Byle nie „wojna”

Jaki jest cel operacji w Libii? To pytanie, z którym od kilkunastu dni zmagają się amerykańscy politycy i analitycy. Interwencja humanitarna?

29.03.2011

Czyta się kilka minut

Ale czy można nazwać "ochroną cywilów" udzielanie pomocy uzbrojonym rebeliantom? Wprowadzenie strefy zakazu lotów? I czemu miałoby to służyć? Nie obronie cywilów przecież, z którymi Kaddafi mógł się rozprawić za pomocą sił lądowych. Czy celem jest zatem odsunięcie od władzy pułkownika tyrana i budowa demokratycznej Libii? Raczej trudno sobie wyobrazić, aby można było to osiągnąć za pomocą samych bombardowań. Nawet zresztą gdyby jakimś cudem udało się do tego doprowadzić, czy można liczyć, że rebelianci, o których wiadomo niewiele, rzeczywiście takie mają zamiary?

"Operacja lotnicza", "interwencja", "misja humanitarna":  administracja Obamy jak ognia unika słowa "wojna". Za wszelką cenę stara się też przekonać opinię publiczną, że tym razem to nie Amerykanie grają pierwsze skrzypce, a operacja będzie bezbolesna i krótkotrwała. "Kwestia dni, nie tygodni" - zapewniał Obama po rozpoczęciu akcji, nie przerywając zaplanowanej wcześniej wizyty w krajach Ameryki Łacińskiej. Obiecywał przy tym, że nie wyśle do Libii "amerykańskich butów", czyli wojsk lądowych, i że główny ciężar operacji lotniczej spoczywać będzie na "sojusznikach".

Ale prezydent, który zdobył zaufanie wyborców jako zdecydowany przeciwnik wojny w Iraku i zwolennik jak najszybszego wycofania się z Afganistanu, a teraz zaangażował kraj w trzeci z kolei konflikt zbrojny, nie wszystkim trafia do przekonania. Członkowie jego własnej partii zarzucają mu, że złamał konstytucję, rozpoczynając wojnę bez upoważnienia Kongresu. Wielu z nich oburza się, że decyzje były konsultowane z przedstawicielami ONZ, NATO i Ligi Arabskiej, pominięto zaś "domowników". Republikanie zaś - m.in John McCain - uważają, że interwencja miałaby większy sens, gdyby podjęto ją wcześniej, gdy siły Kaddafiego zdawały się być w odwrocie. Wielu zwraca też uwagę, że nie bardzo wiadomo, jaki interes ma Ameryka w Libii i co mogłaby tam uzyskać, nawet gdyby operacja zakończyła się sukcesem.

Sytuacji nie ułatwia fakt, że bezrobocie w USA nadal wynosi 9 proc., a w Kongresie od kilkunastu tygodni toczą się dramatyczne spory dotyczące cięć budżetowych. Wielu amerykańskich podatników nie potrafi się pogodzić z faktem, że rząd wysyła na drugi koniec świata wojsko i kosztowny sprzęt, podczas gdy na własnym podwórku zwalnia z pracy bibliotekarzy, nauczycieli i policjantów, zaniedbuje mosty i autostrady, likwiduje osłony dla najbiedniejszych.

Co  Waszyngton chce wygrać w Libii? Jakim kosztem? Jaki sens ma ta wojna? Amerykanie czekają na odpowiedzi, których, na razie, raczej brak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2011