Ale nam się wydarzyło

Ćwierć wieku III RP. Rok po roku. Powody do radości. Dumy. I zaskoczeń.

02.06.2014

Czyta się kilka minut

 / il. Marcin Wicha
/ il. Marcin Wicha

Radość z sukcesów bywa przewrotna. Kiedy 25 maja 2014 r. – w dniu śmierci gen. Jaruzelskiego i trzecich „polskich” wyborów do Parlamentu Europejskiego – wpisujemy do wyszukiwarki „sukcesy III RP”, otrzymujemy m.in. takie oto wyniki:

Pozycja pierwsza: „Sukcesy III RP: Tempo wzrostu liczby samobójstw zbliżone do Grecji” (źródło: Nacjonalista.pl).

Pozycja druga: „Sukcesy III RP: Ponad pół miliona polskich dzieci nie dojada” (źródło jak wyżej).

Pozycja trzecia: „Czy są granice tej hucpy? Rząd kręci kolejny spot promujący sukcesy III RP – tym razem za 8,5 miliona złotych!” (źrodło: wPolityce.pl).

Z podobnych opisów można by stworzyć obejmujący niemal wszystkie dziedziny życia bilans kraju umów śmieciowych, młodych uciekających za chlebem do Anglii, fatalnych szkół i jeszcze gorszych uniwersytetów, dziurawych dróg oraz kolejek do lekarzy.

Można by go rozszerzyć na obszar Europy. Tego samego25 maja, tuż po godzinie 21, Janusz Korwin-Mikke zapowiada przed kamerami, że jedzie do Parlamentu Europejskiego z zamiarem powsadzania do więzień połowy jego składu...

Czy w podobnych opisach zobaczymy jakąś prawdę o Polsce? Owszem, co najmniej jedną: prawdę o nastrojach społecznych i o tym, że część Polaków nie odnalazła się w przemianach po 1989 r.

Przystępujemy więc do naszego katalogu sukcesów i radości III RP ze świadomością faktycznych jej słabości i niedomagań. To nie jest lista 26 najważniejszych wydarzeń ćwierćwiecza. Raczej wybór zdarzeń różnej rangi – od pozornie błahych po znajdujące się już na kartach książek – które uważamy za symboliczne. Ich przypomnienie pomoże się zastanowić się nad dorobkiem III RP.


1989: ATAK KOLORÓW

28 grudnia Sejm kontraktowy uchwala pakiet dziesięciu ustaw składających się na tzw. plan Balcerowicza, inicjując „terapię szokową” w gospodarce. Paweł Grzesik – dziś właściciel firmy coachingowej – ma wtedy 11 lat, mieszka w Kielcach.

– Pamiętam, jak rozniosła się wieść, że przy Glinianej otworzył się prywatny sklep. Nie bardzo wiedzieliśmy, co to znaczy. Poszliśmy zobaczyć. Na ladzie, która wcześniej była odrapana i obskurna, leżał haftowany obrus. Pomyślałem: „Kurczę, prywatny – to jednak fajny!”. Nowy właściciel przemeblował sklep, a półki były pełne. Chodziło się tam jak do muzeum osobliwości.

Nowe sklepy wprowadzają do szarej dotąd Polski kolor i różnorodność. Paczki po papierosach, opakowania po czekoladach, puszki i kartony po napojach – od lat 70. stały element dekoracyjny w pokojach nastolatków – powszednieją.

1990: NA POCZĄTKU BYŁO RADIO

Tak przekonuje jeden z pierwszych sloganów RMF. 15 stycznia, na częstotliwości 70,06 MHz w Krakowie, monopol Polskiego Radia w eterze łamie stacja, która, jak mówił jej pomysłodawca Stanisław Tyczyński, „nie miała prawa się udać, ale się udała”. Po miesiącu okazuje się, że RMF-u słucha 9 na 10 mieszkańców, a w ankiecie na najpopularniejszych dziennikarzy w mieście do pierwszej trójki trafia nawet kierowca wozu transmisyjnego, wymieniany z nazwiska na antenie. W jednej z miejskich restauracji rozbawieni goście śpiewają trzy najbardziej znane polskie przyśpiewki: „Hej, sokoły”, „Góralu, czy ci nie żal” i melodię „RMF FM”.

– Zmienialiśmy miasto – mówi Tadeusz Sołtys, jeden z twórców, dziś prezes i dyrektor programowy sieci stacji Grupy RMF.– Kiedy zimą trzasnęły mrozy, a w Krakowie trwał strajk komunikacji miejskiej, namawialiśmy z anteny kierowców, aby zabierali do samochodów tych, którzy stoją na przystankach. Dziś mamy dziennikarstwo obywatelskie, wtedy po prostu telefonowało się do radia i dzieliło informacjami z innymi.

Nawet po uzyskaniu koncesji na nadawanie w całej Polsce, RMF przez pewien czas nadaje aż 15 serwisów regionalnych. W 1995 r. rozpoczyna „Inwazję Mocy”, coroczną imprezę plenerową. Podczas jej edycji w 2000 r. na koncercie The Scorpions pod Krakowem bawi się pół miliona ludzi. A słynne noworoczne przemówienia prezesa Tyczyńskiego do słuchaczy składają się zwykle z trzech słów: „Kochani, trzymajcie się”.

1991: RUSYCYŚCI DO KAZACHSTANU!

W kwietniu zaczyna się proces wycofywania wojsk radzieckich z Polski. Najpewniej jednak w pamięci przeciętnego Polaka mocniej zapisał się inny proces wycofywania: języka rosyjskiego jako przedmiotu obowiązkowego w szkołach. Zofia Augustynowicz, rusycystka, najlepiej zapamiętała rewolucyjną nadgorliwość, która towarzyszyła temu szczęśliwemu skądinąd wydarzeniu.

