Cała Polska widziała

W tej paradzie przestępstw i afer przywracanych dziś zbiorowej pamięci jest zapisany kawał naszej historii. Czy interesujecie się piłką, czy nie.

07.02.2022

Czyta się kilka minut

Czesław Michniewicz jako trener Lecha Poznań, w okresie intensywnych kontaktów ze skazanym za korupcję Ryszardem Forbrichem. Warszawa, czerwiec 2004 r. / ANDRZEJ IWAŃCZUK / REPORTER
Czesław Michniewicz jako trener Lecha Poznań, w okresie intensywnych kontaktów ze skazanym za korupcję Ryszardem Forbrichem. Warszawa, czerwiec 2004 r. / ANDRZEJ IWAŃCZUK / REPORTER

Z pewnością nie takiej prezentacji nowego selekcjonera oczekiwali ci, którym zależy na powodzeniu reprezentacji Polski w zbliżającym się meczu z Rosją. Czesława Michniewicza, na którego zdecydował się ostatecznie prezes PZPN Cezary Kulesza, dziennikarze pytali nie tylko o to, kto będzie jego pierwszym bramkarzem i czy rozmawiał już z Robertem Lewandowskim. Trudno się dziwić: na wieść o tym, że będzie przewodził polskim piłkarzom w walce o awans na mundial w Katarze, media przypomniały natychmiast, że jego nazwisko pojawiało się w kontekście afery korupcyjnej, która przed laty wstrząsnęła światem futbolu.

Michniewicz nie znalazł się wprawdzie wśród ok. 600 osób – sędziów i obserwatorów pracy sędziów, trenerów i piłkarzy, działaczy klubowych, a nawet masażystów – którym prokuratura postawiła zarzuty, ale jego związki z ojcem chrzestnym ustawiającej mecze mafii, Ryszardem Forbrichem pseudonim „Fryzjer”, musiały stać się przedmiotem dociekań. Z akt sprawy wynika m.in., że między nowym trenerem reprezentacji a odsiadującym dziś wyrok Forbrichem w latach 2003-2005 odnotowano 711 połączeń i prób połączeń telefonicznych, z czego przed meczem prowadzonego przez Michniewicza Lecha Poznań ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki w maju 2004 r. – osiem, trwających blisko pół godziny. Lech wtedy przegrał, ale zarówno w prokuraturze, jak w licznych ostatnio wywiadach Michniewicz przekonywał, że nie wystawił rezerwowego składu. I że nie wiedział, iż mecz sprzedali trzej jego piłkarze.

Specjalna premia

Lektura setek stron akt tamtego śledztwa, dostępnych na prowadzonym przez Dominika Panka blogu Piłkarska Mafia, robi wrażenie nawet na wytrawnych tropicielach polskich afer. Na przesłuchaniu 4 lutego 2009 r. Michniewicz opowiada prokuratorom np., jak to przed spotkaniem Lecha z Górnikiem Polkowice podczas obiadu rodzinnego w poznańskiej restauracji podeszły do niego dwie osoby związane z drużyną rywala i zaproponowały dobicie targu. Poirytowany, odrzucił propozycję, a następnie izolował swoich piłkarzy od wszelkich kontaktów, ba: kazał im nawet przebierać się przed meczem w autobusie.

„Wygraliśmy spotkanie 2:0 po czym szybko wsiedliśmy do autobusu, byliśmy bardzo szczęśliwi ze zwycięstwa – czytamy w stenogramie zeznań Michniewicza [interpunkcja oryginalna]. – Pozwoliłem zawodnikom wypić kilka piw zatrzymując się w przydrożnym barze. Również jako trenerzy mieliśmy przygotowany alkohol i się napiliśmy. Podczas jazdy autobusem doszło do takiego zdarzenia, że być może nasz masażysta, albo ktoś inny, z uwagi na alkohol nie pamiętam, przyszedł i powiedział, że jest specjalna premia dla drużyny za zwycięstwo. (...) Ja nie pamiętam już dzisiaj jaka to była kwota, wtedy wiedziałem jaka była, bo przeliczyłem te pieniądze i równo każdemu z będących w autokarze dałem określoną równą kwotę. (...) Wszyscy dostali pieniądze, tzn. wszystkie osoby, które jechały w autokarze, również kadra trenerska, zawodnicy, kadra medyczna, cały sztab szkoleniowy, cały sztab, który był na meczu. Z tego co pamiętam to były dolary amerykańskie. (...) Po meczu te pieniądze dał mi w autokarze, z tego co pamiętam, Robert D. – masażysta i powiedział, że są to pieniądze od drużyn innych zespołów, które będą mogły przez nasze zwycięstwo utrzymać się w lidze”.

