Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Smutku, przybądź! Witaj, słodka śmierci, gdyż nie ma już dla mnie ni pomocy, ni nadziei" - wzywają John Dowland i współcześni mu kompozytorzy epoki elżbietańskiej. Wszyscy oni, zdawać by się mogło, cierpieli na chroniczną depresję, nurzając się w smutku prawdziwej bądź imaginowanej nieszczęśliwej miłości. Kult melancholii, jaki zawładnął wówczas duszami muzyków i poetów, w sposób dla nas zadziwiający przełożył się na ich twórczość - pieśni wykonywane z towarzyszeniem lutni lub consortu wiol są z jednej strony wyrafinowane w swym delikatnym brzmieniu, giętkich liniach melodycznych, barwnej harmonii; z drugiej - przepełnione poezją oscylującą na granicy nieznośnego sentymentalizmu, obcego raczej naszej współczesnej wrażliwości.
Andreas Scholl nie pierwszy już raz sięga po renesansowe pieśni angielskie. Jego nowa płyta zapewne rzuci na kolana wielbicieli i pozostawi obojętnymi przeciwników. A tych drugich najwybitniejszy kontratenor naszych czasów posiada wielu. W jego interpretacjach próżno bowiem szukać ekstrawagancji włoskich śpiewaków, być może brakuje mu również ich finezji. Jest za to Scholl bardziej subtelny i z pewnością doskonalszy w nieziemskim wręcz brzmieniu głosu. Na nowej płycie, jak zwykle minimalistyczny, sugeruje tylko emocje zawarte w poezji. Z dystansem i najwyższą elegancją opowiada o ludzkich namiętnościach. Jeśli więc jest to, jak chcą niektórzy, głos anioła, to na pewno nie głos Anioła Stróża. Raczej jednego z Archaniołów, który z wysokości niebios powściągliwie relacjonuje człowiecze potyczki z losem. A jego łzy w istocie są kryształowe.