Cena władzy

Donald Tusk mówi o potrzebie większych uprawnień dla rządu. Jak jednak zamierza przygotować społeczeństwo do bolesnej operacji zabierania mu przywilejów?

01.12.2009

Czyta się kilka minut

Pewien mężczyzna poprosił Wilhelma Roentgena, by ten w liście przesłał mu nieco promieni. Słynny fizyk odpisał, że ubolewa, ale niestety nie ma ich teraz na składzie. Równocześnie zauważył, że łatwiej byłoby, gdyby mężczyzna przysłał mu swoją klatkę piersiową.

Podobnie - łatwiej jest reformować kraj, gdy kryzys światowy zdusił gospodarkę, a wybory prezydenckie już za pasem. Ale wzywanie do reform nie jest wcale prośbą o listowne przysłanie promieni Roentgena. Choć czasem to tak w Polsce wygląda.

Pewnie dlatego, że wraz z sukcesem utrwalenia demokracji skarlały polityczne ambicje, by z rozmachem na miarę wyzwań XXI wieku przemodelować państwo. Uśpieni dobrobytem, o jakim trudno byłoby marzyć jeszcze dwie dekady temu, zgadzamy się, by wiele sfer życia w Polsce nadal było źle zorganizowanych. Choć mamy pretensje o niskie emerytury, renty, kulejącą służbę zdrowia, słabe notowania rodzimych uniwersytetów, nie mówiąc już o ulubionych drogach czy zawiłych przepisach skarbowych. Narzekanie nic nie kosztuje, ale zmiany, reformy już tak. Płaci za nie społeczeństwo, zmuszone do szybkiej nauki życia wedle nowych zasad, ale bez starych przywilejów. I wystawia za to rachunek politykom. Szanse reformatorów na władze maleją. Wie o tym opozycja, krzycząc dziś o konieczności reform, bo sama ich nie podejmowała, gdy była u władzy. Czy zatem rząd i stojąca za nim zwycięska partia powinny kierować się tylko polityczną kalkulacją: im mniej reform, tym dłużej przy władzy. Ile wtedy jednak będzie nas kosztować to trwanie? Nie chodzi tu o apanaże politycznej administracji, ale dobre lub złe rządzenie krajem. Banalnie prawdziwe: bez naprawy państwa dobrobyt nie będzie rósł na miarę naszych aspiracji. A jeśli zwycięży opcja zachowawcza, to czy z czasem nie obudzą się populistyczne demony, które jakże łatwo potrafią zaczarować tłumy.

Plan Tuska

Premier Donald Tusk, szef rządzącej Platformy Obywatelskiej, właśnie ogłosił swój polityczny cel. Skupić w swoich rękach tyle władzy, by proponowane przez jego partię zmiany ustroju państwa wchodziły w życie, a nie były odrzucane przez prezydenckie weta, jak to miało miejsce do tej pory w przypadku kilkunastu ustaw. Premier zapewnia, że tylko wówczas jego partia spełni wyborcze obietnice. Inaczej dobre intencje PO... wiadomo, co wybrukują.

Droga do celu Tuska prowadzi przez wygrane w przyszłym roku wybory prezydenckie albo poprzez zmianę konstytucji. Taką, która dawałaby pełnię władzy wykonawczej premierowi. Prezydentowi pozostawiając jedynie symboliczne reprezentowanie kraju. Wzorem do naśladowania ma być niemiecki system kanclerski. Ogłaszając przed dwoma tygodniami rewolucję ustawodawczą, premier Tusk musiał wiedzieć, że bez zgody opozycji konstytucji ruszyć się nie da. Co więcej, pod dużym znakiem zapytania stoi możliwość szybkiego wprowadzenia w niej zmian przed najbliższymi wyborami.

Propozycję Tuska wielu adwersarzy politycznych wyśmiało jako zwykły PR, który ma odwrócić uwagę społeczeństwa od choćby komisji hazardowej, niewygodnych pytań o stan finansów publicznych czy postępów prac nad uzdrawianiem służby zdrowia. Jeszcze inni zaczęli dostrzegać w propozycji premiera niebezpieczną intrygę, która pozwoli dotąd wrogie Prawo i Sprawiedliwość zamienić w sprzymierzeńca. Układ jest prosty. Za jakże mile brzmiące dla PiS przedłużenie prezydentury Lecha Kaczyńskiego, premier z Platformy dostałby więcej władzy wykonawczej. Jarosław Kaczyński nie musiałby się bać rozpadu swojej partii po ewentualnej porażce brata, ubiegającego się o reelekcję, przy równocześnie groźnie utrzymującej się popularności Zbigniewa Ziobry.

Nadzieja z kryzysem w tle

W obu wersjach rozstrzygnięcie poznamy, ale dopiero za rok. Przed nami więc wiele miesięcy bez szybkich zmian i koniecznych reform. Rok nadzwyczaj trudny. Nie tylko dlatego, że alians PO z partią Jarosława Kaczyńskiego wiadomo, jak się kiedyś skończył, ale jest on karkołomny też z całkiem innego powodu. Bardziej obliczalnego. Finanse państwowe nadgryzł światowy kryzys. Choć cieszymy się, że na tle innych państw Polska jawi się jak wyspa szczęśliwa z niewielkim - ale zawsze - wzrostem PKB, to jednak ostre hamowanie gospodarki daje się we znaki. Jeśli ministrowi skarbu nie uda się sprzedać udziałów w państwowych przedsiębiorstwach, by zdobytymi w ten sposób pieniędzmi podreperować budżet, czeka nas czas wielkich wyrzeczeń. Prawdopodobieństwo wzrostu podatków zbliży się groźnie do pewności. Łatwo sobie wyobrazić, co to oznaczałoby dla firm nadal walczących ze skutkami finansowego krachu czy obywateli nerwowo spoglądających na słupki bezrobocia, w wielu wypadkach borykających się ze spłatą kredytów, bez szans na podwyżkę pensji. Zgodnie z planem przedstawionym przez ministerstwo skarbu w 2010 roku wpływy ze sprzedaży państwowego majątku powinny wynieść aż 25 mld złotych. Dla porównania w tym roku będzie to około 5 mld zł, choć miało być 12 mld, ale nie udała się sprzedaż akcji koncernu energetycznego Enea.

