Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cisza, zwłaszcza ta teatralna, ma swoje kształty, zapachy, wrażenia. A moment najbardziej relaksacyjny jest wtedy, gdy gramy ciszę na scenie i zarażamy nią publiczność. Wówczas ma się błogie poczucie, jakby „nic” wypełniało scenę i publiczność: „mnie nie ma”. Nic nie ma – można płynąć. Dlatego ważne jest miejsce.
Cisza jest w gruncie rzeczy muzyką, na progu słyszalności, która jest jakby zakorzeniona w przestrzeni. Kupiłem sobie niedawno słuchawki i okazało się, że nie umiem słuchać w słuchawkach nawet najlepszej muzyki. Bo dźwięki muszą owijać się wokół czegoś materialnego, a słuchawki są ograniczeniem, więzieniem. Muzyka i cisza wypełniają przestrzeń. Cisza ociera się o przestrzeń, co pobudza dodatkowe zmysły. I ona nie ma w sobie nic z chropowatości. Jest raczej płynna. To nigdy nie jest stanie w miejscu ani płynięcie z prądem. Cisza jakby zmierza w naszym kierunku, otula nas i pozwala płynąć razem. Nasz stosunek do ciszy bywa różny. Czasem jej potrzebujemy, jak czegoś niezbędnego. Ale ona ma jakby dwa krańce. Zwariować można od zagłuszania ciszy – życia w codziennym rozgardiaszu – wtedy szuka się jej jak lekarstwa. Ale można też zwariować od ciszy. Bo ona – zdarza się – budzi w nas upiory. Konfrontuje nasze myśli z rzeczywistością. I wtedy czasem musimy ją zabić, zagłuszyć – jak wyrzuty sumienia i lęki. ©