Na wojnie z całym światem

Obóz władzy skreślił dogmat o sojuszu z USA. Aby przetrwać nadchodzące problemy polityczne i gospodarcze, musi usunąć z koalicji niepewne elementy i doinwestować mniej zamożnych wyborców. Oraz uciszyć media.

16.08.2021

Czyta się kilka minut

Prezes PiS Jarosław Kaczyński.  Wysokie Mazowieckie,  woj. podlaskie, 20 czerwca 2021 r. / MAREK MALISZEWSKI / REPORTER
Prezes PiS Jarosław Kaczyński. Wysokie Mazowieckie, woj. podlaskie, 20 czerwca 2021 r. / MAREK MALISZEWSKI / REPORTER

Jarosław Kaczyński dokonał na naszych oczach dramatycznej zmiany w polskiej polityce. Nie tylko udało mu się przeforsować w Sejmie prawo wymuszające na Discovery sprzedaż pakietu kontrolnego korporacji TVN, ale jednocześnie zerwał z zasadą akceptowaną przez wszystkie rządy III RP, wedle której Stany Zjednoczone traktowano jako specjalnego gwaranta naszego bezpieczeństwa i najważniejszego sojusznika. Biorąc pod uwagę trwające od sześciu lat pryncypialne spory z Unią Europejską o praworządność, można powiedzieć, że lider Prawa i Sprawiedliwości uznał, iż w interesie Polski będzie wybranie trzeciej drogi. Lecz na taką fundamentalną zmianę strategii mogą pozwolić sobie jedynie silne państwa, a i tak zazwyczaj ryzykują wiele. W przypadku Polski taka postawa może się skończyć katastrofą.

Obserwując szaleńcze tempo głosowań, jakie podczas ostatniej sesji Sejmu narzuciła marszałek Elżbieta Witek, można było dojść do wniosku, że obrady prowadzone są w obliczu wrogich wojsk nadciągających pod budynek przy ul. Wiejskiej. Tymczasem nie głosowano nad szczególnymi uprawnieniami władz na czas wojny, ale nad przepisami dotyczącymi w zasadzie jednego podmiotu gospodarczego. Nie ma w tym jednak przypadku. Prezes PiS uznaje TVN za wroga Polski dysponującego konkretną siłą i zdecydował – niezależnie od gigantycznych kosztów całej operacji – o jego rozbiciu.

Poseł Marek Suski zapowiada, że TVN24 dzięki kolejnej poprawce nie straci prawa do nadawania sygnału poprzez satelity i kablówki, z kolei sama spółka twierdzi, że już otrzymała holenderską koncesję dla TVN24. Jednak nowa ustawa medialna i tak będzie wstrząsem, niszczącym dotychczasową potęgę tej telewizji. O sile Grupy TVN nie świadczy bowiem jej prestiżowy kanał informacyjny, ale naziemne stacje: TVN, TVN7 i TTV. To one przynoszą ogromne pieniądze i stanowią o finansowej atrakcyjności całego przedsięwzięcia. Konieczność obniżenia udziałów Discovery do ustawowych 49 proc. jest potężnym ciosem dla amerykańskiego biznesu w Polsce. Korporacja z Silver Spring będzie musiała w zaledwie siedem miesięcy znaleźć kupca na pakiet kontrolny akcji i zapewne nie może liczyć na uzyskanie rynkowej ceny. Nie wiadomo też, czy w ogóle znajdzie się w Europie ktoś odważny, by nabywać telewizję w kraju, w którym zasady rynku medialnego można wywrócić do góry nogami w jeden wieczór. Pojawiły się co prawda spekulacje, wedle których Discovery mogłaby odsprzedać udziały europejskiemu funduszowi inwestycyjnemu np. z Luksemburga, z klauzulą oddania akcji na żądanie i utrzymaniem dotychczasowej formy zarządzania Grupą TVN, jednak to na razie tylko spekulacje. A poza tym, co stanie na przeszkodzie, by Sejm kolejny raz zmienił ustawę, uniemożliwiając takie transakcje?

