Ala ma kota i rodziców

Narodowy Instytut Wychowania to na razie tylko projekt ustawy, a jednak już wzbudził obawy. Skoro niemal wszyscy zgadzają się, że z wychowaniem młodego pokolenia jest problem, wypada zapytać: skąd ten strach? Może Instytut to dobry pomysł?.

14.03.2006

Czyta się kilka minut

(fot. T.Gotfryd/visavis.pl) /
(fot. T.Gotfryd/visavis.pl) /

Projekt ustawy ma trafić do Sejmu na początku kwietnia. Wiceminister edukacji Jarosław Zieliński przekonuje, że program ma być odpowiedzią na powszechny kryzys wychowawczy: - Widzimy to na każdym kroku: wystarczy otworzyć którąkolwiek gazetę, aby dowiedzieć się o sytuacjach, o których wcześniej nikomu w najczarniejszych snach się nie śniło.

Trudno się nie zgodzić. Zaradzić temu ma Narodowy Instytut Wychowania. Na początku marca dowiedzieliśmy się, że ma kosztować 11 mln złotych, przy czym jego autorzy zapewniają, że wpisuje się w PiS-owski program "taniego państwa". Instytut ma być apolityczny i ponadpartyjny, ma opracowywać programy wychowaczo-edukacyjne dla szkół oraz monitorować przekaz wartości, jakie młodzież otrzymuje z mediów.

Idei powstania Instytutu można by przyklasnąć, a jednak brak bliższych szczegółów tego projektu oraz atmosfera, w jakiej się rodzi, prowokują do zadania kilku pytań.

PYTANIE PIERWSZE:

czy mamy kryzys

wychowawczy?

Rzeczywiście, wszyscy słyszeliśmy o przemocy wśród młodzieży, pobiciach, rabunkach, sterroryzowanych nauczycielach, ostatnio nawet policja zaczęła rozdzielać pacjentów na oddziałach dziecięcego szpitala. Tego nie sposób skwitować stwierdzeniem, że "to jakaś patologia, bo moje dzieci tak nie robią". Naprawdę dzieje się coś niedobrego.

- Kryzys istnieje, ale to raczej kryzys cywilizacji, czy też, mówiąc najprościej, kryzys człowieka - mówi prof. Hanna Świda-Ziemba, wybitna znawczyni problemów młodzieży, autorka książki "Młodzi w nowym świecie". - Objawia się nie tylko w agresji, ale także w poczuciu, że wszystko jest możliwe, bo żadna rzecz nie jest zbyt straszna, by była możliwa. Do tego dochodzi zanik zbiorowych więzi, który najbardziej odbija się na młodych. Oni mają potrzebę więzi, ale nie potrafią jej nawiązywać.

Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, nie jest jednak pewny, czy ten kryzys jest możliwy do rozwiązania na płaszczyźnie wychowania: - Są pewne symptomy, które mogą niepokoić, jak rosnąca agresja czy wulgarność młodzieży. Trzeba jednak pamiętać, że najmłodsze pokolenie zawsze jest pokoleniem buntu, a ten bunt może się przejawiać na różne sposoby. Kiedyś to były długie włosy, dziś bywają chuligańskie czy wręcz kryminalne zachowania. Z drugiej strony jest dużo pozytywnych sygnałów, takich jak zainteresowanie młodzieży historią kraju, duma z jego osiągnięć. Dlatego uważam, że nie należy mówić o kryzysie.

- W tej sytuacji starsi powinni być przyjaciółmi młodych - uważa prof. Świda-Ziemba. - Młodzi potrzebują dorosłych bardziej niż kiedykolwiek, ale jako żywych ludzi, a nie jako przedstawicieli instytucji. To może być ksiądz czy drużynowy, ale więź z nim powstaje z powodu tego, jakim jest człowiekiem, a nie dlatego, że jest np. księdzem. Widać to na przykładzie Jana Pawła II, który przyciągał młodzież właśnie swym człowieczeństwem.

Jak jednak głębią człowieczeństwa mają przyciągać nauczyciele, o których problemach mówi się nawet więcej niż o kryzysie wychowania? Bezradni, sfrustrowani, źle opłacani, niedoceniani: - Szczególnie w gimnazjach sytuacja jest trudna. Tam chodzą dzieci, które są jeszcze dziećmi, ale którym wydaje się, że są strasznie dorosłe. Mają poważny problem z brakiem dyscypliny i w końcu lekcje traci się na sprawy wychowawcze. Widok straży miejskiej czy policji w gimnazjum zaczyna być codziennością - opowiada Robert Szuchta, nauczyciel historii w warszawskim liceum, który nieraz widzi, jak wyczerpani po lekcjach w gimnazjum są jego koledzy.