Michniewicz przyznaje w prokuraturze, że nie zaliczył tych pieniędzy do swojego dochodu i nie opodatkował. Nie widzi też nic złego w ich przyjęciu: „Ja jako trener nie wiedziałem nic przed meczem o tej premii, myślę, że zawodnicy też nie wiedzieli i ta premia nie zmieniła naszego nastawienia w tym meczu”. Ale to chyba nie jest jedyny powód. Po prostu w świecie piłki nożnej pierwszej dekady XXI w. wszyscy tak robili.

Niedziele cudów

Kiedy w 2005 r. prezes GKS Katowice Piotr Dziurowicz decyduje się w końcu przerwać zmowę milczenia i w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” opisać mechanizm, w ramach którego kupował drużynie sukcesy, później zaś poszedł na współpracę z policją i wziął udział w prowokacji polegającej na wręczeniu sędziemu łapówki, najważniejszy fragment rozmowy nie wiąże się bynajmniej z odsłanianiem kulis przestępczego procederu (złapany na gorącym uczynku arbiter ukrywał pieniądze w kole zapasowym).

„Co by Pan powiedział dziesięcioletnim chłopcom, którzy chcą uprawiać piłkę?” – pada pytanie. „Niech grają, niech grają – odpowiada Dziurowicz. – Tylko co im powiem za 10 lat, gdy po ligowym debiucie będą płakać w szatni, bo sędzia nie dał im szans na wygranie?”. Dziennikarze dopytują wówczas, czy po pięćdziesiątym meczu też będą płakać. „Nie, po pięćdziesiątym będą już kupować i sprzedawać” – słyszą.

Z relacji składanych Rafałowi Stecowi przez zachowujących anonimowość sędziów, działaczy i zawodników wyłania się świat, w którym oszustwo jest powszechne i powszednie. Jedną z przytaczanych przez dziennikarza w książce „Piłka sss… kopana” środowiskowych legend jest ta o konferencji prasowej prezesa drugoligowej drużyny, która na przełomie stuleci walczyła o awans do ekstraklasy. „Kiedy buzujące procentami butelki przekształciły oficjalne spotkanie w bankiet, rozentuzjazmowany prezes wyjął z kieszeni notatki i uroczyście odczytał, co jego drużyna osiągnie w zbliżającej się rundzie wiosennej. W obecności kilkudziesięciu świadków wymieniał mecz po meczu, podając wyniki. Sprawdziły się co do joty” – pisze Stec, dodając, że „osiągnęliśmy etap, na którym za cnotliwego uchodzi ten, kto nie kradnie zawsze, lecz tylko czasami, kiedy naprawdę musi”.

W 1993 r. do ostatniej kolejki ŁKS i Legia toczyły bój o mistrzostwo Polski, a że miały równą liczbę punktów – o tytule musiał zdecydować stosunek bramek. Obie drużyny strzelały więc na zawołanie, w dniu nazwanym wówczas „niedzielą cudów” wygrywając odpowiednio 7:1 i 6:0. „Cała Polska widziała, a wy jesteście niewidomi!” – wykrzyczał wówczas wiceprezes PZPN Ryszard Kulesza do swoich współpracowników i ostatecznie Legii odebrano mistrzostwo. Zaiste, widziała. W pomeczowym wywiadzie dla TVP ówczesny szkoleniowiec warszawskiej drużyny Janusz Wójcik, na pytanie Andrzeja Szeląga, czy nie czuje lekkiego niesmaku, najpierw próbuje zmienić temat, a później – dociskany, czy żeby udowodnić, iż prowadzi najlepszą drużynę w Polsce, naprawdę potrzebuje reżyserii – mówi: „Reżyseria… Wie pan, w każdej lidze pewna reżyseria musi być” i przedstawia Legię jako zespół, który „przez cały czas musiał walczyć z trudnościami”. „Nie wiem, czy przekonaliśmy kibiców wszystkich naszych drużyn ligowych” – puentuje autor wywiadu, przeprowadzonego na stadionie Wisły Kraków, której odarci ze złudzeń kibice kilkadziesiąt minut wcześniej skandowali „Wisełko, podziel się z nami”.