Za chwilę dalszy ciąg programu

Dla sprawy tej nie mają większego znaczenia zarzuty naszych władz, wedle których Discovery obeszło ustawowy obowiązek, by TVN należał do europejskiej spółki, poprzez rejestrację jej na lotnisku w Amsterdamie w wirtualnym biurze, bez zatrudniania pracowników. Zakładanie tzw. spółek celowych dla jednego projektu jest stosowane w wielkim biznesie i – choć budzi etyczne wątpliwości – do tej pory nie przeszkadzało Zjednoczonej Prawicy. Ani w 2015 r., gdy TVN kupił amerykański Scripps Networks, ani w 2018 r., gdy całość udziałów przejmowało Discovery. Wydaje się, że dzisiejszy atak na TVN to element szerszej strategii Jarosława Kaczyńskiego, by uciszyć wolne media. Ich symbolem są „Fakty” TVN, niezwykle krytyczny dla PiS program informacyjny, docierający codziennie do 3 mln widzów, który przebił popularnością „Wiadomości” TVP, ­uprawiające propagandę sukcesu władz i oczerniające stale jej przeciwników.


Kalina Błażejowska: Data 11 sierpnia 2021 r. wraz z nazwiskami Witek, Kukiz, Sachajko i Żuk przejdzie do historii. Konstruowanie większości przez łamanie kręgosłupów i podstawowych reguł demokracji nie jest u nas nowością. Nowa jest skala i bezwstyd tego procederu.


 

Nie byłoby jednak frontalnego ataku na TVN, gdyby nie zmiany polityczne w USA. Dla lidera PiS klęska wyborcza Donalda Trumpa i obecna prezydentura Joego Bidena (zaprzyjaźnionego z właścicielami Discovery) to jasny sygnał, że konserwatywna Ameryka przegrała w walce cywilizacyjnej z liberalną lewicą, z którą Kaczyńskiemu kompletnie nie po drodze. Emancypacja mniejszości etnicznych, promowanie ruchu LGBT+ oraz otwarta niechęć administracji Bidena do systemu politycznego kształtującego się w Polsce przekonały Kaczyńskiego, że niezwykle kosztowne dla budżetu inwestowanie w sojusz z zamorskim mocarstwem może przestać się opłacać. Zresztą, sygnały na temat kruchości stosunków polsko-amerykańskich dobiegały już za kadencji Trumpa. Mieliśmy wtedy ostre napięcia w związku z ustawą o IPN, a teraz doszedł jeszcze spór o TVN oraz rozczarowanie dogadaniem się USA z Niemcami ponad głową Polski w sprawie ostatecznej legalizacji gazociągu Nord Stream 2.

Zmianę stosunku do USA widać już wyraźnie w TVP. Od kilku dni dominuje tam narracja w stylu: „kupujemy od nich za miliardy najnowocześniejsze myśliwce F35, kupujemy czołgi, jesteśmy najwierniejsi w Europie, stawiamy się Putinowi – i co z tego mamy? Oni wciąż nie traktują nas poważnie”. Dla USA jesteśmy jedynie politycznym średniakiem, którego można czasem wykorzystać w sporach z Rosją i niewiele więcej. Co innego jeśli chodzi o biznes. Niezależnie od tego, czy prezydent pochodzi ze środowiska Republikanów, czy też Demokratów, nie ma szans na elekcję bez pieniędzy bogatych przedsiębiorców i potem musi dbać o ich interesy. I z tym właśnie zderza się dziś Kaczyński, polityk przekonany o dużo większym znaczeniu Polski na świecie, niż to wynika z chłodnej analizy. Biorąc też pod uwagę zupełny brak wśród doradców Kaczyńskiego ludzi odważnych i niezależnie myślących (jak kiedyś Ludwik Dorn), można dojść do wniosku, że Polska pod rządami lidera PiS nie ma szans na prowadzenie ambitnej, ale zarazem racjonalnej polityki. Raczej możemy się spodziewać kolejnych szarż na arenie międzynarodowej i postępującej izolacji. Pierwszy jej sygnał to oczywiście konflikt z Izraelem o nowelizację ograniczającą prawa właścicieli znacjonalizowanych po wojnie kamienic i przedsiębiorstw. Ta ustawa nie jest antysemicka, gdyż zamyka roszczenia tak samo Polakom, jak i Żydom. Bardziej antysemickie było tolerowanie latami przez nasze sądy i urzędy dzikiej reprywatyzacji żydowskich majątków, dokonywanej na podstawie fałszywych dokumentów. Niemniej przegłosowanie kontrowersyjnej nowelizacji tego samego dnia, co lex TVN, bez profesjonalnego wyjaśnienia motywów, świadczy o kompletnym braku umiejętności prowadzenia polityki międzynarodowej.

