Bałtyk – suche fakty

Skoro ryby mienią się w oczach rybaków jak złotówki, to na morze należy spojrzeć jak na bank. Niestety połowy nie są darowizną, lecz kredytem na wysoki procent. Czy Bałtyk wystawi nam wkrótce słony rachunek?

02.05.2013

Czyta się kilka minut

Ekolodzy i naukowcy mówią o nadchodzącej katastrofie. Na efekty przełowienia polskich wód nie będziemy długo czekać, ponieważ już teraz są one zauważalne. Rybacy wypływający w morze coraz częściej wracają z pustymi sieciami. Tracą na tym wszyscy – konsumenci, którzy nawet nad Bałtykiem coraz rzadziej mogą zjeść złowioną lokalnie rybę, oraz sami rybacy, dla których wielkość rybiej biomasy decyduje o przetrwaniu w zawodzie. Polskie rybołówstwo nie jest obecnie w stanie zaspokoić konsumenckich potrzeb. Koalicja Ocean2012 ogłosiła, że w 2013 r. polski Dzień Zależności od Ryb przypada 6 czerwca. Oznacza to, że gdybyśmy bazowali tylko i wyłącznie na połowach w granicach polskich wód terytorialnych, właśnie 6 czerwca z naszych stołów zniknęłyby ryby.

Przeglądając dane Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi (sporządzone w oparciu o raporty z dzienników połowowych armatorów jednostek rybackich z ubiegłego roku) nasuwa się jeden wniosek – nie jesteśmy w stanie wykorzystać przyznanych przez Komisję Europejską limitów na połowy gatunków najbardziej wartościowych – czyli dorsza czy łososia. Jeszcze sześć lat temu dorsze „same wskakiwały” do ładowni statków, co zaowocowało aż trzykrotnym przełowieniem określonych przez Unię Europejską kwot. Na rybaków nałożono kary, zaś kwoty zmniejszono.

Obecnie, mimo że rybacy wciąż narzekają na limity połowowe, to w rzeczywistości nie są w stanie ich w pełni wykorzystać. Żeby się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na liczby: limit dorsza – 21 871 ton, wykorzystano 68 proc., limit łososia – 7704 sztuki, wykorzystano 75 proc., limit gładzicy – 390 ton, wykorzystano 16 proc.

Niemal w pełni wykorzystane zostały jedynie kwoty połowowe szprota (95 proc.) oraz na części łowisk znacznie przełowiono śledzia (126 proc.).

Specjaliści od rybołówstwa przyczyn doszukują się w zmianach, jakie zaszły w strukturze bałtyckiej floty. Od momentu przystąpienia Polski do UE rozpoczęła się masowa redukcja liczby jednostek. W ciągu 8 lat z morza zniknęło 50 proc. statków rybackich, z czego znaczną część stanowiły łodzie o długości kadłuba powyżej 15 metrów. Ich miejsce zajęły jednostki małe (od 8 do 12 metrów), które charakteryzują się niższą dzielnością morską, czyli nie są w stanie wypłynąć tak daleko i na tak długo w poszukiwaniu ryb jak statki większe. Tymczasem niższa temperatura wód przybrzeżnych sprawiła, że dorsz migrował w głąb morza, pozostając poza zasięgiem większości polskich rybaków. Dowodzi to tylko, że zmiany w polskim rybołówstwie zachodzą chaotycznie i bez konkretnego planu.

Przytoczone dane dotyczące wykorzystania limitów połowowych pochodzą od samych zainteresowanych, czyli rybaków. Zdaniem naukowców nie do końca są wiarygodne. W połowie minionej dekady, kiedy dochodziło do znacznych przekroczeń unijnych limitów, szacowano, że do oficjalnych danych należy doliczyć ok. 40 proc. pochodzących z połowów nielegalnych.

Obecnie biomasa bałtyckiego stada dorsza wzrosła i wynosi ok. 260 tys. ton. Radość jest jednak przedwczesna. Okazuje się bowiem, że z powodu migracji ryby trudniej złapać, a poza tym są znacznie mniejsze.

Jak mówią sami rybacy, w porównaniu do okazów, jakie łowili jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku, obecne są znacznie mniejsze. Przykładowo – ośmioletni dorsz ważył 30 lat temu 5 kilogramów, dzisiaj – o połowę mniej. Spowodowane jest to przełowieniem. Odławiając przede wszystkim osobniki duże, rybacy pozostawili w wodach ryby słabsze o wolniejszym przyroście. W ten sposób intensywna eksploatacja morza utrwaliła powolny wzrost dorsza.

Żeby dostrzec katastrofalne skutki przełowienia Bałtyku, warto też rzucić okiem na zestawienie koalicji Ocean2012, która przeanalizowała wielkość połowów i importu ryb w krajach europejskich, w tym w Polsce, w latach 1995–2009. Krzywa polskich połowów z roku na rok spada, zaś importu rośnie. Jeżeli trend nie zostanie odwrócony, wkrótce będziemy jedli tylko mniej wartościowe gatunki ryb pochodzące z importu, a polskie rybołówstwo umrze.

Zmiany są zatem konieczne, a wymóc je mogą tylko konsumenci, jednocześnie zainteresowani ochroną ryb i tym, by na ich talerzach pojawiały się bałtyckie gatunki. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Na bezrybiu