieszkała w Austrii). Tomaszewska jest przedstawicielką tej wąskiej odnogi rodziny, która łączy klany Kaczyńskich i Tomaszewskich – to wnuczka Ireny Tomaszewskiej (czyli siostry Jadwigi Kaczyńskiej) oraz „Miedzy” (czyli stryja Grzegorza i Konrada Tomaszewskich).

Kaczyński zawsze dbał o Tomaszewską, z którą łączy go pasja do walki o prawa zwierząt. Podczas prac nad doktoratem w Wiedniu dostała pracę we frakcji PiS w Parlamencie Europejskim, asystowała też czterem europosłom PiS.

Po wybuchu afery, Kaczyński mimowolnie przyznał, że w życiu publicznym opiera się na rodzinie. „Byłem pod pewnym naciskiem moralnym ze strony tej części rodziny, bo oni się tu sprowadzili, kupili sobie tu dom, a ten Austriak doszedł chyba do wniosku, że będzie z tej inwestycji po prostu żył, i to dobrze” – powiedział prezes PiS w rozmowie z tygodnikiem „Sieci”. Czy dwie wieże miały symbolizować obu braci? Kaczyński sugeruje, że grano na tej jego czułej strunie. „Propozycje, by były tam litery JK czy LK, rzeczywiście padały, ale zdecydowanie je odrzucałem” – stwierdził.

Gdy wybuchła afera, Karolina Tomaszewska szybko poszła na zwolnienie. Nieoficjalnie wiadomo, że w konflikcie o wieżowiec i pieniądze stanęła po stronie męża. Jej ojciec Jan Maria Tomaszewski, rzeczywisty kuzyn Kaczyńskich i towarzysz ich dziecięcych zabaw, ma inne zdanie. „Moja córka była na spotkaniu tylko jako tłumacz. Została oszukana przez Birgfellnera – twierdzi Tomaszewski. – Birgfellner doprowadził do dużego problemu w naszej rodzinie. Wkręcił mnie w to wszystko. Czuję się przez niego w bardzo dużym stopniu oszukany”.

Taki dowód lojalności – ale i zawoalowana forma przyznania się do nacisków na Kaczyńskiego w sprawie powierzenia inwestycji Birgfellnerowi – to nie jest niespodzianka. Jan Maria Tomaszewski – artysta z wykształcenia i charakteru – od kilkunastu lat jest przyklejony do Kaczyńskiego, który zapewnia mu byt i opierunek w kontrolowanych przez siebie instytucjach. Kiedy ponad dekadę temu PiS miało wpływy w warszawskim ratuszu i TVP, a Lech Kaczyński był prezydentem, Tomaszewski pracował jednocześnie w stołecznych wodociągach, w telewizji i w Orlenie. Wszędzie pojawiał się rzadko i miewał kontrowersyjne pomysły, których nikt nie realizował (w wodociągach chciał budować kurtynę wodną do widowisk światło-dźwięk, w Orlenie – wyświetlać reklamy na chmurach).

Za to zarabiał powyżej średniej, w sumie – jak wyliczał wówczas „Dziennik” – ponad 30 tys. zł, czyli znacznie więcej od swego kuzyna prezydenta. Miał też stały patent na zmianę politycznych wiatrów – gdy instytucję przejmowała polityczna konkurencja PiS, uciekał na zwolnienie. To mu gwarantowało dalsze wysokie wypłaty.

Dziś znów Tomaszewski jest w TVP, gdzie ma patrzeć na ręce Jackowi Kurskiemu w imieniu Pierwszej Rodziny. W „Dzienniku Gazecie Prawnej” przekonuje: „W wielu wypadkach pokrewieństwo z Kaczyńskimi zamykało drzwi, nie mogłem rozwinąć skrzydeł”. Jak twierdzi, gdy zatrudniano go w TVP, nie startował w żadnym konkursie, tylko doceniono jego „osobowość i charyzmę”.

Z ramienia Pierwszej Rodziny Tomaszewski uczestniczył w pracach nad filmem „Smoleńsk” Antoniego Krauzego – symbolicznym dla środowiska PiS, bo wspierającym teorie spiskowe dotyczące katastrofy. Został „konsultantem ds. obyczajowych”, czyli w praktyce miał pilnować mitologicznej poprawności tego obrazu. Przyszło mu to tym łatwiej, że główną rolę w filmie dostała jego partnerka, Beata Fido.

Po „Smoleńsku” Fido została zatrudniona w TVP i dodatkowo dostała posadę asystentki europosła PiS Karola Karskiego. Nie, to nie jest żona Tomaszewskiego, to nie jest matka Karoliny. No i w czasie „Smoleńska”, będąc już w związku z Tomaszewskim, formalnie miała wciąż męża – z czym cała trójka się nie kryła. Nieoficjalnie wiadomo, że to Tomaszewski wychodził dla męża Fido pracę w TVP. Znów – słabości rodzinne zostają w rodzinie.

