Między dwiema uniami

Brexit coraz bliżej. Tymczasem Londyn ignoruje Szkotów, którzy w referendach zdecydowali wprawdzie, że nie opuszczą Wielkiej Brytanii, ale zarazem chcą zostać w Unii. Czy powstanie nowe państwo – Szkocja?

28.01.2017

Czyta się kilka minut

Premier Wielkiej Brytanii Theresa May (z lewej) i premier Szkocji Nicola Sturgeon na spotkaniu w siedzibie szkockiego rządu. Edynburg, 15 lipca 2016 r. / Fot. James Glossop / AP / EAST NEWS
Premier Wielkiej Brytanii Theresa May (z lewej) i premier Szkocji Nicola Sturgeon na spotkaniu w siedzibie szkockiego rządu. Edynburg, 15 lipca 2016 r. / Fot. James Glossop / AP / EAST NEWS

Brytyjski Sąd Najwyższy orzekł właśnie, że rząd nie może zacząć procedury wyjścia kraju z Unii, bez poddania tego pod głosowanie w parlamencie. Dla premier Theresy May to jednak nie tyle przeszkoda, co niedogodność. Oznacza to, że parlamentarzyści będą o Brexicie debatować, co może zmusić ją do ujawnienia szczegółów planowanych negocjacji z Unią. Zapewne jednak posłowie zagłosują ostatecznie zgodnie z wynikami referendum, czyli za Brexitem.

Poważniejsze skutki może mieć druga część orzeczenia Sądu: że w sprawie Brexitu nie mogą wypowiadać się parlamenty regionalne – walijski, szkocki i północnoirlandzki. Dla Theresy May to ulga. Dla Szkotów – cios w serce. Bo oni, podobnie jak mieszkańcy Irlandii Północnej, chcą w Unii pozostać.

– To orzeczenie popycha Nicolę Sturgeon [premier lokalnego rządu szkockiego] do ogłoszenia drugiego referendum. Myślę, że jeśli nawet ona go nie chce, może czuć się do tego zmuszona – mówi „Tygodnikowi” Iain Macwhirter, komentator szkockiego dziennika „The Herald”. – Tak naprawdę nie ma żadnych przesłanek, aby sądzić, że Szkoci chcieliby znów głosować nad niepodległością. Są zmęczeni referendami i wyborami.

Macwhirter ma rację: według sondażu BMG, opublikowanego na początku stycznia, referendum nie chce ponad 61 proc. Ponownie głosować nad niepodległością chce jedynie 38,5 proc. ankietowanych.

Pytani o suwerenność, w tym samym sondażu Szkoci odpowiadają niemal identycznie jak w 2014 r., gdy głosowali nad oderwaniem się od Wielkiej Brytanii: wtedy za pozostaniem w Królestwie było ponad 55 proc. głosujących. Dziś wynik byłby zbliżony.

Ale to może się zmienić. W 2014 r. dla wielu Szkotów decydujący był bowiem fakt, że pozostając w Zjednoczonym Królestwie, zostają też w Unii Europejskiej. Gdyby je opuścili, musieliby wnioskować na nowo o członkostwo w Unii. A to byłoby czasochłonne i rezultat niepewny. Np. Hiszpania niezmiennie zapowiada, że taki wniosek by wetowała – z obawy przed precedensem: Madryt ma za plecami widmo secesji Katalonii.

Trzeciej drogi nie będzie

Szkoci zostali więc wtedy w Wielkiej Brytanii – a teraz okazuje się, że to właśnie Wielka Brytania chce ich z Unii wyprowadzić. I to bez względu na fakt, iż w referendum nad Brexitem Szkoci opowiedzieli się zdecydowanie za pozostaniem w Unii. Takich głosów było aż 62 proc. Szkocki parlament nie będzie miał w tej – nie ukrywajmy, fundamentalnej sprawie – nic do powiedzenia.
Pod koniec grudnia 2016 r. Nicola Sturgeon przedstawiła propozycje rozwiązania problemu, sugerując, że Szkocja mogłaby pozostać zarówno częścią unijnego wspólnego rynku, jak też częścią Zjednoczonego Królestwa. Jednak nie doczekała się żadnej znaczącej reakcji Londynu.

W tej sytuacji nie dziwi, że Szkoci czują się traktowani instrumentalnie i mogą się obawiać, że będzie tylko gorzej.