Koncert życzeń

Zamach na TVN ma oczywiście równie ważny aspekt wewnętrzny. Z koalicji został ostatecznie usunięty Jarosław Gowin. Wyrok wydał na siebie sam, broniąc TVN i atakując flagowy projekt rządu, czyli Polski Ład. Wcześniej jego Porozumienie było potrzebne PiS-owi jako platforma, na której odbywały się resztki konsultacji projektów gospodarczych z właścicielami prywatnych firm. To dzięki Gowinowi, a wcześniej Jadwidze Emilewicz, nie doszło do otwartej wojny rządu z przedsiębiorcami. Lecz po ujawnieniu przez wiceminister Annę Kornecką skali kosztów, jakie poniosą w związku z reformą podatkową małe i średnie firmy, dni probiznesowej frakcji w Zjednoczonej Prawicy były policzone.


Marek Rabij: Nikt do tej pory nie zadał pytania o to, jak wywłaszczenie amerykańskiego inwestora z jego udziałów w tej stacji wpłynie na wiarygodność Polski na rynkach międzynarodowych. Bo że wpłynie – to pewne.


 

Wobec rozdętych programów socjalnych i napiętego do granic budżetu, rząd postanowił zabrać pieniądze prywatnemu biznesowi, dotychczas – wbrew rutynowym narzekaniom naszych organizacji gospodarczych – traktowanemu nieźle na tle polityki podatkowej innych państw Europy. Teraz będzie jednak obowiązywać prosta kalkulacja. Przy urnie wyborczej przedsiębiorcy znaczą dużo mniej niż pracownicy etatowi oraz rosnąca rzesza emerytów. To do nich kierowany jest dziś Polski Ład. Dla przykładu: propozycja 30 tys. zł kwoty wolnej od podatku oznacza, że ludzie zarabiający 2,5 tys. miesięcznie nie oddadzą fiskusowi ani grosza.

Poza tym PiS zapowiada drugi próg podatkowy podniesiony do 120 tys. zł, zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia, budowę nowej sieci dróg, wsparcie dla emerytów, rolników i artystów, rozszerzenie programu 500 plus, inwestycje w baseny, świetlice i boiska, odbudowę zabytków, wreszcie zapowiedź silnego wsparcia dla małżeństw marzących o własnym mieszkaniu. Oczywiście, można się z tych obietnic śmiać i nazywać Kaczyńskiego sprzedawcą marzeń oraz przypominać, że równocześnie zamroził pensje nauczycielom, urzędnikom, pielęgniarkom i ratownikom medycznym. Pamiętajmy jednak, że w kraju, w którym ponad 2 mln młodych ludzi w wieku od 25 do 34 lat mieszka wciąż z rodzicami, marzenia takie stają się koniecznością, by w ogóle znaleźć siłę do życia.

Na szczytach PiS zakłada się też, że anty­rządowe protesty nigdy nie przekroczą masy krytycznej, a lokalne społeczności coraz częściej będą stosować oportunistyczną strategię „godnego” przetrwania. Już dziś przecież samorządy, w których rządzi PiS, otrzymują ośmiokrotnie wyższe dotacje niż te gminy, w których władzę sprawuje opozycja. W efekcie wyborcy nieczuli na losy korporacji medialnych i problemy demolowanych przez władzę sądów mogą przy urnach kierować się pragmatycznym wyborem: głosowanie na władzę po prostu się opłaca. „Wszyscy kradną, więc głosujemy na tych, którzy dzielą się łupami”.

A że w dłuższej perspektywie przekupywanie elektoratu oznacza poważne problemy dla finansów publicznych? Nieważne. Zdaniem Kaczyńskiego i Morawieckiego, budżet da się spiąć dzięki nieustannemu wzrostowi gospodarczemu Polski, rosnącemu popytowi i o wiele lepszej kondycji polskich przedsiębiorstw, niż mogłoby to wynikać z trwającej półtora roku pandemii. Z drugiej strony pojawiają się jednak inne oceny sytuacji. Tuż po swej dymisji Gowin zapowiedział, że drastyczne cięcie wydatków, zapewne szokujące dla beneficjentów programów społecznych, nastąpi przy układaniu budżetu na 2023 r. – gospodarka nie wytrzyma już wtedy inflacji, nadmiaru programów społecznych i inwestycyjnych.