Uczyć w szkole – głównie rosyjskiego i muzyki – zaczyna w 1979 r. – Złe reakcje? Wyrzucałam je z pamięci. Fajnie teraz powiedzieć, że byłam biedna, nieszczęśliwa, że palili te książki pod koniec roku i w ogóle nienawidzili mnie i rosyjskiego. Nic z tych rzeczy: całkiem mnie i ten przedmiot lubili.

Przychodzi rok 1989. Wielu rusycystów traci pracę. Jedna z koleżanek pani Zofii słyszy od kuratora: „Wreszcie mamy terytorium oczyszczone. Teraz angielski i niemiecki, a rusycyści niech jadą do Kazachstanu”.

Zofia Augustynowicz pracy nie traci – przekwalifikowuje się na inne przedmioty – ale rosyjskiego przez siedem lat uczyć nie będzie. – Nie mogłam się realizować, byłam wściekła. Wszystko podarłam i wyrzuciłam: materiały, zapiski, książki.

Pointa tej historii to już nowy wiek. Rosyjski nie tylko wraca do łask, ale staje się jednym z popularniejszych języków obcych. – Spotkałam ostatnio znajomą młodą osobę – opowiada pani Zofia, która uczy teraz rosyjskiego w gimnazjum. – Powiedziała, że chce się uczyć, rosyjski jest jej potrzebny w pracy. Wcześniej chciała francuski i hiszpański. A ojciec jej powtarzał: „Ucz się, dziecko, rosyjskiego, to język przyszłości”.

1992: OD HAMBURGERA DO... BURGERA

Pierwszego razu dokładnie nie pamięta. Na pewno podczas szkolnej wycieczki do Krakowa albo Zakopanego. Co zamówiła? Chyba happy meal albo nuggetsy z sosem musztardowym. Nie pamiętać ma prawo: od pierwszego razu minęło jakieś dwie dekady.

Z Marleną Zając-Bieniek – młodą współwłaścicielką (wraz z mężem Łukaszem) Antler Poutine&Burger – stoimy przed jej lokalem przy Gołębiej w Krakowie, w majowe, chłodne popołudnie. Jak zwykle w tym miejscu duży ruch, ale nasza rozmowa początkowo schodzi na potężnego konkurenta, który jeden z lokali ma kilka przecznic stąd. Dlaczego właściwie tam są nadal kolejki, skoro przyszła już niby w Polsce moda na zdrowe?

Bo skąd kolejki przed pierwszym polskim punktem McDonald’s, nie trzeba tłumaczyć. Jest rok 1992, restauracja powstaje w Warszawie, na rogu ulic Marszałkowkiej i Świętokrzyskiej. Koszt budowy: milion dolarów. W dniu otwarcia tłumy, pada rekord transakcji – jest ich ponad 13 tys.

Skąd więc po 22 latach nadal zainteresowanie żywieniem fast? – Ludzie nie zdążyli się jeszcze przekonać, spieszą się, może niektórym nie chce się spróbować nowego – zastanawia się Marlena. I opowiada skróconą historię Polski „od hamburgera do burgera”; od sukcesu, którym była wtedy nieskrępowana wreszcie konsumpcja, do sukcesu, którym są pierwsze symptomy refleksji Polaków nad tym, jaka jest jakość ich życia.

– U nas człowiek staje za ladą, zamawia, a potem widzi mięso, które dla niego mielimy – tłumaczy. – Mięso z prawdziwej krowy. Na jego oczach z tego kawałka mięsa tworzy się burger, własnoręcznie przez nas doprawiany.

Podobnych lokali jest już w Polsce dużo. Skąd moda? – Ze zmiany fast na slow w każdej dziedzinie życia – mówi Marlena. – Również w sposobie spędzania czasu. Ludzie mają dość tego, co mogą dostać wszędzie.

1993: NOKAUT MALKONTENTÓW

Wspomina Jerzy Owsiak: – Minus piętnaście stopni. Dwa programy TVP, siedem stacji lokalnych i jeden telefon w studiu. Najnowocześniejszym urządzeniem był teleks – w drewnianej obudowie, która co jakiś czas wypuszczała maszynopisy z informacjami. Do tego 10 tys. odbitych na kiepskim ksero listów informujących, że właściciel będzie zbierał pieniądze. Np. w Krakowie pomagali nam punkowie. Wyobraźmy to sobie: człowiek pokazuje na ulicy ten list, mając w ręku torbę po jabłkach, bo nie było wtedy żadnych puszek, prosząc o wsparcie w inicjatywie, o której ludzie najczęściej nic nie wiedzieli. Co wtedy myślałem o przyszłości? Nic, cel był jeden: zebrać pieniądze na płuco-serce, urządzenie dla kardiochirurgii.

„Akcja Owsiaka jest nokautem malkontentów. Okazało się, że naszego społeczeństwa nie da się wtłoczyć w ramki z podpisem: przygodna zbieranina ponurych egoistów. »Wielka Orkiestra« to nowa twarz Polaków u progu czwartego roku wolności” – notuje 10 stycznia, tuż po pierwszej edycji WOŚP w 1993 r., Adam Szostkiewicz z „Tygodnika Powszechnego”.

W kolejnych latach inicjatywy sektora pozarządowego stają się polskim znakiem rozpoznawczym. Owsiak mobilizuje do pomagania miliony wolontariuszy, Marek Kotański kontynuuje działalność na rzecz chorych i zagubionych, a Janina Ochojska pokazuje międzyludzką solidarność bez państwowych granic. W działalności charytatywnej 25-lecia ogromną rolę odgrywa Kościół: nie tylko za sprawą działalności znanych (np. s. Chmielewskiej czy ks. Stryczka), ale też setek anonimowych, lokalnych inicjatyw, choćby związanych z pomocą samotnym matkom czy dzieciom z ubogich rodzin.

