Sprawy rodzinne

Pół roku po głośnej tragedii w Olecku głos zabierają bliscy podejrzanej o zabicie dziecka Anny W. – Przez miesiące chroniliśmy dzieci, wyręczając instytucje – mówią.

03.02.2020

Czyta się kilka minut

 / GETTY IMAGES
/ GETTY IMAGES

Przed dwoma tygodniami siostra Anny W. przysłała mail: „Blanka nie będzie ostatnia, jeśli nie zmieni się wiele w naszym społeczeństwie” – napisała. Nawiązała w ten sposób do tytułu reportażu opublikowanego u nas pół roku temu („Blanka nie będzie ostatnia” >>>)

– Nie możemy dłużej milczeć. Jesteśmy to winni Blance, rodzinie i innym zagrożonym dzieciom – mówi autorka listu, gdy rozmawiamy w jej mieszkaniu nieopodal Olecka. Na spotkanie przychodzi też jej starsza siostra.

SPOŁECZEŃSTWO: „To patologia!”

Choć w lokalnej społeczności są znane, nie chcą podawać danych. – Chcemy opowiedzieć swoją wersję historii, bo zostaliśmy skrzywdzeni – mówią. – Komentarzami, pytaniami: „Gdzie była rodzina?”, „dlaczego matka Anny po tragedii nadal pracowała?”. Nikt nie pomyślał, że to był jedyny sposób, by nie oszaleć.

„Patologia” – orzeka po oleckim dramacie internet. Bo przecież w „normalnych rodzinach” nie zabija się dziewięciomiesięcznych dzieci. Co jednak jeśli W. to rodzina jakich tysiące: z małżeństwami, zadbanymi dziećmi, dobrze utrzymanymi mieszkaniami, z kredytami na ich zakup, świętami spędzanymi od lat w gromadzie? Z licznym rodzeństwem Anny W., któremu rodzice zapewnili wykształcenie.

Było ich siedmioro: Anna, jej cztery siostry i dwóch braci. Lata 70. i 80. Trzy pokoje, tata raz jeżdżący taksówką, innym razem wyjeżdżający za chlebem. I mama najpierw poświęcająca się dzieciom, później prowadząca sklep z dewocjonaliami, jeszcze później ekspedientka w sklepie spożywczym (zza witryny będzie widziała okna córki; także wtedy, gdy pod te okna zajadą karetka i radiowóz).

Anna w młodości? Kiedy jeszcze jako dziewczyna urodziła pierwszą dwójkę, nic ponoć nie wskazywało na problemy.

Po kilku latach rodzi kolejne dziecko, mającego dziś 12 lat syna. – Została z trójką sama. Posypał się jej drugi związek – mówią bliscy. Niedługo potem zaczynają się kłopoty. Narkotyki, problemy z emocjami. Pierwsze wizyty na oddziałach szpitalnych po amfetaminie.

POLICJANT: „I co ja mam z tym zrobić?”

Już wtedy rodzina zaczyna spełniać rolę sztabu kryzysowego. „Coś się dzieje z Anką” – alarmuje coraz częściej pozostałe córki mama. Siostry wsiadają w samochód. – To było osiem lat temu. Przyjechałam, zobaczyłam Ankę po raz pierwszy „pod wpływem”. Błądziła wzrokiem po ścianach, nie kontaktowała. Przyjechała karetka, sanitariusze nie mogli jej opanować, więc musieli pomagać policjanci. Zapięli ją w pasy i zawieźli na oddział do Ełku – relacjonuje jedna z sióstr.

Dzieciństwo synów i córki Anny W.? Nie najgorsze: dostęp do babci i licznych cioć mają 24 godziny na dobę.

Kilka lat przed narodzeniem Blanki pod domem znowu jest policja. To wtedy, jak mówią siostry, rodzina W. poczuje po raz pierwszy coś, co za lat kilka będzie czuła na co dzień: są sami. – Zabrałam dzieci wiedząc, że oni nie pomogą. I nawet nikt z funkcjonariuszy mnie nie spytał, kim jestem – opowiada jedna z sióstr .

Wrzesień 2018 r. Anna rodzi czwarte dziecko, Blankę. Nie są z partnerem pod opieką MOPS-u, nie mają założonej Niebieskiej Karty, mimo że nie byli w stanie zajmować się poprzednimi dziećmi. I mimo że policji muszą być znane dotychczasowe incydenty.

