Wypaleni władzą. Jak PiS idzie śladem poprzedników

Ceremonia wręczenia Jarosławowi Kaczyńskiemu nominacji na wicepremiera była najsmutniejszą w III RP. Ministrowie wyglądali, jakby zebrali się na pogrzebie. Dlaczego?

08.07.2023

Czyta się kilka minut

Ostatnia rekonstrukcja rządu, Pałac Prezydencki w Warszawie, 21 czerwca 2023 r.  / WOJCIECH OLKUŚNIK / EAST NEWS
Ostatnia rekonstrukcja rządu, Pałac Prezydencki w Warszawie, 21 czerwca 2023 r. / WOJCIECH OLKUŚNIK / EAST NEWS

Poparcie dla PiS powoli topnieje – maleje też przewaga tej partii nad Koalicją Obywatelską. Kolejne chwyty – obietnice 800 plus, komisja ds. wpływów rosyjskich czy skierowanie propagandy TVP na Donalda Tuska – nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Dlatego ostatnie ruchy PiS nie mają już nic wspólnego z rządzeniem. Ani rozumianym jako administrowanie, ani jako reformowanie państwa.

Rząd służy partii

Symboliczny był powrót Jarosława Kaczyńskiego na stanowisko wicepremiera. Merytorycznie to pusty ruch – prezes PiS nie dostał w radzie ministrów żadnych zadań do wykonania, jak to miało miejsce podczas poprzedniego jego wrządowstąpienia, kiedy przynajmniej formalnie odpowiadał za sprawy bezpieczeństwa. Gdy Ryszard Terlecki tłumaczy, że obecność prezesa pomoże powstrzymać nawał żądań poszczególnych ministrów, albo gdy Rafał Bochenek twierdzi, iż dzięki temu praca rządu będzie lepiej skoordynowana z kampanią wyborczą PiS, brzmi to wręcz kompromitująco. Pierwsze tłumaczenie wskazuje na to, że ministrowie weszli na głowę Mateuszowi Morawieckiemu, który potrzebuje odsieczy z Nowogrodzkiej. Drugie – że samo państwo w sposób otwarty stało się już narzędziem służącym do utrwalania władzy PiS.


CZYTAJ TAKŻE

ROZMOWA Z MARCINEM DUMĄ, badaczem opinii, prezesem IBRiS: Cztery lata temu wyborcy uznali, że z PiS u steru mogą się dalej bogacić, i dlatego większość opowiedziała się za kontynuacją. Dziś gotowi jesteśmy zaryzykować zmianę. Uważamy, że obecna władza się zużyła >>>


Zmęczenie władzą przejawia się też w braku wizji dalszych rządów. Gdy ci sami politycy PiS przejmowali stery w państwie, wydawali się pełni werwy. Przekonywali hasłami: „Praca, a nie obietnice”, oraz krótkim „Damy radę”. Wiele propozycji z tamtej kampanii (choćby wprowadzenie 500 plus czy obniżkę wieku emerytalnego) zrealizowali, co utwierdziło zdecydowaną większość ich wyborców w poczuciu słuszności podjętej decyzji.

Cztery lata później szli do wyborów pod hasłem budowy „Polskiego modelu państwa dobrobytu”. Slogan był chwytliwy: obrazował działania w latach ­2015-19 i wskazywał, że owa budowa jeszcze nie jest zakończona, więc rząd Morawieckiego potrzebuje odnowienia mandatu. Choć w latach 2015-19 PiS nie reformował państwa (właściwie jedyną zmianą, którą można określić mianem systemowej, była Ustawa 2.0, dotycząca nauki i szkolnictwa wyższego), wprowadził rozwiązania, które zostaną z nami na stałe – nawet obecna opozycja ich nie kwestionuje.

A teraz?

Po co ta władza

Politycy PiS twierdzą, że trzecia kadencja tej partii jest Polakom potrzebna, żeby się bronić przed obecną opozycją, która gotuje nam straszny los. Chce odebrać zdobycze socjalne w postaci 500 plus czy niższego wieku emerytalnego (choć sama opozycja rękami i nogami broni się przed tymi zarzutami). Współpracuje też z wrogiem zewnętrznym, zarówno z Moskwy, jak i Berlina. Stąd komisja ds. rosyjskich wpływów czy serial „Reset”, mający ukazać Donalda Tuska i innych polityków PO jako zdrajców. Oprócz opozycji zagrożeniem są też Unia Europejska oraz uchodźcy. PiS wmawia nam, że UE chce nas zmusić do ich przyjmowania, pora więc odwołać się do głosu ludu w referendum. W przekazie rządzących jest wiele niedomówień i manipulacji, co oczywiście może pomagać w kampanii, a nie jej przeszkadzać – przy czym jest to także już mocno zwietrzały przekaz, który pamiętamy z 2015 r.

