Ciemna strona mocy

Michał Komar: Kochałem ojca i nadal go kocham. Wiem, gdzie popełnił błędy. To są skomplikowane sprawy. Gówniarze nie powinni o tym pisać.

13.01.2014

Czyta się kilka minut

Z cyklu „Bal w Operze” Juliana Tuwima / Grafika: Wiesław Rosocha
Z cyklu „Bal w Operze” Juliana Tuwima / Grafika: Wiesław Rosocha

MICHAŁ KOMAR (ur. 1946) jest pisarzem (opublikował m.in. „Piekło Conrada”, „Zmęczenie”, „Prośbę o dobrą śmierć”, „Bestiariusz codzienny”), scenarzystą, krytykiem filmowym, autorem wywiadów rzek, m.in. z Władysławem Bartoszewskim i Krzysztofem Kozłowskim, jest wiceprezezesem Stowarzyszenia Autorów ZAiKS. Jego ojciec, Wacław Komar, był przedwojennym komunistą, szkolonym w ZSRR, uczestnikiem wojny domowej w Hiszpanii, później walczył w wojsku polskim we Francji i trafił do niemieckiej niewoli. W komunistycznej Polsce był m.in. szefem wywiadu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, aresztowanym w 1952 r. i torturowanym. Zwolniony z więzienia w czasie odwilży, w 1956 r. stanął na czele wojsk wewnętrznych mających ochraniać Warszawę przed spodziewaną interwencją radziecką. Pozbawiony wszelkich stanowisk w 1968 r.

PAWEŁ RESZKA: Miał Pan lepiej w życiu, bo był Pan synem swojego ojca, „resortowym dzieckiem”?
MICHAŁ KOMAR: Wie pan, kiedy najbardziej odczuwałem, że jestem synem swojego ojca? W latach 50., gdy ojciec siedział w więzieniu Głównego Zarządu Informacji Wojskowej. Dorośli, niezwiązani z systemem, dokopywali mi, cieszyli się.
Bo ojciec był wówczas słaby?
On był słaby, a ja jeszcze słabszy. Najwygodniej wyładować swoją złość na słabszym, prawda? Ktoś mi powiedział: „No, wreszcie twój ojciec siedzi!”.
Co to był za człowiek?
Dziś powiedzielibyśmy, że należał do milczącej katolickiej większości. Była w nim złość.
Kariera ojca była jak sinusoida: to siedział w komunistycznym więzieniu, gdzie był poddawany torturom, to wychodził. Gdy zajmował stanowiska w Ministerstwie Obrony czy KBW, było Panu lepiej?
W sensie materialnym nie wyróżnialiśmy się niczym szczególnym. Może miałem lepszy dostęp do niektórych książek.
W 1968 r. wyleciał Pan z uczelni, zaryzykował Pan karierę. Ale są inne interpretacje: potomkowie „żydokomuny” starli się z moczarowcami, czyli „narodową komuną”. Bolesne?
Ja nie przyjmuję takiej interpretacji. We mnie był mit Października’56: mit obiecanej demokratyzacji, wolności. 1968 r. był echem tego mitu w pokoleniu młodszych braci, którzy dławili się tym systemem. Dławił się zresztą sam aparat. Dla mnie było oczywiste, że nie jest dobrze i trzeba coś zrobić, żeby było lepiej.
Rozmawiał Pan o tym z ojcem?
Tak. Ojciec był przekonany, że Sowieci wejdą do Czechosłowacji, a jak weszli – zaczął publicznie protestować.
Wcześniej, w październiku 1956 r., dowodził wojskami wewnętrznymi...
Tak, postawił je w stan gotowości, liczył się z interwencją sowiecką i to była jego odpowiedź. Sprawa znana. Jego wspomnienie ukazało się w „Tygodniku Powszechnym” w 2006 r. On umierał, a ja to wspomnienie spisywałem, siedząc przy łóżku.
Życiorys Pana ojca można opowiedzieć na dwa sposoby: był obrońcą republiki w Hiszpanii, walczył z hitlerowcami we Francji, siedział w więzieniu komunistycznej Polski...
A można powiedzieć, że był budowniczym systemu...
