Blanka nie będzie ostatnia

Czy śmierć dziewięciomiesięcznej dziewczynki z Olecka to tragiczny błąd systemu pomocy społecznej, czy także memento dla polityków i urzędników, którzy dobro dzieci składają na ołtarzu ideologicznych fantazji o rodzinie?

22.07.2019

Czyta się kilka minut

 / GETTY IMAGES / MONTAŻ „TP”
/ GETTY IMAGES / MONTAŻ „TP”

Ta wywietrzała już medialnie historia nie była pierwsza. Pamiętacie 3,5-letniego Tomka z Grudziądza? Konkubent matki bił go, zamykał w piwnicy. Gdy chłopiec trafił do szpitala, było za późno. A ośmiotygodniową Lenkę z Płońska, którą rodzice katowali od urodzenia? Dziecko było duszone, zrzucane z wysokości. Do szpitala trafiło z obrażeniami czaszki, złamaniami żebra. Może został wam w pamięci trzymiesięczny chłopiec z Elbląga? Połamane kości, stłuczenia twarzy. Podejrzany: ojciec. A wyrzucony przez matkę z okna dwulatek z Woźnik (przeżył)? Miesięczna dziewczynka zostawiona na polu w Radziejowie (nie przeżyła)?

Jeśli zapomnieliście o tych historiach, trudno się dziwić. Żyją w mediach po kilka dni, tydzień. Ale ta opowieść jest o czymś poważniejszym niż krótka pamięć mediów. Traktuje o amnezji państwa.

Jak katastrofa samolotu

W Olecku było tak.

Kilka tygodni po narodzeniu Blanki sąd – na wniosek Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej – podejmuje tymczasową decyzję o odebraniu dziecka i umieszczeniu go w rodzinie zastępczej. Powód? Sygnały o dziwnym zachowaniu matki: kobieta miała wędrować po ulicy i proponować ludziom oddanie dziewczynki. Miała też przyjmować substancje psychoaktywne. O przemocy nie było mowy.

12 marca sąd kończy postępowanie. Decyzją o powrocie sześciomiesięcznego już dziecka do rodziny. „To był zgodny wniosek stron: dyrektora Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, jak i rodziny zastępczej” – powie TVN24 rzecznik sądu w Suwałkach. Powód? Zachowanie matki się poprawiło, poszła na leczenie, więc „wszyscy uznali, że trzeba dać rodzinie szansę”.

Po 12 marca dom odwiedza kurator. A sąd dostaje sprawozdania: wszystko na dobrej drodze, śladów przemocy brak. Rodzina podlega też kontroli pracownika socjalnego.

22 czerwca dziewczynka umiera. Sekcja zwłok wykaże krwotok wewnętrzny i uszkodzenie mózgu jako przyczynę śmierci. A także: obrażenia głowy, klatki piersiowej, płuco przebite żebrem. I ślady molestowania.

Ruszają dwa dochodzenia. Pierwsze w sprawie okoliczności śmierci. Drugie ma sprawdzić, czy instytucje – MOPS, PCPR, sąd, policja – wypełniały prawidłowo czynności.

W sprawie śmierci dziewczynki głos zabierają politycy. Zbigniew Ziobro domaga się „bardzo surowej i stanowczej reakcji”, w wywiadzie dla Wirtualnej Polski pada nawet z jego ust stwierdzenie o wyroku bezwzględnego dożywocia.

Głos zabierają organizacje pozarządowe. „Nie chcemy, by kolejne dziecko zostało zabite” – pisze Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, wysyłając do prezydenta petycję z apelem o „wprowadzenie prawnie obowiązującej procedury analizowania okoliczności wszystkich przypadków maltretowania dzieci – w szczególności (…) ze skutkiem śmiertelnym. To kluczowa procedura, stosowana w wielu krajach, określana jako Serious Case Review lub Child Death Review. Jej wprowadzenie pozwala na zidentyfikowanie dysfunkcji systemu”.

Systemu, bo jak tłumaczy „TP” prezeska FDDS Monika Sajkowska, po każdej podobnej tragedii powstają lokalne diagnozy, raporty, wnioski. – Tyle że nigdy się ze sobą nie „spotykają” – mówi Sajkowska.

I dodaje: – Zajmujemy się problemem przemocy wobec dzieci od ćwierćwiecza, wydajemy co kilka lat raport „Dzieci się liczą” o zagrożeniach bezpieczeństwa i rozwoju dzieci w Polsce, i za każdym razem widzimy, jak dziurawy jest to obraz, do jak wielu danych nie ma dostępu. Nawet wiele informacji wiktymologicznych, dotyczących najbardziej drastycznych przestępstw, to statystyki ogólne, bez wyszczególnienia wieku ofiary. W wielu krajach służby ochrony dzieci prowadzą systemowe badania. U nas nie.

