Polski kłopot z Grossem

Czym bardziej irytuje Jan Tomasz Gross? Generalizacjami i myleniem faktów czy trafnością swoich intuicji?

15.02.2016

Czyta się kilka minut

Spotkanie z Janem Tomaszem Grossem, Kraków, 24 stycznia 2008 r. Od lewej: Adam Michnik, Marek Edelman i Jan Tomasz Gross. /  / Fot. KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA
Spotkanie z Janem Tomaszem Grossem, Kraków, 24 stycznia 2008 r. Od lewej: Adam Michnik, Marek Edelman i Jan Tomasz Gross. / / Fot. KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA

Prezydent Andrzej Duda poprosił MSZ o opinię na temat odebrania Grossowi Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi RP (w 1996 r. autor „Sąsiadów” otrzymał to odznaczenie właśnie na wniosek MSZ, skądinąd odbyło się to na kilka lat przed publikacją książki o zbrodni w Jedwabnem). Procedury w resorcie dyplomacji trwają, ale warto pamiętać, że obecny wiceminister Jan Dziedziczak jeszcze jako poseł PiS nazywał Grossa „zdrajcą” i apelował o odebranie mu odznaczenia. Wypowiedź polityka, podobnie jak śledztwo prokuratury w sprawie „publicznego znieważenia narodu polskiego” (podobne toczyło się po publikacji „Strachu”), jest efektem artykułu napisanego przez Grossa w październiku dla „Project Syndicate”, o którym u nas zrobiło się głośno po publikacji w niemieckim „Die Welt”. Zauważmy na marginesie, bo i z tego zrobiono zarzut: tekst ten, zawierający zdanie „Polacy, którzy zasłużenie są dumni z oporu ich społeczeństwa wobec nazistów, faktycznie zabili w czasie wojny więcej Żydów niż Niemców”, nie był pisany dla niemieckiej gazety. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby udostępniło go polskie przedstawicielstwo „Project Syndicate” i by stał się przedmiotem polsko-polskich polemik bez dodatkowego kontekstu.


  • CZYTAJ TAKŻE:

Ks. Adam Boniecki: Jeśli „spór o liczby” miał w sobie coś z absurdu, to pomysł odebrania Janowi Tomaszowi Grossowi Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi RP jest ponury.

  • SŁUCHAJ TAKŻE:

W Radiu TOK FM z Pawłem Sulikiem o polskim kłopocie z Janem T. Grossem rozmawiał Michał Okoński.


Przy okazji tej publikacji i późniejszych sporów stała się zresztą rzecz dziwna: prezentujące Grossa portale przedstawiały go jako „amerykańskiego historyka polskiego pochodzenia”. „Amerykański historyk stawia tezę...” – pisano o człowieku bezprawnie pozbawionym obywatelstwa przez komunistów, który w III RP otrzymał potwierdzenie tegoż obywatelstwa. Człowieku – o czym świadczy cała jego działalność naukowa i publicystyczna – „chorym na Polskę”.

Prawdziwy Polak

Rodzinna pamięć „amerykańskiego historyka” sięga powstania styczniowego. Jeden z dziadków, Adolf Gross, zasymilowany Żyd i poseł do parlamentu CK Austrii, był założycielem spółdzielni tanich mieszkań dla krakowskich robotników i pierwszego w mieście gimnazjum żeńskiego – im. Platerówny. Drugi dziadek, Wacław Szumański, to znany przed wojną adwokat (bronił m.in. w procesie brzeskim), związany z PSL „Wyzwolenie”, a wcześniej jeszcze – więzień X Pawilonu. Matka autora „Sąsiadów”, tłumaczka m.in. Stendhala czy Zoli, podczas II wojny światowej pracowała w Biurze Informacji i Propagandy AK; ojciec, Zygmunt Gross – był adwokatem, kompozytorem i profesorem myśli społecznej w PAN.

W „Strachu” – i w rozmowie z „Tygodnikiem”, opublikowanej w 2008 r. – Gross wspomina, jak dom odwiedzali znajomi matki, przyjaciele z czasów BIP-u i AK. Jako dziecko słuchał ich rozmów o Polsce, „no bo o czym w tych czasach mieliby rozmawiać polscy inteligenci?”. Tym, co go uderzyło po latach, był fakt, że przy stole rodziców, wśród liberalnej, niekomunistycznej inteligencji, nie pojawiała się kwestia Zagłady. Niewątpliwie jego eseistyka z ostatnich lat doprowadziła do zmiany tej sytuacji: temat stał się jednym z najgoręcej dyskutowanych w polskich domach.

