Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Miedziany jeździec” gonił tu za zuchwalcem. Akakiusz Kamaszkin obstalował nowiutki „Szynel”. Student Raskolnikow doświadczał „Zbrodni i kary”. „Anna Karenina” wysiadła na dworcu kolejowym otumaniona dziwnym, nieznanym jej uczuciem.
Gdyby nie to wszystko, Rosja byłaby bogatą w ziemię i czołgi wschodnią satrapią. A tak jest tworem, którego Europa nie tylko się boi, ale i podziwia. Jeśli do tego dodać europejskie uczucie chciwości, zaspokajane przez wygodne kontrakty na ropę i gaz, będzie komplet.
Trudno się dziwić, że zachodni biznes ciosa kołki na głowie swoich demokratycznych przywódców, domagając się nowego „resetu”: „Dajcie już spokój z tym półwyspem na »K«, gdziekolwiek on leży. Swoimi fochami przeszkadzacie nam robić biznes z kulturalnym wschodnim narodem”.
10 czerwca do Petersburga wybrał się minister Radosław Sikorski i też był pod wrażeniem. „To piękne miasto, w którym nigdy nie byłem” – mówił na konferencji prasowej. Obok siedział jego kolega z Niemiec, Frank-Walter Steinmeier, i drugi kolega, gospodarz Siergiej Ławrow.
Sikorski był w nieciekawej sytuacji. W Rosji uchodzi za skrajnego rusofoba, który biegał z kałasznikowem po Afganistanie i strzelał do Armii Czerwonej (odpowiednie zdjęcie w książce ministra „Prochy świętych”). W Polsce jego wizyta została odczytana jako gest łamiący i tak coraz bardziej dziurawą izolację Kremla za agresję na Ukrainie.
Porozmawiali, ale kolega Ławrow nie miał zamiaru na nic się godzić ani przed niczym ustępować. Sens jego słów był taki: „Niech Kijów odwoła wojska ze wschodniej Ukrainy, to my się zastanowimy, czy wstrzymać dostawy broni i najemników dla rebelii. A Krym? Krym jest nasz, tak zdecydował naród”. Dwa dni później te słowa potwierdził i jego pryncypał, Władimir Putin (petersburżanin zresztą). Z okazji święta narodowego opowiadał, że Krym zjednoczył się z Rosją „pokojowo, według woli ludzi i prawa międzynarodowego” oraz „zgodnie z sumieniem, sprawiedliwością i prawdą”.
Efektów nie było więc żadnych oprócz tego, że szef rosyjskiej dyplomacji miał dobre zdjęcia w rosyjskich mediach. Rosyjskie media zresztą nie tylko chętnie pokazywały obrazki, ale cytowały ministra Steinmeiera, który to – mimo nieprzejednanej postawy Rosji – zobaczył w sprawie kryzysu na Ukrainie „światełko na końcu tunelu”.
Światełko dość mętne, zważywszy, że separatyści opanowali przejścia graniczne z Rosją w obwodzie łuhańskim, a dzięki temu mają swobodny dostęp do posiłków z bratniego kraju – z czym nikt się już nie kryje. Co tu gadać, skoro wiadomo, że najemników werbują półoficjalnie rosyjskie komendy uzupełnień. I to nie byle jakich, tylko specjalistów, których akurat rebeliantom brakuje.
Koledze Steinmeierowi świeciło światełko, a Sikorski chwilę po powrocie musiał zamknąć polski konsulat w Doniecku (otwarty ledwie kilka tygodni temu). Była to ostatnia placówka zachodnia w tym mieście.
I to tyle, jeśli chodzi o nieudaną wizytę. Ale szczerze mówiąc, właśnie z powodu wypowiedzi niemieckiego ministra nie mam za bardzo ochoty robić wymówek Radosławowi Sikorskiemu. Być może, gdyby nie było go obok, Steinmeier zobaczyłby nie światełko, tylko jasne światło? A może nawet wielką latarnię, która wskaże drogę do zakończenia wojny?
Oczywiście na warunkach Moskwy: Ukraina zgodzi się na utratę pełnej suwerenności nad wschodem kraju, półwysep na „K” przestanie wracać na stół dyplomatycznych rokowań (tak jak Abchazja czy Osetia Południowa). Wtedy będzie można nareszcie wrócić do normalnych interesów oraz wymiany kulturalnej.
Ministrowie wyjechali z Petersburga przed wieczorem. Szkoda. W czerwcu, gdy robi się późno, niebo tam tylko delikatnie szarzeje. Petersburg zmienia się w miasto cieni. Jest bardzo cicho. Ani jasno, ani ciemno. Można czytać, spacerować, pić wódkę, ale bardzo trudno zasnąć. Biada temu, kto spróbuje. Leży w łóżku i bije się z myślami.
Zjawisko nazywa się białymi nocami. Dla niektórych białe noce są jak wyrzut sumienia.