Bridget od spraw beznadziejnych

Po osiemnastu latach od brytyjskiej premiery kultowa bohaterka wraca. Bardziej dojrzała? Wtulona w silne męskie ramię? Nic z tych rzeczy!

31.03.2014

Czyta się kilka minut

Helen Fielding i jej nowa książka „Bridget Jones: Mad About the Boy”. Księgarnia Foyles w Londynie, 10 października 2013 r. / Fot. Nils Jorgensen / POLARIS / EAST NEWS
Helen Fielding i jej nowa książka „Bridget Jones: Mad About the Boy”. Księgarnia Foyles w Londynie, 10 października 2013 r. / Fot. Nils Jorgensen / POLARIS / EAST NEWS

Nasza przygoda z Bridget Jones zaczynała się tak: „57,5 kg (źle), jednostki alkoholu 3 (zdrowe i normalne), papierosy 13, jednostek tłuszczu 17 (ciekawe, czy można obliczyć zawartość jedn. tłuszczu w całym ciele? Oby nie!), zdrapki 3 (w porządku), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 12 (lepiej)”. Niepoprawna trzydziestokilkuletnia dziennikarka, której wszyscy chcieli ułożyć życie, a ona chciała po prostu żyć: po swojemu (czyli znaleźć szalejącego za nią nieziemskiego kochanka) i zarazem tak jak wszyscy (czyli znaleźć normalnego mężczyznę, niebrzydzącego się obrączką i dziećmi).

Co krok Bridget ogłaszała swoje postanowienia „nowej drogi życia”. Że przestanie „lecieć na: alkoholików, pracoholików, związkofobów, żonatych lub mających dziewczyny, mizoginów, megalomanów, szowinistów, emocjonalnych popaprańców, pijawki i zboczeńców” oraz „wpadać w depresję z powodu braku faceta”. Że będzie „wstawać zaraz po obudzeniu”. Że nie będzie „marnować pieniędzy na (...) ambitne książki nie do czytania, tylko do postawienia dla szpanu na regale”. Wszystkie plany traktowała w kategoriach epokowego być albo nie być. I z wdziękiem samotnej łowczyni, która od kilku godzin siedzi za barem i czeka, aż ktoś wreszcie postawi jej drinka – łamała wszystkie postanowienia.

Nie warto udawać, że „Dziennik Bridget Jones” Helen Fielding (1996) był czymś więcej niż czytadłem. Jednak miał w sobie na tyle silny ładunek bezpretensjonalności, że zjednywał czytelników ponad ich gustami i guścikami. „Przekomiczna książka. Nawet mężczyźni będą się śmiać” – chwalił Salman Rushdie. „Helen Fielding jest jedną z najdowcipniejszych angielskich pisarek, a Bridget Jones to kreacja komicznego geniuszu” – wtórował Nick Hornby. Dwie części perypetii londyńskiej trzpiotki sprzedała się w ponad 15 milionach egzemplarzy w czterdziestu krajach. Trzecia odsłona cyklu, „Bridget Jones. Szalejąc za facetem”, w październiku ukazała się w Wielkiej Brytanii, a w marcu trafiła do polskich księgarń. Dla nowej książki Fielding największą konkurencję stanowi legenda jej własnej bohaterki.


Kieszonkowe terapie


Drugą część cyklu, „Bridget Jones. W pogoni za rozumem” (1999, pol. wyd. 2000), autorka zadedykowała „innym Bridget”. Rzeczywiście, wiele z nas było Bridget, miałyśmy takie siostry, przyjaciółki, córki. Była bliska zawsze wtedy, gdy na rodzinnych obiadkach i zlotach żmijowatych znajomych ktoś pytał: „kiedy sobie wreszcie znajdziesz chłopaka?”.

Książki Fielding trafiły na swój czas i mimo banalnej fabuły stanowiły papierek lakmusowy przemian obyczajowych. Stabilność polityczna i ekonomiczna kraju pozwalała ludziom dać się porwać nowemu egotyzmowi. Zza wieszaków z kolekcjami ubrań, z zadymionych wnętrz klubów w Soho, zza ściany dźwięku ubóstwianego britpopu wyłaniało się widmo niepewnego siebie narcyza. Za lustro służyli inni, surowo oceniający poziom bycia cool, którego jednym z najważniejszych wyznaczników był wypisany na twarzy udany związek z dużą dawką fantastycznego seksu. Socjolog Anthony Giddens głosił odwrót konwencjonalnych związków na rzecz „czystej relacji”, łączącej ludzi dopóki są dla siebie satysfakcjonującą inwestycją. Także w Polsce był to okres, kiedy zapracowane trzydziestolatki zorientowały się, że „wszyscy porządni faceci są już zaobrączkowani”.

Postać Bridget bez zażenowania odsłaniała to, w jaki sposób współczesne „żyli długo i szczęśliwie” staje się wyboistą drogą. Na drapieżność ery „czystej relacji” protagonistka odpowiadała swoimi marzeniami o romansie rodem z „Dumy i uprzedzenia”, a przynajmniej z serialu BBC na kanwie powieści. Średnio raz na pięć zdań myślała o seksie, a jednocześnie należała do pokolenia, które rumieniło się przy lekturze walentynkowej kartki. Jones była „boginią w przeciętnej kobiecie”, desperacko liczącą sekundy (!), w trakcie których nie uprawiała seksu. W krytycznym momencie zebrało się ich 14 515 200 (ot, 6 miesięcy celibatu).

Jej bronią były poradniki. „Jak w trzydzieści dni znaleźć idealnego partnera” sąsiadował na jej półce ze „Szczęściem w pojedynkę”. Temu uzależnieniu od kieszonkowej terapii towarzyszyło jednak mrugnięcie do czytelniczki: nie jestem taka głupiutka i naiwna, tylko los jakoś się wobec mnie nie postarał.