Nie ma też – twierdzą dziś jej siostry – opieki ze strony służby zdrowia: to wizyty pielęgniarek środowiskowych u nowo narodzonych dzieci służą często do wychwycenia problemów. – Nie pamiętamy żadnej takiej wizyty, mimo że powinny się odbyć – relacjonują siostry.

Blanka ma kilka tygodni, gdy 11-letni syn Anny alarmuje babcię: z mamą coś nie tak. Na miejsce przyjeżdża jedna z sióstr. Widzi Annę w amoku: wybiega na ulicę, chce się rzucić pod samochód. Znowu karetka, szpital. Siostra W. chwilę później pokazuje policjantowi torebeczkę z pozostałością narkotyku. „I co ja mam z tym zrobić?” – słyszy.

SZPITAL: „Bierze pani to dziecko?”

1 listopada. Rodzina jest w drodze na cmentarz, Anna ma tam dotrzeć z ojcem Blanki. Ten jednak znika. Anna czeka na niego na klatce jego bloku. Na schodach, z miesięcznym dzieckiem, o czym krewnych Anny alarmują telefonicznie sąsiedzi. Sąsiadka zaprasza ją do środka. Tu Anna spędzi najbliższą noc. Nie będzie chciała widzieć rodziny. Jest znowu „pod wpływem”, zachowuje się dziwnie.

Siostra Anny: – Zadzwoniłam na policję, bałam się o dziecko. Podjechał radiowóz. Funkcjonariusz otworzył szybę: „Proszę stąd iść, pani Anna śpi, nic złego się nie dzieje. I proszę nie dzwonić, bo to bezpodstawne wzywanie służb”.

Nazajutrz sąsiadka informuje, że Anna wyszła „na miasto” z dzieckiem. Rodzinny sztab kryzysowy zamienia się w policję: śledzą Annę w jej marszu przez miasto. I zauważają: przekazuje dziecko „jakiejś kobiecie” (jak się okaże, sąsiadce). Przyjeżdżają wreszcie zaalarmowani funkcjonariusze, jest też karetka. – Zjawiła się pani z MOPS-u. Zapytała: „Czy naprawdę trzeba tak drastycznych środków?” – relacjonuje siostra W.

Dziecko wraz z matką trafia do szpitala. Anna jednak z oddziału znika. A Blanka, po stwierdzeniu odparzeń, zostaje wypisana. Siostra: – „Bierze pani to dziecko?”, zapytali. Po tylu zgłoszeniach, po tym jak wszyscy powinni mieć pewność, że dziecko jest zagrożone, dają je nieznanej osobie! Pojechaliśmy do babci Blanki.

Tu do drzwi zaczyna dobijać się Anna. – Wtedy powiedzieliśmy jej już wprost: dość! – opowiadają siostry. – Zadzwoniła pani z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, że jedzie do sądu, wystąpić o tymczasowe ograniczenie praw, co otwiera drogę do rodziny zastępczej.

Ale urzędniczka z PCPR-u dzwoni drugi raz. „Nie da się” – oświadcza. Jest piątek, minęła 15, sąd nie działa. Rodzinny sztab zamienia się więc tym razem w PCPR: to instytucja m.in. od pieczy zastępczej, odpowiedzialna za zabezpieczenie dziecka zagrożonego.

Rodzina Anny dzwoni do Centrum także w innej sprawie: proszą o pomieszczenie, w którym Blanka mogłaby spokojnie mieszkać przez kilka dni z babcią, z dala od hałasu, awantur. Urzędnicy informują: pomieszczenia są, ale dla samotnych kobiet, ofiar przemocy...

Młodsza siostra: – Ja w ciąży, mama tak zdenerwowana, że bliska była zawału. A na klatce hałas, krzyki. Ania dzwoni na policję, my też. Funkcjonariusz mówi, że nic nie zrobią, bo „to są sprawy rodzinne”.

Poniedziałkowy poranek: telefon z PCPR. Jest dokument nakazujący umieszczenie Blanki w rodzinie zastępczej. Ale dziewczynkę zawożą do niej nie urzędnicy, lecz siostry Anny W...

Tu Blanka spędzi cztery miesiące.