Mistrz swojego fachu

Ryszard Forbrich to symbol tamtych czasów. Jeśli ojciec chrzestny, to raczej w wersji chłopskiej, z włoskiego Południa, niż elegant z hollywoodzkich opowieści; poza wyraźną słabością do złota (nosił złoty sygnet, złoty łańcuch, złoty zegarek, w uśmiechu szczerzył złoty ząb) nieprzywiązujący wagi do stroju. „Niepozorny, korpulentny mężczyzna, z wyjątkowo niemodną fryzurą (łysina z przodu, dłuższe włosy z tyłu” (jak portretował go Szymon Jadczak, dziennikarz śledczy od lat zajmujący się krążącymi wokół futbolu przestępcami), faktycznie był z zawodu fryzjerem. Działaczem piłkarskim został w czasach przełomu, początkowo w zarządzanej przez milicję Olimpii Poznań, a później we Wronkach, gdzie doprowadził do fuzji dwóch lokalnych drużyn i utworzenia nowego klubu, sponsorowanego przez miejscowego producenta sprzętu AGD. Awans o sześć klas rozgrywkowych dzięki Forbrichowi, który został w międzyczasie kierownikiem drużyny i działaczem PZPN, zajął Amice cztery lata.

„Przełom ustrojowy w roku 1989 stał się okazją dla różnych obrotnych biznesmenów pierwszego pokolenia, z których wielu skończyło na ławie oskarżonych – pisze Stefan Szczepłek w „Mojej historii futbolu”. – Kupowali kluby, piłkarzy, obiecywali złote góry, a potem nierzadko szukała ich policja. Czasami od działań takich właśnie ludzi zaczynały się kłopoty klubów wpadających w spiralę długów. Przejście od socjalizmu do kapitalizmu okazało się dla niejednego z nich zabójcze”. Jowialny, sypiący rubasznymi dowcipami Forbrich czuł się w tym świecie jak ryba w wodzie.

„Miał wielką umiejętność dowiadywania się wielu rzeczy o ludziach. Znał ich słabości, znał ich bolączki. Jeśli wiedział np., że ktoś ma chorą matkę, żonę, to bardzo pomagał. Niekoniecznie więc korumpował, tylko zyskiwał przychylność” – opowiadał o nim były sędzia piłkarski Jarosław Szostek w rozmowie z Leszkiem Milewskim; rozmowie, która tyleż dostarczała pikantnych szczegółów na temat przestępczej działalności „Fryzjera”, co stanowiła próbę jego obrony („Nigdy bym nie powiedział, że dowodził jakąś grupą przestępczą – mówił Szostek. – Forbrich był mistrzem swojego fachu, mistrzem wśród działaczy, chapeau bas, choć sprawa zła...”).

A jednak w akcie oskarżenia mowa była o kierowaniu zorganizowaną grupą przestępczą. Kiedy o przekupstwach związanych z załatwianiem kolejnych sukcesów Amiki zaczęło już być zbyt głośno, „Fryzjer” został odsunięty od zarządzania klubem. I to właśnie wtedy rozwinął, by tak rzec, działalność ogólno­polską.

„Mówił mi ostatnio znany dziennikarz, że w tamtym czasie, kto nie znał F. [Forbricha], to znaczy, że był nikim” – tłumaczył Czesław Michniewicz portalowi Weszło, kiedy kilka lat temu zaczęto go dopytywać o feralną znajomość. Dom „Fryzjera” we wsi Obrzycko nazywano „biurem spadków i awansów”, knajpę Borowianka, gdzie spraszał gości, traktowano z większą powagą niż siedzibę PZPN. Okazało się, że do opanowania polskiej piłki wystarczy – jak to ujął Jadczak – „mentalność drobnego cwaniaczka w połączeniu z ogromnymi pieniędzmi”.