"Brak dyscypliny" - to sformułowanie złowróżbne dla kogoś wyedukowanego w komunistycznej szkole. A jednak inny warszawski pedagog Stanisław Lenard nie waha się go rozwinąć: - W okresie wczesnej transformacji odpuszczono sobie wizję szkoły jako placówki z misją wychowawczą i teraz mamy tego konsekwencje. Zaniedbywano ją bez względu na to, kto właśnie rządził. Nie zastanawiano się, jak transformacja wpłynęła na społeczeństwo, jakie zmiany w nim nastąpiły i co trzeba zmienić w edukacji. Z tym problemem nauczyciele byli i są bez wsparcia.

Wiceminister Zieliński twierdzi, że właśnie w tym miejscu otwiera się przestrzeń dla Narodowego Instytutu Wychowania: - Chcemy wydać walkę niemocy w procesie wychowawczym - deklaruje. I zaraz tę myśl rozwija: - A także chcemy wydać walkę czemuś, co należałoby chyba nazwać takim liberalno-lewicowym złudzeniem (to łagodne określenie, bo można także mówić o złej woli). Liberalno-lewicowe złudzenie nieustannie podkreśla wolność, podmiotowość, równość, a mało dba o normy i obowiązki. Wychowanie to wprawdzie skomplikowany proces, ale nigdy nie było efektów bez odrobiny dobrotliwego przymuszania wychowanka i ucznia do obowiązków.

PYTANIE DRUGIE:

czy Narodowy Instytut

Wychowania ma być próbą

powrotu do pedagogiki

przymusu?

Celem Instytutu ma być wspieranie działalności wychowawczej szkół w oparciu o uniwersalne wartości i patriotyzm. Jednocześnie wiceminister Zieliński powtarza, że Instytut niczego nie będzie narzucał: będzie proponował, dyskutował, opracowywał strategię wychowania. Ma być "instytucją dialogu, poszukiwania najlepszych rozwiązań i programów działania, ścierania się poglądów i propozycji". Różnorodność owych poglądów ma zapewnić rada programowa złożona z przedstawicieli rozmaitych środowisk: akademickich, nauczycielskich, dziennikarskich, samorządowych i młodzieżowych. Wiceminister zaklina się też, że będzie to instytucja wolna od wpływów politycznych: - Chcemy powołać Instytut drogą ustawy, żeby była to instytucja dobrze umocowana, nie poddana tylko jednemu resortowi. Bo mogliśmy to przecież zrobić w drodze rozporządzenia i wtedy pieczę nad nim miałby minister edukacji. Chcemy jednak zapewnić mu niezależność - dyrektora Instytutu powoływałby Sejm, ale na inną długość kadencji niż kadencja parlamentu. Mam świadomość, że wychowanie to proces długofalowy, dużo trudniejszy i delikatniejszy niż bieżąca polityka.

W listopadzie, w obecności ministrów kultury i edukacji oraz premiera, uroczyście ogłoszono deklarację "Patriotyzm Jutra" - projekt programu promowania postaw patriotycznych. Na stronie internetowej ministerstwa program pozostaje na poziomie ikonki i ładnej deklaracji; także tu brak konkretów. Za działanie zabrała się tylko młodzieżówka PiS w Olsztynie, która postanowiła organizować lekcje patriotyzmu w liceach. Skończyło się na spotkaniu z żołnierzem AK, represjonowanym w okresie powojennym, który oprócz dramatycznych wspomnień dzielił się z uczniami także krytycznymi uwagami na temat Parady Równości. Współautor programu kulturalnego PiS, obecnie wiceminister kultury Tomasz Merta, którego o opinię poprosili wtedy dziennikarze "Gazety Wyborczej", nie widział w tym nic złego: "W deklaracji »Patriotyzm Jutra« zakładamy wsparcie dla organizacji pozarządowych organizujących takie zajęcia. Partie polityczne, o czym się teraz zapomina, też są instytucjami społeczeństwa obywatelskiego".

Czy podobnie będzie z apolitycznością Narodowego Instytutu Wychowania?

PYTANIE TRZECIE:

co znaczy "narodowy"

w nazwie Instytutu?

Problem dotyczy towarzyszącej projektowi Narodowego Instytutu Wychowania, choć toczącej się już nieco dłużej, debaty o polityce historycznej. "Punktem wyjścia nowej polityki historycznej jest konstatacja, że w Polsce istnieje zbyt niski stan poczucia patriotyzmu i niknące historyczne miejsca pamięci (les lieux de mémoire) Polaków, które tworzyłyby filary nowej tożsamości i poczucia wspólnoty. Ignorancja i amnezja nie pozwalają budować narodowego poczucia wspólnoty. Przyczyna takiego stanu rzeczy upatrywana jest w spuściźnie komunistycznej propagandy historycznej oraz - symbolicznie ujmując - w »grubej kresce«" - diagnozuje prof. Robert Traba w najnowszym numerze "Przeglądu Politycznego". Ostrzega, aby podczas budowania nowego poczucia wspólnoty nie wykluczano tradycji krytycznego patriotyzmu, aby było miejsce nie tylko na afirmację naszych dziejów, ale także na dyskusję o ciemniejszych kartach historii. Jednostronne postrzeganie historii prowadzi bowiem do zawężenia pojęcia narodu polskiego do kategorii etnicznej, do zapominania o mniejszościach, o odmienności ich spojrzenia - najlepszym przykładem sprawa "dziadka z Wehrmachtu". Traba zauważa, że skandalu wokół losów Józefa Tuska by nie było, gdyby wiedza historyczna społeczeństwa była pełniejsza: ludzie zdawaliby sobie sprawę, że losy Polaków na terenach wcielonych do Trzeciej Rzeszy wyglądały nieco inaczej niż w Generalnej Guberni.