Jeszcze jedno. W IPN nie znalazłem przesłanek wskazujących na to, że JMT walczył z komuną, jak każe rodzinny etos. W latach 70. na studiach był członkiem lojalnego wobec władz Zrzeszenia Studentów Polskich. W latach 80. zakotwiczył jako konserwator zabytków w Austrii. Dlatego jego ojciec – czyli „Miedza” – pisał do Kiszczaka prośby o stałe przedłużanie mu paszportu.

Komu łaska, komu kara

Budowa mitu wyjątkowości klanu Kaczyńskich wraz z przyległościami jest możliwa z jednego, głównego powodu – bo Jarosław Kaczyński ma dziś w Polsce status niemal monarszy.

To w sumie drobnostka, że prace Sejmu podporządkowane są jego rytmowi dnia, czyli umiłowaniu do sennych poranków i nocnych nasiadówek. Siłą rzeczy sejmowy regulamin prezesa nie obowiązuje. Może w każdej chwili wejść na mównicę – jak to sam ujął – „bez żadnego trybu” i powiedzieć, co chce, nawet jeśli jest to oskarżenie opozycji o zamordowanie brata.

Może gestem kciuka w dół zatrzymywać ustawy nawet tuż przed ostatecznym głosowaniem – czy to dotyczy ochrony zwierząt, przeglądów aut, czy też zawartości owoców w sokach. Może kazać ministrom zwracać premie, a posłom uchwalać ścięcie własnych pensji – wykonają wszystko.

Ale Sejm to tylko drobny element państwa zbudowanego pod Kaczyńskiego. Media publiczne – zwłaszcza programy informacyjne TVP – mają dziś tak karykaturalną, propagandową formę dlatego, że takie są oczekiwania Kaczyńskiego. To telewizja pod jednego widza, która – z czym prezes Jacek Kurski wcale się nie kryje – ma zmienić wizerunek Kaczyńskiego. Lider PiS, przez dekady żyjący w przekonaniu, że przeciwnicy się na niego uwzięli i przyprawiają mu gębę niebezpiecznego oszołoma, ma dzięki propagandzie TVP stać się dobrym królem, troszczącym się wyłącznie o dobro kraju i pomyślność obywateli. To Kurski wymyślił określenie „jarkowe” na trzynastą, przedwyborczą emeryturę, co TVP szeroko rozpromowała.

Wszystko to stanowi próbę przedefiniowania społecznego postrzegania Kaczyńskiego – z rokoszanina w sprawiedliwego monarchę. Przy okazji ci, których przez lata prezes – słusznie czy nie – zdążył uznać za swych przeciwników, dostają od telewizji państwowej brutalne lanie. To sama esencja państwa dworskiego.

Za Kurskim poszli i inni, jak to na dworze. Gdy prezes miał kłopoty z nogą, kule ortopedyczne osobiście przywoził mu do domu szef wojskowego szpitala w Warszawie, którego posada chwilę wcześniej była zagrożona. Prezes państwowego banku PKO BP wywodzący się jeszcze z czasów Platformy, wkrótce po wyborach – wiosną 2016 r. – uznał, że musi zasponsorować Nagrodę im. Lecha Kaczyńskiego dla konserwatywnych twórców. Wcześniej takiej potrzeby nie czuł, choć Nagroda została stworzona przez PiS w 2011 r. W związku z tym prezes banku dał 100 tys. zł nie tylko laureatowi za 2016 r., ale także wszystkim poprzednim. No i prezes PKO z czasów Platformy jest jedynym prezesem dużej spółki, który przetrwał w epoce PiS.

Zabiegająca o wzmocnienie swej pozycji szefowa Trybunału Konstytucyjnego zaczęła zapraszać Kaczyńskiego na biesiady do służbowego apartamentu w centrum stolicy, dlatego dziś nie ma mowy o odwołaniu jej męża z ambasady w Berlinie, choć był taki pomysł. A że wcześniej Kaczyński deprecjonował poprzedniego prezesa TK, zarzucając mu zbyt bliskie kontakty z politykami? Widać uważa, że normy, które głosi, obowiązują innych.

