Ani pogarda, ani klasowa

Pytający o skuteczność programu 500 plus nie mogą ulegać szantażowi, że każda krytyka to przejaw poczucia wyższości bogatych nad biednymi.

25.06.2016

Czyta się kilka minut

Jedno z poznańskich Centrów Świadczeń, kwiecień 2016 r. / Fot. Marek Lapis / FORUM
Jedno z poznańskich Centrów Świadczeń, kwiecień 2016 r. / Fot. Marek Lapis / FORUM

Zaczęło się od srogiej reprymendy pisarza Szczepana Twardocha, który ponad dwa tygodnie temu ironizował na Facebooku: „Hołota nie chce pracować za 3 złote za godzinę. Woli narobić bachorów, a za krwawicę ludzi przedsiębiorczych marnowaną w 500+ kupować alkohol i samochody”. Zdenerwowany prozaik – już chyba bez ironii – pisał o „dystrybutorach klasowej pogardy”, którzy niesłusznie się dziwią, iż wsparci finansowo ludzie ubożsi głosują na PiS. Partię, która – wyposażywszy sporą część społeczeństwa w poczucie materialnej godności – może już w zasadzie zrobić wszystko (np. wyciąć w pień Białowieżę).

Tezę Twardocha podchwycił publicysta Roman Kurkiewicz, który w programie „Dwie prawdy” w TVN24 powoływał się na facebookowy występ pisarza, od siebie dodając refleksję, że nie patrzymy równie uważnie na wydatki przedstawicieli klasy średniej, np. tych, którzy pobrali kredyty we frankach. „Czy to nie jest obraz klasowej pogardy?” – pytał Kurkiewicz, na co współprowadzący Jan Wróbel kontrował, że jest jednak różnica między pieniędzmi z banku, a tymi z państwowej kasy.

Teza o klasowej pogardzie krytyków 500 plus dotarła nawet na główną stronę www.wgospodarce.pl, jednego ze współpracujących z tygodnikiem „wSieci” portali sympatyzujących z partią rządzącą. Ekonomista Maciej Pitala (przedstawiający się skądinąd jako zwolennik wolnego rynku – ogólnie krytyczny wobec projektu 500 plus) napisał o „klasizmie”, który miał się udzielić „wielu dziennikarzom i wielu naprawdę rozsądnym osobom”, dodając, że krytyka rządowego projektu skupia się – a jakże! – na „pogardzie klasy średniej (…) wobec choć trochę biedniejszych od nich”.

Gdzie ten hejt?

To spotkanie nurtu lewicowego z prorządowym jest pewnie tyleż chwilowe, co pozorne. Trudno nie zauważyć, że ich przedstawiciele – broniąc niby tej samej grupy – stają w obronie jakby kogoś innego.

W pierwszym przypadku chodzi o wykluczonych, w drugim: o mityczną „polską rodzinę” (owszem, te dwa zbiory są w dużej mierze wspólne – bieda dotyka w Polsce głównie rodzin wielodzietnych – ale rozłożenie ideologicznych akcentów jest symptomatyczne), która przez krytyków 500 plus ma być według Pitali „obrzucana gnojem”.

Łączy wymienionych publicystów brak konkretów: Roman Kurkiewicz i Szczepan Twardoch adresu pobytu klasowych nienawistników nie podają nawet w przybliżeniu, Maciej Pitala powołuje się na kilka artykułów, w których próżno jednak szukać śladów pogardy.

Są w tym zestawie dwa wywiady z właścicielami sklepów (ich przekaz: po wprowadzeniu 500 plus wzrosła konsumpcja alkoholu oraz artykułów elektronicznych), „wpis pewnego człowieka, który wyliczył, ile rzeczy można by kupić za 20 mld zł rocznie” (koszt rządowego programu), a także dwa artykuły w „Gazecie Wyborczej” alarmujące o braku rąk do pracy.

Można pewnie z tego zestawu wnioskować o tendencji do przedwczesnych ocen, łatwych uogólnień, od tych jednak roi się w medialnej przestrzeni i bez programu 500 plus. Gdzie jednak autor ekonomicznego portalu znalazł pogardę dla uboższych, z jakich tekstów wyłania się obraz ludzi biednych jako „meneli, patologii i pijaków kupujących za pieniądze z programu na przemian alkohol i telewizory plazmowe” – trudno dociec.

Gdzie ten klasizm?

Niełatwo by też było dowieść, że ogólna krytyka 500 plus miała przez ostatnie miesiące klasowy charakter. Trudno uznać za „klasową” wątpliwość, czy program ma szanse przynieść skutki demograficzne. Odwrotnie: można by nawet dowodzić, że te wątpliwości dotyczą w pierwszym rzędzie klasy średniej – czy osoby nieźle sytuowane, ceniące sobie stabilizację oraz wygodę, z jednym bądź dwojgiem dzieci u boku, uznają 500 zł za zachętę do posiadania większej liczby dzieci?

