W poszukiwaniu szczęśliwego zakończenia

Obok słońca i miłosnych uniesień, w wakacyjnych czytadłach można znaleźć dobrze ulokowany produkt: mit nowoczesnej Polki. Cokolwiek to znaczy.

05.08.2013

Czyta się kilka minut

„Podczas wakacji można uciec w lekturę lekką jak morska bryza, z igrzyskami szczęśliwych zakończeń...”. / Fot. Sally Ho / EAST NEWS
„Podczas wakacji można uciec w lekturę lekką jak morska bryza, z igrzyskami szczęśliwych zakończeń...”. / Fot. Sally Ho / EAST NEWS

Święty czas kanikuły domaga się stosownej celebracji. Daje dyspensę od nadętych gustów i szlachetnych kanonów. Wolno odłożyć na półkę lamenty niespełnionych bohaterów Thomasa Bernharda, postkomunistyczne traumy Magdaleny Tulli czy niepokojącą rutynę postaci Alice Munro. Można uciec w lekturę lekką jak morska bryza, z igrzyskami szczęśliwych zakończeń, które nam, kobietom, należą się po całorocznym cyrku obowiązków.

 „Czytanie jest aktem unikania. (...) Pozwala on kobiecie na wymknięcie się siłom, które chcą ją ujarzmić, co z kolei powoduje, że czuje się silniejsza, wyzwala energię do tej pory stłamszoną” – przekonywał ćwierć wieku temu John Fiske, jeden z pierwszych badaczy ufających kulturze popularnej i dowartościowujących ją jako źródło ukrytych przyjemności. Dziś jednak „prawdziwe” gospodynie domowe, bo o nich pisał Fiske, są wypierane przez kobiety wielofunkcyjne, a emancypacja wychyla się zza torebek Chanel, tych autentycznych i tych podrobionych.

PELETON

Do wakacyjnej lektury trzeba przekonać czytelniczkę będącą swoistą work in progress. Dlatego wykluwa się cały sektor wakacyjnych wydawnictw, z armią autorek, niczym bohaterki popularnego serialu, gotowych na wszystko: na poradniki udające, że odkrywają nieznane lądy kobiecych potrzeb, na książki kucharskie udające, że nie służą do gotowania, na powieści udające, że między kobietami panuje kosmiczne siostrzeństwo.

Na liście bestsellerów Empiku cykl o Greyu autorstwa E.L. James został już zdeklasowany przez instruktaż fitnessu i diet „Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską”, firmowany przez znaną z telewizji śniadaniowej trenerkę; „Zgodę na szczęście” Anny Ficner-Ogonowskiej, czyli trzeci tom perypetii młodej wdowy Hanki; Katarzynę Grocholę w odsłonie autobiograficznej („Trochę większy poniedziałek”) oraz „Lekcje Madame Chic” Jennifer L. Scott („Ta z pozoru lekka lektura pomaga zrozumieć, czym tak naprawdę jest życie z klasą” – poleca na swoim blogu Kasia Tusk). W peletonie utrzymują się powieści „Rok na Majorce” Anny Klary Majewskiej i „Bezdomna” Katarzyny Michalak. W sierpniu o portfele czytelniczek będzie walczyć kolejna książka Michalak „W imię miłości” (szósta jej powieść w tym roku!) i „Azyl” weteranki gatunku Izabeli Sowy – o Wiktorii, która rany po nieudanym małżeństwie leczy w Chorwacji.

Najbardziej frapujące w tym zestawie są właśnie polskie powieści, które udają, że są kosmopolityczne. Szlifują wizerunek statystycznej Polki i wkładają w usta kilka popfeministycznych haseł. „Bogini piękna jest (...) boginią kiczu” – pisał Hermann Broch, wskazując na wahliwą amplitudę estetycznych gustów. Czy na pewno? Nawet jeśli spuścimy zasłonę milczenia nad literackim poziomem letnich dzieł, bo wszak nie o kunszt słowa tu chodzi, po ich lekturze okulary nie nabierają różowej barwy, a temperatura Bałtyku ani drgnie. Jednym słowem, coś tu nie gra.

FABUŁA Z IMPORTU

Punkt wyjścia jest niemal zawsze podobny. Bohaterka to chmura burzowa „mocno rozczarowana paroma kiepskimi związkami z paroma kiepskimi facetami”. Chuda, ale nie dzięki treningowi z Ewą Chodakowską, lecz z powodu traumy rozwodowej. Nic ją nie cieszy, nawet ukradkiem wypalone jointy skutkują u niej depresją. Jeśli mieszka na Majorce, na plaży bywa od święta. Jeśli mieszka w Warszawie, częściej zagląda na cmentarz niż do modnych klubów. Jeśli nie ma namacalnych dowodów na swoje nieszczęście, to jej podświadomość już nad nimi pracuje: „Czuła, że coś ją dusi, coś jej podchodzi do gardła, chociaż skończyła dopiero dwadzieścia dziewięć lat i miała wszystkie okresowe badania w porządku”.