– Po Olecku przypomniała mi się też głośna, ale tylko pozornie podobna historia z Wysp – mówi Anna Krawczak, przewodnicząca Stowarzyszenia Nasz Bocian, członkini Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW. – Gdy pracownica pomocy społecznej przyszła z wizytą do jednej z rodzin, dziecko było w stanie agonalnym. Ale tego nie zauważyła, bo mama, chcąc ukryć ślady przemocy, wysmarowała buzię dziecka czekoladą. Pokłosiem historii była gruntowna analiza, solidne case review. W Polsce czegoś takiego się nie praktykuje.

– Takie tragedie można porównać do katastrof lotniczych – dodaje Piotr Rydzewski, w łódzkim MOPS zastępca dyrektora ds. opiekuńczych. – Rzadko samolot spada, bo pomyliła się jedna osoba. To zawsze ciąg zdarzeń. A sposób badania katastrof jest często podawany jako wzorzec „samoleczącego” się systemu: każdy kolejny wypadek przynosi wnioski, w efekcie niemal nigdy nie zdarzają się wypadki podobne. Z polskim systemem ochrony dzieci jest na odwrót. W przypadku Olecka też pewnie tak będzie. Winny zostanie wskazany i publicznie „rozstrzelany”. A potem wszystko będzie jak dawniej.

Asystent widmo

Wątpliwe np., by ktoś serio potraktował list, jaki po tej tragedii wysłała do władz Polska Federacja Związkowa Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej. O skandalicznych warunkach pracy („niskie uposażenia, niski poziom bezpieczeństwa”), w ramach których jeden pracownik prowadzi średnio 70 rodzin. Aż jedna piąta gmin nie spełnia ustawowego standardu jednego pracownika na dwa tysiące mieszkańców bądź na 50 rodzin pod opieką. Do tej jednej piątej, jak przyznaje w rozmowie z „TP” kierowniczka MOPS Edyta Truszczyńska, należy także Olecko.

W liście Federacji można znaleźć i takie zdanie: „(...) realia tworzone nam przez decydentów dalekie są od możliwości efektywnego niesienia pomocy najmłodszym”.

– „Uciekają” nam dzieci najmniejsze, te do trzeciego roku życia – ocenia Monika Sajkowska. – Czyli najbardziej narażone na przemoc, bo po pierwsze bezbronne, a po drugie niefunkcjonujące jeszcze w otoczeniu instytucji takich jak przedszkole czy szkoła. Nie mamy w Polsce systemu diagnozowania ryzyka, w który wprzęgnięta byłaby np. ochrona zdrowia. W wielu systemach na świecie takie ewaluacje się robi. U nas dziecko trafia na „radary” dopiero, gdy dzieje się coś złego.

To też efekt słabości asystentury rodziny, powołanej kilka lat temu po to, by przy zagrożonych rodzinach byli pomocnicy: nie wypełniający papiery, ale towarzyszący im w codziennym życiu, aż do czasu ewentualnego usamodzielnienia. Ustawowym umocowaniem asystentów szczyciła się poprzednia władza, obecna chwali się rozwojem tej instytucji. „W 2018 r. zatrudnionych było ponad 3,9 tys. asystentów – czytamy na stronie Ministerstwa Rodziny, Pracy i ­Polityki ­Społecznej. – Z ich usług skorzystało 45 483 rodziny (…) W stosunku do 2017 r. oznacza to znaczny, bo 18,2 proc., wzrost”.

Ale rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Widać to gołym okiem także w Olecku. Gdy pytam szefową ­MOPS-u o tę część działalności Ośrodka, nie kryje zdziwienia. – Wszyscy pytają, kiedy zostanę zwolniona – mówi. – A ja odpowiadam, że gdyby to miało zwrócić życie dziecku, to nawet dzisiaj.

– Ilu jest u was asystentów?

– Jeden. A gmina ma 22 tysiące mieszkańców... Zgodnie z ustawą asystent może pracować maksymalnie z 15 rodzinami. Wchodzi do domu, gdy rodzina wyraża na to zgodę. Pracuję w ośrodku od dwóch lat. I od dwóch lat zgłaszam, że jeden asystent to za mało.

– Rodzina Blanki miała asystenta?

– Nie miała. Pracownik socjalny proponował jego przydzielenie, ale matka nie wyrażała zgody – twierdzi kierowniczka.

