Braterstwo się skończyło

We wrześniu ubiegłego roku mieszkańcy Shamlapur pierwsi podali pomocną dłoń uciekającym z Birmy Rohingom. Dziś ostrzegają, że współpoczucie dla uchodźców kończy się im wraz z ryżem.

10.04.2018

Czyta się kilka minut

Mostafa Yassim (w białej czapce) z córką Reshmą w obozie dla Rohingów. Wieś Shamlapur, marzec 2018 r. / MAREK RABIJ
Mostafa Yassim (w białej czapce) z córką Reshmą w obozie dla Rohingów. Wieś Shamlapur, marzec 2018 r. / MAREK RABIJ

Na obiad będzie dal. Shakira Bhegum przepłukała już ryż na gęstym sicie, żeby po ugotowaniu nie skleił się na papkę. Teraz na dnie dużego rondla rozgrzewa olej, w którym podsmaży zgniecione w moździerzu nasiona kuminu i kolendry. Doda czosnek, cebulę, chilli i kilka świeżych liści curry. Doprawi kurkumą, wrzuci soczewicę. Po chwili wszystko podleje wodą. Pod koniec gotowania do wywaru powinno trafić jeszcze kilka pomidorów. No właśnie.

– Jeszcze wczoraj tam rosły – wzrok Shakiry, siedzącej w kucki przy palenisku przed domem, wędruje w stronę rachitycznego ogródka, gdzie po bambusowym płotku pną się pomidorowe krzewy. – Za rękę nie złapałam, ale domyślam się, kto je zerwał. Dzieciaki Rohinga. Szwendają się wszędzie bez kontroli.

Z sąsiedniego domu, który tylną ścianą przywarł do piaszczystego podwórka Shakiry, również dolatuje intensywna woń przypraw smażonych w oleju. Tu przy palenisku czuwa 21-letnia Azida Bibi. Walczy z sennością, ośmiomiesięcznemu synkowi wyrzynają się zęby.

– Jak zaczął płakać po północy, to już nie zmrużyłam oka, bałam się, że pobudzi wszystkich dookoła – podczas rozmowy Azida nie spuszcza z oczu masali, mieszanki przypraw skwierczącej na dnie rondla. – Starzy mieszkańcy Shamlapur jakby szukali teraz pretekstu do awantury. A jak już do niej dojdzie, to twierdzą, że jesteśmy winni my, Rohingowie – mówi ściszonym głosem.

– Znowu jesteśmy ciężarem – zza pleców żony włącza się do dyskusji Monzo Rahamman, który przed chwilą odsypiał poranny połów ryb. – Kiedy uciekaliśmy z Birmy, miałem nadzieję, że już nikt mi nigdzie nie powie, że nie jestem u siebie.


 

Wszystkie relacje wideo i teksty Marka Rabija z Bangladeszu znajdą Państwo w naszym serwisie specjalnym >>>


Kolejka do posiłku

Skoro już mowa o domu, Monzo zaprasza na posiłek. Czym chata bogata, czyli na ryż, który Rohingowie dostają od armii Bangladeszu opiekującej się obozem.

W Shamlapur żyje się łatwiej niż w Kutupalong czy innych dużych skupiskach Rohingów. W pobliżu jest całkiem rybna rzeczka, która dwa kilometry dalej wpada do Zatoki Bengalskiej. Nad ranem Monzo Rahamman złowił kilkanaście drobnych ryb. Ościstych, ale smacznych. Na plaży można schwytać też kraby. Żaden z nich przysmak, ale zawsze mięso. Są nawet jaja żółwi morskich, lecz ich zbierać nie wolno. Wojsko ostrzega, że każdy, kogo złapie nocą na plaży, zgnije w bangladeskim więzieniu.

Na klepisku ląduje więc syntetyczna mata w biało-niebieskie barwy UNICEF-u. Azida stawia na niej miskę z ryżem, a obok rondel z usmażonymi rybkami, pływającymi w rzadkim, ale aromatycznym żółtawym sosie. Tyle musi wystarczyć na dwa posiłki dla pięcioosobowej rodziny – bo resztki będą na kolację.

W większości domów Rohingów pierwsze jedzą teraz dzieci. Następni posilają się mężczyźni, którzy muszą mieć siły do pracy. Ostatni w kolejce – kobiety i starsi – muszą się zadowolić tym, co zostanie.

Oczywiście – nie tak powinien wyglądać rodzinny, uświęcony tradycją posiłek. Ale na emigracji tradycja cierpi nie mniej niż standard życia. Trudno się ją kultywuje na cudzej ziemi, pod tymczasowym dachem, skleconym z patyków i śmieci.