Zamiast Karaibów jest zimny Bałtyk, śródziemnomorska wyspa to destynacja ekskluzywna, a niewyczerpanym źródłem inspiracji pozostaje rodzima prowincja. Wszak, jak zapewnia tekst z okładki „Zbiegu okoliczności” Katarzyny Pisarzewskiej (Prószyński i S-ka), „każde małe miasteczko kryje swoje mroczne tajemnice”. Mimo tego smętno-swojskiego anturażu z kart powieści wyłania się nowy mit nowoczesnej Polki i odświeżony model kobiecości, czerpany pełnymi garściami z zagranicznych „klasyków gatunku”. Prawo do szczęścia ciasno splata się z prawem do konsumpcji i niezobowiązujących przyjemności ciała. Polską specyfiką jest jednak cywilizacyjno-polityczny wydźwięk kobiecego hedonizmu.

Wakacyjna literatura we właściwy dla siebie sposób chwyta to, że Polska jest krajem na dorobku, a hasło „powrotu do Europy” oddaje nie tylko fantazje elit, ale także sny „szarych zjadaczek chleba”. Synonimem luksusu staje się „designerski ekspres do kawy” albo torebka od Louisa Vuittona. Tą ostatnią może się pochwalić Magda z „Roku na Majorce” Anny Klary Majewskiej (Wielka Litera), kopii hitu Frances Mayes „Pod słońcem Toskanii”. Bohaterka robi karierę w wiedeńskim biurze projektowym i w łóżku hrabiego „z krwią błękitną jak woda w basenie”, by następnie rzucić męża, kochanka, pracę i zamieszkać na urokliwej wyspie. W historii Magdy można się przeglądać jak w odłamkach krzywego zwierciadła imperializmu. To postkolonialny sen o lepszym tam, gdzie Polka nie jest panią do sprzątania, ale sama zatrudnia służbę, będąc ekonomicznym dominatorem. U Mayes toskańską hacjendę remontowali lekko nietrzeźwi Polacy, u Majewskiej do prac w domu Polki w Palmie najmuje się Chorwat Zdenko – „zdrowy samiec o uroku siłacza z radzieckiego cyrku”. Dlaczego radzieckiego!? Osobliwy resentyment przebija spod krągłych zdań. Bohaterka, mimo że pociągają ją muskuły pracownika, okazuje się bardziej skrępowana konwenansami niż lady Chatterley. Obrzydza ją sama myśl o romansie z robotnikiem.

Seks jest bodaj najważniejszym wątkiem letnich lektur. Wydawałoby się, że fenomen cyklu o Greyu i jego komnacie z pejczami doprowadzi do seryjnego klonowania przez rodzime autorki romansu z nutką perwersji. Tak się jednak nie stało. Polskie pisarki eksperymentują z erotyką, ale ich próbom bliżej do „Seksu w wielkim mieście” Candace Bushnell niż do podrasowanej sadomasochizmem bajki o Kopciuszku. Wakacyjna powieść to nie przestrzeń kulturowych rewolucji. Za oznakę zmian ma wystarczyć kilku kochanków naraz i kolekcja ekscentrycznych koleżanek, licytujących się na erotyczne podboje.

Modelowymi przykładami gatunku „seks w polskim mieście” są „W szpilkach od Manolo” Agnieszki Lingas-Łoniewskiej (Novae Res) i „Bo we mnie jest ex” Iwony Skrzypczak (Zysk i S-ka). Świat korpo, imprezy dla warszawki, branżowe must be parties, zakupy w Londynie, romans z Bardzo Znanym Aktorem – ot, codzienność polskiej kobiety glamour. Luksusowej, niczym „mini morris wysadzany tysiącami kryształków Swarovskiego”, ale i cwanej „królowej wyprzedaży”.

Przaśna i okrutna jest ta kobieta sukcesu. Potwierdzenie, że wciąż jest w grze, znajduje w ramionach kochanków, a ciała rywalek („niewybzykanych małp”) ocenia niczym seksistowski juror z duńskiego show „Blachman”, gdzie dwóch panów w niewybredny sposób komentuje nagość obecnych w studio dam. Żeby jeszcze w tych książkach był sam seks... Niestety, pierwszoosobowe narratorki wypluwają z siebie życiowe mądrości z prędkością elektrycznego depilatora. Czasem tylko trafi się jakaś perełka: „Może pogubiliśmy się gdzieś pomiędzy »Seksem w wielkim mieście« i zapewnieniami, że wszystko nam się w życiu należy?”.