Jedyną obietnicę, która – przy maksimum dobrej woli – może zapowiadać się na systemową, złożył rzecznik rządu Piotr Müller, który powiedział, że „jeżeli wygramy wybory, chcemy w kolejnej kadencji przeprowadzić kompleksową reformę sądownictwa, aby przede wszystkim sprawy były szybciej rozpatrywane”. Po ośmiu latach deform podporządkowujących sądy politykom, w trakcie których większość spraw ciągnie się teraz jeszcze dłużej, brzmi to jednak jak absurdalny żart. Można więc odnieść wrażenie, że Jarosław Kaczyński po prostu nie wie, w jakim rzeczywistym celu PiS miałby sprawować władzę przez kolejne cztery lata. Oczywiście, takim celem może być sama władza. I wszystko wskazuje na to, że tylko ona nim jest.

Potwierdza to mapa wewnętrznych konfliktów. Szczególnie napięte są relacje między Suwerenną Polską a PiS, zwłaszcza Mateuszem Morawieckim. Pierwsi krytykują politykę europejską rządu, drudzy nieudane reformy sądownictwa. Najchętniej obie formacje poszłyby do wyborów osobno. Jednak dla ziobrystów taka sytuacja oznaczałaby znalezienie się w politycznym niebycie. Z kolei wzięcie ich na listy PiS daje partii Kaczyńskiego nadal iluzoryczne szanse na uzyskanie samodzielnej większości i zabezpiecza prawą flankę (przynajmniej dla tych wyborców, dla których głosowanie na Konfederację jest nie do przyjęcia). Małżeństwo z rozsądku? Raczej skazane na siebie.

Od Buzka do Belki

Zmęczenia władzą nie da się zmierzyć. Ale widać je gołym okiem. Członkowie rządu obecni na ceremonii wręczenia Jarosławowi Kaczyńskiemu teki wicepremiera wyglądali, jakby zebrali się na pogrzebie.

Politycy PiS weszli w fazę wypalenia, podobnie jak ich poprzednicy – rutyny nie wystarczają, puszczają nerwy. Rządy PO-PSL zwolniły w lecie 2014 r., kiedy to wybuchła afera taśmowa. Donald Tusk i jego koledzy wyraźnie nie potrafili sobie poradzić z nagraniami opublikowanymi przez „Wprost”. Tłumaczenia brzmiały nieprzekonująco, a podległe rządzącym służby zareagowały histerycznie, wchodząc do redakcji tygodnika, co wywołało solidarną krytykę przez dziennikarzy od lewa do prawa (rzecz niewyobrażalna w dzisiejszych warunkach). A przecież nie była to pierwsza afera, w którą zaangażowani byli politycy tego rządu. „Platforma po raz pierwszy od siedmiu lat nie pozostawiła Polakom żadnego pozytywnego przekazu na wakacje, a taśmy narobiły więcej szkody niż afera hazardowa, bo zdemitologizowały PO, która prezentowała się jako partia ludzi poważnych, fachowców i Europejczyków. Okazało się zaś, że jej działacze wcale nie są lepsi od polityków innych partii” – komentował wówczas w „Rzeczpospolitej” politolog prof. Rafał Chwedoruk.

Zamiast programowej ofensywy, PO i PSL odpowiadały rytualnym straszeniem złym PiS-em. Kilka miesięcy po wybuchu afery taśmowej Platformę osierocił Donald Tusk, zostając przewodniczącym Rady Europejskiej. Nową szefową PO stała się Ewa Kopacz, w partii zapanowało bezhołowie. W 2015 r. zniechęceni wyborcy odeszli w dużej mierze do Nowoczesnej, Kukiz’15 i PiS – dwie ostatnie formacje wybierali też chętnie dawni wyborcy ludowców.

Rządy PO-PSL oraz PiS i tak wytrzymały dłużej niż poprzednicy. Jedynym, którego nie zmogła rutyna, był gabinet SLD-PSL z lat 1993-1997. Może dlatego, że kierowało nim w tym czasie aż trzech premierów, a przez pół kadencji wystarczających bodźców do działania dostarczał im wrogo nastawiony prezydent Lech Wałęsa. W sprawach gospodarczych rządzący co do zasady realizowali zarysowaną przez Grzegorza Kołodkę Strategię dla Polski i szykowali się do jej kontynuacji. W sprawach zagranicznych przygotowywali Polskę do wstąpienia do NATO i Unii, największym zaś osiągnięciem kadencji było uchwalenie nowej Konstytucji w 1997 r. Obie partie łącznie uzyskały po czterech latach rządzenia lepsze wyniki wyborcze, jednak przegrały z prawicą zjednoczoną w większości pod szyldem Akcji Wyborczej Solidarność oraz, częściowo, z powodzią stulecia.

