Nieodrobiona lekcja Zagłady

Nowa książka Timothy’ego Snydera nikomu się u nas nie spodoba. Nie ma w niej ani radykalnego rozliczenia postaw Polaków wobec Żydów, ani łatwego pocieszenia, że masowo ratowaliśmy prześladowanych. Nawet o Grossie znajdziemy tu osobną opinię.

19.10.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Karolina Sekuła dla „TP”
/ Fot. Karolina Sekuła dla „TP”

Czy książkę o Holokauście można zadedykować kilkuletnim dzieciom, urodzonym siedem dekad po tej hekatombie i żyjącym w łaskawej nieświadomości skali zbrodni? Swoją najnowszą pracę amerykański historyk Timothy Snyder dedykuje synkowi i córeczce, akcentując w ten sposób nieulotność historii i jej skłonność do powtórek. Choć „Czarna ziemia” to dzieło zdecydowanie dla dorosłych, autor przyjmuje postawę dziecka, które raz po raz zadaje pytanie „dlaczego?” i nie jest zadowolone z oczywistych odpowiedzi.

Dlatego zupełnie nietrafiona jest okładka polskiego wydania „Czarnej ziemi”, trafiającego do księgarń ledwie miesiąc po amerykańskiej premierze. Widniejące na niej etykiety z puszek cyklonu B symbolizują przemysłowe mordowanie Żydów w Auschwitz, które – choć pozostaje emblematem Holokaustu – dla Snydera stanowi tylko epizod Zagłady. Już w swojej poprzedniej głośnej pracy, pt. „Skrwawione ziemie” (wyd. pol. 2011), pokazywał, że najwięcej ludzi (Żydów, ale też Białorusinów, Ukraińców, Polaków i Rosjan) zginęło nie w obozach, ale było setkami rozstrzeliwanych nad ziemnymi dołami, które stawały się ich mogiłą. O ile „Skrwawione ziemie” przytłaczały statystykami ofiar i opisami mechaniki mordów, o tyle w najnowszej książce Snydera bardziej interesuje to, dlaczego Holokaust nie spotkał się z zasadniczym oporem, czemu sąsiedzi zabijali sąsiadów i czy ludobójstwo może się powtórzyć. Nieprzypadkowo podtytuł książki brzmi „Holokaust jako ostrzeżenie”.


CZYTAJ TAKŻE:

  • Recenzja Jacka Leociaka z magazynu literackiego "Książki w Tygodniku": Skrwawione ziemie” Timothy’ego Snydera otwierała mapa Europy z czarną plamą rozciągającą się od środkowej Polski po zachód Rosji, poprzez Ukrainę, Białoruś i kraje bałtyckie. Tam właśnie dokonało się ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej. Ciężar czarnej, skrwawionej ziemi naznacza jego najnowszą książkę.

Wyniszczenie państwa
Zadaniem, które stawia przed sobą badacz z Uniwersytetu Yale, jest wykazanie, że zniszczenie państwowości w Europie Wschodniej było kluczowym warunkiem do przeprowadzenia Holokaustu niemieckimi i lokalnymi rękoma. Aby jedynym wszechpaństwem mogły stać się Niemcy, inne państwa, w tym zwłaszcza Polska, musiały się stać ziemią niczyją, na której prawa obywatelskie, ale także ludzkie, przestają obowiązywać.

Dramat, który opisuje Snyder, rozgrywa się na kilku planach. Na pierwszym widzimy Hitlera wieszczącego „ekologiczną” apokalipsę. W jego wizji Żydzi to kalający planetę pierworodni grzesznicy, których winy może odkupić tylko krwawy wybawca. Hitler dokonuje „globalizacji niemieckich Żydów”: ci, którzy stanowili ledwie procent niemieckiego społeczeństwa, zostali potraktowani jako forpoczta światowego barbarzyństwa. Jednak bardziej niż osoba Hitlera, przypisującego sobie rolę kontynuatora boskiego dzieła, Snydera interesuje jego praktyczne credo, będące amalgamatem skrajnie wykrzywionych idei politycznych i naukowych. Żydzi są tylko pretekstem do realizacji planu, którym jest „anarchia na eksport”. Żeby zrewolucjonizować świat, trzeba obalić struktury państwowe. „Epoka państwowości dobiegła końca” – podszeptuje Führerowi nadworny prawnik Rzeszy, Carl Schmitt.
Na szerokim drugim planie „Czarnej ziemi” znajdują się Polska i inne kraje Europy Wschodniej, tkwiące w klinczu między III Rzeszą a Związkiem Sowieckim. Snyder czyta historię niemiecko-polsko-sowieckiego trójkąta jako krytyk kolonializmu. Berlinowi, forsującemu odczłowieczenie wschodu Europy, przeciwstawia Warszawę, mającą na sztandarach dekolonizację regionu i suwerenność młodych państw.