Aby przetrwać kolejne kryzysy polityczne i możliwe tąpnięcie gospodarcze, władza musi usunąć z koalicji niepewne elementy i zastąpić je wyławianymi pojedynczo posłami. A także zawczasu uciszyć główne media. Zawczasu, czyli na przykład przed przyspieszonymi wyborami w maju lub październiku 2022 r., kiedy może być ostatnia szansa na wygraną partii Kaczyńskiego, zużytej kolejnymi aferami, systemowym nepotyzmem oraz możliwym kryzysem gospodarczym. W tym kontekście PiS-owi potrzebne są media zaprzyjaźnione, do których już dziś władza pompuje gigantyczne pieniądze, albo media osłabione lub milczące, bo ogarnięte strachem przed likwidacją.

Elity rządowe zakładają albo częściowy upadek Grupy TVN, albo jej wykup przez inwestorów nastawionych na komercję i zysk, a nie na walkę o wolność słowa. Znaczące też będzie, co w najbliższym czasie zrobi Polsat. Dziś, wbrew opiniom liberalnej wielkomiejskiej „bańki”, stacja ta zachowuje się przyzwoicie i nie przemilcza faktów niewygodnych dla władzy. Na ile jednak starczy tej niezależności Zygmuntowi Solorzowi? Państwo PiS i jego tajne służby w każdej chwili mogą przecież zacząć szturm na mocno kontrowersyjną przeszłość właściciela Polsatu i Interii.

Domowe przedszkole

Kaczyńskiemu na razie udaje się zachować większość parlamentarną. Korzysta m.in. z ideologicznej dwoistości Konfederacji, w której obok siebie funkcjonuje frakcja narodowa oraz skrajnie liberalno-wolnościowa, niegwarantujące spójnego głosowania w Sejmie. Majstersztykiem było jednak przeciągnięcie w ostatniej chwili na swą stronę Pawła Kukiza. O ile „zdrajcom” z ugrupowania Gowina od razu zaoferowano stanowiska i wysokie pensje, to samemu Kukizowi ciężko byłoby coś sensownego obiecać za gwałtowną zmianę zdania i skuteczną, choć bezprawną reasumpcję głosowania nad lex TVN. Były muzyk z samych tantiem ma 200 tys. zł rocznie i nigdy nie palił się do stanowisk, a pisowską władzę zdarzało mu się nazywać bolszewikami. Ale dziś Kukiz twierdzi, że zmieniona ustawa to ostatnia szansa na repolonizację, czego domagał się już w programie wyborczym w 2015 r. Trudno zrozumieć logikę tego wywodu. „Poprawiona” ustawa nie ma nic wspólnego z repolonizacją mediów, gdyż nie zamyka drogi do kupna TVN np. Niemcom, ­ wobec których Kukiz wypowiadał się wielokrotnie negatywnie, a Donalda Tuska nazywał wprost namiestnikiem Berlina w Warszawie.

Pomimo wojny z niezależnymi mediami i odkrywanych przez nie co rusz afer poparcie społeczne partii władzy nadal jest wysokie. W połowie drugiej kadencji na PiS wciąż chce głosować ­30-33 proc. Polaków. PO w analogicznym okresie miała poparcie 23-26 proc. elektoratu i znacząco już przegrywała z PiS. Co ciekawe, analiza lat 2015-21 wskazuje wyraźnie, że PiS dołuje w sondażach nie wtedy, gdy opozycja występuje z jakąś ciekawą propozycją programową, ale tylko wtedy, gdy PiS wywraca się o własne nogi: rozpętując wojnę z sądami, organizując wybory kopertowe, demolując kompromis aborcyjny, podpisując kompromitujące umowy podczas pandemii czy też tocząc wojnę z własnym nominatem w NIK, Marianem Banasiem.