Pierwszy wypalony premier, Jerzy Buzek, pochodził właśnie z AWS. Ten sojusz, rządzący Polską w pierwszym okresie wspólnie z Unią Wolności, rozpoczął hardo, czterema reformami (samorządową, edukacji, opieki zdrowotnej, emerytalną) i wprowadzeniem Polski do NATO.

Jednak później impet wyhamował. AWS zaczęła się rozpadać, a z dotychczasowej współpracy przestali być zadowoleni liberałowie z UW i związkowcy, którzy dominowali w AWS. Dochodziło do sytuacji, w których posłowie Akcji, wspólnie z lewicą, przyjmowali ustawy sprzeczne z dążeniami własnego rządu (np. gdy w 2001 r. przyjęto ustawę centralizującą politykę płacową w oświacie, premier Buzek się temu sprzeciwił, ale większość posłów Akcji wstrzymała się od głosu i ustawa przeszła). Z kolei UW wspólnie z SLD odrzucała prawicowe rozwiązania (np. w sprawie dekomunizacji). W 2000 r. koalicja się rozpadła, a gabinet Buzka przez ponad rok rządził jako mniejszościowy.

Rząd AWS-UW wyczerpał się, ponieważ był wewnętrznie niespójny. Sama Akcja składała się z partii i partyjek, których poglądy wahały się od liberalno­-euroentuzjastycznych po narodowo-etatystyczne, a nad wszystkim „czapę” trzymał NSZZ „Solidarność” z Marianem Krzaklewskim na czele, który w dodatku postanowił, że nie będzie pełnić funkcji premiera. Był więc prototypem, znanego nam skądinąd, „prezesa państwa”.

Po realizacji czterech reform rząd skupił się na wprowadzaniu Polski do UE, co w dużej mierze sprowadzało się do automatycznego implementowania prawa unijnego. Było to zresztą jednym z wielu powodów rozpadu AWS, z której wypączkowały mniejsze ugrupowania eurosceptyczne. Pod koniec XX wieku nasza gospodarka zaczęła szwankować i wzrosło bezrobocie, co z kolei skłoniło związkowców do wspierania kosztownych dla budżetu rozwiązań socjalnych – a to napotykało na sprzeciw liberałów z UW. Rząd AWS-UW rozpadł się, bo nie udało mu się znaleźć nowego wspólnego celu ani lidera. Upadek koalicji był wielki: ani Akcja, ani Unia, która wcześniej opuściła sojusz, nie przekroczyły w 2001 r. progu wyborczego.

Co by nie mówić o tamtym rządzie, to jednak był ostatnim, który próbował realizować dalekosiężną wizję. Przeciwnie niż gabinet SLD-PSL Leszka Millera. Ten, poza wprowadzeniem Polski do UE, głównie dryfował. Szybko skłócił się wewnętrznie, co doprowadziło do wyrzucenia ludowców z rządu po zaledwie 1,5 roku. Politycy lewicy i jej klienci oddali się aferom w bezprecedensowej skali, takim jak ta starachowicka, groteskowe przyjęcie mercedesa (z firankami!) jako łapówki przez posła Andrzeja Pęczaka czy wreszcie afera Rywina. Do tego dochodziła „szorstka przyjaźń” między Millerem a prezydentem Kwaśniewskim. Panowie spierali się o kwestie personalne w rządzie i spółkach skarbu państwa, w 2004 r. zaś byli prekursorami „sporu o krzesło”, kiedy pokłócili się o to, kto ma przewodzić polskiej delegacji podczas podpisywania traktatu akcesyjnego. Miller w 2004 r. zrezygnował ze stanowiska. Do końca kadencji dopełzł już „ekspercki” rząd Marka Belki.

Lewicę zgubiła pycha i przekonanie, że wprowadzenie Polski do UE wystarczy, by zapracować na wieczną wdzięczność Polaków. Ponadto – poczucie bezkarności, wówczas jeszcze zdradliwe. Wtedy afery budziły zniesmaczenie u Polaków, także jeśli byli wyborcami przyłapanych na aferach polityków.

