Barykada z Warzyw

Wegan jest coraz więcej. Uważają, że ich dieta może uczynić świat lepszym miejscem do życia. Dla zwierząt i dla ludzi.

20.08.2018

Czyta się kilka minut

 / PHOTOGRAPHEE.EU / ADOBE STOCK
/ PHOTOGRAPHEE.EU / ADOBE STOCK

Na początku sierpnia sieć IKEA wprowadziła do oferty swojego bistro wegańskiego hot doga. Kosztuje tyle samo, co mięsny (2 zł), ale jest przygotowywany m.in. z soczewicy i jarmużu oraz podawany z czerwoną kapustą i prażoną cebulką. Podobno niezły, jak donoszą smakosze roślinnych potraw. A tych jest coraz więcej.

Według firmy analitycznej Mintel weganie i wegetarianie to około 7 proc. polskiego społeczeństwa. Największy odsetek, 10 proc., występuje w grupie wiekowej 16–34 lata. Popularność diety roślinnej rośnie na całym świecie. W Stanach Zjednoczonych liczba osób deklarujących weganizm powiększyła się w ciągu ostatnich trzech lat sześciokrotnie, w Wielkiej Brytanii – ponad trzykrotnie w ciągu dekady. W większych miastach coraz więcej jest przyzwoitych restauracji i barów wegańskich. Najlepiej te trendy widać w dyskontach spożywczych, w których daje się z łatwością kupić jogurty na bazie soi czy mleka kokosowego, hummus, roślinne sery, wędliny i parówki (jeden z najczęstszych żartów z wegan: „Czemu nie jecie zwykłych parówek? W nich też nie ma mięsa”) czy tofu.

Brak cierpienia w pakiecie

Ale czym właściwie jest weganizm? Najprościej byłoby powiedzieć, że to dieta, w której tak jak w wegetarianizmie nie je się mięsa – ale także nabiału, jajek i (czasem) miodu. To poszerzenie listy unikanych produktów wynika z przekonania, że wszystkie składniki odzwierzęce są pozyskiwane w nieetyczny sposób. Zresztą pomysłodawca terminu, Brytyjczyk Donald Watson, w 1944 r. twierdził, że weganizm to po prostu konsekwentny wegetarianizm. Właśnie dlatego to nie tylko dieta, ale również światopogląd zakładający, że człowiek powinien unikać wyrządzania krzywdy innym stworzeniom.

Z dietą łączy się pakiet postaw występujących w najróżniejszych konfiguracjach: unikanie futer i produktów ze skóry, ale także oleju palmowego (pozyskiwanego kosztem lasów deszczowych), wybieranie kosmetyków nietestowanych na zwierzętach (oznaczanych jako cruelty-free), wspieranie praw zwierząt, kontestowanie polowań i ogrodów zoologicznych, adoptowanie psów i kotów z azyli (zamiast kupowania z hodowli), picie wody z kranu czy praktykowanie zero waste, czyli kuchni, w której nic się nie marnuje.

Weganizm kojarzy się ze zdrowym odżywianiem, choć można też być grubym weganinem, nieodmawiającym sobie smażonych i pieczonych potraw w dużych ilościach. Jeden z popularnych wegańskich blogów nazywa się „Fat Gay Vegan” (Gruby gejowski weganin). A zresztą co tu ukrywać, sam nie należę do najszczuplejszych, choć od pięciu lat jem wyłącznie rośliny.

Paleo, klimat i superbakterie

Powodzenie roślinnej diety wynika nie tylko z rosnącej troski o los zwierząt. Chodzi także o szersze trendy: z jednej strony wachlarz modnych diet eliminujących niektóre składniki: bezglutenowej, bezlaktozowej czy diety paleo; z drugiej – świadomy konsumpcjonizm, z takimi hasłami jak fair trade (sprawiedliwy handel) czy ethical wear (etyczna odzież). Na korzyść unikania mięsa przemawiają również mocniejsze argumenty. Z badań prowadzonych m.in. przez ONZ wynika, że hodowla przemysłowa odpowiada za sporą część – od 18 do nawet 49 proc. – gazów cieplarnianych, przyczyniających się do globalnego ocieplenia.

Równie niepokojące są kwestie epidemiologiczne. Stosowane prewencyjnie w hodowli antybiotyki, mające chronić stłoczone zwierzęta, selekcjonowane genetycznie pod kątem szybszego wzrostu (z czym wiążą się liczne choroby i zwyrodnienia), przyczyniają się do zwiększania odporności niektórych bakterii. W książce „Zjadanie zwierząt” (2013) amerykański pisarz Jonathan Safran Foer przytacza opinie badaczy, według których bakteria mogąca wywołać pandemię o skali porównywalnej z hiszpanką z 1918 r. powstanie właśnie na fermach.