Kilka zwyczajów przy stole nie uległo jednak zmianie. Nadal jada się rękami, ściślej – prawą ręką (bo na lewą czas przyjdzie później, gdy organizm poradzi sobie z posiłkiem). Każdego, kto na zaproszenie praktykującego muzułmanina trafił pod jego dach, nadal traktuje się tu jak domownika. Nie zaproponować gościowi posiłku, choćby symbolicznego, to haram, czyn zakazany przez Koran i tradycję islamskiej wspólnoty.

– Bismillah – mówi więc Azida, stawiając przed każdym blaszany talerz. – W imię Boże.

Adres URL dla Zdalne wideo

Zjawy o pustych oczach

Droga do wsi Shamlapur biegnie malowniczo wzdłuż Long Beach, najdłuższej piaszczystej plaży świata – przynajmniej według autorów folderów turystycznych, rozdawanych w okolicznych hotelach i pensjonatach. Położonego niedawno asfaltu nie zdążyły popstrzyć wszędobylskie w tym kraju dziury, z oddalonego niecałe 50 km miasta Cox Bazaar podróżuje się więc tak komfortowo i szybko, że łatwo można zapomnieć, iż jest się w Bangladeszu.

Tutejsza komunikacja to darwinizm w czystej formie. Kodeksem drogowym nikt nie zawraca sobie głowy, wychodząc z założenia, że jeśli w każdej sytuacji każdy pojazd zachowuje się jak uprzywilejowany, to pierwszeństwo należy się właścicielowi największego auta.

Nic dziwnego, że zamiast znaków z ograniczeniem prędkości drogę co kilka kilometrów przecinają „leżący policjanci”, którzy zwiastują na powierzchni jezdni bliskość kolejnego pogranicznego posterunku policji. Ostatnia budka z nieprzytomnymi od upału funkcjonariuszami stoi tuż przed mostem, którym droga przechodzi nad rzeczką wpadającą do morza kilkaset metrów dalej.

Około 6 km stąd jest już granica. Ze szczytu mostku na drugim planie widać przy dobrej pogodzie wzgórza po birmańskiej stronie.

Pierwszy plan w całości wypełnia Shamlapur, z plątaniną wąskich piaszczystych alejek, odchodzących od głównej drogi, z rozpadającymi się domkami, jeszcze biedniejszymi chlewami i kurnikami, między którymi z rzadka rosną gaiki palm arekowych. Ogrodów czy przydomowych poletek – jak na lekarstwo.

Mostafa Yassim chętnie pokaże, gdzie niedawno było jego pole: niecałe pół hektara, które od 27 lat obsadzał ryżem. Każdy zbiór dawał mu około półtorej tony ziarna. Dostatecznie dużo, by wyżywić siebie i rodzinę, a za pieniądze ze sprzedaży nadwyżki wyposażyć obejście w narzędzia i drobiazgi.

Teraz zamiast ryżu pole Mostafy porasta kilkadziesiąt szałasów, w których mieszkają Rohingowie. Wśród nich – Azida i Monzo. W całej miejscowości, liczącej jeszcze rok temu niecałe 8 tys. mieszkańców, jesienią 2017 r. schroniło się ok. 40 tys. Rohingów uciekających przed prześladowaniami w Birmie.

Mostafa: – Wracaliśmy z połowu na morzu i już z łódki zauważyliśmy, że we wsi dzieje się coś dziwnego. Tego dnia lało jak z cebra, a w miejscu, gdzie cumujemy, zazwyczaj pustym, kłębili się jacyś ludzie. Na moście też tłum. Kiedy wysiedliśmy na brzeg, odebrało mi mowę. W gęstej ulewie ku naszej wsi szli ludzie, z każdej strony. W pierwszej chwili aż się wystraszyłem, bo wyglądali jak deszczowe zjawy. Niektórzy z tobołkami, inni niosący na plecach bliskich. Wszyscy wyczerpani. Najgorsze były ich oczy. Takie same, puste i wytrzeszczone z przerażenia, widziałem jako dzieciak u ludzi rozstrzelanych w egzekucjach.

Sprawiedliwość na własną rękę

Pod koniec sierpnia 2017 r. wojsko birmańskie zaatakowało wioski Rohingów – w operacji, którą władze Birmy określiły jako akcję przeciw partyzantom Armii Wyzwolenia Arakanu (ARSA).

Mostafa Yassim mówi z przekąsem, że ARSA musiała być najliczniejszą partyzantką świata, skoro jej niedobitki, przedarłszy się do Bangladeszu, nadal liczyły setki tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci.

Zaskoczona bangladeska armia kierowała przybyszów na północ, w stronę istniejącego już obozu dla Rohingów w Kutupalong, gdzie osiedlono ocalałych z poprzednich pogromów.