Mecz kosztuje różnie

Na co szły te pieniądze? Forbrich opłacał sędziów i oceniających ich pracę obserwatorów (albo organizował im prezenty „w naturze”, dzięki kontaktom w agencjach towarzyskich), pośredniczył w kontaktach między potrzebującymi drużynami, a drużynom, które skłonne były pójść na rękę tamtym, doradzał. I wcale się z tym nie ukrywał. W książce „Mafia Fryzjera” Ryszard Niedziela, były prezes Odry Opole, którego zeznania walnie przyczyniły się do zatrzymania Forbricha, wspomina rozmowę, w której ten oświadcza: „Panie Ryszardzie, w piłce nie ma przypadków. Od dziewięćdziesiątego roku nikt przypadkowo nie zdobył mistrzostwa Polski. Nikt przypadkowo nie wywalczył awansu. Wszystko jest poukładane. A bez przychylności sędziów i obserwatorów najlepszy zespół zostanie wydymany”.

Interes kręcił się nawet po wprowadzeniu w 2003 r. artykułu 296b kodeksu karnego, zakazującego organizatorom i uczestnikom profesjonalnych zawodów sportowych przyjmowania korzyści majątkowych lub osobistych mogących mieć wpływ na wynik: jedynym środkiem ostrożności przekonanego o własnej bezkarności „Fryzjera” była częsta wymiana telefonów na kartę. „Mecz kosztuje różnie. Zależy kto prowadzi, kto obserwuje, z kim gracie, czy u siebie, czy na wyjeździe – instruował prezesa Odry. – Na wiosnę wszystko jest droższe. Moja rada: zrób pan jak najwięcej punktów teraz. Na jesieni wszystko jest tańsze, zespoły przeciwne jeszcze nie inwestują w sędziów. Nie żałuj pan kasy, bo przyjdzie runda wiosenna i będzie różnie”.

Nie ma czasu na trenowanie

O tym, jak to wyglądało przed 18 laty w przypadku walki o utrzymanie w I lidze Świtu Nowy Dwór Mazowiecki, również możemy przeczytać w aktach dostępnych na blogu Dominika Panka. Skazany później za korupcję Wojciech Sz. słyszy od ściągniętego do klubu trenera Janusza Wójcika, że „nie ma czasu na trenowanie, teraz jest już czas jedynie na załatwianie”.

„Ktoś taki, świetnie zorientowany w środowiskowych układach, znający wszystkich, z sędziami na czele, miły dla każdego, jest zawsze potrzebny tam, gdzie »sprawiedliwość musi być po naszej stronie«” – portretował Wójcika w „Mojej historii futbolu” Szczepłek. Pisał o człowieku, który w 2014 r. również doczekał się wyroku za korupcję, a skazująca go sędzia powiedziała, że „wolał ustawiać mecze, niż trenować zawodników, dla których powinien być wzorem”.

Przez kilka miesięcy pracy w Świcie Wójcik kontaktował się z Forbrichem ponad 300 razy (to dane z zarejestrowanych numerów, bo – jak wspomniałem – „Fryzjer” używa również licznych ­telefonów prepaid). Ostatecznie drużyna spadła do II ligi, ale tylko dlatego, że Wójcik pojawił się w niej zbyt późno; jak piszą prokuratorzy: „gdyby brać pod uwagę jedynie okres jego pracy w tym klubie, można z przymrużeniem oka stwierdzić, że niemal otarł się z zespołem o europejskie puchary, zajmując z drużyną piąte miejsce w rozgrywkach ligowych”.

Przymrużenia oka należy się jednak wystrzegać. Jakkolwiek humorystycznie mogą brzmieć opowieści o wywożonych z Wronek w sędziowskich bagażnikach pralkach czy lodówkach, czas korupcji w piłce to także złamane kariery tych, którzy próbowali zerwać zasłonę milczenia, albo którzy po prostu nie potrafili załatwiać spraw tak jak Wójcik. To legendy o nieświadomych niczego juniorach, strzelających piękną bramkę, a potem ruganych przez kolegów za popsucie scenariusza. To historie o spotkaniu ustawionym z trzech stron, w którym działacze klubu A kupują mecz od piłkarzy klubu B, a działacze klubu B kupują mecz od sędziego, przeciwko własnym piłkarzom. To setki sfałszowanych spotkań i kilkadziesiąt drużyn zamieszanych w handel.

