Apetyt na iluzję

Najważniejszym politycznym ptakiem w Polsce jest dzięcioł. Niekoniecznie ten trójpalczasty, którego udało się Unii Europejskiej uratować, gdy wstrzymała wycinkę Puszczy Białowieskiej.

01.10.2018

Czyta się kilka minut

 / Fot. ISTOCK / GETTY IMAGES
/ Fot. ISTOCK / GETTY IMAGES

Dzięcioł w polityce może być dowolny – wróżka w Pinokiu wszak nie precyzowała, jaki to mianowicie gatunek nadleciał, by dziobami uwolnić Pinokia od nosa, który mu urósł wskutek ciągłych kłamstw do takich rozmiarów, że nie mógł nawet się na łóżku przewrócić.

Nasz premier wygląda raczej na wyspanego, przypuszczam zatem, że musi na niego co wieczór czekać w rezydencji kilka dziarskich okazów dzięcioła z twardymi dziobami. A także dobrze wyćwiczone papugi. Jedna z nich – mniejsza o nazwisko – piała ostatnio w związku z wyrokiem, który nakazał Morawieckiemu wycofać się z tezy, że obecny rząd wybudował więcej dróg od poprzedniego: „Sąd nie wskazał, że skłamał i premier nie musi nikogo przepraszać”. Ale jednak zaraz potem dodała: „Premier sprostuje, tak jak orzekł sąd”. Jeśli sprostowanie nie polega na tym, że się odkręca nieprawdziwe słowa, to ja może przestanę się mądrzyć i wrócę do kuchni. Praca wzywa – odkąd zrobiło się chłodniej, ludzie nareszcie zaczęli z powrotem jadać w knajpach. Długie lato, za którym wszyscy płaczemy, poczyniło masakrę w gastronomii.

Pewien doktorant psychologii opowiadał w przerwie od pracy na zmywaku, że wedle współczesnej kognitywistyki kluczowe dla rozwoju tak zwanej teorii umysłu u dziecka jest zrozumienie, że ludzie mogą mieć przekonania niezgodne ze stanem faktycznym. Świadomość istnienia fałszu poprzedza logicznie wykształcenie się pojęcia prawdy. Mówimy prawdę (czasami) tylko dlatego, że jesteśmy świadomi, iż można nią (ciągle) mani­pulować. Zgodziliśmy się z nim bardzo chętnie, wszak kuchnia jest miejscem, gdzie notorycznie ułudę doprawia się kłamstwem. Jeśli gościom przy stole smakuje, to nawet nie trzeba za to przepraszać.

Kiedy ktoś zamawia sycylijską caponatę, przecież nie ma pretensji, że ryba capone, od której ta potrawa bierze nazwę, przepadła w mrokach dziejów. Wszak przyjęło się już od dawna, że jest to danie zupełnie bezrybne, a cała sztuka polega na osobnym duszeniu poszczególnych warzyw, łączeniu ich dopiero pod koniec, tak by tworzyły polifonię wyraźnie rozpoznawalnych smaków, doprawioną odpowiednio octem.

Włoski kuzyn fasolki po bretońsku, fagioli all’ucelletto, zawiera w nazwie ptaszka, którego godnie zastępuje od niepamiętnych czasów kiełbaska przypominająca naszą białą, tylko inaczej doprawiona. Włosi i tak mordują rocznie miliony małego ptactwa – na przykład pokrzewek – ale tutaj potrafili odpuścić. Niekiedy nawet przyznają się do tego, kiedy jedzą ucelletti scappati („ptaszki, które uciekły”), czyli fikuśne szaszłyczki z mięsa owiniętego boczkiem w taki sposób, by przypominały nieszczęsne korpusiki skrzydlatej drobnicy. I bardzo się cieszę, że uciekły, w zamian dostajemy jedną z najbardziej poetyckich nazw, z jakimi się przy stole spotkałem.

Przeważnie jednak gra w fałsz na podniebieniu obywa się bez żadnej poezji. Bardziej przypomina kłamstwo czterolatka lub polityka. W najbardziej codziennym wymiarze przychodzą mi do głowy dwa przypadki. Pierwszego nieco się wstydzę, bo czy to wypada się przyznać, że się uwielbia rybny odpowiednik parówek, czyli tzw. paluszki krabowe? Podsmażone na oliwie z czosnkiem i podlane białym winem (zupełnie jakby to były prawdziwe owoce morza) są nawet ciekawe, ale ja je lubię najbardziej za wygodę jedzenia palcami z paczki, kiedy mój organizm domaga się gwałtownie białka – wygodę skrajnie różną od męki, którą jest wyciąganie mięsa z prawdziwego kraba.

Jeszcze bardziej masowe samooszustwo popełniamy, ilekroć zachciewa nam się sushi i dostajemy do niego kulkę wasabi. Nie znam polskich badań, ale wedle „Washington Post” nawet 99 proc. wasabi w amerykańskich barach nawet obok japońskiego chrzanu, głównie z powodu jego ceny i krótkiej trwałości. Nie ma powodów przypuszczać, że w Polsce jest lepiej. Zielona plastelinka, którą nam podają, to zwykły chrzan, ekstrakt z gorczycy, parę innych wypełniaczy oraz żółta i zielona farbka. Kupuje się to w proszku, po czym na zapleczu knajpy rozrabia wodą w pożądanej ilości (albo gotową miksturę w tubce, jeśli w ilościach domowych). Dla osób, które wiedzą, że prawdziwe wasabi jest bledsze w kolorze i występuje w postaci wiórków tartego korzenia, a nie pasty, robi się małą sztuczkę: proszek zamiast z wodą mieszamy z drobniutko utartą rzodkwią japońską.

Prawda o zielono zabarwionym chrzanie jest porządnie wypisana na opakowaniu. No i co z tego? Wychowany na ciastach z etylowaniliną, mam zmysły łakome na iluzję. Kognitywista pewnie uznałby, że nie osiągnąłem jeszcze etapu czterolatka. Wystarczy, że pana premiera muszę słuchać jako dorosły. ©℗

Jest taka wegetariańska wersja sosu bolońskiego, która zwie się „fałszywym sosem” (sugo falso), chociaż gdyby miała odwagę być sobą, a nie zamiennikiem, cieszyłaby się na pewno sporym wzięciem, bo jest świetna. Sztuczka polega na tym, żeby dać znacznie więcej soffritto, czyli podduszonej trójcy cebula-marchew-seler naciowy, i dusić to bardzo powoli. Na 4 osoby bierzemy 2 cebule, 2 marchwie, 1 łodygę selera. Siekamy drobniutko razem z garstką natki i paroma gałązkami tymianku. Dusimy na paru łyżkach oliwy długo, nawet 20 minut. Podkręcamy ogień, wlewamy 100 ml czerwonego wina, odparowujemy, dodajemy puszkę pomidorów, przykrywamy i dusimy dalej około pół godziny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018