Jaki jest poziom tych debat (niestety, także za jego przyczyną), to jednak zupełnie inna sprawa. Można mieć krytyczny stosunek do pisarstwa Jana Tomasza Grossa, ale trudno widzieć w tym dziedzicu najlepszych polskich tradycji historyka „amerykańskiego” czy, w wersjach bardziej wulgarnych, „Żyda-polakożercę”. „Pisałem tę książkę jako Polak, odczuwając opisywane wydarzenia jako plamę na swojej polskiej tożsamości” – powie po publikacji „Strachu”.

W 1968 r. Gross miał 21 lat, a za sobą kilkuletnie zaangażowanie w działalność antysystemową: jeszcze jako uczeń warszawskiego Liceum Batorego wraz z Adamem Michnikiem zakładał Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, a wkrótce stał się członkiem związanego z Jackiem Kuroniem i Karolem Modzelewskim środowiska „komandosów”. W marcu – jako student socjologii – był współorganizatorem protestów po zdjęciu z afisza „Dziadów” (to w domu jego rodziców odbyło się jedno ze spotkań na temat przebiegu protestu) i jeździł do Krakowa z próbą rozszerzenia zasięgu studenckich manifestacji. Aresztowany, z gronem kilkudziesięciu przyjaciół spędził za kratami 5 miesięcy – i ten okres w zasadzie zasługiwałby na osobny wątek w portrecie człowieka i środowiska. Oto grupę złotej młodzieży nagle zamknięto w więzieniu i poddano wyrafinowanej obróbce śledczo-propagandowej. Kilku „komandosów” – zmanipulowanych terrorem psychicznym, fałszywymi grypsami czy cytatami z rzekomych zeznań przyjaciół – złamało się w śledztwie.

Grossa wśród nich nie było – jeśli składał zeznania, to nie dotyczyły spraw poufnych i nie dawały się użyć przeciwko kolegom; krzyczał przez okno celi do współpracującej ze śledczymi przyjaciółki, by zmieniła postawę; nieustannie otrzymywał też kary dyscyplinarne za stawianie się klawiszom. Na procesie bagatelizował kwestie, o które go pytano, albo tłumaczył, że był pijany, zatem nie pamięta, o czym mówiono.

Polska po Marcu przedstawiała ponury pejzaż. Antysemicka nagonka aparatu partyjnego i prasy doprowadziła Grossów do decyzji o emigracji – podjętej zresztą przez matkę autora „Strachu”. Przez Włochy trafili do USA, gdzie Jan Tomasz skończył studia na uniwersytecie Yale i obronił doktorat o Polskim Państwie Podziemnym (i skąd pisał dramatyczny list do Józefa Czapskiego, z pytaniem, jak będąc na emigracji nie zgubić się dla Polski). Tym publicystom, którzy research na jego temat rozpoczęli od „Sąsiadów”, wypadałoby przypomnieć ten fakt, tak samo zresztą jak przygotowaną wspólnie z żoną, Ireną Grudzińską-Gross (po latach razem napiszą „Złote żniwa”), antologię relacji polskich obywateli wywiezionych z Kresów w głąb ZSRR, zatytułowaną „W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali...”. Później ukazała się „Revolution from Abroad” – książka o okupacji sowieckiej na wschodzie II RP. O renomie, jaką po tych publikacjach zdobył w krajowym środowisku naukowym, może świadczyć fakt, że przymiarki do „Sąsiadów” powstawały jako rozdział księgi pamiątkowej ku czci Tomasza Strzembosza, później należącego do jego najgwałtowniejszych polemistów.

Zauważmy: już do tego momentu, jako działacz opozycji, więzień, przymusowy emigrant i badacz kresowej tragedii, ma wystarczająco wiele zasług, by podczas dyskusji na temat należnych mu odznaczeń podnosić raczej kwestię „komandorski, oficerski czy może wielki”. Z całym szacunkiem: krzyże kawalerskie Orderu Zasługi – przyznawane obcokrajowcom lub Polakom mieszkającym stale za granicą – noszą były piłkarz Piotr Nowak i trener siatkarzy Stéphane Antiga.

Z rodzinnego albumu

Dlaczego w pewnym momencie zajął się tematyką polsko-żydowską? Sformułowano na ten temat dziesiątki mniej lub bardziej bzdurnych hipotez: że zrozumiał, iż jako badacz okupacji sowieckiej nie ma szans na międzynarodową karierę, że mści się za Marzec, że (to teza Piotra Zychowicza) spłaca dług wobec Michnika, z którym przed 1968 r. zdążył popaść w konflikt.