Nie spodziewajmy się jednak laurki dla Polski. Snyder, choć przemilcza napięte stosunki II Rzeczypospolitej z Litwą czy Czechosłowacją, punktuje polski antysemityzm i fascynację planem przesiedlenia polskich Żydów na Madagaskar (i przy okazji zdobycia przez Polskę namiastki zamorskich kolonii). Ale podkreśla też, że idea eksterminacji Żydów nie mieściła się w głowach polskich przywódców, nawet tych radykalnych, nieudolnie maskujących swoją ksenofobię.
Według Snydera najbardziej brzemienny w skutkach błąd warszawskich elit polegał na niedostatku politycznej wyobraźni: „Ogarnięci obsesją państwowości Polacy nie potrafili dostrzec, że nadchodzi krwawy wir improwizacji, w którym ustroje polityczne padną ofiarą niemieckiej agresji, dzięki czemu otworzą się drogi do tego, co jest nie do pomyślenia”. W pewnym sensie wciąż nam tej wyobraźni brakuje, bo wciąż nazywamy tamten czas niemiecką okupacją. Snyder podkreśla, że w oczach Hitlera Polska nie była okupowana – ona po prostu nigdy dla niego nie istniała, zredukowana do terminu geograficznego.

Przyglądając się postkolonialnej kondycji jednego zakątka świata, amerykański historyk nie oszczędza też dziedzictwa Stanów Zjednoczonych. Hitler był gorliwym czytelnikiem Karola Maya, marzącym o własnym Dzikim Zachodzie, o nowym imperium na miarę podboju Ameryki. Pielęgnował mit białej Ameryki jako czystej rasowo klasy panów. Zdaniem Snydera koncepcja walki o Lebensraum, czyli przestrzeń życiową, posłużyła Hitlerowi do utożsamienia popularnych niemieckich tęsknot za wygodnym życiem (takim jak w Ameryce) z hasłami brutalnej kolonizacji. Straty Niemiec w Afryce po I wojnie światowej zmusiły go do poszukiwań „przestrzeni życiowej” na Wschodzie zamiast na Południu. „Naszą Missisipi musi być Wołga, a nie Niger” – pisał przywódca nazistów, szykując się do obalenia suwerennej państwowości w Europie Wschodniej.

Szukając podobieństw między przeszłością a teraźniejszością, Snyder zaznacza, że inwazja na Irak w 2003 r. i jej tragiczne pokłosie to skutek nieodrobionej lekcji z czasów II wojny światowej. Amerykanie wyzwolili kilka obozów koncentracyjnych w Europie, identyfikując nieludzki mord z nazistowską inżynierią terroru. Ale nie widzieli najkrwawszych miejsc kaźni na wschodnim froncie, a więc tam, gdzie państwowość zrównano z ziemią, w której kopano doły śmierci. To wybiórcze doświadczenie Holokaustu zrodziło złudzenie, że ludobójstwo może się dokonać jedynie w ramach totalitarnego państwa, a jego obalenie zapewni ludziom podmiotowość i godne życie. Zdaniem Snydera ta zależność ma odwrotny kierunek. Tam, gdzie nie ma państwa, budzą się demony. Raz przybiorą postać masowych rozstrzelań Żydów, innym razem – islamskiego fundamentalizmu.