1994: PRZYSTANEK PROWINCJA

W ciągu zaledwie roku od rozpoczęcia emisji najczęściej oglądanym programem telewizyjnym staje się serial „Przystanek Alaska”. Polacy, zmęczeni przemianą ustrojową, odnajdują w Cicely – fikcyjnym miasteczku z serialu, którego mieszkańcy biorą życie takim, jakim jest, nie zwracają uwagi na różnice, a kompromis uznają za najlepszą metodę rozwiązywania problemów – to, co w ich kraju nie jest jeszcze powszechne: akceptację różnorodności. W 1994 r. w Olecku na Mazurach odbywa się po raz pierwszy zlot fanów serialu.

Jedna z terapeutek tłumaczy dziennikarzowi „Los Angeles Times”, który przyjeżdża do Olecka: – W Polsce ludzie zwykle szukają kogoś, kogo mogliby obarczyć winą za swoje problemy. Przez lata obwinialiśmy komunistów. Dziś już ich nie ma, odpowiedzialność za krzywdy przenosimy na sąsiadów albo ludzi innych niż my. „Przystanek Alaska” pomaga nam zrozumieć, że nie musi tak być.

1995: PREAMBUŁA Z „TYGODNIKA”

Zaczyna się niepozornie – 5 lutego „Tygodnik Powszechny” drukuje na samym dole strony z komentarzami krótki wpis autorstwa Stefana Wilkanowicza:

„Komisja Konstytucyjna uchwaliła, by nie wprowadzać preambuły do projektu konstytucji. Ktoś stwierdził, że bardzo trudne, czy też niemożliwe, byłoby znalezienie kompromisu co do jej treści. (...) Jak by nie było, ja mam swoją prywatną preambułę, napisaną trochę przypadkiem przed kilkoma miesiącami. Odpowiada ona mojej postawie, ale może nie tylko mojej. Zatem ją publikuję, choć nie zamierzam kruszyć o nią kopii. I nie wiem, czy odpowiada formalnym wymogom. (...) Ja sam dla siebie tę preambułę ustanawiam, abym w chwilach wątpienia czy słabości czuł się zmuszony do niej się odwołać. Nie tylko dla rozumienia prawa”.

Propozycja Wilkanowicza rozpoczyna się od formuły, która do dziś uznawana jest za wzorcowo godzącą oczekiwania wierzących i niewierzących obywateli: „My, członkowie Zgromadzenia Konstytucyjnego, wierzący w Boga, który jest źródłem prawdy, dobra i piękna, lub nie podzielający tej wiary, lecz uznający potrzebę dążenia do tych najwyższych wartości...”.

Kilka miesięcy później, po niewielkich zmianach dokonanych przez Tadeusza Mazowieckiego, propozycja „TP” zostaje włączona do tekstu polskiej konstytucji, która wchodzi w życie w 1997 r.

1996: POEZJA NA ZDJĘCIU

„Najgorzej z poetami. Ich praca jest beznadziejnie niefotogeniczna” – mówi 7 grudnia w Sztokholmie Wisława Szymborska podczas odczytu po otrzymaniu Nobla.

A jednak. Świat obiega zdjęcie wykonane przez fotoreportera Adama Golca w Zakopanem, kilka chwil po tym, jak poetka dowiedziała się o przyznaniu jej nagrody. Na fotografii Szymborska przymyka oczy, z niedowierzaniem uderzając dłonią w czoło. Niezmienny, kojarzony z nią zawsze, skromny uśmiech – pozostaje.

Adam Golec wspomina: – Zdjęcie, które ustawiło moją drogę zawodową na kolejne kilkanaście lat, było reporterskim zleceniem. Jednym z kilku tego dnia. Na pager dostałem informację, że Zakopane, Szymborska, Nobel. Wyjazd już. W domu pracy twórczej było już jak w ulu. Szymborska wewnątrz kręgu dziennikarzy, przyjaciół i sam nie wiem, kogo jeszcze. Nas, fotografów też wielu. Wszyscy strzelali migawkami. Mimo ścisku Szymborska była w tym sama. Krążyła wokół swojej osi z papierosem, raz po raz przykładając dłoń z nim do czoła. I wtedy poszła seria. Sześć zdjęć, wśród nich to jedno. Lubię je, związało mnie z Szymborską. Po trzynastu latach spotkała się ze mną w jej mieszkaniu. Zrobiliśmy drugie, też bardzo ważne dla mnie zdjęcie: portret ze złotą maską wenecką.

1997: OJCZYZNA ANGIELSZCZYZNA?

9 grudnia Rada Języka Polskiego ustala łączną pisownię partykuły „nie” z imiesłowami przymiotnikowymi. To jednak nie największa zmiana w polszczyźnie okresu przełomu. Jest coś, czego zadekretować się nie da: nowe czasy to również wszecho-becność języka angielskiego. Do obrony polszczyzny wzywają językoznawcy. I dodają: z rodzimego języka przecież też można się cieszyć. Kiedy wiele lat później pytamy w „Tygodniku” o to, dlaczego, prof. Jerzy Bralczyk podaje przykład… celownika.

– To mój ulubiony przypadek – mówi. – Rzecz charakterystyczna dla polszczyzny: możemy powiedzieć: „siedzę sobie”, „idę sobie”. To pokazuje, że dana czynność jest skierowana na siebie, nie jest po coś, daje nam to poczucie bardzo sympatycznego wyczerpywania jej w samym działaniu. Jak ja „chodzę sobie”, to ja po nic nie chodzę. Jak ja „siedzę sobie”, to ja sobie tylko siedzę. Nawet w bajkach: ktoś „był sobie raz” – czyli nie był nikomu, tylko sobie. „Niech pan sobie tu usiądzie” – mówią mi czasem. I ja nikomu innemu nie usiądę, tylko sobie. Celowniki trochę zdejmują z nas odpowiedzialność. Gdyby nie było celownika, byłoby mi przykro.