A przecież można rzecz całą zobaczyć prościej: uznać, że – jak jeden z jego mistrzów Jan Józef Lipski (obszernie cytował go już w 1986 r., w napisanym dla emigracyjnego kwartalnika „Aneks” eseju „Ten jest z ojczyzny mojej... ale go nie lubię”) – poczuł się w obowiązku wypełnić dziwną lukę w polskim pisarstwie historycznym. Zbierając świadectwa zesłańców, natrafił na informację, że jedna z notatek Jana Karskiego o sytuacji w okupowanej Polsce (dotycząca stosunku społeczeństwa do Żydów) została ocenzurowana, by nie zrobić złego wrażenia na aliantach. Spotkał się z Karskim, zaczął więcej czytać, a potem... już nie było odwrotu: „jak się zaczyna czytać źródła, myślisz, że jesteś na dnie, a tam od spodu pukają” – mówił Annie Bikont.

Nikt zresztą nie pytał, dlaczego Jan Błoński napisał w 1987 r. „Biednych Polaków patrzących na getto” albo – by sięgnąć po przykłady z innej dziedziny – dlaczego mniej więcej w tym samym czasie Paweł Huelle publikował „Weisera Dawidka”, a Krzysztof Gierat i Janusz Makuch rozpoczynali w Krakowie organizację pierwszego Festiwalu Kultury Żydowskiej. Polskie społeczeństwo wychodziło z komunistycznej zamrażarki – a wraz z nim wychodziły tematy dotąd zamrożone.

Ciekawa rzecz jednak: zanim w „Gazecie Wyborczej” w listopadzie 2000 r. ukazała się recenzja Jacka Żakowskiego z „Sąsiadów”, a także towarzysząca jej rozmowa z prof. Tomaszem Szarotą, najważniejsza książka Grossa przechodziła w zasadzie bez echa. Pierwszy jej nakład był znikomy, a w prasie przez wiele miesięcy od premiery niemal nie pojawiały się omówienia. Być może trudno się dziwić, skoro sam Gross – opierający swój esej na przechowywanej w Żydowskim Instytucie Historycznym relacji naocznego świadka wydarzeń Szmula Wasersztajna – pisze, że cztery lata zajęło mu zrozumienie, o czym naprawdę przeczytał, i że dopiero oglądając materiały nakręcone przez Agnieszkę Arnold do filmu dokumentalnego „Gdzie jest mój starszy brat Kain?” pojął, że 10 lipca 1941 r. polscy mieszkańcy miasteczka zgromadzili na rynku miejscowych Żydów, żeby następnie zapędzić ich do stodoły i spalić. Zdanie, które w tym kontekście zapisał, jest charakterystyczne dla jego stylu, lekkie, niemal niefrasobliwe: „I jak to zwykle bywa, kiedy nam już spadnie zasłona z oczu – skoro tylko uświadomimy sobie, że dotychczas niewyobrażalne jest dokładnie tym, co się wydarzyło – okazało się, że cała historia jest świetnie udokumentowana, że świadkowie żyją do dziś, że pamięć o tej zbrodni przetrwała w Jedwabnem przez pokolenia”.

Na tym polega jeden z problemów związanych z Grossem: że w gruncie rzeczy nie stawia nas wobec pytania, czy opisywane przezeń wydarzenia miały miejsce, tylko dlaczego tak długo nie dopuszczaliśmy ich do świadomości. Czemu nie pisali o nich inni naukowcy, zachowując standardy, których przekroczenie jemu się zarzuca? Czemu ich odkryć nie prezentowały – rzecz jasna w sposób obiektywny i wyważony – media?

Odpowiedź, jakiej sam udziela, nie jest przyjemna: „Zaczynamy rozumieć, że normą zachowania w polskim społeczeństwie (...) było tropienie i wynajdywanie ukrywających się Żydów (a więc i Polaków, którzy dawali im schronienie), nie zaś niesienie prześladowanym Żydom pomocy” – napisał w „Złotych żniwach”. A potem zapytał, czy zdjęcie, które stało się punktem wyjścia tej książki (zdaniem Grossów przedstawiało chłopów złapanych przy rabowaniu zbiorowych mogił Żydów zamordowanych w obozie zagłady Treblinka), nie pochodzi aby z naszego rodzinnego albumu.

