Byle do wiosny

W walce z epidemią Wielka Brytania notuje rekordy: liczby zaszczepionych, ale też liczby zmarłych. Na życie codzienne wpływa również brexit.
z Londynu i Pangbourne

01.02.2021

Czyta się kilka minut

Premier Boris Johnson podczas konferencji prasowej na temat sytuacji epidemicznej. Downing Street, Londyn, 26 stycznia 2021 r. / JUSTIN TALLIS / AFP / EAST NEWS
Premier Boris Johnson podczas konferencji prasowej na temat sytuacji epidemicznej. Downing Street, Londyn, 26 stycznia 2021 r. / JUSTIN TALLIS / AFP / EAST NEWS

Tego dnia Boris Johnson daleki był od swego zwykłego ekspresyjno-entuzjastycznego stylu bycia. Na konferencji prasowej 26 stycznia brytyjski premier powstrzymał się od tradycyjnych zapewnień, że kraj radzi sobie świetnie z epidemią, a szczepienia idą zgodnie z planem.

Bo choć na Wyspach Brytyjskich szczepią najszybciej w Europie – do końca stycznia pierwszą dawkę otrzymało niemal 8 mln mieszkańców – to równocześnie w tamten wtorek Johnson musiał ogłosić, że od początku epidemii zmarło już ponad 100 tys. Brytyjczyków z pozytywnym wynikiem testu na COVID-19. „Czuję ogromny smutek” – mówił, dodając, że przyjmuje za to pełną odpowiedzialność. Choć zaraz zapewnił, że jego rząd zrobił wszystko, co możliwe, by ograniczyć tragiczne skutki epidemii.

Jak do tego doszło? Pytanie, mające wymiar także polityczny, ciąży. Odpowiedzi nie do końca są oczywiste: mamy tu zarzuty o błędną strategię i spóźnione decyzje, ale też okoliczności obiektywne, jak specyfika społeczeństwa (odsetek osób z nadwagą i innymi czynnikami ryzyka). Są też inne pytania: choćby o to, kiedy Wyspy zaczną wychodzić z lockdownu. Na razie mnożą się restrykcje, a wskaźniki bezrobocia są najwyższe od lat.

Jakby tego było mało, w tle jest problem od kilku lat stały – brexit. Pierwsze tygodnie roku 2021, już na dobre poza Unią, przyniosły zaskakująco dużo przykrych niespodzianek.

Paszporty poproszę!

Kolejki do kontroli paszportowej w terminalu nr 2 londyńskiego lotniska Heathrow są dwie: jedna dla obywateli Zjednoczonego Królestwa i krajów Unii (nadal wspólna), druga dla reszty świata. Jeszcze niedawno tej pierwszej w zasadzie nie było: ruch podróżnych był płynny, zwłaszcza że większość korzystała z bramek do elektronicznej kontroli dokumentów.

Jednak teraz, starając się ograniczyć transmisję koronawirusa, a zwłaszcza jego mutacji, Wielka Brytania wymaga od wszystkich przybyszów okazania negatywnego testu na COVID-19. Wprawdzie jest to sprawdzane już przy wejściu do samolotu w Warszawie czy Berlinie, ale Brytyjczycy prowadzą drobiazgową kontrolę także po wylądowaniu.

Kolejka wije się więc przez całą halę przylotów, wypełza na korytarz. Ludzi jest tak wielu, że nie są w stanie utrzymać należnego dziś dystansu. Każdy dokument – paszport, wynik testu, formularz lokalizacyjny – jest sprawdzany. Bramki elektroniczne zamknięte.

Po około godzinie stania jestem dopiero w połowie drogi do stanowisk straży granicznej. Płaczą dzieci, zdenerwowani ludzie dzwonią do czekających bliskich. „Wiem, ile kosztuje parking! Zwrócę ci! Nie, nie wiem, ile to jeszcze potrwa!” – narzeka ktoś z tyłu. Jest gorąco, obsługa rozdaje puszki z wodą. Aby się napić, podróżni zdejmują maseczki.

Po dwóch godzinach staję przed strażnikiem granicznym. Jest miły, uśmiecha się. Nie wiem, skąd ma na to siłę. Dokumenty w porządku, wszystkie formularze są, można iść.

Witamy na Wyspach!

Osoby wstępnie osiedlone

Trudności w przekraczaniu granicy brytyjskiej są na razie związane głównie z pandemią, a nie z brexitem – bo zgodnie z zawartym porozumieniem do Wielkiej Brytanii można wjechać bez wizy na okres kilku miesięcy. Jednak według portalu Politico niektórzy podróżni z krajów Unii byli już proszeni o okazanie dokumentów potwierdzających ich prawo pobytu.