1998: WSZYSTKOMAJĄCY

3 czerwca jedna z sieci telefonii komórkowej uruchamia usługę Simplus, czyli telefonów na kartę. To czas, kiedy telefony komórkowe wciąż kojarzą się z luksusem (karty SIM sprzedawane na początku lat 90. kosztowały 700 zł!) i... słabym zasięgiem (trzy działające wtedy sieci komórkowe publikują regularnie mapy kraju z „pokryciem”). Ale telefony na kartę podbijają serca młodych. Z czasem przestają służyć wyłącznie komunikacji, stają się urządzeniami coraz bardziej multimedialnymi. W serii kultowych reklam telewizyjnych kabaret Mumio nazywa je „wszystkomającymi”.

Autor bloga bobiko.pl wspomina swoje pierwsze komórki: – Kiedy miałem 12-13 lat, w domu pojawił się pierwszy telefon komórkowy, którego posiadaczem był starszy brat. Porządny telefon, który spisał się w trudnych warunkach użytkowania i, choć ciężki, to dało się go nosić w kieszeni od marynarki, a z pewnością w plecaku szkolnym. Tamten dźwięk przychodzącej rozmowy prześladuje mnie do dziś. Kolejny model mojego brata był fenomenalny, bo w przypadku rozładowania akumulatora można było wykorzystać zwykłe alkaliczne paluszki.

W następnych latach Polska staje się liderem w liczbie aktywowanych kont w Europie. Z danych GUS wynika, że w 2013 r. liczba aktywnych kart SIM wyniosła w Polsce 56,518 mln, co oznacza, że na jednego Polaka przypada dziś 1,47 karty SIM.

1999: PRZEDMIOTY NIEZNANE MŁODYM

„Profesor Michał Kulesza, jeden z architektów reformy samorządowej [dziś już nieżyjący – red.], pytał niedawno, dlaczego podczas tegorocznych rocznicowych obchodów polskich przemian ustrojowych tak mało mówi się o reformie samorządowej. I sam sobie odpowiedział: w pewnym sensie to oczywiste. Samorząd nie sprawia kłopotu, działa dobrze, więc o czym tu gadać” – pisze w 2010 r. na łamach „Tygodnika” Anna Mackiewicz.

Jest o czym gadać. W 1999 r. – na mocy reformy wprowadzonej przez AWS-UW – do lamusa odchodzi 49 województw. W ich miejsce pojawia się szesnaście, a wraz z nimi trójstopniowy podział władzy: na województwa, powiaty (jest ich w Polsce 380) oraz gminy (2479). Mimo wielu problemów i wątpliwości, reforma usprawnia lokalną demokrację, daje większe poczucie wpływu na rzeczywistość. I staje się dla wielu osób centrum życia: rodzinnego, kulturalnego, sportowego.

„16 maja w Górowie Ił. można było spędzić standardowo lub rozejrzeć się za czymś ciekawszym – czytamy w jednym z ostatnich wpisów na stronie internetowej Górowa Iławeckiego, najmniejszej gminy w Polsce (nieco ponad 3 km2). – »CENTRUM BARKA« zaproponowało mieszkańcom miasta i gościom II Filmowy Piknik z Bareją – imprezę o charakterze, można by tak nazwać, dydaktyczno-rozrywkowym.

Organizatorzy zadbali o to, aby na wystawie pojawiły się rekwizyty (autentyki) związane z epoką zapisaną i przekazaną potomnym w filmach Stanisława Barei.

Tak oto publiczność mogła podziwiać telewizor z epoki, szklaną rybę, popiersia ważnych ludzi, sztandar organizacji, kartki żywnościowe i wiele innych interesujących przedmiotów, nieznanych dzisiaj młodym ludziom”.

2000: POLAK MA STATUS

15 sierpnia 2000 r. rozpoczyna działalność pierwszy polski komunikator internetowy Gadu-Gadu. Tego dnia w systemie rejestruje się 10 tys. osób; w ciągu zaledwie kilku miesięcy pytanie „czy podasz mi swój numer GG?” zaczyna obowiązywać na pierwszych randkach, zaś numer – konieczny do identyfikacji użytkownika serwisu – drukują na wizytówkach nawet poważni biznesmeni. To właśnie w serwisie Gadu-Gadu, na dekadę przed Facebookiem, młodzi Polacy publikują swoje pierwsze „statusy”. Zaś w 2008 roku polski komunikator – jako pierwszy na świecie – zostaje wykorzystany do przeprowadzenia czatu z kosmonautami na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

Kilka lat po debiucie Gadu-Gadu jego sukces powtarza Nasza Klasa, portal społecznościowy, na którym Polacy odnajdują znajomych z podstawówki i ogólniaka. A zatem: Polak potrafi, także w internecie. Choć nie zawsze wychodzi mu to oryginalnie. Pierwszy rodzimy serwis gier online oferuje przez pewien czas grę o nazwie „Szkrable”, łudząco podobną do najpopularniejszej gry planszowej świata. Dopiero po otrzymaniu pisma od prawników producenta oryginału portal Kurnik.pl wycofuje swoją grę.

Gadu-Gadu i Nasza Klasa ustępują z czasem pola Facebookowi. Drugi z tych portali pozostaje pierwszym przykładem „podziałów klasowych” w polskim internecie – dziś korzystają z niego w dużej mierze mieszkańcy mniejszych miast i wsi.

2001: KONIEC Z CZERNIĄ I BIELĄ

„To, co wydarzyło się w niedzielę 27 maja 2001 w największym z warszawskich kościołów, przy którym przed sześćdziesięcioma laty przebiegała granica getta, było wydarzeniem religijnym, które na zawsze wpisze się w dzieje Polski” – pisze na gorąco w „Tygodniku” ks. Adam Boniecki. Komentarz dotyczy nabożeństwa, podczas którego polscy biskupi przeprosili w modlitwie „za zło, jakie zostało dokonane na Żydach w Jedwabnem i innych miejscach”.