- Narodowy znaczy tyle samo co ogólnopolski, centralny, dotyczący całości. Proszę tego nie rozumieć ideologicznie - uspokaja wiceminister. - Ja wiem, że taka kwalifikacja się pojawia, że narodowy to tyle co endecki. Wiedząc o tym, na pewnym etapie prac rozważaliśmy nawet rezygnację z tego przymiotnika.

Ale przymiotnik pozostał.

Pytany o wartości, Zieliński mówi: - Chcemy wychować przyzwoitego człowieka, który jest wrażliwy na dobro, piękno i prawdę.

Jednym ze środków ma być reforma podstaw programowych, żeby zintegrować proces kształcenia z wychowaniem. Jako przykład wiceminister podaje zmianę znanego z elementarza zdania: Ala ma kota. - Zacznijmy edukację od: "mama, tata i ja". To są trzy słowa. "Ala ma kota" - to też są trzy słowa. Czym się różnią słowa: "mama, tata i ja" od "Ala ma kota"? Jedne niosą w sobie wartość, i to ogromną: rodzina, mama. Kolejność jest także ważna: mama, tata i ja. "Ja" na końcu! Uczymy się trzech słów, które coś znaczą. A "Ala ma kota" to słowa, które jeśli chodzi o wartości, nic nie znaczą.

PYTANIE CZWARTE:

czy państwo potrafi

uczyć patriotyzmu?

- Wszelkie ustawowe, restrykcyjne próby odwrócenia negatywnych trendów wśród młodzieży mogą skutkować wzrostem nastrojów buntu - ostrzega Bartłomiej Biskup. - Same ustawy nigdy nie są rozwiązaniem.

Wiceminister Zieliński zdaje sobie sprawę z niuansów; mówi, że nie chce niczego narzucać: - Zadaniem państwa jest jedynie tworzenie odpowiednich warunków do wychowywania młodych.

- Kryzysu wychowania nie załatwi się nakazem świętowania rocznic i zapraszaniem świadków historii - mówi Robert Szuchta i podaje przykłady, kiedy dobre chęci owocowały mało efektywnymi działaniami: - Powstają np. pakiety edukacyjne przygotowane przez IPN czy Muzeum Powstania Warszawskiego. Są bardzo ciekawe, ale nie do zastosowania, bo zbyt obszerne i szczegółowe.

Według Szuchty należałoby zacząć od działań odwrotnych: odchudzenia przeładowanych programów i zmniejszenia liczebności klas.

Jako przykład pokolenia wychowanego w duchu patriotyzmu powszechnie - i chyba zgodnie z nastrojami panującymi w PiS - wskazuje się generację wychowaną w Polsce międzywojennej. - W Dwudziestoleciu w programie nauczania mocno akcentowano patriotyczne postawy w historii Polski, indywidualne postacie, kult bohaterów. Ale wtedy to było uzasadnione ze względu na sytuację kraju, na potrzebę odbudowania tożsamości narodowej. Teraz są inne potrzeby - mówi Stanisław Lenard.

W deklaracji "Patriotyzm Jutra" zamieszczonej na stronie internetowej ministerstwa czytamy: "Uważamy, że dzisiaj, w integrującej się Europie, patriotyzm pozostaje cnotą obywatelską o wyjątkowo wielkim znaczeniu nie tylko dla losów niepodległego państwa, ale także dla możliwości budowania prawdziwie obywatelskiego społeczeństwa. Dumni z patriotyzmu poprzednich generacji, którego wspaniałym zwieńczeniem były wysiłki towarzyszące odzyskaniu niepodległości w 1918 r., uważamy, że na państwie polskim ciąży odpowiedzialność za prowadzenie działań budzących i wspierających patriotyzm następnych pokoleń".

Co jednak rozumiemy przez słowo "patriotyzm"? Najczęściej zapewne miłość do ojczystego kraju. Ale jak ją okazywać? Być może wcale nie trzeba uciekać się do wielkich słów i czynów. - Patriotyzm to poczucie wspólnoty i obywatelstwa. Jednak taka postawa spotyka się teraz często z pogardą ze strony polityków - mówi prof. Świda-Ziemba. - Trzeba dążyć do tego, by nasz kraj stał się przyjemnym domem i akurat ten rodzaj patriotycznej postawy się u młodzieży zaznacza - jako troska o swoje miasteczko, zainteresowanie najnowszą historią miejsca, w którym się mieszka.

Zobaczyć Polskę jako przyjemny dom - tego akurat chcemy wszyscy. I oby był to dom dla wszystkich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2006