RÓŻDŻKA POLECA

Czytelniczki, których przepisy na „epickiego loda” nie rozgrzewają, mają do wyboru rodzinne sagi, przywrócone do łask przez Małgorzatę Kalicińską i serię o mazurskim rozlewisku. W tym sezonie królują książki Anny Ficner-Ogonowskiej ze „szczęściem” w tytule („Alibi na szczęście”, „Krok do szczęścia” i najnowsza „Zgoda na szczęście” – Wyd. Znak). Centrum kosmosu stanowią uginające się stoły, przy których kobiety są mistrzyniami ceremonii. O polityce i o pieniądzach tu się nie dyskutuje, a tradycyjny podział pracy jest powodem do wzruszeń: „Hanka tak równo powiesiła jego T-shirty, że aż szkoda mu było zdejmować je z suszarki”. Cykl o Hance i Mikołaju jest w pewien sposób oryginalny, ponieważ to mężczyzna bardziej niż kobieta prze do ślubu. Opracowuje misterny plan, żeby wybranka nie wyrwała ręki, kiedy będzie wkładał na nią obrączkę. „Opowieść o tym, z jaką determinacją mężczyzna jest w stanie walczyć o miłość kobiety” – komplementuje Artur Żmijewski, świetnie dobrany do roli „ambasadora” sagi. Nie oznacza to jednak, że schemat został odwrócony, że to kobiecie małżeństwo nie jest potrzebne do szczęścia – po prostu autorka zafundowała nam bohaterkę z traumą po tragicznej śmierci pierwszego męża.

To, że mimo wszystko o nową kobiecość tu chodzi, ma potwierdzać rekomendacja gwiazdy-celebrytki na okładce. Danuta Stenka, Anna Dereszowska, Magdalena Różdżka zachwalają landrynkowatość wakacyjnych fabuł. „»Zgoda na szczęście« jest dla mnie jak wieczorny spacer po plaży – koi nerwy i uświadamia, jak wiele piękna i dobra jest wokół” – wzrusza się Marta Żmuda-Trzebiatowska. „»Bezdomna« Katarzyny Michalak to przejmująca powieść o kobiecie mocno doświadczonej przez życie, dla której wydawać by się mogło nie ma już pocieszenia. Brak zrozumienia i tolerancji oraz bezwzględność tabloidów prowadzi do łańcucha zdarzeń nie do rozwiązania” – przekonuje Kasia Tusk, która z tabloidami ma na pieńku, więc pewnie wie, co mówi. Letnie książki jawią się jako kobiece dobro wspólne ponad ekonomiczno-medialnymi podziałami, jako uniwersalne wołanie o szczęśliwe zakończenie.

Za boomem na plażową literaturę kryje się też nowa klasa autorek. Niektóre z nich mają rodzinny potencjał celebrycki, jak Anna Klara Majewska, córka Janusza Majewskiego i Zofii Nasierowskiej, ale większość poczytnych autorek to self-made women. „Pisarz jest ofiarą jakiegoś wewnętrznego boga, który stale mówi, tyrana, który nie kłopocze się wcale wakacjami swego medium. Pisarze są na wakacjach, ale ich Muza czuwa i bezustannie płodzi” – Roland Barthes, kiedy pisał te słowa, nie mógł przewidzieć, że pół wieku później sytuacja paradoksalnie się odwróci. To wakacje okażą się bogiem dla pisarzy, a dla autorek piszących do szuflady – spełniającym marzenia o karierze dżinem z czarodziejskiej lampy.

Świadectwem demokratyzacji i rozplenienia się pisarskiego fachu są biogramy pisarek. Anna Ficner-Ogonowska, nauczycielka i matka dwójki dzieci, chwali się, że „jej pierwszą powieść mąż wysłał potajemnie do wydawnictwa”. Agata Kołakowska, urodzona w 1984 r. autorka pięciu powieści, „od kiedy tylko pamięta, nosiła się z myślą napisania książki dla kobiet, która doda im otuchy i odwagi w wyrażaniu siebie”. Maria Ulatowska, specjalistka od prawa dewizowego, „czytała od zawsze”, a to, „że napisze książkę, wiedziała również od bardzo dawna” – na emeryturze opublikowała sześć fabuł. Same autorki są więc produktem popkultury, dobrze ulokowanym w wielkiej postmodernistycznej narracji, wedle której każdy może być artystą. Choć nie każdy powinien...