...dużo więcej: członkiem KPP, szefem II Oddziału Sztabu Generalnego i wysokiej rangi urzędnikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Wszystko prawda, i co? Historia jest złożona. Była, jest i będzie. Zawsze, wystarczy przypomnieć sobie „Echa leśne” Stefana Żeromskiego.
A Pan jak ocenia ojca?
Kochałem ojca i nadal go kocham. Był wspaniałym, prawym, bardzo odważnym człowiekiem. Wiem, gdzie popełnił błędy. Są ludzie, którzy dla karier odcinali się od swoich ojców. Pierwej bym sobie rękę odciął... To są bardzo skomplikowane sprawy. Gówniarze nie powinni o tym pisać.
Gówniarze to autorzy książki „Resortowe dzieci”?
O nich myślę.
Dlaczego Pan im odmawia takiego prawa?
Prawa im nie odmawiam, niech sobie piszą. Mówię, że nie powinni.
Dlaczego?
Kto ma z góry założoną tezę, jeszcze zanim zacznie pisać, popełnia kardynalny błąd. Nie zauważa potem, ile traci, jak umyka mu prawda. Nawet jeśli ma dobre intencje. Ja uważam, że autorzy „Resortowych dzieci” mieli złe intencje.
Dowody?
To, co napisali o Eugeniuszu Smolarze – opozycjoniście, szefie polskiej sekcji BBC, współwydawcy „Aneksu”. Piszą, że był kontaktem operacyjnym, czyli donosił. Tymczasem on był obiektem rozpracowania operacyjnego, to jest ofiarą. Przyzna pan: dość zasadnicza różnica. Skłamali, sfałszowali dokument z IPN.
Przepraszam, ale nie napisali tego w książce. Tam stoi, że „porucznik Ilecki z Departamentu I wnioskował o zniszczenie materiałów kontaktu operacyjnego »Korzec« dotyczących Eugeniusza Smolara” – tak jakby jakiś „Korzec” informował SB o Smolarze. Choć rzeczywiście znalazłem na portalu Niezależna.pl artykuł autorów książki, gdzie na początku jest zdanie: „Eugeniusz Smolar figurujący w archiwach komunistycznej bezpieki jako KO »Korzec«”.
Ma pan rację: ci sami autorzy, ale w innym miejscu. Podam więc kolejny – spośród wielu – przykład kłamstw fabrykowanych przez troje autorów wydawnictwa Fronda. Władysław Minkiewicz, o którym piszą z demaskatorskim oburzeniem, że już w 1945 r. pracował w ambasadzie polskiej („warszawskiej”) w Rzymie. A prawda jest taka, że Minkiewicz, w czasie okupacji działający w Departamencie Spraw Zagranicznych Delegatury Rządu na Kraj, żołnierz Powstania Warszawskiego, w 1945 r. przedarł się do Włoch, gdzie po pewnym czasie nawiązał kontakt z prof. Stanisławem Kotem, wówczas ambasadorem mianowanym przez Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Do Polski powrócił w 1947 r. – niemal natychmiast został aresztowany i skazany na długoletnie więzienie...
Ignorancja dziennikarzy czy posunięte do rozmiarów groteski natężenie złej woli? Nie czekam na odpowiedź.
A Pan poczuł się skrzywdzony książką? Niby w 1981 r. siedział Pan w internacie, ale tylko 5 dni. Interweniowano w Pana sprawie w MSW.
No właśnie, na tym polega manipulacja. Można łatwo dojść do wniosku, że mnie wypuścili, bo miałem chody jako syn generała. Ojciec już dawno nie żył, a ja byłem dorosłym człowiekiem, tatą dwójki dzieci, ze swoim dorobkiem. Nieco zbyt starym jak na resortowe dziecko.
Dlaczego Pan wyszedł tak szybko?
Byłem członkiem Pen Clubu i członkiem zarządu Związku Literatów Polskich. Jan Józef Szczepański opisuje w „Kadencji” swoje spotkania z generałem Kiszczakiem, podczas których prosił o zwalnianie więzionych literatów, także i mnie. Problem w tym, że autorzy „Resortowych dzieci” się tym nie zainteresowali. Oni oparli się na tajnej notatce służb z 1984 r., którą wykorzystali „pod tezę”.