Tym razem fala uciekinierów była o wiele większa.

– Jak szeroka może być ta droga? Osiem stóp? – Mostafa podnosi z pobocza patyk i przeciąga nim w poprzek jezdni niczym batutą. – We wrześniu tłum był po horyzont. Kilka lakhów jak nic – lakh to jednostka, która w Indiach i Bangladeszu oznacza sto tysięcy.

– Dosłownie tyle – przekonuje mężczyzna – bo ludzie nie mieścili się na asfalcie, szli poboczem, nawet rowami. Jak poszła plotka, że nasze wojsko zamknie drogę na północ i wszystkich, którzy nie przeszli jeszcze przez punkt kontrolny przy moście, cofnie za granicę, ludzie zaczęli się tratować. Z tydzień płynęła tędy taka rzeka ludzi. To było straszne. Zagubione dzieci, matki szukające rodzin. Koło mojego domu zostawili na chwilę osłabionego staruszka. Jak się zorientowaliśmy, że nie żyje, jego rodzina już się ulotniła.

W Shamlapur nikt nie pamięta, kto wpadł na pomysł, aby pozwolić Rohingom osiedlić się we wsi. Nikt też nie pamięta, aby tamtej jesieni ktoś był temu przeciwny. Np. Mostafa pomagał Rohingom zbierać drewno do budowy szałasów na jego polu, pożyczył narzędzia. Koran nakazuje przecież dzielić się z biedniejszym, a czy jest ktoś biedniejszy od ludzi, których wyrzeka się ich własna ojczyzna?

– Dla nas było oczywiste, że musimy im pomóc – podkreśla Mostafa. – Oni rozumieli, że muszą nam płacić, bo ziemia, którą im oddaliśmy, przestała nas utrzymywać. Początkowo się dogadywaliśmy i od każdego domu dostawaliśmy co miesiąc po 500 taka (ok. 20 zł). Ale w grudniu do wsi przyjechało wojsko i oznajmiło Rohingom, że nie mamy prawa brać od nich ani grosza. Oczywiście przestali płacić. Ale nikt nie wyniósł się do Kutupalong, gdzie obozowanie jest bezpłatne. Mówią, że tu im lepiej.

Mostafa milknie, bo obok przechodzi grupka Rohingek. Odprowadza je niechętnym spojrzeniem.

– No co mam powiedzieć? Braterstwo się skończyło. Nie zdziwię się, że jak w sezonie deszczowym naszym zacznie brakować jedzenia przez tych pasożytów, to niektórzy poszukają sprawiedliwości na własną rękę.

Adres URL dla Zdalne wideo

Znów jesteśmy złodziejami

Monzo Rahamman wyciera dłoń po ostatnim kęsie ryżu z rybą, siada na drewnianym podeście służącym za łóżko i ostrożnie przesuwa prawą nogę. Od września nie chodzi, bo prawa stopa, strzaskana przez zbłąkaną kulę, nie utrzymuje ciężaru ciała. Na szczęście nie skończył trzydziestki, porusza się więc całkiem sprawnie, podskakując na jednej nodze. Oczywiście do ciężkich prac nikt go nie weźmie. Ale do chwytania ryb w sieci w pobliskiej rzece się nadaje. W wodzie ciało waży mniej i stopa się na niego – jak mawia Monzo – nie obraża.

– Za to coraz częściej mamy zatargi z miejscowymi – mówi, głaszcząc dłonią blizny w okolicy prawej kostki. – Dzieciaki walą w nas z brzegu kamieniami, gdy idziemy z siecią korytem rzeki. Bandy dorosłych przeganiają nas daleko poza wieś, w górę strumienia, bo ponoć kradniemy im ryby. Do wsi chodzę już tylko po ryż, gdy armia rozdaje jedzenie. Stare kobiety na sam widok Rohinga potrafią się drzeć na pół wsi, że przyszedł złodziej. Bo oni wiedzą, że w Birmie wołali na nas „złodzieje”. Nie wiem tylko, czy powtarzają to teraz, żeby nam dokuczyć, czy sami zaczęli w to wierzyć.

Oczywiście, że ten spór nie jest wart 500 taka miesięcznie. Szkopuł w tym, że Rohingów – jak zapewnia Azida, żona Monzo – nikt nie pytał, czy są w stanie tyle płacić.

Azida: – Miejscowi mówią nam, że 500 taka to tylko dwa dni pracy, ale przecież wiedzą, że nam nie wolno pracować poza obozem. A w obozie chętnych do prac porządkowych czy budowlanych jest tylu, że mężczyźni pracują zwykle tylko cztery-pięć dni w miesiącu. Żeby zapłacić ten przeklęty czynsz, musieliśmy czasem po kilkanaście dni jeść sam ryż. A dla nich to był czysty zysk. Dziesięć szałasów to co miesiąc 5 tys. taka!