MOPS: „Przecież nic się nie dzieje”

Odtąd widzenia z dzieckiem są możliwe tylko na terenie PCPR-u. Przychodzą: matka, ciocie, babcia. Anna, tak przynajmniej zapamiętali to jej bliscy, będzie przez te miesiące zachowywać się chwiejnie. Raz przyznawać, że decyzję sądu rozumie, i że musi iść na leczenie. Innym razem się buntować, nawet grożąc siostrom. W styczniu jedna z nich idzie do starostwa po poradę prawną, a potem do MOPS-u. Radca pyta, czy Annie założono Niebieską Kartę. Nie założono. W ­MOPS-ie na pytanie, dlaczego nie ma Karty, jedna z urzędniczek reaguje zdziwieniem: „Dlaczego? Przecież tam nic złego się nie dzieje!”. Siostra pyta też o asystenta rodziny: to funkcjonująca od lat instytucja urzędniczego „anioła stróża” – ma radzić, pomagać, motywować zagrożone rodziny. „Anna nie jest na tyle dysfunkcyjna, by dostać asystenta” – słyszy siostra W. (tuż po śmierci Blanki kierowniczka MOPS-u przedstawi w rozmowie z „TP” wersję częściowo sprzeczną z dzisiejszymi słowami rodziny: że Anna W. istotnie asystenta nie dostała, ale to ona sama odmówiła pomocy).

Połowa marca, posiedzenie sądu rodzinnego. Siostra: – Myśmy nawet nie wiedziały, że zbliża się rozprawa. Nikt też nie zebrał wcześniej wywiadu. Nikt nie zapytał, jak Ania zachowywała się przez te miesiące. To ważne, bo nie interesowała się za bardzo pozostałymi dziećmi.

SĄD: „Sytuacja ustabilizowana”

Orzeczenie: Blanka wróci do biologicznych rodziców. „Ze wszystkich informacji, które do nas docierały, wynikało, że sytuacja jest ustabilizowana” – powie kilka miesięcy później Radiu Olsztyn przedstawicielka oleckiego sądu. I doda: matka „podjęła starania związane z leczeniem odwykowym”. Siostry Anny W.: – Przecież ona ledwo to leczenie zaczęła! Sąd ma w rękach ludzkie życie, powinien wszystko dokładnie sprawdzić, porozmawiać z krewnymi, bliskimi. Naszym zdaniem tego nie zrobiono.

Udział lokalnych instytucji w decyzji sądu? MOPS wnioskował o pozostawienie dziecka w rodzinie zastępczej. PCPR początkowo też, ale podczas rozprawy zmienił zdanie, wnioskując o ścisły nadzór kuratora. .

Od powrotu Blanki do domu do śmierci dziecka miną niemal cztery miesiące. Siostry Anny przyznają: – Oddaliliśmy się. Raz, że Anka uznała nas za wrogów. Dwa, że nie mieliśmy już sił. Przez miesiące wyręczaliśmy instytucje, a teraz sąd uznał, że należy im i naszej siostrze zaufać.

Anna W. ma przez ten czas mieszkać u partnera, ojca Blanki. Na początku mieszka: razem zajmują się córką, rodzina – w tym starsze dzieci Anny – nie dostrzegają niczego niepokojącego. Ale potem zaczynają się kłótnie. On pozostaje w swoim domu, ona wraca do poprzedniego mieszkania (to lokal socjalny, który zamieszkuje z dziećmi).

– Instytucje tak jakby ją wtedy zostawiły. Wszyscy uznali, że skoro sąd zaufał rodzicom, to nie trzeba ich specjalnie kontrolować – mówią siostry.

KURATOR: „Brak niepokojących symptomów”

Anna W. jest przez te miesiące – przynajmniej teoretycznie – pod okiem sądowego kuratora i pracownika socjalnego z MOPS-u. Obie instytucje będą twierdzić, że niczego niepokojącego w jej zachowaniu nie wychwycono. Ostatnia wizyta kuratora: połowa czerwca. Wnioski? Brak niepokojących symptomów (sekcja zwłok dziewczynki wykaże jednak ślady znęcania z dwóch miesięcy poprzedzających śmierć).

Piątek, 21 czerwca. Pod dom Anny W. zajeżdża karetka i radiowóz. SMS-y, telefony od znajomych do sióstr. Matka Anny widzi podjeżdżające pod dom samochody sprzed sklepu, który właśnie miała zamykać.

– Wiecie, co się stało? – pytam.