Swój tekst ks. Boniecki kończy słowami: „Wracając samochodem w nocy do Krakowa, słuchałem przeglądów wiadomości. Wszystkie serwisy rozpoczynały się od relacji z kościoła Wszystkich Świętych. Z jednym wyjątkiem. Radio Maryja, które rano podało z Moskwy znakomity serwis o obchodach dziesięciolecia kościelnych struktur w Rosji, o tym, co się wydarzyło w Warszawie, nawet się nie zająknęło”.

Choć dwa miesiące później, podczas uroczystości w samym Jedwabnem, pojawiają się już tylko dwaj przedstawiciele Kościoła – ks. Boniecki i ks. Wojciech Lemański – przez kolejne lata w trudnych sprawach polsko-żydowskich dokona się niejeden przełom.

Z języka debaty publicznej zniknie na dobrą sprawę antysemityzm, „kłamstwo oświęcimskie” będzie ścigane przez sądy, wiedza o Jedwabnem zostanie przyswojona, a polska debata wokół spraw trudnych stanie się na tyle dojrzała, że kolejne publikacje Jana Tomasza Grossa prócz komplementów doczekają się także rzeczowej krytyki.

2002: KOWBOJE Z GRODZISKA

8 maja w okolicach Grodziska Mazowieckiego powstaje Polska Liga Western i Rodeo, której celem jest m.in. promocja dyscyplin jeździeckich western i rodeo oraz „propagowanie zabaw, tańców i muzyki w stylu western”.

Moda na kulturę amerykańskiego Zachodu trwa w Polsce już wcześniej – jednym z jej propagatorów jest Korneliusz Pacuda, wieloletni prezenter muzyki country w radiowej „Trójce” i jeden z symboli festiwalu muzyki country w Mrągowie. Coraz popularniejsze stają się zloty motocyklistów, początkowo organizowane w Bieszczadach czy na Mazurach – ostatnio – także w luksusowych spa nad morzem.

Słysząc pytanie: „być czy żyć?” – jeden ze sloganów firmy Harley-Davidson, producenta legendarnych amerykańskich motocykli – Polacy coraz częściej wybierają tę drugą odpowiedź.

2003: OD UNII LUBELSKIEJ DO UNII EUROPEJSKIEJ

Cytat pierwszy: „Polska zawsze stanowiła ważną część Europy i dziś nie może wyłączać się z tej wspólnoty”. Drugi: „Wejście w struktury Unii Europejskiej, na równych prawach z innymi państwami, jest dla naszego Narodu i bratnich Narodów słowiańskich wyrazem jakiejś dziejowej sprawiedliwości”.

„Odchodząc od przygotowanego wcześniej tekstu, Papież podsumował: »Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej! To jest wielki skrót, ale bardzo wiele się w tym skrócie mieści wielorakiej treści«. Otrzymaliśmy w dniu Jego urodzin wspaniały prezent” – pisze 25 maja 2003 r. w „Tygodniku” ks. Adam Boniecki.

Według niektórych komentatorów słowa Jana Pawła II, wypowiedziane tuż przed unijnym referendum, znacząco wpłynęły na wyniki głosowania. 7 i 8 czerwca „tak” Unii mówi nieco ponad 77 proc. Polaków, a frekwencja wynosi ponad 58 proc.

2004: POLSKA W MOIM SERCU

Marko ma 26 lat i kilkunastoletnią, czerwoną zastawę. Prowadzi ją pewnie jedną ręką. W drugiej trzyma papierosa. Jedziemy malowniczą drogą wzdłuż chorwackiego wybrzeża Adriatyku. Jest maj, kilka dni temu Polska wraz z dziewięcioma innymi krajami weszła do UE.

Marko z tej okazji puszcza piosenkę jugosłowiańskiego zespołu Azra – „Poljska u mome srcu”, jeden z największych tutaj przebojów lat 80. Powstał w okresie pierwszej „Solidarności”, jako wyraz hołdu dla polskich związkowców (grupa nagrała też utwór o stanie wojennym).

– To piosenka o was: o strajkach na Wybrzeżu, o Wojtyle, o bursztynie. Pamiętam Polaków, którzy w latach 80. przyjeżdżali do Zagrzebia na handel. Lubiliśmy ich. Ale tamci Polacy nie mieli wesołych twarzy. Pamiętam rodziców, którzy mówili mi: cieszmy się, że po wojnie Jugosławia lepiej wyszła na historii. Dla pokolenia moich rodziców był to złoty okres. W Jugosławii nie potrzebowaliśmy wiz, aby pojechać na Zachód. Na Wschód – na Węgry czy do Czechosłowacji – wielu z nas podróżowało autostopem z czystej ciekawości. Widzisz, my też kiedyś byliśmy w Europie.

Wjeżdżamy w ostry wiraż i Marko przez chwilę prowadzi samochód obiema rękami. – A potem wiesz, co się stało. Dziś mam dwa paszporty – chorwacki i bośniacki. Ale żaden nic nie jest wart; jadąc na Zachód wszędzie potrzebuję wiz. Nie to, co wy. Dla was nie ma dziś już granic.

Marko zmienia bieg i wciska pedał gazu. Wyprzedzamy dwa autokary na katowickich numerach, wracające z Medziugorja do Dubrownika.

2005: HISTORIA NAJNOWSZA

„Ojciec: nieznany; Data urodzenia: 1989 (?)1990 (?); Znaki szczególne: trudna młodość, przyszłość obiecująca, choć niejasna” – w ten sposób Wydawnictwo Literackie poleca w 2005 r. na okładce książkę historyka Andrzeja Chwalby pt. „III Rzeczpospolita. Raport specjalny”, jedną z pierwszych w wolnej Polsce prób historycznej syntezy po 1989 r.

Pojawienie się na rynku tej i podobnych publikacji to sygnał: historycy już po kilkunastu latach trwania III RP uznają ją, niezależnie od oceny, za byt jako tako ukształtowany.