Kot już nie chce łowić myszy

Pierwsze rządy PiS (2005-07) były burzliwe. Rozpoczęły się od utworzenia gabinetu mniejszościowego, który z czasem poszerzył się o koalicjantów, Ligę Polskich Rodzin i Samoobronę. Przetrwały tylko dwa lata. Kaczyński chciał rządzić dalej, ale samodzielnie, i zagrał va banque, doprowadzając do przedterminowych wyborów, które przegrał.

Obecnie Kaczyński i spółka kończą wypaleni. PiS nie dzieli jednak losu poprzednich „wymęczonych” rządów, ponieważ wielu jego wyborców nawet nie zauważa syndromów zmęczenia. Podporządkowane władzy media publiczne nie krytykują premiera, jak za rządów AWS, kiedy to TVP była w rękach lewicowej opozycji. Inaczej niż za rządów SLD czy PO, PiS konsekwentnie twierdzi, że jego członków nie imają się żadne afery, a wszelkie złe wieści rozsiewają źli ludzie mówiący językiem Kremla.

Wyborcy PiS nie mają też politycznej alternatywy. Z AWS wypączkowały PO, PiS i LPR, zniechęceni do SLD mogli głosować na Socjaldemokrację Polską czy startującą z jej list Unię Pracy; chcący wrócić do korzeni Platformy Obywatelskiej mieli na podorędziu Nowoczesną. PiS się nie rozpada, a inne oferty są dla dotychczasowych wyborców partii Jarosława Kaczyńskiego niezbyt interesujące. Pisowskie wypalenie nie wygląda też katastrofalnie na tle konkurencji, która nie grzeszy werwą.

Zjednoczona Prawica przejawia energię głównie w wykorzystywaniu państwa do zwiększania swoich szans wyborczych. Najświeższym przykładem są politycy Suwerennej Polski, którzy przekazują środki z Funduszu Sprawiedliwości do Kół Gospodyń Wiejskich. Dzieje się to oczywiście głównie w okręgach wyborczych, w których owi politycy zostali wybrani. Ziobryści pokazują w ten sposób, że okręgi wyborcze, które na nich zagłosują, mogą później liczyć na publiczne pieniądze.

Rządzący i powiązani z nimi aktywiści starają się zamykać usta niezależnym mediom. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nakłada kary albo zwleka z przyznawaniem koncesji (np. dla Tok FM lub stacji należących do grupy TVN). Ukoronowaniem tego procesu było uchwalenie ustawy o komisji „rosyjskiej”, która miała, w skrajnym przypadku, uniemożliwić konkretnemu politykowi zostanie premierem.

Jeśli ostatni rok rządów polega głównie na straszeniu wyborców i doskonaleniu narzędzi służących do wygrywania wyborów, to kolejna kadencja PiS może służyć do domykania systemu. Partia chce kontroli nad prokuraturą, sądownictwem konstytucyjnym. Może zawalczyć o opanowanie sądownictwa powszechnego, spółek skarbu państwa, a fundusze celowe i różnego rodzaju agencje staną się źródłem finansowania działalności partyjnej.

Przejęcie władzy przez obecną opozycję może zatrzymać ten proces. Ale nawet jeśli będzie chciała przejąć narzędzia stworzone przez PiS i wykorzystać je dla swoich celów, będzie to trudne, ponieważ napotka opór obecnych już w nich ludzi starego układu. Ponadto nauka obsługi tego systemu będzie wymagała czasu.

Od 2005 r. u władzy wymieniają się stronnictwa kierowane przez dwóch ludzi – to aż osiemnaście lat. Może dlatego Donald Tusk wciąż nie przejawia woli do wyrazistej aktywności po wyborach, podkreślając, że to, co się wtedy będzie działo, jest obecnie dla nich mniej istotne niż sama zmiana kierownictwa kraju. „Kiedy bijesz się na polu walki, to raczej nie myślisz o tym, jak urządzisz swój dom na emeryturze. Odebranie PiS-owi władzy to pierwszy i najważniejszy punkt mojego programu” – mówił w ubiegłym roku „Tygodnikowi”. Także potencjalni koalicjanci Platformy to partie, których działacze zdążyli już w przeszłości zmęczyć się władzą, zwłaszcza Lewica i PSL.

Różnica polega jednak na tym, że PiS się władzą nasycił. Dlatego przypomina rozleniwionego kocura, któremu nie chce się gonić za myszami, ale boi się, że zabiorą mu ciepłe miejsce na kaloryferze. Opozycja zdążyła zgłodnieć – i to napędza ją w kampanii. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wypaleni władzą