– Nie wiemy – odpowiadają siostry Anny. – Nie wiemy kto, dlaczego, jak. Nie wiemy, gdzie była Blanka w chwili śmierci. Nie bronimy Anny, nie oskarżamy jej. Choć zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od wyroku to matka jest odpowiedzialna za bezpieczeństwo dziecka. Czekamy.

W poniedziałek z samego rana starsza siostra Anny idzie do MOPS-u. Chce rozmawiać z pracownicami socjalnymi, które miały kontakt z siostrą. „Chciałam pani podziękować. Przyczyniła się pani do śmierci mojej dziewięciomiesięcznej siostrzenicy” – mówi jednej z nich. Druga pyta: „A ty jako siostra co zrobiłaś?”. – Odpowiedziałam, że wszystko, co mogłam – opowiada dziś kobieta.

BURMISTRZ: „Nic pod presją”

Siedem miesięcy po tragedii rodzina dźwiga traumę.

– Łapię się na nierealnych myślach, trwają ułamki sekund. Że zadzwoni Ania i powie, że wszystko jest w porządku – wyznaje jedna z sióstr.

Od ponad dwustu dni żyją między poczuciem winy a powracającymi jak natręctwo pytaniami: – Co jeszcze mogliśmy zrobić? Jakie zgłoszenie zrobiłoby wrażenie na policji? Na MOPS-ie? Mama i my łapałyśmy się przecież wszystkiego!

Anna W. pisze z aresztu listy. Do mamy, taty, dzieci. Że tego nie zrobiła. Że jak wyjdzie, to nadrobi stracony czas. – Tak jakby była oderwana od rzeczywistości – mówią siostry.

Organa badają sprawę. Prokuratura regionalna w Gdańsku (tam przeniesiono dochodzenie) informuje, że status podejrzanych mają oboje rodzice, choć w areszcie przebywa tylko matka.

Dochodzenie drugie toczy się „w sprawie” niedopełnienia obowiązków przez instytucje.

Warmińsko-Mazurski Urząd Wojewódzki już sprawę zbadał. Wnioski to liczne zaniedbania MOPS-u: brak wywiadu środowiskowego, analizy sytuacji rodziny, brak asystenta rodziny, niewszczęcie procedury Niebieskiej Karty.

Urząd Miejski (nadzorujący MOPS) odnosi się do kontroli ze zrozumieniem. Ale sam wewnętrzny audyt wykonał wiele miesięcy temu i nie doszukał się nieprawidłowości. Burmistrz zwolnił dyrektorkę MOPS-u, jednak dopiero w grudniu. Dymisje mających opiekować się Anną pracownic? Burmistrz czeka na raport nowej kierowniczki, niczego nie chce robić pod presją. Gdy pytam, czy w MOPS-ie zatrudniono nowych asystentów rodziny (zwolniona kierowniczka mówiła pół roku temu „TP”, że występowała o to od dawna, ale nie było funduszy), burmistrz odpowiada: nowa kierowniczka wystąpiła o dofinansowanie do Urzędu Wojewódzkiego. Ale na razie – ponad pół roku po tragedii – jest, jak było: jeden asystent na ponad 20 tysięcy mieszkańców...

FUNDACJA: „Nie chcemy powtórki”

Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę apeluje: „Nie chcemy, by kolejne dziecko zostało zabite”. Potencjalne przyczyny tej i podobnych tragedii można mnożyć – błędy ludzi, brak współpracy między instytucjami, pobłażliwość sądów i urzędników dla rodziców biologicznych stosujących przemoc – ale Fundacja skupiła się na systemowym konkrecie. Wysłała do prezydenta apel o „wprowadzenie prawnie obowiązującej procedury analizowania okoliczności wszystkich przypadków maltretowania dzieci – w szczególności (…) ze skutkiem śmiertelnym. To kluczowa procedura, stosowana w wielu krajach. Bo w Polsce – mówią eksperci – po każdej tragedii lecą głowy, pojawiają się szczątkowe wnioski. Ale nigdy się „nie spotykają”. Nie układają w spójny pomysł, jak łatać dziurawy system. Fundacji udało się doprowadzić do powstania grupy ekspertów przy prezydencie, która przygotowuje projekt ustawy. Do parlamentu ma szansę trafić w najbliższych miesiącach. Do systemowych zmian daleka więc droga. – Bardzo byśmy chciały, żeby ta tragedia była otrzeźwiająca. – mówią siostry Anny W. – Bo jeśli instytucje będą działać tak jak w Olecku, tragedia się może powtórzyć. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2020