Marzyłem, żeby sędziować uczciwie

Kiedy szambo wybiło, w środowisku opowiadało się, że meczami nie handluje tylko Wisła, do której ówczesny właściciel Bogusław Cupiał sprowadził największe gwiazdy polskiej piłki i deklarował, że nie po to je kupował, żeby jeszcze płacić sędziom. O wielkim szczęściu mogą mówić zawodnicy, którzy wyjechali z kraju na tyle wcześnie, by nie zdążyć utonąć w bagnie – jak pisał Stec: „polski piłkarz w najlepszym razie, jeśli nie ulegnie pokusie, żyje w kłamstwie”.

W kłamstwie i strachu przed kibolami, dodajmy, których nie obchodzi, w jaki sposób drużyna wygrywa, i którzy gotowi są ukarać jakiś pochopny akt szczerości. Kiedy w listopadzie 2021 r. uczestniczący w opisanym wyżej spotkaniu Wisły z Legią z 1993 r. Grzegorz Szeliga wyznał na portalu społecznościowym, że sprzedał tamten mecz, napisał nie tylko to, że zdecydował się na powiedzenie prawdy, bo choruje na raka i nie chce zabierać tego do grobu. Dodał, że jego grający w piłkę synowie mają żal za ów coming out, i że wie, iż będzie miał teraz przechlapane.

Zdarzali się i tacy, którzy w trakcie zeznań odczuwali ulgę z powodu zrzucenia z siebie ciężaru. „Marzyłem, żeby kiedyś posędziować mecz uczciwie” – mówił śledczym jeden z arbitrów, a przeglądający protokół dziennikarz nie mógł nie zauważyć adnotacji, że przesłuchiwany zaczął płakać. Ale Piotr Dziurowicz, który w wywiadzie dla „GW” podał nazwiska trenerów zamieszanych w korupcyjny proceder, nie został przez żadnego z nich pozwany – i w następnych latach żaden nie miał kłopotów ze znalezieniem kolejnych prac, podczas gdy były prezes GKS musiał wyjechać za granicę.

Złoty interes

Dla piłkarskiego laika najciekawsze jest oczywiście pytanie, co to wszystko mówi o Polsce, bo przecież świat futbolu nie jest w niej samotną wyspą. Korupcyjny proceder w piłce kwitł już w latach 80., ale wówczas największe kluby były pod parasolem peerelowskich potęg: milicji, wojska, wielkich zakładów przemysłowych, a cenzura dbała o to, by o nieprawidłowościach nie mówiono zbyt wiele.

Później nadszedł jednak czas transformacji: pozbawiania piłkarzy lewych etatów w fabrykach, fuzji między klubami, rodzenia się nowych piłkarskich przedsięwzięć. „Gdy ktoś miał dobre układy z wojskiem, kopalniami, milicją czy koleją, umiał się zakręcić, to mógł zarobić dobre pieniądze – opowiada Maciej Szczęsny w wywiadzie dla magazynu „Kopalnia”. – Pojawiały się firmy sponsorujące kluby, w zamian dostawały karty zawodnicze piłkarzy. Złoty interes”. Ojciec obecnego bramkarza reprezentacji, przed laty również golkiper, wspomina nie tylko, jak pracownicy Legii upychali w reklamówki wymięte banknoty zarobione przez klub na biletach, żeby zapłacić zawodnikom – ale także jak na klubie uwłaszczyła się założona przez pewnego biznesmena fundacja Warsfutbol, która, owszem, włożyła w tę operację setki milionów starych złotych, ale zarobiła, np. dzięki sprzedaży Romana Koseckiego do Turcji – miliony dolarów.