Co mógł zrobić MOPS? W tej sprawie niewiele, bo służby nie mogą nakładać na rodziny obowiązku współpracy z asystentami. Takiego obligu nie musiał też nałożyć na matkę dziewięciomiesięcznej dziewczynki sąd. I nie nałożył.

Alina Prusinowska-Marek, doktorantka Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW, a także zawodowa kuratorka sądowa, przebadała rok temu szczegółowo polski system pieczy zastępczej. Pierwsza rekomendacja, jaką stawia w raporcie dla Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości, brzmi: wprowadzenie zmiany w praktyce orzekania, polegającej na nałożeniu „na rodziców dziecka umieszczanego w pieczy obowiązku współpracy z asystentem rodziny”.

System wydmuszka

Ale nawet gdyby taki obowiązek istniał, Olecko miałoby problem z jego spełnieniem. – W tej chwili nasz jedyny asystent ma 15 rodzin – przyznaje kierowniczka MOPS-u. – Gdybyśmy mieli sygnał, że jest taka potrzeba w przypadku tej rodziny, musielibyśmy rozważać, która z rodzin już objętych wsparciem jest najmniej potrzebująca...

Truszczyńska dodaje, że problemem jest nie tylko niedobór asystentów. – Powinniśmy mieć psychologa, przydałby się terapeuta uzależnień. U nas jest tak naprawdę tylko pracownik socjalny, od którego wymaga się bycia prawnikiem, psychologiem i lekarzem.

Ostatnia wizyta służb w domu Blanki? 7 czerwca, a więc 15 dni przed śmiercią dziecka. Czy gdyby przy rodzinie był asystent, do tragedii by nie doszło? Na to pytanie nikt nie da jednoznacznej odpowiedzi.

Jedno jest pewne: niedobór asystentów to nie tylko problem Olecka. – Brakuje ich niemal wszędzie – mówi Piotr Rydzewski z łódzkiego MOPS-u. – Ustawa wprowadziła tę funkcję, ale nie dano na ten cel dodatkowych pieniędzy. W Łodzi dysponujemy w sumie 29 asystentami. Potrzeby szacuję na stu: wtedy poczułbym się bezpiecznie.

Jak to się ma do sytuacji w całej Polsce? – Asystentura funkcjonuje dobrze tam, gdzie jest finansowana z różnych źródeł, nie tylko tych ministerialnych – mówi dr hab. Izabela Krasiejko z Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego w Częstochowie, współtwórczyni podstaw metodycznych dla asystentów. – To np. Ostrołęka, Częstochowa, Gdynia. Ale są też miejsca, gdzie asystenci są przeciążeni. Mają pod opieką po 15 rodzin, co jest absolutnie zbyt dużą liczbą, zwłaszcza że wiele z nich to rodziny wielodzietne. W dodatku rola asystenta bywa inaczej rozumiana, niż zakładał ustawodawca: jest traktowany jak kolejny pracownik socjalny, więc wykonuje typowo urzędniczą pracę. Są też gminy, gdzie asystentów nie ma, choć jest ich już coraz mniej.

Generalnie – ocenia badaczka – dobrze nie jest: wyszkolona wiele lat temu kadra zderza się z wymaganiami ponad miarę, w zamian dostając minimum. – Do niskiego uposażenia dochodzi problem wypalenia – mówi Izabela Krasiejko. – Frustracja jest bardzo duża, a jej efektem bywa brak stabilności systemu. W niektórych miejscach fluktuacja asystentów sięga 50 procent rocznie.

– Jako kuratorka stykam się z małymi, wiejskimi gminami – dodaje Alina Prusinowska-Marek. – Tu albo asystenta nie ma, albo jest, ale zatrudniony okresowo, np. od maja do grudnia. Trudno w tych warunkach o stabilną i przynoszącą efekty pracę z rodziną.

Rodzina sztandar

Być może także z tego powodu w ponad połowie przypadków pierwszą interwencją sądu jest (jak wykazała w badaniach Alina Prusinowska-Marek) decyzja o odebraniu dziecka z rodziny i umieszczeniu go w pieczy zastępczej. Tak było w przypadku Blanki z Olecka.

Podobnych decyzji podejmuje się w Polsce rocznie ponad tysiąc. Statystyki stoją właściwie w miejscu, a część polityków i publicystów prawicy przekonuje, że w Polsce odbiera się dzieci „za biedę”. Liczba sądowych interwencji nie spadła znacząco nawet po noweli Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, do którego dodano passus wprost zakazujący ograniczania praw rodzicielskich ze względu na sytuację materialną rodziców.