To dobry punkt wyjścia do pokazania istoty sprawy. Choć wcale nie jest powiedziane, czy zdjęcie faktycznie przedstawia rabusiów (może pracowali np. przy ekshumacjach żołnierzy Armii Czerwonej?), choć zjawisko powojennego szabru nie rozciągało się tylko na mienie żydowskie, czujemy przecież, że coś jest na rzeczy. Kiedy przed laty pytałem jednego z najświetniejszych badaczy tematu, Dariusza Libionkę, czy uznaje jakieś tabu w pisaniu o Holokauście, wyznał, że nie zajmuje się terenami, z których pochodzi: pamięta uczucie, gdy natrafiał w aktach na nazwiska morderców, o których mógł myśleć, że są bliskimi znanych mu osób...

Jak pisał Błoński: „Czytamy czy słuchamy rozważań o żydowsko-polskiej przeszłości i kiedy tylko dojdzie do nas zdarzenie, fakt, który nie najlepiej o nas świadczy, gorączkowo staramy się go pomniejszyć, wytłumaczyć, zbagatelizować”. Dlaczego? „Dlatego, że – świadomie czy nieświadomie – boimy się oskarżenia. Boimy się, że odezwie się strażnik-kret [figura z analizowanego przez autora wiersza Miłosza – MO] i powie, zajrzawszy w swoją księgę: ach, wyście także służyli śmierci? I wyście pomagali zabijać?”.

Westerplatte czy Jedwabne

W każdej z debat wywołanych publikacjami Grossa mieszało się kilka porządków. Pierwszy: co się dokładnie wydarzyło i jaka była skala zjawiska (czy np. w Jedwabnem, jak napisał, mordowało „społeczeństwo”, czy dająca się ustalić z imienia i nazwiska – w śledztwie IPN ograniczona do ok. 40 osób – liczba sprawców; albo jeżeli z gett i transportów udało się zbiec ok. 200-250 tysiącom Żydów, a wojnę przeżyło ok. 40-60 tys., to co stało się z resztą – jaki procent zginął z rąk Polaków?).

Drugi: dlaczego się wydarzyło (jaki np. wpływ na wzrost antyżydowskich nastrojów w Jedwabnem miały zachowania żydowskiej ludności w czasie okupacji sowieckiej; czy powodem opisywanych w „Strachu” powojennych pogromów był antysemityzm, wzmocniony jeszcze lękiem przed koniecznością oddania tym, którzy przeżyli, zrabowanego wcześniej majątku, czy może nie sposób opisywać upiornej powojennej dekady bez zrozumienia, że była czasem powszechnego w Europie zawieszenia norm moralnych, rozpadu porządku społecznego i zobojętnienia na ludzką krzywdę?).

Trzeci: co to wszystko oznacza dla nas, członków wspólnoty religijnej i narodowej, do której należeli również tamci oprawcy (czy np. fakt, że temat był w zasadzie nieobecny w dotychczasowej refleksji historycznej, nie wynika z tego, iż rzecz dotyczyła „chamów i Żydów”, a w związku z tym nie interesowała członków elity?).

Czwarty: co to wszystko oznacza dla państwa, w którym żyjemy (inicjatorzy odbierania Grossowi odznaczenia nie ukrywają, że chcą zerwania z dominującą rzekomo w III RP „pedagogiką wstydu”, jako godzącą w polską tożsamość, której kluczowym składnikiem mają być wzorce pozytywne, bohaterstwo i cierpienie; już 15 lat temu jeden z architektów polityki historycznej PiS Andrzej Nowak pisał w tekście „Westerplatte czy Jedwabne” o szkodliwości „narodowego samobiczowania się”).

Oczywiście głównym odpowiedzialnym za owo mieszanie porządków jest sam Gross, łączący w swojej twórczości opis historyczny z próbą narodowej psychoanalizy; monografia naukowa płynnie przechodzi u niego w literacki esej, traktat historiozoficzny, moralitet czy wręcz pamflet. W tym sensie można powiedzieć, że ułatwia zadanie polemistom: zawsze można pokłócić się z nim o liczby, zawsze można skomplikować malowany przezeń obraz, uzupełniając go o kontekst epoki, ale też zawsze można zarzucić mu, że szkodzi polskiej pozycji, a wręcz że na skutek jego publikacji nasz kraj może stać się przedmiotem jakichś międzynarodowych roszczeń odszkodowawczych. Z pozycji bardziej życzliwych można również powiedzieć, że jego brutalność zraża wielu odbiorców, a uogólnienia – mogą zniweczyć całą intencję.