Dwa razy do tej samej rzeki


Nowa Bridget ma 51 lat, dwoje dzieci i stare problemy. Wciąż ma „bajecznie gejowskiego” przyjaciela Toma, zdesperowaną przyjaciółkę Jude, która rozwiodła się z Podłym Mężem, niepoprawną matkę, wydzwaniającą z luksusowego domu spokojnej starości, a ojcem chrzestnym jej dzieci jest... eks-popapraniec numer jeden, Daniel Cleaver, który nadal zaczyna każdą pogawędkę od kontrolnego pytania: „Jakie masz na sobie majtki?”.

Jones ponownie szuka pocieszenia w poradnikach, których tytuły zgrabnie punktują jej nowe i dawne obsesje: „20 reguł randkowania przez internet”, „Jemu po prostu aż tak na tobie nie zależy” albo... „Randka z martwym”. No właśnie, coś się jednak zmieniło.

„Jak to, Mark Darcy nie żyje???”, „Pan Darcy nie żyje? Straszne!”, „Dla mnie Bridget bez Darcy’ego nie istnieje” – komentowały polskie czytelniczki plotki po brytyjskiej premierze książki. Nie będzie więc spoilerem, jeśli potwierdzę – Marc Darcy odszedł na dobre, i to już w 2008 r. Fielding wiele ryzykowała tą decyzją, wszak pan Darcy był ikoną, uosabiał niedościgniony dziś ideał angielskiego dżentelmena, a zarazem namiętnego kochanka, który wiernie kocha niepoprawną Bridget. Jednak, aby tchnąć ożywczy powiew w truchło happy endu, którym kończy się poprzednia część cyklu, Marc Darcy musiał zniknąć. Kogo dziś interesują stare, dobre małżeństwa? Autorka miała alternatywę: rozwód (czyli pan Darcy okazałby się nie taki idealny) albo śmierć (oczywiście arcyszlachetna, gdyż nasz bohater ginie w Darfurze od wybuchu miny lądowej).

Fajna, ale czy zajefajna?

„Nie da się uniknąć bólu, nie da się uniknąć straty. Źródłem pogody ducha jest swoboda i elastyczność, z jaką się zmieniamy” – Bridget Jones AD 2013 śledzi na Twitterze Dalajlamę, a po czterech i pół roku przykładnej żałoby rusza na spotkanie nowych podniet.

Jednak beztroska – czy, jak twierdzi protagonistka, „odzyskane dziewictwo” – jest podlana odrobiną żółci: bo świat, kontrolowany przez „technonałogowców”, epatujący seksem i młodością, wydaje się Bridget zamknięty przed nią elektronicznym kodem, którego już nigdy nie będzie w stanie rozgryźć. Aż nagle w cudowny sposób poznaje na Twitterze apetycznego trzydziestolatka, który zachwyca się jej pijacko-fekalnymi tweetami.

I znowu czuje się „jak czternastolatka, która wyrwała swojego pierwszego chłopaka”. Mało romantyczne? Być może, ale Bridget potrafi to sobie zracjonalizować: „W czasach Jane Austen nikt z nas by już nie żył. A tak dociągniemy do setki. Więc dla nas to dopiero połowa naszego życia”. Cała jest w skowronkach i startuje z kolejnymi facetami „w konkursie na najdłuższe SMS-owe milczenie”. Owszem, zabawnie wypadają sms-owe i tweetowe flirty między Bridget a młodszym metrykalnie Roxterem. „Oboje jesteśmy w niezbyt zaawansowanym wieku emocjonalnym” – przyznaje bohaterka. Bridget bez wytchnienia tweetuje o „zajefajnych” piosenkach z talent shows, randkach i próbach podbicia swoimi scenariuszami Hollywood, ale czy sama wciąż jest dla czytelniczek zajefajna?

Niestety, Bridget wpada w pułapkę zastawioną przez (tak, użyjmy tego brzydkiego słowa) seksistowską kulturę. Czy ktoś słyszał, żeby 51-letni facet przekonywał 30-letnią kobietę, że jest dla niej za stary? A Bridget od 380. strony przez sto następnych tłumaczy się ze swojego związku sobie i światu. Na szczęście dla 50-latki, a na pohybel fabule, zupełnie niespodziewanie pojawia się na horyzoncie wybawienie. Pan W JEJ WIEKU, który miał być na amen żonaty, okazuje się wolnym okazem o aparycji i talentach Jamesa Bonda, ale ze zdecydowanie mniejszą awersją do stałych związków.

W Wielkiej Brytanii sprzedano już ponad sto tysięcy egzemplarzy książki – mimo że tamtejsi recenzenci narzekają na... amerykanizację powieści (brak ironii i neurotyczno-czarnego humoru). Prawdopodobnie powstanie film na jej podstawie – do głównych ról męskich typowani są Ryan Gosling i Daniel Craig. Legenda panny Jones została jednak mocno nadwyrężona. Dziś na popkulturowej wokandzie są inne kobiety, inni faceci, a nawet inny Londyn.

Założyłabym się o sto funtów lub nawet o dwieście, że nie doczekamy się czwartej części serii o Bridget. Nie warto reanimować fantazji zbyt nieprawdopodobnych, by mogły nas przyjemnie łudzić. Jednak pamiętając o tym, że machina kobiecego przemysłu literackiego kręci się bez względu na zażalenia marudzących czytelniczek, może lepiej o nic się nie zakładać.


Helen Fielding „BRIDGET JONES. SZALEJĄC ZA FACETEM”, przeł. Jan i Katarzyna Karłowscy, Zysk i S-ka, Poznań 2014.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2014