Polski antyfaszyzm i antysemityzm
„Biurokracja w Niemczech mogła zabijać Żydów tylko wtedy, gdy w innych miejscach ustanowiono strefy wolne od demokracji” – przekonuje autor „Czarnej ziemi”. Trzy czwarte bułgarskich Żydów przeżyło, mimo że ich państwo było sojusznikiem Rzeszy. Istniały tam jednak oficjalne kanały społecznego protestu i nieżydowska większość mogła wywierać presję na politykach w sprawie Żydów. W okupowanej Holandii rząd i rada miejska Amsterdamu nie zgodziły się na budowę getta w tym mieście. W Warszawie czy Łodzi nie było instytucji, która mogłaby się jawnie nie zgodzić. We Francji Żydów denuncjowali gorliwi Francuzi, ale do obozów częściej trafiali Żydzi bezpaństwowcy, w tym liczni imigranci z Polski, niż obywatele francuscy, których chroniła urzędowa machina władzy.
Snyder polemizuje ze szkołą historiografii Holokaustu, której mistrzem był Raul Hilberg, autor monumentalnej pracy „Zagłada Żydów europejskich”, będącej skrupulatną rekonstrukcją oplatających kontynent macek biurokracji III Rzeszy. Nie zgadza się także ze stanowiskiem obecnym już w słynnym filmie dokumentalnym „Shoah” Claude’a Lanzmanna, że wybór Europy Wschodniej na miejsce kaźni Żydów był podyktowany antysemityzmem lokalnej ludności.

Autor „Czarnej ziemi” dystansuje się od tłumaczenia takich pogromów, jak ten w Jedwabnem, wyłącznie antysemityzmem. Wbrew Janowi Tomaszowi Grossowi akcentuje, że za krwawą choreografią tych zbrodni stali naziści, a nie że była to samodzielna „idea” polskich sąsiadów. Mordów dokonywano zwłaszcza w strefie podwójnej destrukcji państwowości – tam, gdzie najpierw najeźdźcą był Związek Sowiecki, a latem 1941 r. jego terror zastąpiła zorganizowana anarchia III Rzeszy, burząca wszelkie próby normalizacji stosunków międzyludzkich. Historyk z Yale wątpi, czy w ogóle można tu mówić o zabójstwach z rąk sąsiadów, gdyż mieszkający obok siebie Polacy i Żydzi zwykle się nie znali i nie poznaliby się (w tragicznym sensie tego słowa), gdyby nie wojna.

Kto spodziewa się po tej książce radykalnego rozliczania postaw Polaków wobec Żydów, będzie rozczarowany. Kto szuka w „Czarnej ziemi” pocieszenia, że Polacy ratowali prześladowanych, znajdzie je, ale nie będzie nim usatysfakcjonowany, bo autor co chwilę podkreśla, że sprawiedliwych była garstka. Idzie też śladem Christophera Browninga, który w głośnej pracy „Zwykli ludzie. 101. Policyjny Batalion Rezerwy i »ostateczne rozwiązanie« w Polsce” przekonywał, że to nie tyle antysemityzm Niemców i okupowanych społeczeństw Europy Wschodniej uczynił Holokaust możliwym i bardzo efektywnym, co wojenny imperatyw walki i przetrwania, zawieszający najoczywistsze normy moralne. Ci, którzy zabiliby Żyda, zabiliby każdego innego człowieka.

W „Czarnej ziemi” Snyder staje się tropicielem niejednoznaczności. Przypomina, że w powstaniu warszawskim walczyło najpewniej więcej Żydów niż w powstaniu w getcie. Pokazuje, jak złożonym organizmem była Armia Krajowa, w której znalazło się miejsce dla zatwardziałych antysemitów, dla filosemitów i dla antysemitów ratujących Żydów, by ocalić swoje chrześcijańskie sumienie.
Pokazuje też, że dziś szczególnie nie wolno nam się odciąć od przeszłości, bo ona jest ostrzeżeniem przed niepewną przyszłością.