Pierwsze lata kapitalizmu w futbolu to nie tylko pierwsze reklamy, np. dżinsów Casucci w Górniku Zabrze, ale także strajk domagających się wypłat piłkarzy Lecha i Wisły w styczniu 1993 r. (daleki jestem od usprawiedliwiania korupcyjnego procederu, ale miał on także i taki kontekst: Maciej Szczęsny opisuje świat, w którym co 10 dni dostaje jedną trzecią pensji i nie jest pewien, czy otrzyma kolejną transzę). To próba sprywatyzowania nawet reprezentacji Polski, w której znów wziął udział Janusz Wójcik, oczywiście do spółki z gronem przedsiębiorców oraz… ks. Henrykiem Jankowskim. To upadki zasłużonych klubów, których działacze nie nadążyli za rzeczywistością, oraz tracone fortuny biznesmenów, którzy spełniali swoje chłopięce marzenia o wejściu w świat futbolu i zderzali się z rzeczywistością, która jako żywo różniła się od dominującego wówczas mitu o szansach, jakie dają wolny rynek i kapitalizm.

Koniec złudzeń

11 kwietnia 2001 r. (mniej więcej w czasie, kiedy Forbrichowi we Wronkach robi się już za ciasno) przed warszawską restauracją zastrzelono b. ministra sportu Jacka Dębskiego, mającego – jak się okazało – związki ze zorganizowaną przestępczością, ale usuniętego z rządu po wywiadzie, w którym oskarżył wysokiego funkcjonariusza AWS o zmuszanie go do „znalezienia kwitów na Kwaśniewskiego” z czasów, gdy z kolei ten był ministrem sportu.

Nie było to pierwsze tajemnicze zabójstwo w ówczesnej Polsce: trzy lata wcześniej zginął komendant główny policji, gen. Marek Papała. Także wokół kolejnych prywatyzacji mnożyły się aresztowania i oskarżenia o korupcję, dotyczące a to prezesa PZU Życie, a to prezesa PKN Orlen, a to jednego z najbogatszych Polaków, Jana Kulczyka, który o przejmowaniu ważnych rafinerii rozmawiał z podejrzewanym o szpiegostwo rosyjskim dyplomatą Ałganowem. W grudniu 2002 r. Polska dowiaduje się o propozycji korupcyjnej złożonej przez Lwa Rywina Adamowi Michnikowi. W marcu 2003 r. wybucha afera starachowicka – poseł Jagiełło, wykorzystując przeciek z MSWiA, ostrzega przed planowanymi aresztowaniami samorządowców podejrzewanych o współpracę z lokalnymi przestępcami. Jesienią 2004 r. dochodzi do zatrzymania lobbysty Marka Dochnala, korumpującego posła Andrzeja Pęczaka na tle prywatyzacji w sektorze energetycznym.

Prace przeżywających wówczas rozkwit sejmowych komisji śledczych ujawniają, jak podsumowuje Antoni Dudek w „Historii politycznej Polski 1989-2015”, „całą pajęczynę nieformalnych powiązań na styku polityki i biznesu”, ale problem dotyczy nie tylko elit: w styczniu 2002 r. „Gazeta Wyborcza” ujawnia aferę „łowców skór”, czyli pracowników łódzkiego pogotowia, którzy zabijali pacjentów przy pomocy środka zwiotczającego mięśnie, a następnie sprzedawali informacje o zgonach zakładom pogrzebowym. W książce Dudka znajdziemy informację, że o ile w latach 90. odsetek przekonanych, że Polska jest państwem skorumpowanym, oscyluje wokół 40 proc., to w 2004 r. dobija do 75 proc.

Jeśli spojrzeć z tej perspektywy, korupcja w piłce jest tylko jednym z luster, w jakich przeglądało się wówczas polskie społeczeństwo. Nie był to piękny obraz. W „Końcu złudzeń”, głośnym tekście Pawła Śpiewaka opublikowanym w „Rzeczpospolitej” w 2003 r., pojawia się nie tylko hasło budowy IV RP, ale też obserwacja, że „politykę uprawia się w Polsce jak handel na Jarmarku Europa”. W jego opisie nagranie propozycji Rywina brzmi jak analiza rozmowy Forbicha. „Wszystko jawi się jako gra, w której chodzi o wpływy i pieniądze – pisze Śpiewak. – Żadnej taniej moralistyki, wynoszenia się ponad przeciętność. Gra wymaga pieniędzy, znajomości (Robert, Andrzej, Leszek i wiele innych postaci) i chodzi w niej tylko o jedno: o skuteczność. Nie wolno dać się wykuglować”.