Prof. Chwalba w rozdziale „Próba bilansu” zauważa, że po stronie sukcesów 15-lecia – a przynajmniej wydarzeń uznanych za takie przez większość Polaków – należy zapisać akcesję do Unii Europejskiej i wstąpienie do NATO. „Obywatele mają świadomość, że w ciągu kilkunastu lat Polska zrealizowała swoje polityczne cele, że ma znaczącą pozycję międzynarodową (…) Być może jednak jeszcze większym sukcesem jest świadomość, że osiągnęliśmy więcej, niż straciliśmy, że nasz wysiłek, praca miały sens. 58 proc. ankietowanych uważa, iż zmiany w Polsce po roku 1989 miały charakter pozytywny, a 11 proc., że negatywny. Wśród tych pierwszych jest Lech Wałęsa: »Tyle się nam udało, że kiedyś będziemy o tym okresie mówili jako o drugim cudzie nad Wisłą« – podkreśla” – pisał w 2005 r. historyk.

Prof. Chwalbę po niemal dekadzie pytamy o najważniejsze spory historyczne 25-lecia. – Z lat 90. wymieniłbym ten o charakter ustrojowy Polski, w tym rolę Kościoła i model państwa laickiego – mówi historyk. – W nowym tysiącleciu spierano się najgwałtowniej o postaci: Kiszczaka, Jaruzelskiego, z drugiej strony o Kuklińskiego i Wałęsę. I co charakterystyczne, te spory najczęściej szybko gasły, bo społeczeństwo coraz mniej chętnie uczestniczyło w dyskusji na tematy podrzucane i zastępcze. Dzisiaj idziemy śladami Zachodu: zaczynamy coraz częściej rozmawiać na tematy nas bezpośrednio dotyczące, jak demografia czy sprawy lokalne. To dobry znak – znak dojrzewania.

2006: DEMOKRACJA SIĘ BRONI

3 797 605, czyli ponad 23 proc. wszystkich biorących udział. Tyle głosów otrzymuje w pierwszej turze pierwszych wyborów prezydenckich III RP Stan Tymiński, wyposażony w czarną teczkę człowiek znikąd. Demokracja, która w listopadzie go stworzyła, dwa tygodnie później się przed nim broni: prezydentem zostaje Lech Wałęsa.

Maj 2006 r. Wicepremierem w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza zostaje Andrzej Lepper, uczestnik – jak sam szacował – ponad stu procesów sądowych, do 2007 r. sześciokrotnie skazany.

„Czy nie lepiej było podać rząd Marcinkiewicza do dymisji i rozpisać przedterminowe wybory, niż brnąć w prawdziwe nieszczęście?” – pyta 7 maja 2006 roku na łamach „TP” Krzysztof Kozłowski. I dodaje: „Jeżeli w ogóle ktoś zyskał, to tylko Lepper, i to on za pewien czas znów rzuci komuś w twarz – jak ministrowi Stefanowi Mellerowi – słowo »błazen«”.

Lepper „rzuci” jeszcze po maju 2006 roku niejedno słowo, ale na stanowisku wicepremiera utrzyma się niewiele ponad rok. Następnie spadnie – również za sprawą werdyktów wyborczych – w polityczny niebyt.

Kolejną próbę dojrzalsza już polska demokracja przejdzie osiem lat później, kiedy do Parlamentu Europejskiego dostanie się – otwarcie deklarujący swoją niechęć dla demokracji – Janusz Korwin-Mikke.

2007: GDZIE SIĘ PODZIAŁY TAMTE GRANICE

21 grudnia Polska wchodzi do strefy Schengen. O północy na przejściach granicznych z Litwą, Niemcami, Czechami i Słowacją w błyskach fleszy podnoszone są szlabany. Ale nowe przepisy wymuszają coś więcej: likwidację wszystkich fizycznych barier prowadzących do granic z państwami – sygnatariuszami układu. W dniach poprzedzających wejście do Schengen na górskie łąki i przełęcze, do dolin Odry i Nysy Łużyckiej, i na plaże Świnoujścia wędrują po raz ostatni wzmocnione patrole Straży Granicznej. Z piłkami do metalu.

Po wejściu do Schengen żółto-czerwone tablice z napisem GRANICA PAŃSTWA: PRZEKRACZANIE ZABRONIONE trafiają najpierw na podwórka i zaplecza gospodarcze poszczególnych strażnic. Czasem nawet – do izb pamięci. Ale z biegiem lat dawna granica znika nawet fizycznie. Dziś znaleźć jej nie sposób. Nie ma jej nawet w centralnym archiwum Straży Granicznej w Szczecinie, choć ppłk Andrzej Klebeko, z którym tu rozmawiamy, nie wyklucza, że kiedyś tam trafi. – Mamy tu dokumenty i artefakty związane z polską granicą państwową od 1918 do 2000 r. Schengen to jeszcze zbyt świeża sprawa – wyjaśnia.

2008: WIĘCEJ POLSKI

Jedyna po wojnie ekspansja terytorialna naszego kraju. 5 sierpnia jedna z prywatnych telewizji na Słowacji podaje sensacyjną wiadomość: wskutek powodzi w Tatrzańskim Parku Narodowym nasz kraj powiększył terytorium o ponad dwa hektary. Stało się tak, gdy wezbrane prądy potoku Biała Woda utworzyły wielką zaporę z kamieni i drzew, a następnie ją ominęły – rzeka przesunęła się o ok. 50 metrów. Traktaty mówią, że granice przebiegają zwykle środkiem głównego nurtu rzeki, więc dla naszych południowych sąsiadów sprawa jest poważna: do negocjacji ze stroną polską włącza się nawet minister spraw wewnętrznych. „Ponieważ w grę wchodzi wyjątkowo urokliwy zakątek, a rwący potok porwał również kamienie graniczne, negocjacje mogą być bardzo zacięte” – pisze „Gazeta Wyborcza”.