Być może to sporadyczne przypadki gorliwości straży granicznej, wynikającej z przepisów związanych z pandemią – wszak podróże międzynarodowe można odbywać tylko z ważnych przyczyn, a taką jest powrót do domu. Ale dla Europejczyków mieszkających w Zjednoczonym Królestwie powinien to być znak ostrzegawczy: tylko do końca czerwca mają oni czas, aby złożyć wniosek o przyznanie statusu „osoby osiedlonej” lub „wstępnie osiedlonej”. Nadal nie wszyscy to zrobili – co gorsza, okazuje się, że nie wszyscy wiedzą, że to wymagane. O programie przyznawania statusu nie słyszał np. jeden na trzech Europejczyków pracujących na Wyspach w domach opieki i podobnych placówkach. Fundacja Joint Council for the Welfare of Immigrants, która przygotowała raport w tej sprawie, alarmuje i prosi o przesunięcie terminu składania wniosków.

Jest też inny problem: po przyznaniu statusu wnioskujący nie otrzymują żadnego materialnego dowodu. Jak mają więc udowodnić swoje prawa na granicy, w banku czy wynajmując mieszkanie? Wielka Brytania ma już za sobą skandal związany z brakiem dokumentów – chodzi o tzw. pokolenie Windrush: ludzi, którzy po II wojnie światowej przybyli z Jamajki i innych krajów karaibskich. Londyn potrzebował rąk do pracy i zachęcał do imigracji. Przybysze nie dostali jednak do rąk żadnych dokumentów, a te złożone w ministerialnych archiwach zniszczono. Gdy kilka lat temu zaczęto nagle wymagać, by udowodnili swoje prawo pobytu, nie mogli tego zrobić.

Koszty ludzkie

– Poczucie straty, coś niemal surrealistycznego – tak Elena Remigi opisuje w rozmowie z „Tygodnikiem” swoje odczucia, gdy 1 stycznia 2021 r. skończył się okres przejściowy i Wielka Brytania znalazła się nieodwołalnie poza Unią. – Przede wszystkim jednak głęboki smutek. Dlaczego to się stało? – mówi Elena, która jest Włoszką, a w Londynie mieszka od kilkunastu lat wraz z mężem i dziećmi.

Od czasu brexitowego referendum w 2016 r. Elena zajmowała się sytuacją obywateli Unii w Zjednoczonym Królestwie. – Szybko zdałam sobie sprawę, że obietnice zwolenników brexitu, iż nic się dla nas tu nie zmieni, były puste. Zmieniło się wszystko – wspomina czas po referendum.

Wtedy też pomyślała, że nie tylko ona, ale także inni Europejczycy doświadczają całego wachlarza emocji. Tak powstał projekt „In Limbo”, zbierający opowieści żyjących na Wyspach obywateli Unii. Celem było danie im możliwości podzielenia się swoimi doświadczeniami i odczuciami. Ale nie tylko. – Chciałam, żebyśmy przemówili mocnym wspólnym głosem – wyjaśnia dziś.

Relacje Europejczyków, a później także Brytyjczyków mieszkających w Unii, zostały opublikowane w formie książki. Ciągle jednak przybywają nowe. – Na początku uczestnicy mówili o smutku, rozczarowaniu, wręcz żałobie, o utracie zaufania do rządu. Teraz mówią więcej o praktycznych trudnościach i podejmowanych decyzjach – opowiada Elena. – Staramy się dotrzeć do jak największej liczby osób, co w pandemii nie jest łatwe. Okazuje się, że niektórzy rzeczywiście nie słyszeli o nowych regulacjach, jak ten wniosek o status osiedlonego.

Elena opowiada, jak ostatnio jechała taksówką: kierowca, Rumun, był przekonany, że skoro ma numer ubezpieczenia i pracuje legalnie, jego prawom nic nie grozi: – Starałam się wszystko mu wyjaśnić, zostawiłam mój numer telefonu. Potem dzwonili też inni kierowcy, którzy z nim pracowali. Też nic nie wiedzieli.

Elena martwi się o nich wszystkich. – To ten ludzki koszt brexitu – mówi. – Brexit tyle zniszczył, nic już nie będzie tak samo. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, czy jestem inna… Tyle lat tu mieszkam, czuję się bardzo mocno Europejką, a wszystkie tożsamości, włoska i również brytyjska, jakoś we mnie współistniały. Teraz muszę się nagle deklarować, kim jestem i gdzie przynależę? A moje dzieci? Dla nich to jeszcze dziwniejsze.

Dobra rada

Stefania Barutta też jest Włoszką, do Wielkiej Brytanii przybyła 32 lata temu. Mieszka w Worcester, niespełna stutysięcznym mieście w zachodniej Anglii. Od 1992 r. prowadzi firmę importującą i eksportującą części samochodowe.