Druga strona też ma swoje rachunki. Sąsiadka Azidy, Shakira Bhegum, swoje straty spowodowane obozowaniem Rohingów w jej ogrodzie szacuje początkowo na 10 tys. taka miesięcznie. Po chwili sama koryguje kwotę na około 4 tys. taka. Ziemniaki, pomidory, bakłażany, chilli i czosnek: wcześniej nie musiała ich kupować, rosły w ogrodzie. Teraz dwie trzecie jego powierzchni zajmuje sześć szałasów Rohingów, a resztki plonów zrywają z krzaków nieznani sprawcy.

Shakira zapewnia, że próbowała dogadać się z nowymi sąsiadami. – Ale oni na wszystko mają jedno wyjaśnienie: jesteśmy prześladowani, wygnano nas z domów za wierność Prorokowi. Pytam się, czy Koran każe im srać w moim ogrodzie i kraść pomidory?

Mezalians polityczny

Lista wzajemnych pretensji wydłuża się z każdym tygodniem.

Ktoś ze wsi widział, jak Rohingowie okradali przy drodze nieprzytomne ofiary wypadku.

Ktoś z obozu nakrył miejscowych, jak nocą cięli sieci rybackie suszące się nad rzeką.

We wsi ktoś okradł domy rolników, przebywających w polu. Kto? W Shamlapur za dnia tylko Rohingowie nie mają nic do roboty.

W obozie gruchnęła plotka, żeby uważać na nastoletnie córki, bo po Kutupalong grasują nocami szajki gwałcicieli złożone ze zdemoralizowanych gówniarzy z tzw. dobrych domów z Cox Bazaar.

Azida i Monzo – podobnie jak ich bangladescy sąsiedzi, Mostafa i Shakira – zgadzają się, że większość z tego nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i odzwierciedla najwyżej skalę wzajemnego braku zaufania. Niby kradną, ale jakoś nikt nie został okradziony. Ponoć gwałcą, ale – chwała Najwyższemu – żadnej kobiety we wsi ani w obozie w ten sposób nie skrzywdzono. Nowych sieci też nikt ostatnio nie kupował.

Jednak Mostafa jest przekonany, że problem wykracza poza codzienne spory sąsiedzkie i sprawy finansowe. On i reszta mieszkańców Shamlapur czują się po prostu oszukani.

Obozowiska dla Rohingów na ich polach i w ich ogrodach miały być rozwiązaniem tymczasowym, a nie docelowym. Tymczasem uchodźcy zadomowili się we wsi. Coraz częściej twierdzą, że lepiej trafić nie mogli. A władze nie mają dla nich sensownej alternatywy.

Azida: – Nie chcę wracać do Birmy, nawet gdy ONZ zapewni nam ochronę. Ten kraj nie jest już mój, chciał mnie zabić. Ale nie dam się też przenieść do wielkiego obozu. To są umieralnie, a nie miejsca, gdzie można wychowywać dzieci.

Władze Bangladeszu na razie próbują przynajmniej nie dopuścić, by konflikt miejscowych z przyjezdnymi wyrwał się spod kontroli. Od początku tego roku najbiedniejsi mieszkańcy Shamlapur dostają od armii tyle samo ryżu co uchodźcy. Całą wieś włączono też w system bezpłatnej opieki medycznej, którą Bangladesz zapewnia – wraz z organizacjami pozarządowymi – we wszystkich obozach.

Jednocześnie na terenach sąsiadujących ze skupiskami Rohingów wprowadzono zakaz zakładania rodzin mieszanych z uchodźcami, pod surową karą aż siedmiu lat więzienia. Władze najwidoczniej obawiają się tego samego, co starzy mieszkańcy Shamlapur. Zdecydowanie różnią się za to w doborze środków.

Tym razem do swojego domu zaprasza Mostafa. To niedaleko, z drugiej strony drogi, a chce kogoś przedstawić: – To moja najmłodsza córka Reshma, ma 17 lat. Śliczna jest. Mogę sobie wyobrazić, że niebawem rozkocha w sobie jakiegoś przystojnego uchodźcę. Jestem prosty człowiek i nie miałbym nic przeciw temu, o ile będę pewny, że chłopaka stąd nie wyrzucą ani nie zakażą mu pracy. A jeśli władza nie chce, żeby do tego doszło, niech po prostu zabierze stąd wszystkich Rohingów. ©℗

Adres URL dla Zdalne wideo

Wyjazd naszego reportera był możliwy dzięki wsparciu finansowemu Czytelniczek i Czytelników pismaPełną listę darczyńców publikujemy TUTAJ >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2018