O kondycji społecznej, która za chwilę miała poprowadzić do wyborczego sukcesu zapowiadających sanację życia publicznego PO i PiS, piszą wówczas nawet ci, którzy odpowiadali za dotychczasowy przebieg transformacji. Waldemar Kuczyński głosi na łamach „GW”, że „korupcja i szerzej, nieetyczne, sprzeczne z prawem zdobywanie korzyści, to skutek nagłego zetknięcia się społeczeństwa – wyposzczonego i zdemoralizowanego przez PRL-owską ekonomię »pustych półek« – z olśniewającym powabem kapitalizmu konsumpcyjnego. Wszystko można mieć, i to natychmiast, byle mieć pieniądze. Szok tego zetknięcia wywindował pieniądz na czoło hierarchii wartości”.

Jesteśmy już niedaleko kolejnych rozdziałów tej historii: futbol, pod bacznym okiem stacji płacącej za prawo do transmisji telewizyjnych, w znacznej ­mierze się profesjonalizuje (zabawny smaczek: przy Okrągłym Stole dla Polskiej Piłki, zorganizowanym z inicjatywy Canal Plus, siedzą obok siebie w 2007 r. Mariusz Walter i Mateusz Morawiecki) i nadrabia infrastrukturalne zapóźnienia, ale za cenę dalszej komercjalizacji. „Ze wszystkich dostępnych w kapitalistycznym świecie opcji organizacji profesjonalnego sportu wybraliśmy najbardziej wolnorynkowy” – zauważał niegdyś w „TP” Rafał Woś. Ale to już temat na inną opowieść.

Złe czasy, źli ludzie

Był taki czas w polskiej piłce, kiedy pijany trener Wójcik w trakcie przedmeczowej odprawy przewrócił się i wpadł twarzą w torbę bramkarza („Przez myśl mi przeleciało, że jak mi się zrzyga do tej torby, to go zabiję. Cisza się zrobiła w szatni, w końcu ktoś mówi: »Weź, kurwa, go wyjmij«” – wspomina Maciej Szczęsny.). Nie opowiadam tej historii, żeby ubarwić tekst. Chcę raczej pokazać człowieka, który przewinął się przez czołowe polskie kluby, był trenerem reprezentacji, a także parlamentarzystą, ba: szefem sejmowej komisji. Lista zmarnowanych karier z powodu alkoholu jest porażająca, ale porażające jest również zdanie Szczęsnego, że „wódka była pochodną braku perspektyw dla większości Polaków – czy ich specjalnością było kopanie rowów, czy kopanie piłki”.

Kiedy któregoś dnia bramkarz poszedł w końcu na policję, usłyszał, że na to, o czym mówi, nie ma paragrafu, a gdyby nawet był, to gdyby rzecz się rozniosła, „w szatni to może by panu tylko wpierdolili, ale kibice to panu spalą chatę, zgwałcą kobietę i połamią dzieciom nogi”. Jego wywiad w „Kopalni” kończy się deklaracją, że mógłby właściwie klęknąć w kącie, walić łbem w ścianę i powtarzać: »Urodziłem się w złym czasie, w złym kraju i trafiłem na złych ludzi«”.

I to jest odpowiedni moment, by wrócić do wydarzeń ostatnich dni, bo również z tego, co dzieje się wokół nominacji Czesława Michniewicza, wiele się można o Polsce dowiedzieć. Krytycy tej decyzji, nie kwestionując faktu, że trener jest człowiekiem niewinnym, a może nawet traktując go jako jeszcze jedną ofiarę „złych czasów, złego kraju, złych ludzi”, domagają się od niego pełnej szczerości na temat zażyłości z „Fryzjerem”. Podnoszą też – jak Paweł Czado, skądinąd współautor pamiętnego wywiadu z Dziurowiczem – że trener drużyny narodowej zalicza się do tej kategorii funkcji, którą piastujący powinni być jak żona Cezara – poza wszelkimi podejrzeniami. Ale dla wielu zwolenników Michniewicza liczy się wyłącznie sukces drużyny, który trzeba osiągnąć za wszelką cenę – pragmatycznie mówią, że to po prostu najlepsza kandydatura, więc pal licho etykę. Niewielu stać na taki pryncypializm, jak Stefana Szczepłka, który napisał, że woli z Nawałką (innym kandydatem do posady selekcjonera) przegrać, niż wygrać z Michniewiczem.