– Wiele osób zdaje sobie sprawę, że po wyjściu z Unii Szkocja w Zjednoczonym Królestwie będzie raczej regionem niż autonomicznym krajem. Unia brytyjska będzie stawać się monolitem – uważa Iain Macwhirter. – Nie ma już żadnej drogi pomiędzy i Szkoci są świadomi, że teraz jest czas decyzji.

Czy jednak nowe referendum mogłoby zmienić bieg tych wypadków? I kiedy miałoby się odbyć? Musiałoby to być przed rokiem 2019 – bo według grafika premier Theresy May wtedy Brytania opuści Unię. Czasu na decyzję jest zatem niewiele.

A jaki byłby wynik? – Gdyby rozpoczęto kampanię, wiele mogłoby się zdarzyć. Myślę że zwolennicy niepodległości Szkocji mogliby wygrać, ale minimalną większością – mówi Macwhirter.

Wiara w swój kraj

Tamta kampania przed referendum niepodległościowym w 2014 r. podzieliła kraj, rodziny, przyjaciół. Zmusiła Szkotów do odpowiedzi na pytanie, na które wielu nie miało jasnej odpowiedzi, do opowiedzenia się po jednej stronie sporu, który dotykał spraw zasadniczych – takich jak tożsamość. I wzbudzał mnóstwo emocji.

Byłam wtedy świadkiem dyskusji o ewentualnej niepodległości. Np. pewna starsza pani, już na emeryturze, była przeciwniczką niepodległości. Martwiła się, jak będzie wyglądała sprawa emerytur, opieki zdrowotnej i podobnych kwestii. – Jak sobie z tym wszystkim poradzimy bez Anglii? – zastanawiała się. – Nie masz wiary we własny kraj? – ostro zareagował jej przyjaciel.
Takie pytania nadal padają: od zwykłych i pragmatycznych po sięgające głębi serca. Brexit niczego tu nie ułatwił, jedynie dodał nowe dylematy, nowy ciężar, nową niepewność.

Wyraźnie widać w tym także podział pokoleniowy. Starsi boją się nowej, nieznanej przyszłości. Młodzi, bardziej skłonni do ryzyka, częściej chcą iść na całość i mieć własne państwo – oczywiście nie wszyscy, ale jednak większość. Za niepodległością opowiada się ponad 51 proc. ludzi w przedziale wiekowym 16-34 lata, a jedynie 25 proc. wśród tych powyżej 65. roku życia. Ciekawe, że zwolenników niepodległości jest więcej wśród najuboższych Szkotów, gdy ci lepiej zarabiający chcieliby utrzymania status quo.

Wtedy, po pierwszym referendum, zwracały uwagę jego pozytywne „skutki uboczne”: ożywienie ruchów obywatelskich, zaangażowanie młodych w politykę, chęć oddziaływania na lokalną społeczność. Symbolem tej zmiany może być ledwie 20-letnia posłanka Mhairi Black, która do brytyjskiego parlamentu weszła z ramienia Szkockiej Partii Narodowej (SNP), a polityką zajęła się właśnie w czasie kampanii referendalnej.

Są też skutki smutne: polityczne napięcia odbijają się na prywatnym życiu. Jak się okazuje, prawie jedna piąta par korzystających z terapii wymieniła w 2016 r. różnicę zdań dotyczącą Brexitu jako jeden z powodów kryzysu w związku...

A można założyć, że niepewna przyszłość Szkocji w Wielkiej Brytanii również nie wpływa dziś dobrze na domową harmonię.

Akt Unii 

Już w 2016 r., po brexitowym referendum, wielu ekspertów zwracało uwagę, że być może nadchodzi czas na całościową systemową reformę Zjednoczonego Królestwa – np. zmierzającą w stronę państwa federalnego.

Jak pokazuje przypadek Szkocji, jednym z zasadniczych dokumentów jest tu podpisany w 1707 r. Akt Unii. Od tego czasu były oczywiście zmiany, choćby tzw. ustawa o Szkocji z 1998 r. Na jej podstawie utworzono lokalny szkocki parlament. Całe prawodawstwo Szkocji jest też oparte na prawie Unii Europejskiej. Ewentualne wyjście całej Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i tak wymusiłoby w tych zapisach zmiany.