Dla opozycji taka polityka to nadzieja na sukces, bo przecież ciężko byłoby jeszcze pół roku temu przewidzieć, że Kaczyński odwróci się od USA. Z drugiej jednak strony świadczy to o słabości naszej opozycji. Czy się to komu podoba, czy nie, przeciętny Polak obudzony w środku nocy wie, jaką politykę prowadzi PiS i jakie ma zdanie na poszczególne tematy. Tymczasem trudno byłoby chyba wskazać, jaki program ma Platforma Obywatelska Donalda Tuska, Polska 2050 Szymona Hołowni, Koalicja Polska Władysława Kosiniaka-Kamysza czy też Lewica Włodzimierza Czarzastego, Roberta Biedronia i Adriana Zandberga. Główna oś programowa tych środowisk od sześciu lat sprowadza się do krytykowania PiS za rozdawnictwo, niszczenie wolności słowa, konflikty z Unią Europejską, politykę antykobiecą, dewastację demokracji i sądownictwa. Niestety, ta strategia nie działa na tyle, by odsunąć PiS od rządów. Przeciętny wyborca wie, czego opozycja nie chce, ale nie ma pojęcia, jaka będzie jej polityka po dojściu do władzy, choćby w kwestiach programów socjalnych czy polityki podatkowej.

Polskie drogi

W zjawisku mijania się z potrzebami społecznymi niewiele zmienił na razie powrót do Polski Donalda Tuska. Ruszył on w krótką trasę w przyjazne Platformie miejsca jak Gdańsk i Szczecin, ale nie odważył się na razie zmierzyć z Polską B, a to właśnie będzie dla niego najważniejszy ­egzamin. W jego przypadku nie wiadomo w ogóle, czy tak naprawdę przemyślał głęboko, dlaczego naród odsunął Platformę od władzy. I czy ma świadomość, że trwające od jego wyjazdu do Brukseli ideowe przesunięcie PO na lewo nie jest dobrą receptą na sukces. Oznacza bowiem licytowanie się z radykalniejszą Lewicą i porzucenie zazwyczaj milczącego, ale licznie głosującego w wyborach centrum.


Karolina Lewicka: Powrót Donalda Tuska uruchomił nową dynamikę na scenie politycznej.


 

Jego powrót ostatecznie zabił też nadzieję na nową energię, jaką mógłby dać Platformie Rafał Trzaskowski. Zaledwie rok temu o mały włos nie został on prezydentem Polski, zdobywając ponad 10 mln głosów. Niestety, minął rok i z tej potęgi niewiele zostało, a Ruch Wspólna Polska jest wciąż słabo kojarzony w społeczeństwie. Powrót Tuska jeszcze bardziej ograniczy zainteresowanie tym projektem, ale może przy okazji wywołać wewnętrzne spory z Trzaskowskim.

Powrót Tuska dał jednak efekt sondażowy. Platforma może dziś liczyć nawet na 27 proc. poparcia. Problem w tym, że w ogromnej mierze jest to wzrost przypominający mieszanie łyżką w herbacie bez wsypania do niej cukru. Odbył się on przecież głównie kosztem partii Szymona Hołowni. Pokazuje to wyraźnie, że dotychczasowe poparcie dla byłego felietonisty „Tygodnika” oparte było na niezbyt solidnych fundamentach. Hołownia – jako nowa i sympatyczna postać w polskiej polityce – zyskał jesienią duże grono zwolenników wśród osób zniesmaczonych wewnętrzną degrengoladą PO, ale także był beneficjentem… Strajku Kobiet. Ruch ten powstał po zaostrzeniu przez Trybunał Konstytucyjny ustawy aborcyjnej i złamaniu kompromisu trwającego 23 lata. Jednak radykalizm żądań ze strony Marty Lempart, słynnej „Margot” i demonstrującej na ulicach młodzieży domagającej się aborcji na życzenie, a zwłaszcza ostra, często używająca wulgaryzmów forma wyrażania niechęci do PiS zraziły do organizatorów protestów liczne grono ludzi 40 plus. I właśnie oni, mając do wyboru murszejące wtedy PO oraz radykałów, zainwestowali w umiarkowanego, nieskażonego jeszcze brudną polityką Hołownię. Mimo upływających miesięcy zwolenników Hołowni wciąż bardziej napędza jego pozytywny wizerunek niż sam program Polski 2050. I dlatego tak łatwo było im dziś przenieść poparcie na Tuska, uważanego za osobę mającą jakiś tam patent na Kaczyńskiego.