Rządy w Bratysławie i Warszawie nie podają wyników rozmów, ale podobne wezbrania wód w Tatrach zdarzają się jeszcze kilkakrotnie. Parę lat później nasi południowi sąsiedzi promują uroki swojego państwa nowym hasłem: „Słowacja. Mały wielki kraj”.

2009: OD AZBESTU DO ATESTU

3 kwietnia w Polsce wchodzi w życie zakaz sprzedaży termometrów rtęciowych. UE uznaje, że w przypadku rozbicia takiego termometru rtęć stanowi zbyt duże zagrożenie dla zdrowia.

To tylko jedna z setek regulacji dotyczących codziennego bezpieczeństwa, które od momentu przystąpienia do Wspólnoty nakazuje wprowadzić Bruksela. W dyskusjach o członkostwie Polacy skupiają się zwykle na korzyściach gospodarczych i tych związanych z ogólnonarodowym bezpieczeństwem (patrz: rok 2014).

Jednak nawet te wyśmiewane często za swoją szczegółowość brukselskie dyrektywy przyczyniają się do poprawy sytuacji: w przygotowaniu jest np. przepis zobowiązujący do wprowadzania zapalniczek zabezpieczonych przed uruchomieniem przez dzieci.

Z kraju, w którym wiele dachów było pokrytych rakotwórczym azbestem, stajemy się powoli... państwem z atestem.

2010: KLAPSOM MÓWIMY „NIE”

Scena sklepowa pierwsza. Mama, tata, dziecko. Ono coś wymusza, krzyczy, rzuca się po podłodze. Oni nie wytrzymują, zaczynają bić. Stojąca obok kobieta reaguje. Najpierw próbuje odwrócić uwagę rodziców od dziecka (pyta o cukier na półkach), później zagaja: „Widzę, że ta sytuacja jest dla pani trudna”. Scena druga. Kobieta zauważa przed supermarketem pozostawione i zamknięte w samochodzie dziecko. Szuka rodzica w kolejnych punktach handlowych. Znajduje matkę. „Nie może zostawiać pani tak dziecka” – mówi.

Czy podobne sceny – obie przytoczone przez Renatę Durdę z „Niebieskiej Linii” (organizacji zajmującej się od lat zjawiskiem przemocy) – są już w Polsce na porządku dziennym?

Czy Polacy po wielu latach mówienia o zjawisku przemocy nie tylko rzadziej biją, ale też częściej reagują? Z pewnością kamieniem milowym w tej sprawie staje się uchwalona w 2010 r. ustawa o przemocy, dzięki której wiele osób dowiaduje się, że bicie dzieci jest nie tylko etycznie naganne, wychowawczo przeciwskuteczne, ale też po prostu karalne.

Ta wiedza pod koniec 25-lecia wchodzi już pod strzechy. Również dzięki organizacjom pozarządowym i ludziom, by wymienić tych najbardziej znanych, takim jak Alina Margolis-Edelman (z Fundacją Dzieci Niczyje), Jakub Śpiewak z KidProtect (niezależnie od późniejszej niesławy w związku z nieprawidłowościami w wydawaniu fundacyjnych pieniędzy), Dorota Zawadzka (psycholożka znana z programów telewizyjnych), Anna Golus (kampania „Kocham, nie daję klapsów”) czy ks. Jacek Prusak, w środowisku NGO zapamiętany jako pierwszy wśród duchownych, który przebił się z przekazem, że przemoc wobec dzieci jest zła.

Według Renaty Durdy stało się tak również dzięki mediom i telewizyjnym serialom. – Podczas szkoleń, które prowadzimy, ludzie powołują się na nie, tłumacząc, skąd uzyskali wiedzę o szkodliwości przemocy wobec dzieci. Wymieniane są „Klan”, „Na dobre i na złe” czy „M jak miłość”. To naprawdę kawał świetnej społecznej roboty, nawet jeśli niektórzy uważają, że podanej w formie kulturowej papki.

2011: KOBIETA NIEPRZEZROCZYSTA

– Kiedy jesteśmy na forum wójtów i burmistrzów, to od tych garniturów na sali aż szaro – mówiła nam w 2012 r. Zofia Oszacka, wójt gminy Lanckorona.

Obecność kobiet w polityce trafiła na poważnie do debaty publicznej dopiero w latach dwutysięcznych.

Z mizernym jak dotąd skutkiem: choć w III RP mieliśmy kobietę-premiera, a teraz mamy kobietę-marszałka Sejmu, procentowy udział pań na polskiej scenie politycznej niewiele się zmienił.

Według Agnieszki Graff, pisarki i feministki, liczenie kobiet w polityce to jednak temat drugorzędny. – Ważniejszy jest status kwestii kobiecej w debacie – mówi Graff. – A ten w ciągu ostatnich kilkunastu lat zdecydowanie się zmienił. Przyjechałam do Polski w roku 1995, i kiedy mówiłam, że jestem feministką, ludzie myśleli, że żartuję. Nikt nie rozumiał nie tylko słowa „gender”, ale nawet „dyskryminacja”.

Co wydarzyło się od tamtej pory?

– Za przełom uważam rok 2000: pierwsze publiczne pojawienie się kwestii równościowej dzięki Manifie – dodaje pisarka. – Nieco wcześniej miało miejsce inne wydarzenie: zobaczyliśmy, dzięki tekstom Shany Penn, solidarnościowe podziemie przez pryzmat płci [autorka w 2003 r. opublikowała głośne „Podziemie kobiet” – przyp. red.].

Przełom drugi to 2009 r., a więc pierwszy Kongres Kobiet. Ważna dla sprawy kobiet jest kulturotwórcza rola „Wysokich Obcasów”, ich wpływ na młode polskie inteligentki, ale też fakt, że feministyczny dyskurs podchwyciły inne liberalne – w szerokim sensie tego słowa – media. Przed rokiem 2000 kwestia seksizmu, dyskryminacji kobiet była przezroczysta i dla większości niedostrzegalna. Przez ostatnie lata to się zmieniło.