POLSKI FRUSTRAT?

W jednej kwestii autorki wakacyjnych czytadeł piją sobie z dziubków: głównym problemem polskiej bohaterki jest polski mężczyzna. Powieści zaludnia ewolucyjnie nieudany gatunek, nieprzystosowany do życia w rodzinie. Jego podstawowe odmiany to „polski frustrat” i „polski buc”. Psychikę ma spaczoną, bo „drugie dno u mężczyzny to zwykle kanał”. Nadaje się tylko do seksu, a i jego alkowiane wyczyny nie zawsze są powodem do dumy. Jeśli zawodzi na całej linii, można się wypłakać siostrze, matce, babci, pani z warzywniaka, a w ostateczności byłej flamie ukochanego – ale nie kumplowi, bo pewnych rzeczy „nie można przekazać przez telefon, a już w żadnym wypadku mężczyźnie”. Pokutuje stereotyp, że kobieta i mężczyzna, o ile on nie jest gejem, nie mogą się przyjaźnić bez erotycznego podtekstu. A przyjaciółka, często głupia jak but od Manolo Blahnika, zawsze czeka z oświecającą radą: „Masz trzydzieści pięć lat, dzieci z tego nie będzie, ślubu być nie musi, opinii sobie nie zszargasz. Co sobie będziesz żałować, łap chwilę, carpe diem, żyj dniem, jutro może przejechać cię pociąg i będzie za późno”.

Kiedy wreszcie zjawia się bohater, dzięki któremu określenie „męski mężczyzna” przestaje być oksymoronem, też nie ma fajerwerków. Książę z polskiej bajki to zwykle osobnik w materii romantycznej zdecydowanie niedomyślny. Przez kilkaset stron trzeba mu pozwolić mozolnie zwijać ten kłębek, żeby ostatecznie wpadł w ramiona Ariadny. A ta jest wybredna. Odkąd w telewizji pojawiły się programy metamorfozowe, jak „Trinny i Susannah”, kobiece ciała zaczęto klasyfikować jako gruszki, jabłka itd. Może znamion emancypacji należy upatrywać w tym, że i mężczyzna nie ucieknie od konkretnych oczekiwań wizualnych. Jeśli nie ma sylwetki „smakowitej marchewki” i instrumentu alkowianego odpowiedniej wielkości, to protagonistka nawet na niego nie spojrzy.

DLA KOGO TA POWIEŚĆ

Niestety, frustracja, ponoć typowa dla polskiego mężczyzny, może się udzielić czytelniczce wakacyjnych powieści. Irytują przede wszystkim... bohaterki: ponure cierpiętnice lub niesympatyczne snobki, które rywalkom wykułyby oczy szpilkami od Louboutina. Ich desperacja, by znaleźć dobrze ustawionego partnera, bywa wulgarna. „Tylko ślepy pedał nie przeleciałby mnie tak wylaszczonej” – chwali się Magda z „Roku na Majorce”.

 „Naprawdę nie rozumiem kobiet” – wyznaje Chorwat Zdenko i ma się ochotę mu wtórować. Dla kogo właściwie są te powieści? Dla kobiet, które nie lubią innych kobiet? Dla mężczyzn, by przestrzec ich przed modliszkami-idiotkami? Szczęśliwe zakończenie nie satysfakcjonuje, bo jest szyte grubymi nićmi komercji, a fabuła służy lokowaniu modnych gadżetów. Proroczą intuicją wykazał się przed laty zespół, nomen omen, Kulturka, kiedy śpiewał: „Bałtyk jest chłodnym morzem / i dlatego / miłość nad morzem / udać się nie może”. Polskim powieściom brakuje ciepłego humoru i zdrowego dystansu do tego, że są letnimi czytadłami.

Tłumaczenie wydawców, że skoro jest popyt na mierne dziełka, to musi być podaż, nie przekonuje. Tym bardziej, że całoroczna oferta literacka dla kobiet coraz bardziej przypomina wakacyjną produkcję. Kobieta nieczytająca i tak po nią nie sięgnie, bo Plotki i Pudelki jej wystarczą, a kobieta czytająca zasługuje na więcej. Poszukiwanie w wakacyjnej literaturze autentycznie szczęśliwego zakończenia, słodko mamiącego, że wcale nie powstało na sprzedaż, prowadzi na manowce.

Morał płynie z tego taki, że na kolejne wakacje lepiej zabrać ze sobą skandynawski kryminał z koronkową intrygą. Albo – metaforycznie – „W poszukiwaniu straconego czasu”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2013