Powyższe zjawisko da się też udowodnić, obserwując sondażowe poparcie dla Lewicy. Mimo Strajku Kobiet nadal oscyluje ono wokół 7 proc., co świadczy o tym, że ugrupowaniu nie udało się skapitalizować prężnego ruchu. Być może polskie społeczeństwo, także w dużych miastach, jest bardziej konserwatywne, niż to wynika z relacji w TVN24. Ponadto warto zwrócić uwagę, że najważniejszy oręż tradycyjnej lewicy, czyli dbałość o ludzi biedniejszych, przejął PiS. Dzisiejsza Lewica wbrew klasycznym, sięgającym jeszcze XIX wieku definicjom, zajmuje się obecnie kwestiami szlachetnymi, ale ważnymi nie dla mas, lecz dla ludzi wykształconych i bardzo wrażliwych na los mniejszości etnicznych oraz seksualnych.

O ile Razem Adriana Zandberga (świetnego mówcy i trybuna ludowego) wydaje się chociaż próbować nawiązać kontakt z uboższymi Polakami, to już środowisko Roberta Biedronia jest typowym reprezentantem wielkomiejskich elit. Z kolei Czarzasty słynie obecnie z tego, że jest człowiekiem brutalnie czyszczącym szeregi SLD ze swych oponentów, a zarazem ciąży na nim wizerunkowo niejasny udział w aferze Rywina z 2003 r. i tzw. grupie trzymającej władzę, co w kontekście ówczesnych manipulacji przy ustawie o radiofonii i telewizji (słynne „lub czasopisma”) nie czyni go dziś, przy okazji lex TVN, wiarygodnym bojownikiem o wolność słowa.

Koło fortuny

Rządy Jarosława Kaczyńskiego nauczyły nas wielokrotnie, że w obliczu nawałnicy potrafi on niespodziewanie cofnąć się i oddać część pola. Czy wobec protestów sekretarza stanu USA Antony’ego Blinkena i zapowiedzi pozwania Polski przez potężne koncerny Discovery i Warner Media tym razem również ogłosi strategiczny odwrót? Nikt nie wie.

W tym artykule ani razu nie padło nazwisko polskiego prezydenta. Jeśli jednak Kaczyńskiemu uda się, po powrocie ustawy z Senatu, powtórnie zdobyć większość w Sejmie, to Andrzej Duda będzie ostatnią instancją, która może powstrzymać lex TVN i – jako główny reprezentant państwa na arenie międzynarodowej – zakończyć konflikt z USA. Na razie nadzieje na to, że nie mając nic do stracenia w drugiej kadencji, będzie się stawiał prezesowi PiS, spełzły na niczym. Pamiętajmy jednak, że w połowie 2017 r. nikt nie liczył na weta prezydenckie do ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym. ©

Autor jest dziennikarzem i publicystą. Pracował m.in. w tygodniku „Newsweek”, telewizji TVN i – jako redaktor naczelny – w „Dzienniku Polskim”, skąd odszedł po tym, jak wydawca gazety został przejęty przez państwowy PKN Orlen. Laureat wielu dziennikarskich nagród, m.in. dwukrotnie Grand Press. Współautor lub autor książek: „Afganistan. Po co nam ta wojna?”, uhonorowanego Nagrodą im. Beaty Pawlak „Czwartego pożaru Teheranu”, a także „Boshobora. Człowiek, który wskrzesza zmarłych”.

SPÓR O DŁUG

W pierwszym kwartale tego roku – jak podał niedawno Eurostat – relacja polskiego długu publicznego do produktu krajowego sięgnęła 59,1 proc., choć jeszcze rok temu było to 47,5 proc. PKB. W ub. roku rząd pożyczył 290 mld zł, a do grudnia – jak wynika z informacji przesłanych właśnie do Brukseli – dołoży jeszcze 143 mld zł.