Jednak nawet powiedziawszy to wszystko, oczekujemy z obawą na pytanie strażnika-kreta. Wiemy, że mogiły w lasach istnieją. Są domy, które zmieniły właścicieli. Świadkowie żyją do dziś. Ba: istnieją dokumenty i relacje – już pal licho zdjęcie, o którym nie wiadomo, czy pochodzi z Treblinki. A kiedy mowa o zasługach Grossa, warto pamiętać i tę: pisząc „Sąsiadów” pioniersko wykorzystywał akta procesów powojennych, tzw. sierpniówek (31 sierpnia 1944 r. PKWN wydał dekret, na mocy którego ścigano kolaborantów, ale też ludzi, którzy mordowali i wydawali Żydów) – dziś trudno wyobrazić sobie badania nad „upiorną dekadą” bez sięgnięcia po ten rodzaj źródeł.

Gros Grossa

Owszem, popełnił wiele błędów i nieścisłości. W „Sąsiadach” przedstawił jako naocznego świadka wydarzeń człowieka przebywającego wówczas w ZSRR, w „Strachu” wziął za autentyk esbecką fałszywkę dziennika Józefa Kurasia „Ognia”, w tekście dla „Project Syndicate” napisał, że uciekający po wojnie przed polskim antysemityzmem Żydzi chronili się w Niemczech – a przecież nie u Niemców szukali oparcia, tylko u okupujących ich kraj aliantów. „Diabeł tkwi w szczegółach” – mówił Tomasz Szarota w pierwszej publikacji „Gazety Wyborczej” na temat „Sąsiadów”, i wypadałoby się z wybitnym historykiem zgodzić, gdyby nie późniejsza uwaga innego wybitnego historyka Israela Gutmana, że „diabeł w takich okropnych wydarzeniach siedzi w ludziach, a nie w szczegółach”.

Wróćmy do frazy, za którą Gross może stracić order. Skąd się wzięła? Otóż w jednej z recenzji „Złotych żniw” Marcin Zaremba postanowił wziąć za dobrą monetę zdanie autora i założyć, że podczas tzw. trzeciej fali Zagłady Polacy zabili lub wydali Niemcom kilkadziesiąt tysięcy Żydów. „Liczba ta przewyższa niemieckie straty osobowe w kampanii wrześniowej (17 tys. zabitych) i znacznie liczbę poległych żołnierzy Wehrmachtu w Powstaniu Warszawskim (2 tysiące) – przypomniał Zaremba, kalkulując zarazem, że od października 1939 do lata 1944 r. Niemców nie zginęło więcej niż 3 tysiące. – Jakie są zatem implikacje liczb przytoczonych przez Grossów? Ni mniej, ni więcej takie, że byliśmy, a przynajmniej chłopska część naszego społeczeństwa, nie po tej stronie, po której nam się wydawało, że byliśmy, skoro zabiliśmy więcej Żydów niż Niemców”.

Zauważmy: mowa o Niemcach zabitych na terenie okupowanej Polski, z pominięciem tych, którzy zginęli w walkach z polską armią na zachodzie czy z idącymi ze wschodu żołnierzami Berlinga. A liczba Żydów zabitych przez Polaków nadal pozostaje przedmiotem badań.

Recenzja, z której Gross wyjął wspomniane zdanie, była skądinąd krytyczna. Zaremba, podobnie jak wielu innych autorów, wskazywał, że przyjęta przez autora „Strachu” perspektywa solidarności z ofiarami nie pozwala zrozumieć mechanizmów, jakie prowadziły do zachowań ich prześladowców. Przedstawieni w „Złotych żniwach” chłopi (podobnie jak ci ze „Strachu” i „Sąsiadów”) to „tłuszcza, amorficzny tłum, o którym autor nie mówi nic więcej poza tym, że tworzą go katolicy nienawidzący Żydów”.

W innym miejscu recenzji historyk przypomina, że w 1945 r. zwłoki leżały wszędzie, a wiosną w Warszawie cuchnęło tak, że ludzie obawiali się wybuchu cholery. Pisze też, że 28 września 1946 r., gdy grossowscy „kopacze” szukali złota w popiołach Treblinki, w Łodzi doszło do katastrofy kolejowej. Zginęło 21 osób, a ponad 40 zostało rannych, ale tłum rzucił się na miejsce wypadku nie po to, by pomóc ofiarom, ale po to, by je okraść.