Ale jest w tej kontrowersji coś w gruncie rzeczy optymistycznego. Ostatnie lata w Polsce to czas afer, nad którymi zwaśnione plemiona potrafią przejść do porządku dziennego, jeśli zamieszani są w nie politycy z ich obozu – afer dużo poważniejszych niż ta z 711 połączeniami trenera z gangsterem. Wiele z nich cichnie już w dniu ich ogłoszenia – a o tych telefonach mówi się i mówi. Moim zdaniem świadczy to o tym, że choć opowieści o budowie IV RP budzą dziś politowanie, udało się przynajmniej odbudować wiarę, że piłka nożna to taki sport, w którym po boisku biegają dwadzieścia dwie osoby, a na końcu nie wiadomo, kto ­wygra.©℗

GOLE, PUNKTY, WYROKI

1993 Ustawione mecze Wisła–Legia i ŁKS–Olimpia w ostatniej kolejce ligowej. „Jak kurtyzana z klientem...” – tytułuje krakowskie „Tempo” sprawozdanie z tego pierwszego meczu. Interweniuje PZPN, pozbawiając Legię mistrzostwa Polski.

2000 Ryszard Forbrich odchodzi z Amiki Wronki i rozwija działalność na skalę ogólnopolską. Zdaniem prokuratury to od tej pory można mówić o założonej przez niego zorganizowanej grupie przestępczej.

2003 W kodeksie karnym pojawia się zapis pozwalający ścigać korupcję w sporcie.

2004 „Gazeta Wyborcza” publikuje tekst o ustawionym meczu II ligi między Polarem Wrocław a Zagłębiem Lubin. Początek śledztwa miejscowej prokuratury, które wkrótce obejmie cały kraj.

2005 Zorganizowana przez policję prowokacja: zatrzymanie na gorącym uczynku pierwszoligowego sędziego z łapówką przekazaną mu przez prezesa GKS Katowice Piotra Dziurowicza. Wywiad tego ostatniego dla „GW”, ujawniający skalę korupcji. Początek fali zatrzymań.

2006 Ryszard Forbrich po raz pierwszy trafia do aresztu. PZPN rozwiązuje wszystkie wojewódzkie kolegia sędziowskie. Arbitrzy pragnący sędziować w kolejnym sezonie muszą złożyć oświadczenia o nieuczestniczeniu w handlu meczami i przejść weryfikację.

2007 Zatrzymanie członka zarządu PZPN i eksperta Canal Plus (oceniającego w tej stacji pracę arbitrów) Wita Żelazki. Rząd wprowadza do PZPN kuratora. PZPN rozpoczyna karanie zamieszanych w korupcję klubów.

2008 Zatrzymanie Janusza Wójcika, byłego trenera reprezentacji Polski. Dominik Panek uruchamia blog Piłkarska Mafia.

2009 Wyroki skazujące dla byłych reprezentantów Polski i trenerów, Dariusza Wdowczyka (3 lata w zawieszeniu; skazany mówi, że wyrok jest sprawiedliwy) i Andrzeja Woźniaka (2,5 roku w zawieszeniu). Zatrzymania piłkarzy Lecha podejrzanych o sprzedanie meczu ze Świtem. Czesław Michniewicz dobrowolnie zgłasza się do prokuratury.

2011 Do korupcji przyznaje się reprezentant Polski Łukasz Piszczek, w 2006 r. zrzucający się na ustawienie meczu Zagłębie Lubin–Cracovia (skazany na rok więzienia w zawieszeniu).

2012 Początek głównego procesu w sprawie korupcji w polskiej piłce. Akt oskarżenia liczy ponad 1000 stron i obejmuje 113 osób.

2014 Janusz Wójcik skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu.

2019 Ryszard Forbrich rozpoczyna odsiadywanie wyroku 4,5 roku pozbawienia wolności.©(P)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2022