Uchodźcy 1938 i 2015
W 1938 r., kiedy widmo katastrofy Żydów stawało się coraz wyraźniejsze, we francuskim kurorcie Évian-les-Bains przywódcy 32 „cywilizowanych” krajów dyskutowali o emigracji Żydów z coraz bardziej wrogiej im Europy. Jedynie Dominikana zaoferowała się przyjąć niewielką grupę Żydów. Inni umyli ręce. Po lekturze „Czarnej ziemi” nie mamy się poczuć lepiej z racji tego, że poświęciliśmy swój czas na czytanie erudycyjnych rozważań o przeszłości. Poczujemy się gorzej i mniej pewnie, bo to nie jest książka o tym, co bezpowrotnie minione, ale o tym, co może się powtórzyć.

W połowie września oburzenie zarówno prawicowych, jak i liberalno-lewicowych publicystów wywołał artykuł Jana Tomasza Grossa „Wschodni Europejczycy nie mają poczucia wstydu”, wydrukowany przez dziennik „Die Welt”. Autor „Sąsiadów” przekonywał, że polska brzydka twarz, która ujawniła się w sporze o pomoc dla uchodźców, ma źródła w czasach okupacji niemieckiej. Twierdził, że Polacy otaczają kultem antynazistowski ruch oporu, a „w rzeczywistości zabili podczas wojny więcej Żydów niż Niemców”. Jednocześnie sugerował, że współczesna wrogość Polaków wobec Innego jest kontynuacją nieprzepracowanego antysemityzmu, który napędzał wojenne mordy na Żydach. Historyk zniesmaczył tą uproszczoną diagnozą liberałów, zaś tygodnik „Do Rzeczy” uczynił „brzydką” twarz Grossa tematem jednego z numerów, nazywając kontrowersyjnego autora (i przy okazji wszystkich, którzy go kiedykolwiek cenili) – „siewcą nienawiści”.

Wypowiedź Grossa nie wzięła się jednak znikąd. Stanowi odprysk refleksji silnie obecnej w zachodniej historiografii Zagłady, która czyta współczesną ksenofobię, konflikty religijne i ideologiczne przez pryzmat lekcji Holokaustu i tropi zbiegi okoliczności podobne do tych, które już raz doprowadziły do tragedii. Snyder też idzie tą ścieżką. Różnica między nim a autorem „Sąsiadów” tkwi jednak w horyzoncie, który obejmują swoim spojrzeniem. W artykule z „Die Welt” Gross sięga do ryzykownego psychologizowania polskich cech narodowych oraz spina klamrą winy przodków i zacietrzewienie potomków. Ale czy rzeczywiście tak wiele łączy sprawców żydowskich cierpień z czasów ogólnego upodlenia Europy ze współczesnymi sytymi Polakami, którzy siedząc przed laptopami, prześcigają się w aktach historycznej ignorancji, lajkując nienawistne memy i posty? W dzisiejszej debacie publicznej mamy raczej do czynienia z elementarnym brakiem wstydu niż z terrorem strachu, charakterystycznym dla okresu wojny.

W tym samym momencie, kiedy ukazał się artykuł Grossa, Snyder opublikował w „Boston Globe” tekst pt. „Ostrzeżenie płynące z innego kryzysu uchodźców”. Przypomina w nim, że II wojnę światową poprzedziła właśnie fala uchodźców. Prześladowanych w Rzeszy Żydów przerzucano z kraju do kraju. Od Francji, Danii, przez Polskę, Słowację, aż po Węgry – nigdzie ich nie chciano. Snyder nie oskarża jednak całych społeczeństw. Jego krytyka skupia się na elitach władzy, dlatego kreślone przez niego paralele między latami 30. XX w. a drugą dekadą XXI w. są łatwiejsze do przełknięcia. Horyzontem dla autora „Czarnej ziemi” nie jest pojedynczy naród i jego koszmary, lecz planetarna konstelacja polityki i gospodarki, mogąca stać się glebą dla niszczących państwowość ideologii dehumanizujących Innego.

Styl pisarski autora „Czarnej ziemi” to także próbka postawy raczej reglamentowanej wśród polskich historyków Zagłady. Otóż Snyder śmiało polemizuje z tezami „Sąsiadów” i „Strachu”, kiedy pisze o mordach Żydów na polskiej prowincji, ale jednocześnie składa Grossowi podziękowania za inspirację. Szanuje historyka, z którym nie do końca się zgadza. W polskiej rzeczywistości można być albo z Grossem, albo przeciw niemu. Na przyjazną polemikę, przekraczającą ten podział, decyduje się ledwie garstka badaczy.