Czy w takim razie mocno wyśrubowany przyszłoroczny plan ma szanse powodzenia? Tak, ale pod warunkiem, że na przykład światowe finanse nie zgniecie druga fala kryzysu, przed czym ostrzegają niektórzy ekonomiści. Do tej wizji przybliża nas ujawniony w ubiegłym tygodniu katastrofalny stan funduszu Dubai World - 22 mld dol. zadłużenia. Giełdy na całym świecie poczerwieniały od spadków. Teraz wszyscy zadają sobie pytanie, ile jeszcze takich trupów wypadnie z szafy globalnych finansów?

Ciąg dalszy szybko nie nastąpi

My sami od lat wiemy o trupie rosnącego długu publicznego. Problem w tym, że drzwi od jego szafy zaczęły ostatnio niebezpiecznie skrzypieć, ekonomiści boją się, by nie otworzyły się w przyszłym roku. Minister finansów Jacek Rostowski zapewnia, że do tego nie dojdzie. Ale gdyby jednak dług publiczny rósł za szybko i przekroczył 55 proc. w relacji do PKB, oznaczałoby to automatyczne i drastyczne ograniczenie wydatków budżetowych oraz duży wzrost podatków. Rząd musiałby przygotować w kolejnym roku taki budżet, w którym wydatki miałyby pokrycie w dochodach. A jak to się robi? Zwyczajnie, zamrażając płace budżetówki, ograniczając podwyżki rencistom i emerytom. Szokową terapię bezwzględnie oceniliby obywatele. Wynik najbliższych wyborów łatwy byłby do przewidzenia. Tego powinni się bać rządzący. I boją. Stąd niebezpieczny w naszych realiach pomysł, by zapisany w ustawie o finansach publicznych próg 55 proc. znieść. Propozycję taką publicznie poparł nieformalny doradca szefa rządu Jan Krzysztof Bielecki, były premier. Za to o cięciach wydatków ani słowa.

Politycy PO świetnie wiedzą, że ratunku trzeba szukać w reformie finansów publicznych. Uchwalona w ubiegłym roku głosami Platformy i lewicy zmiana zasad przyznawania emerytur pomostowych była niestety tylko chwalebnym wyjątkiem. Dalszy ciąg powinien nastąpić, ale nie nastąpił i szybko nie nastąpi. Olbrzymią ulgą dla państwowej kasy byłoby na przykład uporządkowanie rolniczych emerytur. Co roku kosztują budżet około 16 mld złotych, a to sporo za dużo. Sęk w tym, że współkoalicjant PSL nie chce o tym słyszeć w obawie przed gniewem swojego elektoratu. A opozycja ani myśli wesprzeć rząd, choć doskonale rozumie powagę sytuacji - z polityczną wyrozumiałością wysłuchuje żale wszystkich żyjących na państwowym garnuszku i wzywających rząd do zaniechania zmian albo wręcz kolejnych dotacji.

Donald Tusk mówiąc o potrzebie większych uprawnień dla rządu, sugeruje uporanie się z takimi trudnościami. Tylko jak zamierza przygotować społeczeństwo do bolesnej operacji zabierania przywilejów, kiedy po wyborach prezydenckich szybkimi krokami zbliżać się będą wybory parlamentarne? W proponowanych zmianach konstytucyjnych to właśnie Sejm wybierałby prezydenta. Skoro tak, to czy Platforma chce zdobyć głosy wyborców, reformując kraj? Czy nie nazbyt szlachetnie bądź naiwnie to brzmi?

Marzenia i koszmar

Koalicja z ludowcami nakazuje kompromisy głębsze, niż spodziewali się głosujący na Platformę. Dlaczego, widząc trudy rządzenia w takiej konstelacji politycznej i z prezydentem z PiS, Donald Tusk nie zerwał koalicji i nie zaproponował nowych wyborów? Poparcie społeczne miał ogromne, skoro w dobie kryzysu nadal jest ono wysokie. Jaki jest zatem bilans dwóch lat rządów PO-PSL? Platforma wygrała z PiS wybory. Dziś można z sarkazmem zapytać, czy to zasługa PO, czy raczej wyborców, głosujących przeciw partii braci Kaczyńskich. Historia może się wkrótce powtórzyć. Jednak rządzenia państwem nie powinno się sprowadzać do kalkulacji utrzymania władzy, bo to wynaturza. Politycy ochoczo dostosowują się do upodobań wielomilionowej telenowelowej publiczności, jednak schlebianie tanim gustom, by z trwogą przemycać mądrzejsze i szlachetniejsze treści, nie może być zadaniem poważnym.

Koszty mądrego rządzenia to cena zasypywania cywilizacyjnej przepaści między nami a znacznie bogatszymi krajami Unii i sprostania wyzwaniom globalizacji. Zmęczone dwoma dekadami reform społeczeństwo może chcieć większej stabilności kosztem nadrabiania różnic. Jednak ci, którzy trzymają stery państwa, odpowiadają nie za jedno czy dwa pokolenia, ale za naród w rozumieniu historycznym. Japończycy mawiają, że wizja bez działania to marzenie, ale działanie bez wizji to koszmar. Chciałoby się wierzyć, że nasi politycy to rozumieją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2009