W notatce napisano, że podczas pogrzebu ojca złożył Pan ślubowanie: „tak jak ojciec życie poświęcił dla komunizmu, tak ja będę całe życie go zwalczał”.
Podsłuchiwali nawet na pogrzebie... No, ale tego w książce nie ma. Jest za to, że miałem „dość ścisły kontakt z Wiesławem Górnickim”, i komentarz, że Górnicki był twardogłowym propagandystą PRL, później zausznikiem generała Jaruzelskiego.
Przecież Pan znał Górnickiego.
Opowiem. Gdy w 1968 r. napisał tekst „Kur wie lepiej”, zadzwoniłem do niego z gratulacjami. Zaprosił mnie. Był znakomitym reporterem, co przyzna każdy, kto czytał „Bambusową klepsydrę”. Mało kto pamięta, że był też mocno prześladowany przez SB. W ramach represji wzięto go na trzy miesiące w kamasze. Wrócił i powiedział: „Doznałem olśnienia”. Sławek w wojsku się zakochał...
W generale Jaruzelskim?
Dokładnie. Wtedy nasze kontakty się urwały. Po wyjściu z internowania, dowiedziałem się, że Edward Zeman, mój współpracownik, filmowiec, siedzi w internacie, choć bardzo ciężko choruje. Wtedy poszedłem do Górnickiego, prosić o interwencję. Umówił mnie z wojewodą śląskim, generałem Romanem Paszkowskim. A wie pan, dlaczego Paszkowski mnie przyjął?
Domyślam się.
Słusznie: ze względu na ojca. Bo Paszkowski poszedł siedzieć w 1951 r. w związku ze sprawą mojego ojca. Siedział 4 lata, w pojedynczej celi, bez widzeń i spacerów. Pomyślał pewnie, że chętnie zobaczy młodego Komara, tym bardziej że jestem do ojca bardzo podobny.
Pomógł?
Przy mnie dzwonił przez interkom do komendanta wojewódzkiego milicji na Śląsku, słynnego generała Jerzego Gruby, ale on powiedział, że Zemana wypuścić nie mogą. Paszkowski obiecał, że postara się ulżyć mojemu koledze.
Ulżył?
Tego nie wiem, ale po kilku tygodniach Zeman wyszedł. Był w fatalnym stanie fizycznym i psychicznym. Zdecydował się emigrować do Niemiec.
To mam na myśli, mówiąc, że historia to jest złożona sprawa. Ale autorzy książki nie chcieli opowiedzieć historii, mieli inne intencje.
Jakie?
Znalezienie i skonstruowanie wroga. Są ludzie, którzy nie mogą uzyskać własnej tożsamości bez istnienia wroga. Wróg nadaje sens ich istnieniu. Na tle wroga mogą ukazać swój system wartości. To daje im tożsamość. Muszą jeszcze przydać sobie cechy heroiczne, a więc wroga demonizują.
Czyli?
Należy oskarżyć go o przestępstwo albo ukazać nikczemność. Demonizacja wroga daje im cechy heroiczne. Walczą z diabłem, który zagraża ich systemowi wartości. Sprawą egzystencjalną jest więc usunięcie wroga, wypchnięcie na margines.
Kto jest wrogiem?
Istnieją dwie kategorie wrogów. Pierwsza: zewnętrzni, czyli Ruscy i Szkopy. Jest też wróg wewnętrzny: taki, co mieszka koło nas, kryje się i prowadzi dywersję. Ten jest najgroźniejszy.
Kto jest ukrytym wrogiem?
Żyd, komunista, mason, gej – można jeszcze wyliczać. Sługa diabła w każdym razie. Autorzy rozsiewają lęk, jak pisał Dostojewski w „Biesach”: „puszczają dreszcze”. Tworzą atmosferę, w której nowoczesny naród w porywie lęku ma się przeobrazić w plemię rządzone przez szamana. Plemię, które przeżywa nieustanny lęk i myśli o krwawej pomście. A im bardziej o tym myśli, tym bardziej się boi.
Z całym szacunkiem, ale chyba przecenia Pan znaczenie tej książki.
Moim zdaniem nie. Tam miesza się język „Żołnierza Wolności”, broszur z lat 50., przedwojennych pisemek endeckich i książki „Wielki spisek przeciw Związkowi Radzieckiemu”.