Ludzie w nieludzkich warunkach
W swojej książce Snyder dwukrotnie przywołuje słowa Gustawa Herlinga-Grudzińskiego: „człowiek jest ludzki tylko w ludzkich warunkach”. Żydzi, którym udało się uciec z miejsc kaźni albo z transportów do obozów Zagłady, pukali do chłopskich chałup. W pierwszej, drugiej, trzeciej zamknięto przed nimi drzwi. Do czwartej ich wpuszczono. Snydera nie interesuje rozliczenie obojętności lub wrogości mieszkańców pierwszych trzech chałup. Najbardziej frapuje go to, kto mieszkał w tej czwartej. Dlaczego pozostał ludzki w nieludzkich okolicznościach, a więc zachował się nieracjonalnie ekonomicznie i nadto ryzykownie? „Żadne wydarzenie historyczne, nawet Holokaust nie ma takiej skali, by unieważnić wyjątkowość każdej interakcji między ludźmi. (...) Powody, dla których ludzie pomagali bądź nie pomagali, często wiązały się właśnie z pierwszym kontaktem z potrzebującym ich pomocy Żydem. Dlatego też Żydzi czasem przeżywali. Działo się tak, gdy byli oni w stanie choćby na moment wyjść poza swoje indywidualne cierpienie i zobaczyć cały kontakt z perspektywy drugiej osoby”.

Nie jest wykluczone, że w niedalekiej przyszłości jeszcze raz będziemy testowani z człowieczeństwa, przestrzega Snyder w nieco chaotycznym zakończeniu książki, w którym chciał pomieścić chyba zbyt wiele wątków. W efekcie słuchamy tu zdyszanego głosu sprintera, wymieniającego jednym tchem zmiany klimatyczne na świecie, plagę suszy i podtopień, dyskryminację homoseksualistów i kontrowersyjne poglądy mniejszościowych Kościołów. Każde z tych zjawisk może wywołać nową walkę o Lebensraum.

Dziś najtrafniej lekcję płynącą z Holokaustu odrabia Putin, rehabilitujący pakt Ribbentrop–Mołotow i negujący granice sąsiadów, używając argumentów etnicznych. „W dużej mierze dzięki Moskwie w Europie powraca moda na niszczenie państw i poszukiwanie wrogów planetarnych” – akcentuje Snyder, sam aktywnie wspierający demokratyczne elity na Ukrainie. Bo tytułowa czarna ziemia ma też znaczenie dosłowne. To czarnoziem, żyzna gleba, która okazała się przekleństwem Ukrainy w czasach Stalina i Hitlera, a sława jej bogactw była jednym z pretekstów także tej ostatniej, wciąż toczącej się wojny.

Amerykański historyk uparcie powtarza, że obraz III Rzeszy jako wszechwładnego państwa terroryzującego swoich obywateli jest błędny, gdyż większość ofiar ani nie była obywatelami Niemiec, ani nie zginęła w ich granicach. Ten schemat dramatu, z innymi aktorami, może się powtórzyć w naszym regionie, nie omijając Polski. Konsekwentna, ale nieznosząca sprzeciwu teza o bezpaństwowości Zagłady staje się w „Czarnej ziemi” wielokrotnie wypowiadanym zaklęciem, które pozostaje głuche na inne wyjaśnienia Holokaustu. Zniszczenie państwa pewnie wystarczy, byśmy rzucili się na siebie nawzajem, ale czy tłumaczy sprawną organizację mordów? Czyż to nie państwo z baterią propagandy i masowych mediów przygotowuje grunt pod przemoc, która nie jest przypadkowa, ale ma określonego adresata? Obyśmy nie musieli nigdy testować tej hipotezy. ©

Timothy Snyder, CZARNA ZIEMIA. HOLOKAUST JAKO OSTRZEŻENIE, przeł. Bartłomiej Pietrzyk, Znak, Kraków 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015