Próżno w pracach Grossa szukać takiego kontekstu. Zdecydowanie łatwiej znaleźć wielkie kwantyfikatory i generalizacje (co ma wspólnego polski chłop ze szwajcarskim bankierem, oprócz duszy nieśmiertelnej? Złoty ząb z czaszki zabitego Żyda – ironizuje w „Złotych żniwach”; w „Strachu” pisze, że „zabijanie Żydów po wojnie w Polsce nie było traktowane jako zbrodnia, lecz raczej jako forma kontroli społecznej w obronie wspólnych interesów”). „Jak mawiał Talleyrand, wszystko, co przesadne, jest bez znaczenia” – kwituje więc jego wysiłki Aleksander Smolar w reakcji na artykuł w „Project Syndicate”. Trudno nie podzielać obaw prezesa Fundacji Batorego, że „takie teksty jak artykuł Jana Grossa, przy skłonności części polskiego społeczeństwa do manii prześladowczej i do teorii spiskowych, potwierdzają tylko przekonanie o absurdalności oskarżeń formułowanych pod adresem Polaków, zwalniając równocześnie z obowiązku przemyślenia problemu stosunku do Innego, również jeżeli nie jest on Żydem” (tekst dla „Project Syndicate” dotyczył naszej współczesnej niechęci do przyjmowania uchodźców).

Przed kilkoma laty badacz Zagłady Jacek Leociak mówił mi, że Gross jest niezastąpiony jako „terapeuta Polaków”: „Metody, jakimi się posługuje, mogą być uznawane za zbyt drastyczne, ale to jak z elektrowstrząsami: psychiatria humanistyczna je krytykowała, jednak od lat 80. XX w. znów się do nich powraca w leczeniu niektórych form depresji”. Tyle że ze stwierdzeniem tym polemizowali później na łamach rocznika „Zagłada Żydów” Marta Witkowska i Michał Bilewicz: „Odkrycia XX-wiecznej psychologii społecznej nie pozostawiają wątpliwości, że nadzieja na zażegnanie historycznych konfliktów na drodze katartycznej konfrontacji z przeszłością nie mogła się ziścić. Nieprzypadkowo zresztą współcześni psychologowie mówią o »złudzeniach, które pozwalają żyć« – to konstruktywne fikcje zdają się bardziej adaptacyjne niż bolesna prawda trafiająca na nieprzygotowany grunt. Nieproszone informacje o zagrażającej przeszłości najczęściej są z miejsca negowane lub ich pamięć staje się mocno skrzywiona (»to nie my, to Niemcy«, »oni byli przecież komunistami«, »to przecież margines mordował, a nie prawdziwi Polacy« itp.).

Prawda nas nie wyzwoli – twierdzą Witkowska i Bilewicz, powołując się przy tym na wyniki prowadzonych w ostatnich latach badań socjologicznych; nie wyzwoli nas, bo podawana w ten sposób – do nas nie dotrze. Bo zablokujemy treści zagrażające naszej tożsamości, a sprawców tak czy inaczej usprawiedliwimy. Adam Michnik w jednym ze swoich komentarzy do publikacji Grossa mówi wprost, że jego przyjaciel stosuje złą pedagogikę.

Jak liczyć szkielety

Beznadziejna sytuacja: pisząc o tragicznych wydarzeniach nie sposób pomijać kontekstu. Przywołując go, nietrudno narazić się na zarzut, że chce się w gruncie rzeczy rozbroić moralną bombę, usprawiedliwić oprawców itd. Licząc szkielety – łatwo popaść w buchalterię i zapomnieć, że za każdą czaszką kryje się konkretne życie.

Czy można napisać, że zdjęcie będące punktem wyjścia „Złotych żniw” nie przedstawia cmentarnych hien, równocześnie przyznając rację Grossowi, że hieny istniały? Czy można przyjąć w historycznej narracji perspektywę ofiar, równocześnie traktując ich relacje z taką samą ostrożnością jak pozostałe źródła („Nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar Holokaustu powinna się zmienić z wątpiącej na afirmującą” – napisał w „Sąsiadach”, budząc zrozumiały opór niejednego historyka)? Nade wszystko: czy można stawiać pytanie o skuteczność przyjętej przez Grossa „metody elektrowstrząsów”?

Z drugiej strony – przy świadomości, że przesadzając, dociskając pedał, używając publicystycznych klisz (np. sformułowania „katoendek”), zamyka innych na dialog – czy można zgodzić się na próbę zamykania mu ust przy pomocy prokuratora lub szykanowanie zabieraniem orderów? Ile tak naprawdę wiedzielibyśmy – my, przedstawiciele polskiej elity – o tragicznym losie Żydów na ziemiach polskich podczas i po II wojnie światowej, gdyby nie dociskanie pedału przez Grossa? Czy czytalibyśmy tak uważnie rozprawy naukowców z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Barbary Engelking, Jana Grabowskiego, Jacka Leociaka, Dariusza Libionki czy Aliny Skibińskiej? Ich badania wciąż dotyczą wycinków: poszczególnego powiatu czy dystryktu. Ale dokumenty i świadectwa, do których docierają, potwierdzają tezy autora „Sąsiadów”.