Nie inaczej było z głównym nurtem krytyki. Programowi wytykano głównie niespójność: dlaczego samotnie wychowująca i ledwo wiążąca koniec z końcem matka nie dostanie od państwa nic (bo przekroczyła nieznacznie próg dochodowy), a świetnie się mające małżeństwo z dwójką dzieci zainkasuje 6 tys. rocznie? Trudno tę najczęściej chyba podnoszoną wątpliwość uznać za klasową – jeśli już, to wymierzoną w lepiej sytuowanych.

Analiza społecznych skutków ubocznych programu? Najczęściej bodaj wychodziła z pozycji feministycznych: co z kobietami, które zarabiają niewiele, i dla których pieniądze z rządowego programu staną się argumentem za porzuceniem pracy zawodowej? Jak odnajdą się na rynku pracy, gdy 500 plus – np. z powodów budżetowych – zostanie wygaszony?

Owszem, ważny nurt krytyki dotyczył i dotyczy również najuboższych. Czy decyzja o wypłacaniu gotówki nie spowoduje w niektórych rodzinach dysfunkcyjnych nasilenia problemów? Czy samorządy są przygotowane na interwencję tam, gdzie pieniądze będą wydawane – powiedzmy najdelikatniej, jak się da – niezgodnie z ustawowym celem? Jak program 500 plus – niebędący formalnie częścią pomocy społecznej, ale przecież spełniający w wielu przypadkach jego funkcje – wpłynie na system zasiłków?

To ostatnie pytanie zadawał na łamach „TP” badacz zjawiska biedy prof. Ryszard Szarfenberg, przewidując, że rządowy program może wymusić przewartościowanie tego systemu: na bardziej motywacyjny i aktywizujący w rodzinach, które – otrzymawszy pieniądze z 500 plus – nie będą się już przecież borykać z brakiem pieniędzy na podstawowe potrzeby.
Te wszystkie pytania to nie żaden „klasizm”, ale część naturalnej refleksji nad efektywnością państwowego wsparcia – również dla najuboższych. Jasne, że refleksji tej nie pomoże eksponowanie danych z dziennej sprzedaży wódki żytniej w jednym osiedlowym sklepie. Nie pomoże jej też jednak publicystyczny szantaż.

Maciej Pitala pisze, że „klasizm” stał się wręcz modny. To diagnoza spóźniona: modna ta postawa była przez pierwsze półtorej dekady III RP, kiedy to każdy socjalny wydatek uznawano z automatu za marnotrawstwo. Dzisiaj modne stało się – czego przykładów dostarczają Twardoch, Kurkiewicz, Pitala i inni – tropienie „klasowej pogardy”. Również tam, gdzie jej nie ma, bądź występuje marginalnie.

Pytania bez odpowiedzi

Najbanalniejsza prawda o programie 500 plus jest mało atrakcyjna: wszelkie miarodajne bilanse musimy odłożyć na dalszą przyszłość.

Skutki demograficzne? Pierwszy pełny rok obowiązywania nowego prawa to 2017 – dotyczące go statystyki zobaczymy dopiero w roku kolejnym. Ale i one niewiele nam powiedzą: nawet ewentualny wzrost liczby urodzeń – o czym mówił również na łamach „TP” demograf dr Piotr Szukalski – nie musi oznaczać trwałej zmiany („Może zmienić się kalendarz decyzji o posiadaniu potomstwa, a nie tendencja. Po prostu ci, którzy i tak chcieli mieć dzieci, zdecydują się na nie szybciej”).

Skutki społeczne? Jak zbilansować te pozytywne – że program 500 plus zlikwiduje biedę w wielu rodzinach, to nie ulega chyba wątpliwości – z ewentualnymi ubocznymi? To zapewne wyzwanie na lata. Podobnie jak ocena tego, czy – zgodnie z zapowiedziami rządzących – program ożywi polską gospodarkę.

To wszystko nie oznacza, że działania programu 500 plus nie należy na bieżąco monitorować, włącznie z pokazywaniem – taka rola dziennikarzy – choćby jednostkowych przykładów ewentualnych patologii (bez zbędnych uogólnień, rzecz jasna: nawet wzrost spożycia wódki o 300 proc. w jakiejś gminie nie musi oznaczać ujemnego bilansu całego programu); że należy na te kilka lat zaniechać pytań o efektywność programu.

Nie mówimy wszak o okolicznościowym prezencie wyborczym, np. becikowym, którego sens był ograniczony, ale też ograniczone pochłaniał środki. Oceniamy bezprecedensowy projekt, który w dodatku nie doczekał się na razie stosownych do gigantycznych nakładów analiz czy prognoz.

Trzeba więc zadawać pytania – również te dotyczące wpływu 500 plus na życie najuboższych. Bo jeśli istotnie się okaże, że projekt ten „jest źle przygotowany, zrobiony naprędce, a przede wszystkim nieefektywny. Nie ma stałych źródeł finansowania (…)”, zaś „ludzie odchodzą od zatrudnienia w stronę »zasiłku«” (cytaty z tekstu Pitali), o klasową pogardę trzeba będzie oskarżyć rzeczywistość. Ze skutkiem równie jałowym, jak oskarżanie o nią niemal każdego krytyka programu PiS. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016