Kręgi bliskości

Dla większości wegan najważniejsza jest jednak troska o zwierzęta. Rosnąca popularność weganizmu nieprzypadkowo zbiega się ze wzrastającym zainteresowaniem ich życiem. W ostatnich latach na rynku książki pojawiło się kilkadziesiąt tytułów, opowiadających o życiu pszczół, delfinów, wilków, psów, szympansów i wielu gatunków ptaków – pisał o nich na łamach „Tygodnika” Adam Pluszka (nr 51-52/2017, czytaj na powszech.net/ /adampluszka).

Nie chodzi wyłącznie o zainteresowanie naturą. Od niedawna przyrodoznawcy usiłują skruszyć mur oddzielający ludzi od zwierząt. Książka amerykańskiego naukowca i aktywisty Carla Safiny „Poza słowami. Co myślą i czują zwierzęta” jest właśnie próbą uporania się z obowiązującą w nauce powściągliwością w doszukiwaniu się u zwierząt ludzkich cech. I nie jest to naiwne antropomorfizowanie. Przyglądając się życiu słoni w kenijskim rezerwacie, wilków w amerykańskim parku Yellowstone czy waleni w zatoce na granicy amerykańsko-kanadyjskiej, Safina stawia pytania o cechy, które przez wieki uznawano za charakterystyczne dla gatunku ludzkiego. Życie emocjonalne? Słonie potrafią miesiącami przeżywać żałobę po stracie bliskich. Struktury społeczne? Wilki mają niezwykle skomplikowaną dynamikę stad i hierarchii. Komunikacja? Delfinowate potrafią się przyzywać za pomocą zindywidualizowanych odgłosów, które można by uznać po prostu za imiona.

No właśnie, czy można? Safina nieustannie powraca do pytania: czy szukać w zwierzętach podobieństw z ludźmi, czy traktować je jako osobne stworzenia, zasługujące na szacunek i podziw. W końcu proponuje, aby cech wspólnych upatrywać tam, gdzie one rzeczywiście występują: w ewolucyjnej przeszłości. Podkreśla, że mechanizmy biologiczne odpowiedzialne m.in. za emocjonalność czy zdolności komunikacyjne sięgają głęboko w dzieje ssaków, a więc są podobne u różnych gatunków. Nie oznacza to, że się nie różnimy, ale sprawia, że mimo tych różnic dysponujemy podstawową platformą wzajemnego zrozumienia.

W „Poza słowami” granica absolutnej obcości, oddzielająca ludzi od zwierząt, okazuje się właściwie użyteczną hipotezą, służącą potwierdzaniu ludzkiej wyjątkowości. Zresztą, jak przytomnie zauważa Safina, kwestia odmienności dotyczy nie tylko gatunków: „Słonie i ptaki nie czują miłości do siebie w taki sposób jak ja, ale to samo dotyczy moich przyjaciół, matki, żony, przybranej córki i sąsiadów”.

Safina (podobnie zresztą jak francuski historyk Éric Baratay w „Zwierzęcym punkcie widzenia” z 2014 r.) zwraca uwagę, jak kręgi obcości historycznie się zmniejszały, prowadząc do emancypacji coraz większych grup ludzi: mieszkańców obszarów pozaeuropejskich (jeszcze nieco ponad sto lat temu pokazywanych w obwoźnych widowiskach), niewolników, kobiet czy dzieci. Dlaczego więc nie mielibyśmy pójść o krok dalej i uznać, że także inne gatunki zasługują na szacunek? Tym bardziej że niektóre z nich, takie jak psy czy koty, już funkcjonują na granicy rodzinnej bliskości.

Niekoniecznie prowadzi to do weganizmu. Safina w artykule w „Huffington Post” przyznaje, że zdarza mu się jeść mięso i jaja, ale nigdy pochodzące z przemysłowych hodowli. Poza tym nawet weganie nie są zgodni, do czego właściwie powinni namawiać.

Niezbędne negocjacje

Weganizm sytuuje się blisko innych ruchów społecznych, które za cel stawiają sobie uczynienie świata lepszym. I nie chodzi tu o próżne samozadowolenie, lecz o to, że cały zestaw poważnych argumentów, nie odmawiając mu słuszności, albo zbywa się żarcikami („A co zrobicie z tymi wszystkimi kurczakami z ferm?”), albo unieważnia wymijającymi odpowiedziami („Jestem bardzo mięsożerny. Nie mógłbym być wegetarianinem” – to akurat Rafał Trzaskowski, kandydat PO na prezydenta Warszawy). Z podobnymi frustracjami zderzają się dziś feministki, badacze klimatu, aktywiści na rzecz uchodźców czy obrońcy praw dzieci.