Nie tylko Szkocja ma taki problem. Także w Irlandii Północnej są obawy, że Brexit może naruszyć zawarte w 1998 r. porozumienie pokojowe, które zakończyło trwający tam kilka dekad rozlew krwi. Unia Europejska znacznie przyczyniła się do tego pokoju. Może więc Brexit stwarza okazję do przebudowania ram, na których opiera się Wielka Brytania?

Na początku stycznia szefowa Partii Pracy w Szkocji, Kezia Dugdale, wezwała do stworzenia nowego Aktu Unii, uznając, że to jedyny sposób, aby uratować brytyjską wspólnotę. „Torysi prą do twardego Brexitu, SNP ciągnie w stronę niepodległości. Te dwie partie rozciągają Unię [w sensie Zjednoczonego Królestwa] do granic wytrzymałości” – alarmowała.

– Gdyby Szkocji pozwolono utrzymać dostęp do wspólnego rynku Unii Europejskiej i jednocześnie być częścią Wielkiej Brytanii, stworzyłoby to nowy ciekawy kontekst. Byłby oczywiście problem z granicą między Szkocją a Anglią. Ale ten sam problem będzie istniał w Irlandii Północnej, która ma granicę lądową z Irlandią. Trzeba znaleźć tam rozwiązanie. I ten sam model można by wprowadzić w Szkocji – mówi Iain Macwhirter.

Czy trzecia droga – bez twardego Brexitu i bez szkockiej niepodległości – której życzyłaby sobie Kezia Dugdale i zapewne wielu obywateli, jest w ogóle możliwa?

Gdy pod koniec stycznia Theresa May przedstawiała swoich 12 punktów o Brexicie, wykluczyła zarówno uczestnictwo we wspólnym unijnym rynku, jak też w zasadzie ewentualny specjalny status Szkocji.

Trudny rok 

Gdy po przegranym przez zwolenników niepodległości referendum w 2014 r. Nicola Sturgeon obejmowała – jako pierwsza kobieta – przywództwo partii SNP i stanowisko szefowej szkockiego rządu, była objawieniem na lokalnej scenie politycznej. Popularna i charyzmatyczna, wkrótce w brytyjskich wyborach parlamentarnych poprowadziła swą partię do historycznego zwycięstwa: w maju 2015 r. SNP zdobyła prawie wszystkie mandaty, jakie przysługują Szkotom w centralnym parlamencie w Westminsterze.

Gdyby sprawy toczyły się zwykłą koleją, Sturgeon cieszyłaby się zatem swym sukcesem, zabiegałaby o zwiększenie uprawnień szkockich władz i spokojnie budowała swą pozycję – mówiąc o kolejnym referendum niepodległościowym, ale zbytnio się do niego nie spiesząc.

Brexit popsuł te plany – Sturgeon ma coraz mniejsze pole manewru. Tymczasem jest tu tyle samo niewiadomych, co w sprawie Brexitu. To kwestia waluty (funt czy euro?), granic, obronności... Albo gospodarki: wyjście z Brytanii będzie oznaczało utratę wolnego dostępu do rynku brytyjskiego, gdy szkocki eksport na południe kilkakrotnie przekracza eksport na rynek unijny.

Może się stać i tak, że po uzyskaniu ewentualnej niepodległości Szkocja będzie musiała na nowo ułożyć handlowe relacje i z Londynem, i z Brukselą. Gdyby chciała przyjąć model norweski (Norwegia nie jest członkiem UE, ale korzysta ze wspólnego rynku), musiałaby do wspólnej europejskiej kasy płacić – a to, przynajmniej na początku, oznaczałoby zaciskanie pasa.
Na szczęście w tym roku Szkoci zajmują się też innymi, na pozór mniej ważnymi sprawami. Policjanci mają częściej zacząć używać języka gaelickiego. W tym języku (poza angielskim) mają być też publikowane policyjne materiały i loga.

Z kolei nowo narodzone dzieci będą otrzymywać pudełka z wyprawką na wzór Finlandii. Konkurs na takowe pudełko już trwa – jednym z motywów wykorzystanych przez finalistów jest sympatyczny potwór z Loch Ness.

Miły gest na początek niespokojnego roku 2017. ©℗


CZYTAJ TAKŻE: 

Dr Karin Bowie, badaczka relacji szkocko-angielskich: Jest w tym ziarno prawdy, że ponad 300 lat temu Anglicy przekupili szkockie elity, aby te poparły unię angielsko-szkocką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2017