Problem ten tak naprawdę nigdy nie istniał: badania akt sądowych (prowadzone przez dr. Macieja Domańskiego, zaprezentowane w raporcie dla IWS) pokazały, że bieda jest tylko jednym ze współistniejących problemów zagrożonych rodzin – zwykle obok alkoholu i przemocy. Partia rządząca nadal trzyma jednak ideologiczny kurs „na ochronę polskich rodzin”. W projekcie nowelizacji ustawy regulującej pieczę zastępczą rząd umieścił przepis zachęcający finansowo gminy, by ich służby jak najszybciej doprowadzały do reintegracji rodzin.

Trzeba też pamiętać, że kontrowersyjne rozstrzygnięcia zapadają i na korzyść, i na niekorzyść biologicznych rodziców. – Pamiętam sprawę, która zaczęła się od tego, że ojciec z matką świętowali dziesiątą rocznicę ślubu. Zaprosili do domu ojca chrzestnego dziecka, by się nim zaopiekował. Impreza była głośna, ktoś wezwał policję. Funkcjonariusze ustalili, że matka z ojcem są pijani, a chrzestny nie ma formalnie prawa do opieki. Dziecko na kilka miesięcy wylądowało w placówce – wspomina Piotr Rydzewski z łódzkiego MOPS-u.

Ale od kilku lat donośniej wybrzmiewają głosy takie jak ten z listu Federacji Pracowników Socjalnych, która po tragedii w Olecku alarmowała, że nastąpiło w Polsce „realne zachwianie równowagi w dążeniu rządzących do pozostawienia dziecka w rodzinie biologicznej a potrzebą ochrony jego życia i zdrowia”. I przytaczała dane: coraz mniej dzieci trafia do pieczy zastępczej, za to coraz więcej wraca do rodzin.

Anna Krawczak przywołuje głośną historię Nikoli, którą matka pod wpływem alkoholu wykąpała we wrzątku: – Sąd podjął decyzję, że dziewczynka wróci do mamy. A wkrótce przedstawiciel służb zastał tę kobietę nietrzeźwą.

– Znam historię dziecka, którego matka została pozbawiona praw rodzicielskich z powodu przemocy, a dziecko było już w kontakcie z rodziną adopcyjną – wspomina z kolei Anna Wójcik, kierowniczka sosnowieckiej filii Wojewódzkiego Ośrodka Adopcyjnego. – Kobieta postanowiła jednak o dziecko zawalczyć. Wynajęła adwokata, wygrała. A potem dziecko trafiło znowu do placówki, bo było bite.

Jeszcze częstszy typ spraw to te, które toczą się przez lata, pozostawiając status prawny dzieci w zawieszeniu. ­Wójcik przytacza dwie takie historie. Pierwsza: służby odbierają matce dzieci. Gdy sprawa jest jeszcze w toku, kobieta rodzi kolejne dziecko. Podczas widzeń jedno z dzieci – z traumą przemocy – wpada na widok matki w stupor, nie ruszając nawet powieką. Po kilkunastu miesiącach sąd odbiera kobiecie prawa rodzicielskie. Historia druga: upośledzenie matki, fatalne warunki w domu, trójka dzieci. Jeden z synów jest tak zaniedbany, że po wstaniu załatwia się za łóżkiem. Sąd odbiera matce prawa, ale i tu postępowanie się przeciąga, mimo że rodzice „nie rokują”.

Dziecko krążownik

Jedną z przyczyn jest przeciążenie sędziów. – Dzwonię do sądu rodzinnego, proszę o szybkie rozpatrzenie wniosku o pozwolenie na adopcję dziecka, które przebywa w rodzinie zastępczej z dziesiątką dzieci – opowiada Anna Wójcik. – Słyszę: „Jeśli nie kisi się w beczkach, to proszę nie dzwonić. Mam tu dzieci bite, maltretowane, wobec których muszę podjąć szybkie decyzje”. Tak jest w niemal każdym sądzie, z którym się kontaktujemy.

– Np. w sprawach cywilnych to nie jest wielkim problemem – zauważa Piotr Rydzewski. – Ale dla dziecka, które czeka na werdykt miesiącami, czyli czasami przez połowę życia, problem jest. W Łodzi przydałoby się dwa razy więcej sędziów. Nie ma ich, bo państwo nie rozumie, że to wpływa na życie najbardziej bezbronnych obywateli.