Co z tym orderem

Czy istnieje wyjście z tej beznadziejnej sytuacji? Na początek wypadałoby założyć, że Janowi Tomaszowi Grossowi chodzi o to samo, co Andrzejowi Nowakowi: o polską tożsamość. „Żeby się z tym dziedzictwem uporać, musimy je najpierw uczynić własnym, to znaczy przyswoić sobie i umieścić w historii mocą własnej narracji” – pisze autor „Strachu”. A jeden z najuczciwszych jego krytyków, Paweł Machcewicz, zwraca uwagę we wstępie do IPN-owskiej publikacji „Wokół Jedwabnego”, że „naród dumny ze swojej historii potrafi się zmierzyć nawet z najokrutniejszą prawdą o własnej przeszłości. To, w jaki sposób tego dokona, jest miarą jego współczesnej dojrzałości i wielkości”.

W tym sensie poszukiwanie pełnej prawdy o przeszłości stanowi najlepszy sposób wzmacniania narodowej tożsamości i może również stanowić sposób na budowanie silnego państwa. Nigdy dość powtarzania: opisywane przez Grossa zbrodnie na Żydach były zbrodniami na obywatelach Polski. Zapominając o tym, nie jesteśmy lepsi od komunistów wyrzucających z Polski rodzinę autora „Sąsiadów”.

Kiedy więc w MSZ trwają „pogłębione analizy”, co zrobić z odznaczeniem Grossa, jakiś łebski urzędnik mógłby właściwie zasugerować prezydentowi, by zamiast odbierać... podniósł autorowi „Sąsiadów” rangę odznaczenia. „Nie przeklinajmy się za szmalcowników, tylko bądźmy dumni z tych, którzy umieli naszemu własnemu złu stawić czoło” – to zdanie Michnika można rozciągnąć nie tylko na Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, ale także na Grossa i podobnych mu badaczy.

W Polsce można ich krytykować, toczyć spory albo wzruszać ramionami czy wyśmiewać (ktoś nawet nazwał autora „Sąsiadów”: „Britney Spears historiografii”, co najlepiej pokazuje, jak długo o nim dyskutujemy), ale na zewnątrz stanowią świetną promocję Polski dojrzałej i wielkiej. Polityka historyczna nie musi opierać się wyłącznie na produkcji popularnych filmów dla masowej widowni (aż się prosi, by powstał taki o Janie Karskim) – można adresować ją również do opiniotwórczych elit w kraju i za granicą.

W „Sąsiadach” Jan Tomasz Gross przypominał, że nie ma czegoś takiego jak wina zbiorowa, bo za zabójstwo odpowiedzialny jest tylko morderca. Pytał jedynie: „Czy jako zbiorowość złączona autentycznie przeżywaną więzią duchową, która daje nam tytuł do odczuwania wspólnoty losów, nie jesteśmy również odpowiedzialni za dokonania haniebne przodków i współziomków? Innymi słowy, czy możemy sobie z toku dziejów dowolnie wybrać schedę, do której się poczuwamy, ogłaszając, że »to jest Polska właśnie«?”.

Sprawa nie dotyczy przecież tylko Polaków i rozciąga się na wspólnoty inne niż narodowa. Oto dlaczego Jan Paweł II przepraszał za grzechy Kościoła u progu trzeciego tysiąclecia. Oto dlaczego biskupi polscy zdecydowali się na modlitwę przebłagalną podczas rocznicy 60. rocznicy zbrodni w Jedwabnem, a w 1990 r., w 25. rocznicę soborowej deklaracji „Nostra aetate”, napisali: „Choćby tylko jeden chrześcijanin mógł pomóc, a nie podał pomocnej ręki Żydowi w czasie zagrożenia lub przyczynił się do jego śmierci, każe to nam prosić nasze Siostry i Braci Żydów o przebaczenie”.