2012: KRAJ BEZ PERSPEKTYW?

Wspomina Stefan Szczepłek, dziennikarz sportowy „Rzeczpospolitej”: – Rok 1995, pracowałem w TVP, a „Tygodnik Powszechny” obchodził swoje 50-lecie. Przyjechaliśmy z Warszawy, jako drużyna piłkarska, by z „TP” rozegrać mecz. U nas grali np. Wiesław Walendziak, Jarek Gugała, Krzysztof Ibisz, Maciej Pawlicki i inni. Nigdy nam się w czasach PRL-u nie marzyło, by pracować dla TVP, bo telewizja była przecież zarezerwowana dla ludzi związanych z partią. I nagle mija pięć lat, a my – już jako telewizja nowych czasów – przyjeżdżamy, by rozegrać mecz z „Tygodnikiem”! Tym samym, który jeszcze kilka lat wcześniej był – również przez telewizję – uznawany za zło. Wtedy sobie uświadomiłem, że wszyscy – włącznie z Jerzym Pilchem, który wcielił się w rolę spikera, Jerzym Turowiczem, który mecz oglądał – jesteśmy już w innym, normalnym świecie.

W połowie lat 90. w świecie polskiego sportu bohaterami zbiorowej wyobraźni stają się Robert Korzeniowski, Mateusz Kusznierewicz, Paweł Nastula czy Andrzej Wroński.

Gdy w 1996 r. zdobywają złote medale olimpijskie, przyszli wielcy polskiego sportu – Adam Małysz, Justyna Kowalczyk albo jeszcze młodsi, jak Jerzy Janowicz lub Agnieszka Radwańska – mają po kilka, kilkanaście lat. W latach dwutysięcznych wniosą do naszego sportu – poza medalami – nową wartość: mentalność nieobciążoną PRL-em i rywalizację bez kompleksów wobec Zachodu (nawet jeśli na jednej z konferencji w 2014 r. Janowicz – niemal równolatek III RP – powie, że Polska to kraj... bez perspektyw).

– Dla mnie postaci 25-lecia to na pewno Małysz, Kowalczyk czy Stoch. Zwłaszcza że cenię w sporcie osobowości. A z mojej ukochanej piłki Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek – mówi Stefan Szczepłek. – Przez te wszystkie lata zmieniła się hierarchia wartości, rzadziej sportowcy odwołują się do barw narodowych, częściej do pieniędzy. Ale kiedy widzę nowe stadiony, do których mogę dojechać normalnymi drogami, to serce mi się jednak raduje.

Symbolem 25-lecia, a jednocześnie motorem niektórych infrastrukturalnych zmian, stają się – mimo sportowej klapy – zorganizowane w Polsce i na Ukrainie Euro 2012. Impreza jest społecznym i medialnym fenomenem: mecz Polska-Rosja gromadzi przed telewizorami niemal 15 milionów Polaków.

2013: RABAN W KOŚCIELE

Nowo wybrany papież wzywa do zmian i reform Kościoła. Echa jego apeli docierają do Polski, budząc u niektórych nadzieję na „nowe otwarcie” w Episkopacie, u innych zaś – obawę przed zbytnim „rozmiękczeniem” hierarchii. „Widocznym zjawiskiem jest konsternacja większości katolickich mediów jako reakcja na wybór kardynałów i kierującego nimi Ducha Świętego. Brak jest entuzjazmu czy radości, które powinny towarzyszyć takiemu wydarzeniu z życia Kościoła” – pisze konserwatywny portal Fronda.pl, dodając, że nikogo nie powinien dziwić entuzjazm autorów związanych z „Tygodnikiem Powszechnym”: „Wybór Jorgé Mario Bergoglia to wybór kandydata kardynalskiej lewicy w pełnym tego słowa znaczeniu”.

Ogłaszając, że Światowe Dni Młodzieży w 2016 r. odbędą się w Krakowie, papież nawołuje młodych, aby robili „raban w Kościele”. Publicysta i dziennikarz Szymon Hołownia na portalu stacja7.pl komentuje: „Przyszłość polskiego Kościoła pisze się dziś w głowie wikarego, który patrząc na transmisje z Rio odważy się może uśmiechnąć do wiernych. W wiernych, którzy mając mózgi nabite wiedzą o in vitro, Smoleńsku, Radiu Maryja, na fali franciszkowej rewolucji odwzajemnią ten uśmiech i po raz pierwszy w życiu odważą się może wreszcie otworzyć Ewangelię”.

2014: ZWALNIAJĄCA HISTORIA

Z jednej strony rok polskich, i nie tylko polskich, lęków związanych z konfliktem rosyjsko-ukraińskim, lęków wyrażanych tak otwarcie chyba po raz pierwszy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Z drugiej – kolejne wybory do Parlamentu Europejskiego, przypominające nam, że jesteśmy częścią większej całości, i że nasza pozycja nie była tak mocna od wielu lat. Rok-paradoks?

– Pozorny, bo po pierwsze lęki są nieodłączną częścią historii ludzkości, a po drugie po ich wyrażeniu zawsze przychodzi refleksja, która te lęki osłabia – mówi prof. Andrzej Chwalba. – Ta refleksja to: „Na Wschodzie dzieje się źle, ale nam nic nie grozi, bo jesteśmy w NATO i w Unii”. Po takiej refleksji możemy znowu zasiąść przed telewizorem, odpalić cygaro i wypić spokojnie kawę.

Co do swojego bilansu prof. Chwalba dopisałby dzisiaj, dziewięć lat po wydaniu książki „III Rzeczpospolita. Raport specjalny”? – W ostatniej dekadzie nasza historia zwolniła – mówi historyk. – W ostatnim dziesięcioleciu nie mieliśmy, poza katastrofą smoleńską, wydarzeń, które by elektryzowały. To czas być może gorszy – bo nudniejszy – dla historyków i publicystów, ale lepszy, bo stabilniejszy, dla ludzi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2014