W Olecku nie to jednak było problemem. Przeciwnie: decyzję w sprawie Blanki sąd podjął błyskawicznie. Alina Prusinowska-Marek zwraca uwagę na sprawy, w których właśnie dłuższy namysł może okazać się dla dzieci korzystny: – Sama jako kurator odebrałam ósemkę z jednej rodziny. Oboje rodzice pili, matka nawet w ciąży. Teraz zgłosili się na terapię. Tragedia z Olecka wzmacnia mnie w przekonaniu, że jak ta mama nie ukończy leczenia odwykowego, to nie może być nawet mowy o powrocie dzieci.

Problem czasu jednak istnieje: Alina Prusinowska-Marek ustaliła w swych badaniach, że średni okres pobytu dziecka w pieczy zastępczej w Polsce to trzy lata i siedem miesięcy. W systemie – podkreślmy – z założenia tymczasowym, służącym podjęciu pracy z biologiczną rodziną, by sprawdzić, czy możliwy jest powrót, czy też konieczna będzie adopcja.

Ustawowo ten okres oczekiwania nie powinien przekraczać 18 miesięcy. Ale często przekracza. – Przyczyna leży w legislacyjnym błędzie – nie ma wątpliwości Prusinowska-Marek.

Chodzi o to, że wniosek o uregulowanie sytuacji prawnej, jaki po 18 miesiącach trafia na wokandę, sędziowie traktują niezgodnie z intencją ustawodawcy, któremu zależało na tym, by dziecko jak najszybciej trafiło do adopcji lub – jeśli to możliwe – wróciło do biologicznych rodziców. Jednak dla sądów „uregulowanie” sytuacji prawnej dziecka to każda decyzja; także o ograniczeniu praw rodzicielskich, w praktyce oznaczająca dalszy pobyt w pieczy zastępczej.

Stąd m.in. mogą wynikać spadające w Polsce od kilku lat statystyki orzeczonych adopcji: z około 3 tys. w latach ­2012-15 do niespełna 2,5 tys. w roku 2017. Ale nie tylko stąd. – Jest spora liczba dzieci, które nie doczekały się adopcji, mimo że ich rodziców pozbawiono praw – mówi Prusinowska-Marek. – Przyczyna to brak kandydatów do przysposobienia dzieci chorych czy starszych, które trafiały we wcześniejszych latach do adopcji zagranicznych. Obecny rząd je niemal zlikwidował.

Historie dzieci zgłoszonych do procedury adopcyjnej, którym odmówiono wyjazdu, opisaliśmy w „TP” pół roku temu. Krążą po polskich – opiekuńczych i leczniczych – instytucjach. Podwójne ofiary: najpierw swoich biologicznych rodziców, później systemu, który przyjął zasadę: rodzina polska albo żadna.

Dziecko przedmiot

– Dziecko jako podmiot nigdy nie było bohaterem ani polskiego prawa, ani polskiej myśli w polityce społecznej – uważa Anna Krawczak. – PiS nazwało tylko coś, co tkwi w naszej kulturze od dawna: że znaczenie ma głównie rodzina. Jesteśmy bodaj jedynym krajem, który paradygmat rodziny i praw dziecka opiera na dokumencie z 1964 r., czyli na Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym. Był wielokrotnie nowelizowany, ale myśl przewodnia jest nienaruszona.

Wystarczy prześledzić prawniczo-urzędniczą nomenklaturę. Na straży praw dziecka stoją m.in. ustawa oraz kodeks z „rodziną” – i bez „dziecka” – w nazwie. W ośrodku pomocy społecznej czeka „asystent rodziny”, w wielu powiatach zaś: centrum pomocy... rodzinie. Do rangi symbolu urastają poddane frontalnej krytyce starania poprzedniego rzecznika praw dziecka Marka Michalaka, by w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym zmienić zapis o „władzy rodzicielskiej” – na ten o „rodzicielskiej odpowiedzialności”.

Ale nie o słowa tylko chodzi. – Rodzice mają prawo do adwokata z urzędu, darmowego poradnictwa w ramach OPS, dziecko nie ma reprezentanta, pełnomocnika procesowego, nie ma nawet swojego koordynatora ze strony służb społecznych – mówi Anna Krawczak. – W tym systemie są reprezentowani dorośli.

Czy ten panujący od lat klimat wpłynął na los dziewięciomiesięcznej Blanki z Olecka, trudno powiedzieć. Pewne jest, że system, w którym prawa dziecka schodzą na plan dalszy, przyniesie tragiczny plon jeszcze nieraz. A niemal pewne – że i wtedy zostaniemy z garścią apeli o „surowe ukaranie winnych”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2019