Co więc mogą zrobić weganie, aby przekonać innych do przejęcia się tym, co im samym wydaje się oczywiste? Przez wiele lat kampanie prozwierzęce były kojarzone przede wszystkim z różnymi formami ujawniania prawdy o sposobach funkcjonowania hodowli przemysłowej. Organizacje takie jak PETA (People for the Ethical Treatment of Animals – ­Ludzie dla Etycznego Traktowania Zwierząt) publikowały (i wciąż to robią) nagrania, na których widać zwierzęta trzymane na fermach w okropnych warunkach, bite i rażone prądem, wierzgające podczas obdzierania ze skóry. Ale to nie za bardzo działa, podobnie zresztą jak zdjęcia bombardowanego Aleppo czy łodzi przepełnionych ludźmi nie wpływają na zmianę poglądów dotyczących przyjmowania uchodźców. A nawet jeśli odbiorcy się przejmują, to nie wiedzą, co właściwie mogliby zrobić.

W ostatnich latach zaczęło się to zmieniać, a obok doniesień o warunkach hodowli pojawiają się zachęcające wskazówki, jak łatwo można przyczynić się do poprawy sytuacji zwierząt. W Polsce największe sukcesy na tym polu odnosi Marta Dymek, autorka popularnego bloga Jadłonomia, na podstawie którego ukazały się już dwie książki kucharskie (wywiad z Martą Dymek ukazał się w „TP” nr 31/2017). Nie ma w nich mowy o ­cierpiących świniach czy kurczakach, jest za to mnóstwo pięknych zdjęć roślinnych potraw. Jasne, to poważny aktywizm zamieniony w lekki lifestyle, ale okazuje się skuteczny.

To też efekt niezbędnego kompromisu. Przekonanie o słuszności własnych racji może prowadzić do chęci natychmiastowego przerobienia ludzi w anioły, ale w praktyce lepiej sprawdza się przekonywanie ich krok po kroku. Pokazuje to wydana właśnie książka „Dziękuję za świńskie oczy” Dariusza Gzyry – wieloletniego aktywisty prozwierzęcego i założyciela Stowarzyszenia Empatia. Pisząc o zakazach występów zwierząt w cyrku czy projekcie prawa zakazującego hodowli zwierząt futerkowych – autor za każdym razem usiłuje pchnąć wrażliwość czytelników ciut dalej. Czy jeśli oburzają nas przypadki znęcania się nad psami, to nie powinniśmy żałować także zwierząt, które są zamknięte w halach? Czy sprzeciw wobec uboju rytualnego nie mógłby się przełożyć na sprzeciw wobec metod stosowanych w rzeźniach?

Ta strategia obejmuje też dyskusję wokół encykliki papieża Franciszka „Laudato si” – zresztą Kościołowi poświęcony jest cały rozdział książki Gzyry. Autor wynajduje punkty wspólne, zachęca do rozszerzenia obecnych w nauczaniu katolickim definicji. I nawet jeśli ostatecznie uznaje, że światopogląd religijny jest jedną z głównych przyczyn oddzielenia człowieka od reszty zwierząt, nie bagatelizuje jego znaczenia dla pożądanych przemian.

Tego rodzaju kompromisowa logika stoi za wyprodukowanym przez Netflix filmie „Okja” (2017), opowiadającym o stworzonej w wyniku eksperymentów genetycznych gigantycznej, ale niezwykle inteligentnej i czułej świni, którą przed smutnym końcem w rzeźni usiłuje uratować młodociana opiekunka. Jeśli taka tematyka trafia do mainstreamowego kina, to znak, że coś się dzieje. Ale to wciąż za mało i zbyt powoli. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę dane wskazujące, że w krajach takich jak Chiny czy Indie rozrastająca się klasa średnia będzie chciała spożywać więcej mięsa. Zadanie zreformowania ludzkich zwyczajów związanych z jedzeniem mięsa, głęboko osadzonych w kulturze, wierzeniach, tradycjach i codziennych obyczajach, wydaje się ponad ludzkie siły. Czy na pewno?

Mięso mimo wszystko

W ekranizacji książki Foera „Zjadanie zwierząt” (w reżyserii Christophera Quinna i z udziałem Natalie Portman) akcent zostaje położony na tradycyjne metody hodowli. Korporacje spożywcze, upychające zwierzęta w zamkniętych halach produkujących tony toksycznych odpadów, są przeciwstawiane niewielkim gospodarstwom, których zwierzęta mogą swobodnie się poruszać i socjalizować, zanim zostaną zabite i zjedzone. Tradycyjna hodowla nie mogłaby jednak zaspokoić rosnącego popytu na mięso i nawet gdyby Stany Zjednoczone czy Unia Europejska ograniczyły przemysł mięsny, to – jak to bywa ze szkodliwymi dla środowiska gałęziami przemysłu – ten prędko przeniósłby się do innej części świata.

