Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niektórzy uważają za niedościgłe stare nagrania Harnoncourta i Leonhardta, inni oddaliby życie za Gardinera. Linia frontu przebiega rozmaicie, ale często wyznacza ją dzieło Philippe’a Herreweghe’a. Oto, jeśli dobrze policzyłem, jego piętnasta płyta z kantatami Lipskiego Kantora. Kolejna, przy słuchaniu której stan nirwany osiągać będą wielbiciele belgijskiego dyrygenta. Rozumiem zachwyty nad dokonaniami Herreweghe’a, doceniam dążenia do osiągnięcia brzmienia w swej doskonałości wręcz nieziemskiego. Ale...
No właśnie. Interpretacje te są po prostu zbyt piękne. Wszystko tu idealne: aksamitnie brzmiąca orkiestra, anielski chór, perfekcyjni soliści (genialna Dorothee Mields!). Włączam płytę kolejny raz. Przypominam sobie słowa Berlioza o muzyce Palestriny - "czystej i spokojnej harmonii, która budzi niepozbawione uroku marzenia". I od razu protestuję: muzyka Bacha nie składa się wyłącznie "z akordów doskonałych przemieszanych z kilkoma opóźnieniami". Myślę: czyżby naprawdę nie było tu napięć dysonansów, które dążą do konsonansowych odprężeń? Gdzie jest bachowski bas? Gdzie retoryka dźwięków? Czy muzyka w ogóle ma coś wspólnego z tekstem? A może słowa są już niepotrzebne? Może to już niebo? Nie, kantaty Bacha to przede wszystkim mozolne zmaganie się z niedolami ziemskiej egzystencji. To zawsze kazanie, w którym muzyka służy słowu. Tymczasem wszystko tu płynie jednostajnie spokojnym nurtem, jakby Herreweghe chciał nas przekonać, że życie jest piękne i nie ma w nim miejsca na ból. To wizja z gruntu fałszywa, lecz, doprawdy, trudno jej się oprzeć. Nie zgadzam się, ale kapituluję. I zahipnotyzowany słucham płyty jeszcze raz.
Johann Sebastian Bach
"Christus, der ist mein Leben" (kantaty BWV 27, 84, 95, 161)
Collegium Vocale Gent,
Philippe Herreweghe (dyr.)
Harmonia Mundi