Z innej beczki. Pan dostał się do książki, ale chyba nie przez ojca, tylko dlatego że jest Pan „salonowcem”, np. Antoniego Zambrowskiego w książce nie ma, bo on ma „niesalonowe” poglądy.
Nie chcę... Antoni Zambrowski odsiedział swoje.
Adam Michnik nie odsiedział?
Odsiedział.
No to dlaczego Zambrowskiego nie ma?
Wybór autorów. Nie wiem.
Obaj byliście z urodzenia po „ciemnej stronie mocy”, ale redaktor Zambrowski przeszedł na jasną, a Pan nie. Dlatego?
Wygląda na to, że ja „po ciemnej mocy” pozostałem, jestem Lordem Vaderem, a jak pan pamięta, Lord Vader musi być zły... [śmiech].
Czyli nie chodzi o ojców?
Ojcowie są tylko pretekstem. To parahistoryczny materiał, w którym wszystko łączy się ze wszystkim w logikę spisku. To szczególny rodzaj przejrzystości świata, jaką uzyskują paranoicy. Przed chwilą przechodził znany polityk, przywitaliśmy się. Myśli pan, że mam z nim jakieś konszachty? Spiskuję? Może to da się połączyć?
Jest Pan w stanie zrozumieć człowieka, który cieszył się, że Pana ojciec siedzi?
W dniu, w którym zmarł Józef Stalin, byłem siedmioletnim chłopcem. Zostałem wywołany z szeregu przez wychowawczynię i strzelony w pysk, bo towarzysz Stalin „umarł przez mojego ojca”. To była zwykła pani, która nagle poczuła lęk i postanowiła się z niego wyzwolić. Musiała coś zademonstrować. Czy jej wybaczam? Tak. Czy ją rozumiem? Tak.
A człowieka, który cieszył się, że ojciec siedzi?
Też.
Popatrzmy przez chwilę jego oczami. Jeśli kwalifikujemy go do milczącej katolickiej większości, to on miał Pana za syna zdrajcy i wroga.
Tak: komunisty, zdrajcy i wroga.
Przyczyna jego frustracji jest zrozumiała. Terror, mordy w kazamatach, żołnierze AK w więzieniach.
Proszę pana, ale ja to rozumiem. Z jednym zastrzeżeniem. Miałem siedem lat.
A autorów książki nie chce Pan zrozumieć.
Bo oni niczego w sobie nie niosą.
Pan jest resortowym dzieckiem. A oni są dziećmi tego pana, który był wściekły, że w pięknych domach zburzonego miasta zamieszkał komunistyczny desant. Ten pan uważał to za niesprawiedliwe, jego dzieci też tak myślą.
Oni są wnukami, jeśli już. Ale ja się nie zgadzam z taką oceną. Moim zdaniem książka nie jest „głosem wnuków”, ale manipulacją, próbą szukania wroga na potrzeby bieżącej walki politycznej.
Zresztą nie sprowadzajmy wszystkiego do biografii. Robimy przeglądy kadrowe firm, redakcji, partii? Szukamy, kto jest z jakiego środowiska?
Nie jest to ciekawe?
To nie tłumaczy historii. Ja utrzymuję przyjacielskie kontakty z trzema osobami z czasów dzieciństwa. Nie jestem w żadnym układzie. Fakt, że „Gazeta Wyborcza” powstała ze środowiska KOR, było tam wiele resortowych dzieci. No i co z tego?
To kawałek historii, interesującej.
Zgoda. O ile nie przykleja się emblematów w rodzaju: „żydowski spisek”.
Oni tego nie piszą.
To nie są małe dzieci, muszą się liczyć z takimi konsekwencjami swego pisania.
W książce „Lawina i kamienie” są opowieści o polskich literatach ukąszonych przez komunizm. Autorki nie ukrywają tego, kto był w KPP, kto denuncjował kolegów we Lwowie, kto był z żydowskiej rodziny. Ale mają dla bohaterów dużo empatii, w „Resortowych dzieciach” empatii nie ma. O to chodzi?
Przepraszam, ale Anna Bikont i Joanna Szczęsna napisały rzetelną książkę. Nie przekręcały faktów, nie manipulowały, nie kłamały.
Ale dobrze, załóżmy, że ma pan rację: „to wnuki ludzi dotkniętych przez komunizm, przez Polskę Ludową”.