Co zatem pozostaje? W książce „Czyste mięso. Jak hodowla mięsa bez zwierząt zrewolucjonizuje twój obiad i cały świat” Paul Shapiro podaje argument, który rzadko pojawia się w dyskusjach o prawach zwierząt. Twierdzi, że to nie troskliwi aktywiści doprowadzili do zakończenia masowych połowów wielorybniczych i przemysłowej eksploatacji koni w XIX w., lecz wynalezienie nafty przez Abrahama Gesnera i silnika o spalaniu wewnętrznym przez Henry’ego Forda. Tam, gdzie nieskuteczna okazuje się etyka, na ratunek ma przyjść technologia.

Książka Shapira jest reportażem z frontu rodzącego się rynku syntetycznego mięsa. Powstaje ono za sprawą tych samych technologii, które pozwalają na hodowanie in vitro ludzkich tkanek na potrzeby medyczne. Niewielka liczba komórek pobranych od żywego zwierzęcia zostaje umieszczona w szalce Petriego, a następnie jest odżywiana i pobudzana do wzrostu, mnoży się za sprawą podziału komórkowego. W efekcie powstaje właśnie czyste mięso: bez antybiotyków, bez zbędnych (dla przemysłu spożywczego) kości i tkanek, bez cierpienia zwierząt. W ten sposób można tworzyć nie tylko mięso, ale również skórę, białka (takie jak w mleku i jajach) czy żelatynę.

Shapiro wiele uwagi poświęca potencjalnym problemom z wprowadzeniem czystego mięsa na rynek. Paradoksalnie najwięcej nadziei daje nieświadomość klientów, kierujących się przede wszystkim ceną, smakiem i wygodą. Jednak na razie trudniejsze wydaje się doprowadzenie tej technologii do użyteczności. Branża istnieje zaledwie kilka lat, wciąż nie dysponuje kilkoma kluczowymi elementami produkcji oraz wymaga olbrzymich pieniędzy. Pierwszy syntetyczny burger, zaprezentowany w 2013 r. w Londynie i sfinansowany przez współzałożyciela Google, Sergeya Brina, kosztował równowartość miliona złotych. Choć jak w przypadku każdej nowej technologii, koszty stopniowo maleją.

To wszystko jednak melodia przyszłości. Książka Shapira opowiada przede wszystkim o naukowcach i przedsiębiorcach, którzy co prawda pozyskują spore dofinansowania od globalnych inwestorów, ale wciąż prowadzą badania. Znacznie bardziej obiecująca jest natomiast branża zajmująca się produkcją mięsa, czy właściwie „mięsa”, z białek roślinnych. W tym wypadku nie chodzi o wytwarzanie zwierzęcych tkanek mięśniowych, ale o tworzenie substytutów, które wyglądałyby jak mięso, smakowały jak mięso, nawet krwawiły jak mięso, ale były zrobione np. z grochu. Takie produkty są również dostępne w Polsce.

Ale czemu właściwie udawać mięso? Przede wszystkim ze względu na ludzkie nawyki. Przejście na weganizm wiąże się ze zmianą przyzwyczajeń żywieniowych, a ten proces łatwiej przeprowadzić po stronie producenta i zaoferować klientom produkty nieznacznie odbiegające od tego, co jedli dotychczas. W efekcie sporo osób mogłoby mimochodem przejść przynajmniej na wegetarianizm. A niektórzy weganie – chyba mogę się do tego przyznać – po prostu miło wspominają smak grillowanej karkówki, choć za nic nie zjedliby już takiej z żywego zwierzęcia.

Czy jeśli czyste albo roślinne mięso odniesie sukces, weganizm stanie się zbędny? Początki tego ruchu nieprzypadkowo łączą się z początkami metod przemysłowej hodowli – oba zjawiska są stosunkowo młode i sięgają lat 30. i 40. XX w. W tym sensie weganizm wydaje się po prostu reakcją obronną części społeczeństwa na okropności, jakie zafundował zwierzętom nieokiełznany rynek. Przy okazji jednak weganizm wytworzył własny światopogląd, dotyczący nie tylko diety, ale samego sposobu bycia w świecie i układania relacji ze zwierzętami, środowiskiem oraz z innymi ludźmi w taki sposób, aby ograniczać przemoc i cierpienie. W tych sprawach pozostanie wiele do zrobienia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista, redaktor wicenaczelny magazynu „Dwutygodnik”. Autor książek „Hanka. Opowieść o awansie” (Czarne, 2024), „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata” (Czarne, 2021) oraz „Nieuchronny plagiat” (Wydawnictwo IBL PAN, 2017). Jego teksty można też znaleźć w „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2018