– Importujemy głównie z USA, ale też z Hiszpanii i Włoch. Eksportujemy do Czech, Francji, Hiszpanii… – wylicza w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Przed brexitem wszystko szło gładko, bo byliśmy częścią wspólnego rynku. Teraz zostawiono nas samych sobie, wszystko odbywa się metodą prób i błędów. Dobrze, że w styczniu mamy mniej zamówień, bo i tak pracy z dokumentacją jest znacznie więcej. Więcej opłat, więcej formularzy, VAT…

Nie tylko Stefania zmaga się z nową rzeczywistością małych przedsiębiorców. Media pełne są historii o nieoczekiwanych przeszkodach. Nieoczekiwanych – bo przecież osiągnięto porozumienie i premier obiecywał handel bez barier.

Owszem, spodziewano się problemów na granicach, długich kolejek ciężarówek (choć chyba nie spodziewali się szkoccy rybacy: głosowali w większości za brexitem, a teraz ich towar nie dociera do unijnych odbiorców na czas – ten czas, który ma zasadnicze znaczenie w przypadku świeżych ryb i langustynek).

Nie spodziewano się natomiast, że klienci z Unii zamawiający online towar w brytyjskich sklepach będą musieli przy odbiorze paczki opłacić cło i VAT. Koszt przesyłki też jest wyższy. Z tym samym problemem mierzą się Brytyjczycy kupujący online w firmach na kontynencie. Część firm rezygnuje więc z klientów po drugiej stronie kanału La Manche (lub to klienci rezygnują). Część szuka rozwiązań. Tym urzędnicy udzielają zaskakującej rady: brytyjscy przedsiębiorcy powinni założyć firmę na kontynencie, wtedy unikną biurokracji i podatków. Pomijając, że nie o to chyba chodziło w brexicie, aby firmy brytyjskie wysyłać do Europy, takie rozwiązanie może likwidować miejsca pracy w Wielkiej Brytanii. Aby kogoś zatrudnić w europejskiej filii, być może trzeba będzie kogoś w ojczyźnie zwolnić.

Stefania o tym nie myśli. – Druga firma w Unii? To też koszty. Może dla większej firmy ma to sens, ale nie dla nas, małych przedsiębiorców – wzdycha. – Musimy z tym żyć. Tylko naprawdę jest trudniej, a towary będą droższe. Wiedziałam, że to się źle skończy… Dlatego byłam taka zdenerwowana po brexitowym referendum.

Bardziej jednak niż problem z VAT-em boli ją coś innego: – Lubię moje życie tutaj, ale przykro mi, że Brytyjczyków nie obchodzi, co się z nami dzieje. Jesteśmy przecież częścią ich społeczności, czyimiś sąsiadami, przyjaciółmi, a nasz los ich nie obchodzi. To smutne, że wielu z nas zastanawia się teraz, dlaczego tu jesteśmy.

I znów referendum?

Nad przyszłością zastanawiają się też na północy – w Szkocji. Epidemia sprawiła, że rośnie tu poparcie dla idei niepodległości tego kraju, jednego z czterech tworzących Zjednoczone Królestwo. Właściwie nie tyle epidemia, co fakt, że sposób, w jaki reaguje na nią Nicola Sturgeon, szefowa szkockiego rządu autonomicznego, jest oceniany bardzo wysoko. W efekcie narasta przekonanie, że skoro z wirusem Szkoci potrafią sobie radzić lepiej niż Anglicy, to także ich własne państwo może być sukcesem.

Na maj zaplanowane są szkockie wybory parlamentarne. We wszystkich sondażach od dłuższego już czasu dominuje Szkocka Partia Narodowa. Jej mocne zwycięstwo będzie traktowane jako mandat dla referendum niepodległościowego.

Tak na to patrzą politycy w Edynburgu. Bo w Londynie zgoła inaczej. Premier Johnson nieustająco podkreśla, że referendum już się odbyło (w 2014 r. – wtedy 55 proc. opowiedziało się za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie). Jednak i jego musiały zaniepokoić nastroje na północy, skoro pod koniec stycznia poleciał tam, by podziękować Szkotom za ich walkę z epidemią i podkreślić znaczenie wspólnych wysiłków. Johnson nigdy nie cieszył się popularnością w Szkocji, nie powinno więc dziwić, że Sturgeon pozwoliła sobie na stwierdzenie, iż wizyta nie wprawia ją w zachwyt. Tym bardziej że skoro podróżować w Szkocji i do Szkocji można tylko z wyjątkowo ważnego powodu, to wizyta premiera może oznaczać złamanie przepisów…

Złośliwości złośliwościami, ale sprawa nabiera wagi. Poparcie dla pozostania w unii z Anglią, Walią i Irlandią Północną maleje też za sprawą brexitu – w 2016 r. większość Szkotów głosowała przeciw brexitowi i obecne kłopoty mogą tym bardziej skłaniać do głosu za niepodległością, w nadziei na powrót do Unii.