O co im chodzi dziś? Mszczą się na dzieciach i wnukach tych, co tę Polskę budowali? Jakie dobro społeczne i etyczne ma wyrastać z rozgrzebywania tego konfliktu? I czy w ogóle istnieje takie dobro, które należy chronić łajdackimi metodami?
Jest książka „Noszę jego nazwisko” – rozmowy z dziećmi wysokiej rangi funkcjonariuszy III Rzeszy. Jedni nienawidzą rodziców, inni nie. Edda Göring mówi, o kochającym, troskliwym tacie i przemiłym wujku Adolfie. W mieszkaniu ma małe muzeum im poświęcone. Nie należy o tym mówić?
Należy. Tylko porównujemy dwie różne sprawy. Wywiady z dziećmi hitlerowców, a w wywiadzie nie ma miejsca na kłamstwo i manipulację. Oraz „dziełko” udające opisanie świata, opowiadające o układzie.
No, ale co wynika z książki „Noszę jego nazwisko”? Jaki jest cel społeczny odgrzebywania starych konfliktów?
To jest opowieść o możliwościach przejmowania postaw. Jaki może być stosunek do potwornej, zorganizowanej zbrodni.
W Polsce nie warto mówić o przejmowaniu postaw?
Proszę mnie dobrze zrozumieć, jestem za pisaniem książek historycznych, z różnych punków widzenia. To tylko wzbogaca myślenie. Pod jednym warunkiem: że się nie naciąga i nie fałszuje rzeczywistości. Wojciech Roszkowski pisze o Polsce Ludowej z pozycji prawicowych, ale pisze fantastycznie. Mogę się z nim nie zgadzać, spierać, ale jestem pewny, że nie ma tam uproszczeń i błędów merytorycznych.
Czytał pan książkę Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa”?
Tak.
To jest prawdziwa historia?
Groby rozkopywano wszędzie, nie tylko tam.
Tam była dość potworna sytuacja: Niemcy, partyzanci, potem Sowieci, potem berlingowcy i podziemie... Wszyscy chcieli czegoś od chłopów, a chłopi już nie mieli. Jedni kopali dla kasy, inni z głodu.
Oczywiście, że tak.
W „Złotych żniwach” nie ma takiej refleksji. Tam wszyscy, którzy kopali, byli źli. Nie znalazłem próby zrozumienia tego, co trudno zrozumieć.
Gross jest oburzony i ja to oburzenie rozumiem. Rozumiem też pańskie oburzenie. U części ludzi motywem było elementarne przetrwanie. Ale przecież część robiła to dla zysku, kobiety prostytuowały się z wachmanami...
Na podstawie zdjęcia „kopaczy”, niewiadomego pochodzenia, Gross osądza bez dowodów, że ci ludzie to rzeczywiście hieny. Mówił Pan, że kłamać nie wolno.
Jeśli nierzetelnie użył fotografii, to zrobił niedobrze. Ale Gross wywołał dyskusję: tą książką, książką o Jedwabnem, fantastyczną pozycją „W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali...”. To doskonały socjolog i historyk. On stawia istotne pytania.
„Resortowe dzieci” zasługują na swoją wielką historyczną książkę?
Myślę, że tak.
To będzie trudne, bolesne?
Będzie, wiem, bo przecież sam piszę o tym.
Ma Pan wrażenie, że w ojczyźnie wolno Panu mniej? Cokolwiek by Pan zrobił i tak skończy się na tym, kim był ojciec. Wszystko spisek „żydokomuny”.
Ja nie oczekuję niczego od nikogo, bo nikt mi niczego nie obiecywał. Po to piszę moje książki, żeby opowiedzieć o świecie. Tak jak go widzę. Wydaje mi się, że mam grono czytelników, którzy lubią mnie czytać, i to mi wystarcza. A że ktoś będzie mnie podejrzewał o spiski i konszachty? Pan Bóg stworzył np. kilkaset tysięcy mutacji grzybów. Skoro w grzybach są takie możliwości, to jakie są przy ośmiu miliardach ludzi? Mam swój los. Czego chcieć więcej? A że niektórzy chcą go opluć? Co poradzę? Mogę lać w pysk, ale ręka by mi spuchła.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2014