Dworski jest też system kar, zwłaszcza jeśli sprawca uderza w mit Pierwszej Rodziny. Kaczyński ciężko obraził się na kilku prawicowych dziennikarzy, którzy pisząc po Smoleńsku książki o rodzinie, nie pominęli słabostek i kontrowersji – i to mimo że w ich interpretacji wyraźnie stali po stronie Kaczyńskich. Największą cenę zapłacił jednak znany historyk prof. Sławomir Cenckiewicz. Kaczyński myślał, że wynajmując go za pieniądze Srebrnej do napisania biografii prezydenta, otrzyma epitafium. Jednak gdy Cenckiewicz odkrył w archiwach IPN, że Maria Kaczyńska była w młodości zarejestrowana jako kontakt operacyjny komunistycznej bezpieki i została wytypowana do werbunku na tajnego współpracownika, zaczęły się kłopoty. Kaczyński naciskał na usunięcie tego fragmentu, Cenckiewicz odmówił. Rejestracja ostatecznie znalazła się w książce, podobnie jak informacja o tym, że brat prezydentowej – w PRL pilot wojskowy – „kształcił się w Związku Sowieckim”. I choć ubrane jest to wszystko w romantyczne szaty – oto Lech ratuje Marię przed bezpieką, która już zastawiła na nią sidła – prezes tego nie darował. Głównie z tego powodu Cenckiewicz nie został po dojściu przez PiS do władzy prezesem IPN.

Marzenia o muzeum

Ale i tak najpoważniejszym dowodem na szczególny status Kaczyńskiego są wspomniane oskarżenia związane z próbą budowy wieżowca. Wżeniony w klan Kaczyński Austriak twierdzi, że prezes kazał mu nieformalnie dać 50 tys. zł księdzu z władz fundacji, która przez spółkę Srebrna zarządza tym terenem. Miała to być cena za jego podpis pod zgodą na tę inwestycję.

Czy to wiarygodne? Trzeba pamiętać, że to Kaczyński tak naprawdę rządzi tą fundacją – oczywiście imienia Lecha Kaczyńskiego – i bez ryzyka dla inwestycji mógłby się pozbyć księdza oczekującego pieniędzy pod stołem. No, ale żeby to rozstrzygnąć, potrzebne jest śledztwo prokuratury, bo inaczej – takie są przepisy – prokurator nie może przesłuchać nikogo poza stawiącym oskarżenia Austriakiem. Co w tej sprawie robi prokuratura? Mimo wyraźnych terminów kodeksowych, miesiącami nie wszczyna śledztwa, które – czy Austriak mówi prawdę, czy nie – byłoby dla Kaczyńskiego wielce niewygodne.

Z tego samego powodu prokuratura nie rozpoczyna dochodzenia w sprawie informacji z listów, które do prezydenta i prezesa PiS skierował bohater afery taśmowej, Marek Falenta. Opisał tam swe kontakty z politykami PiS sprzed ujawnienia taśm i zasugerował, że nagrywał Platformę w porozumieniu z nimi. Wiele przesłanek wskazuje na to, że akurat w tym względzie Falenta może być szczery. Gdyby prokuratura wszczęła śledztwo, prędzej czy później stanęłaby przed koniecznością odpowiedzi na pytanie, co Kaczyński wiedział o aferze taśmowej przed jej wybuchem. A to pytanie niebezpieczne, wszak każdy, kto wie o popełnieniu przestępstwa – a nielegalne nagrywanie to przestępstwo – powinien poinformować organa ścigania.

Na tych przykładach widać wyraźnie, że walczący przez lata – przynajmniej deklaratywnie – ze stojącymi ponad prawem Kaczyński sam zyskał w dzisiejszej Polsce status wyjątkowy. Z definicji uważany jest przez instytucje państwa za człowieka na wskroś uczciwego i nieomylnego, któremu należy bezgranicznie wierzyć i – broń Boże – nie kontrolować.

Nigdy dotąd tak nie było. Bo nigdy dotąd III RP nie była paramonarchią, w której instytucje państwa są w pełni i bez żadnych zabezpieczeń podporządkowane jednemu człowiekowi.

Kaczyński chce utrzymać tę władzę, a mitologizacja rodziny – ustawienie jej wiecznych pomników – jest jednym z najważniejszych bodźców popychających go do walki. Zresztą może ten cały, tworzony z politycznego polecenia mit wokół rodziny ma jakiś strategiczny cel? Może Kaczyńscy mają zająć ostatnie wolne miejsce na liście wielkich polskich niepodległościowych rodów, na miarę Piłsudskich, mniej więcej?

Teraz w planie jest muzeum Lecha w Warszawie. Zalążek już powstał: w budynku sąsiadującym z rodzinnym domem na stołecznym Żoliborzu, za pieniądze fundacji i spółek związanych z PiS, prezes urządził zamkniętą izbę pamięci brata. Są tam pamiątki, a nawet pierwszy sarkofag z wawelskiego grobu uszkodzony podczas ekshumacji zarządzonej na potrzeby śledztwa smoleńskiego po wyborach. Jest nieformalny kustosz, organizowane są seminaria w wąskim gronie, czasem prezes zaprasza tam na audiencję prezydenta.

Nie ma co do tego wątpliwości: mauzoleum Lecha Kaczyńskiego będzie w istocie świątynią ku czci Pierwszej, Ostatniej Rodziny. ©

 

Autor jest dziennikarzem Onet.pl. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2019