Problem nie zniknie, nawet jeśli odbierzemy Grossowi Krzyż Kawalerski, a warszawski pomnik Sprawiedliwych będzie wielki jak bazylika w Licheniu. ©℗

POTWORNYM DLA POLSKI ZRZĄDZENIEM LOSU przywódcy nazistowskich Niemiec postanowili, nie pytając Polaków o zgodę, że będą mordowali Żydów właśnie na terenie Polski. Polacy nie mieli żadnego wpływu na tę decyzję, nie mogli się jej sprzeciwić, nie są za nią w żaden sposób odpowiedzialni. I w tym sensie uczestnictwo polskiego społeczeństwa w procesie Zagłady narodu żydowskiego dokonało się w okolicznościach przez Polaków niezawinionych. Hasła wymordowania Żydów nie było w programie żadnej polskiej partii politycznej. W polskiej historii, tradycji, w koncepcjach polskiej racji stanu, nawet w polskim antysemityzmie nie ma zapowiedzi unicestwienia narodu żydowskiego. Ale tak to już jest w historii każdej zbiorowości, a także i w indywidualnej biografii człowieka, że życie jest pełne niespodzianek i raz po raz rzuca wyzwania, których świadomie byśmy nie podejmowali. Z powodu morderczej obsesji jednego z największych złoczyńców w historii los rzucił wyzwanie Polakom: z polskiego społeczeństwa wyrwano na męczeńską śmierć jedną dziesiątą współobywateli tylko dlatego, że byli Żydami. I musimy się wobec tego dowiedzieć, jak reszta polskiego społeczeństwa zachowała się w tych okolicznościach i czy Polacy temu wyzwaniu sprostali.

Jan Tomasz Gross, „Strach”

POWIEDZIELI O GROSSIE

JAROSŁAW KACZYŃSKI 
To efekt antypolskiej manii pana Grossa. Ja bardzo krytycznie podchodziłem już do „Sąsiadów” – to książka kompromitująca dla historyka. Jej tezy były nieprawdziwe. Nie myślę o jakiejś tezie ogólnej, że zdarzały się zbrodnie z udziałem Polaków, bo to prawda, ja o takich przypadkach wiedziałem od dzieciństwa. Natomiast teza, że całą ludność w Jedwabnem wymordowano dzięki decyzji polskiego samorządu z udziałem prawie całej ludności polskiej, to się okazało w śledztwie, w badaniach, całkowitą nieprawdą. Mieliśmy więc do czynienia z kłamstwem nie do końca zdemaskowanym. Zabrakło tu odwagi. Panował pewien intelektualny terror. Jak zawsze, kiedy zabraknie odwagi, trzeba się liczyć z tym, że sprawy pójdą dalej. I „Strach” jest właśnie pójściem dalej. Ta książka ma charakter antypolskiego paszkwilu.

Wywiad dla blogerów salonu 24, 2 lutego 2008 r.

KARD. STANISŁAW DZIWISZ
W ostatnim czasie dotarła do moich rąk publikacja autorstwa Jana Tomasza Grossa wydana przez Wasze wydawnictwo pod znamiennym tytułem „Strach”. Jej lektura napełniła mnie wielkim bólem, Z przykrością muszę stwierdzić, że potwierdziły się doniesienia prasowe ostrzegające przed tezami tej książki. Rozumiem, że do wydania tej książki skłoniły Wasze wydawnictwo pewne względy, lecz nie mogę przejść obojętnie nad tworzeniem atmosfery jakichś napięć narodowościowych w naszej Ojczyźnie na tle wybiórczych danych historycznych. (…) Waszym zadaniem jest krzewienie prawdy o historii, a nie budzenie demonów antypolskości i antysemityzmu jednocześnie. Wydawnictwo Wasze mogłoby wykazać się większą uwagą w doborze lektur przedstawianych polskiemu czytelnikowi również z powodu etycznego dziedzictwa pozostawionego przez założycieli.

List otwarty do prezesa wydawnictwa Znak, Henryka Woźniakowskiego, 12 stycznia 2008 r.

BARBARA SKARGA
Człowiek, który przeżywa tak wielki ból z powodu śmierci swych braci, ma prawo go wyrazić w gwałtownych słowach, choćby nawet niekiedy były niesprawiedliwe. Nie powinien natomiast ani przez chwilę dać się opanować nienawiści. Niestety Gross ulega negatywnym emocjom. Na konfrontacji nigdy nic pozytywnego nie zbudowano. Zamiast zgrozy i wyrzutów sumienia wzbudza ona opór i niechęć. O sprawach, które wówczas miały miejsce, należy mówić innym tonem i innym językiem, szukając zrozumienia i porozumienia. (…) Niestety, człowiek jest zwierzęciem ułomnym i jedną z najsilniejszych sprężyn jego działania jest zawiść, często nieuzasadniona, często źle obierająca swój przedmiot. Gdy jednak wybucha, zdolna jest do każdej zbrodni. Cóż, człowieka się łatwo nie zmieni. Jednakże by go zmienić, nie należy go piętnować, lecz raczej pouczać i starać się zrozumieć.

Wystąpienie podczas dyskusji w Warszawie, 22 stycznia 2008 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2016