Choć może być też inaczej. Prof. Paul Cairney, politolog z uniwersytetu w Stirling, zwraca uwagę, że trudności, jakich doświadczają teraz brytyjskie firmy, mogą uświadomić Szkotom, co ich czeka w razie „rozwodu”. Do tego doszłyby jeszcze kwestie waluty.

Na razie pojawiają się i takie opinie prawne, że Londyn jednak nie może zakazać nowego referendum ani zignorować jego wyniku. Z kolei z sondażu opublikowanego w „Sunday Times” wynika, że tych, którzy wierzą, iż w ciągu najbliższych 10 lat Szkocja będzie suwerenna, jest we wszystkich czterech krajach Królestwa większość. O dziwo, najmniej wątpiących w szkocką niepodległość jest w… Anglii.

Co dalej, panie premierze?

Liczby, prognozy: one wszystkie muszą być teraz dla Johnsona nie lada wyzwaniem. Bo niewiele jest tych dobrych – poza liczbą zaszczepionych. Wprawdzie statystyki nowych infekcji spadają, ale liczba zgonów już nie: często to ponad tysiąc dziennie.


Prof. Katy Hayward, socjolożka z Irlandii Północnej: Jeszcze kilka lat temu rozważania o zjednoczeniu całej Irlandii były abstrakcyjne. Brexit to zmienił.


 

Słowa żalu z ust premiera nie mogą więc zatrzeć konstatacji, iż tę ponurą granicę 100 tys. zmarłych 67-milionowa Wielka Brytania przekroczyła jako pierwsze państwo Europy (nie licząc Rosji) – choć nie jest przecież najludniejszym krajem kontynentu (największy kraj, 83-milionowe Niemcy, przekroczył właśnie granicę 50 tys. zmarłych).

Nowe restrykcje dla podróżnych – w tym australijski model kwarantanny, gdzie przybywający do kraju muszą izolować się nie we własnych domach, lecz w specjalnych hotelach, płacąc za pobyt – mrożą zagraniczne plany urlopowe Brytyjczyków. Na razie przepis ten obejmuje tylko przybywających z miejsc największego ryzyka, ale lista ma się rozszerzać. W górę poszły już ceny wynajmu letnich domków na terenie Wielkiej Brytanii.

Szkoły pozostaną zamknięte z pewnością do marca. Może potem nie będzie w ogóle wakacji, kto wie?

Wiosna idzie do Pangbourne

Mimo niepewności życie musi toczyć się dalej, w nieustannej nadziei na poprawę.

W Pangbourne, wiosce w hrabstwie Berkshire, miejscowy rzeźnik, sklep z serami, piekarnia i sklep z żywnością ekologiczną pozostają otwarte. Sklep żelazny – ze sprzętem ogrodniczym, narzędziami i okienkiem pocztowym – również. W butiku obok na szybie wisi kartka: „Jeśli spodoba się państwu coś z rzeczy na wystawie, proszę o kontakt mailowy”. Podobnie można skontaktować się z szewcem: zostawił informację, że musi się izolować ze względu na dobro żony; jest w grupie ryzyka.

Na pełnych obrotach ze sprzedażą na wynos działają za to miejscowe restauracje – z kuchnią indyjską czy fish and chips. Za to najstarszy w okolicy pub, istniejący od XVII stulecia „The Swan”, został tymczasowo zamknięty. Jest jednak nadzieja na otwarcie. Kiedy? Mówi się o maju. Jeszcze starszy pub w Oksfordzie, „Lamb & Flag”, w którym przesiadywali Tolkien i C.S. Lewis, nie ma tyle szczęścia: miał zostać zlikwidowany z ostatnim dniem stycznia.

Pewność można mieć chyba tylko co do tego, że na Wyspach wiosna już nadchodzi. Po kilku śnieżnych dniach, gdy można było lepić bałwana, pogoda się zmieniła. Wyszło słońce. Przebiśniegi prezentują się licznie, pojawiają pierwsze pierwiosnki, widać zielone jeszcze pączki żonkili. O zbliżającej się wiośnie świadczą też wystawione na sprzedaż budki dla ptaków w sklepie żelaznym, wybór sadzonek kwiatów i bulw ziemniaków.

Frustracji mogą jednak tej wiosny doświadczyć ogrodnicy z Irlandii. Dotychczas korzystali chętnie z dostaw nasion i cebulek z Wielkiej Brytanii. Teraz brexit im to utrudnia – nie można już wysyłać sadzonek w doniczkach z ziemią.

Na brytyjskie przebiśniegi tej wiosny Irlandczycy nie mogą zatem liczyć. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2021