W takim tempie Polska nie zadłużała się od czasów Gierka. Gdyby poważnie traktować konstytucyjny bezpiecznik trzech piątych relacji długu publicznego do PKB (art. 216 ust. 5), należałoby już szykować się na drastyczne cięcia wydatków. Właśnie ten scenariusz ma zapewne na myśli odchodzący wicepremier Jarosław Gowin, gdy straszy rychłą zmianą fiskalnych paradygmatów rządu. Ale jeszcze z Gowinem w roli koalicjanta PiS uprawiał kreatywną księgowość i ukrywał część wydatków poza budżetem, np. tworząc fundusze do realizacji określonych zadań, aby na papierze nie przekroczyć konstytucyjnych minimów. Dlaczego ugrupowanie Kaczyńskiego miałoby nagle zaprzestać tego procederu w sytuacji, gdy w Sejmie z trudem ciuła większość? Gowin zapewne postanowił wykorzystać przeciwko byłemu koalicjantowi ich wspólną do niedawna strategię i nastraszyć socjalny elektorat.

Fiskalny optymizm polityków PiS opiera się na dość ryzykownym założeniu, że w najbliższych latach PKB będzie nadal dynamicznie rosnąć – także dzięki funduszom z Polskiego Ładu (w rzeczywistości – głównie unijnej dotacji). Dzięki temu relacja rosnącego długu do PKB nie ulegnie zmianie, a może nawet uda się ją poprawić – gdy część starych, wyżej oprocentowanych papierów skarbowych zostanie spłacona z kolejnych, tańszych pożyczek. Zdaniem neoliberalnych monetarystów, którzy w centrum ekonomii stawiają niski deficyt, takie podejście jest prostą drogą do katastrofy. Dla wielu ekonomistów młodszego pokolenia, przykładających większe znaczenie do zrównoważonego rozwoju gospodarki i społeczeństwa, kluczowe jest pytanie, na co rząd wyda pożyczone pieniądze, a nie skala deficytu.

©(P) MAREK RABIJ

DIETA KACZYŃSKIEGO

360 spółek skarbu państwa pada łupem zwycięskiej ekipy po każdych wyborach. Nie zawsze zdajemy sobie jednak sprawę z rozległości tych biznesowych latyfundiów, które obecny rząd uczynił niemal oficjalnie narzędziem politycznej korupcji.

149,9 mld zł – tyle warte są dziś należące do skarbu państwa akcje tylko dziesięciu największych SSP, ale ta liczba jedynie w części oddaje ich ekonomiczny potencjał. W wielu z nich rządowy właściciel jest bowiem udziałowcem mniejszościowym, ale w rozproszonym akcjonariacie dysponuje największą liczbą głosów. Tak jest np. w wartej obecnie ponad 32 mld zł spółce PKN Orlen, w której do państwa należy niespełna 28 proc. akcji.

Państwowe molochy dysponują gigantycznymi pieniędzmi. W ub. roku przychody Orlenu przekroczyły 86,2 mld zł. Grupy Lotos – 20,9 mld zł. Do kasy PZU wpadły ponad 23 mld zł. KGHM miał ponad 18 mld zł przychodów, a grupa Tauron – niemal 15 mld zł. Każdy z tych kolosów ma także na liście płac tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy osób, opłacanych zgodnie z realiami rynkowymi, gdy mowa o zwykłych pracownikach, lub na specjalnych zasadach, gdy w grę wchodzą partyjni nominaci. Media donosiły ostatnio o ok. 40 tys. zł miesięcznej pensji dla „skruszonego” posła Lecha Kołakowskiego, który miał wrócić do klubu PiS w zamian za posadę doradcy zarządu w Banku BGK. Wcześniej poseł nigdy nie parał się bankowością.

Regułą politycznego kapitalizmu w Polsce był dotychczas ograniczony zasięg zmian kadrowych w SSP. Zwycięskie partie czyściły zarządy i zmieniały przedstawicieli w radach nadzorczych, ale nie ruszały stanowisk merytorycznych. PiS zerwał i z tą niepisaną zasadą, a dziś oferuje w ramach sejmowych targów wręcz pakiety stanowisk w SSP dla kaptowanych posłów. Przynosi to opłakane rezultaty biznesowe. W latach 2015-20 kapitalizacja 10 największych SSP stopniała o blisko 50 mld zł. W tym samym czasie indeks spółek giełdowych WIG-20 zyskał na wartości około 50 proc.

©(P) MAREK RABIJ

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2021