W kręgu kobiet

Stanowiły większość wiernych, wychodzą z Kościoła i idą swoją drogą, zdeterminowane, żeby nie przestawać szukać. Bo dla wielu kobiet duchowość jest początkiem, końcem i treścią ich drogi.

27.12.2021

Czyta się kilka minut

 / NARENDRA SHRESTHA / EPA / PAP
/ NARENDRA SHRESTHA / EPA / PAP

Kiedyś na zaproszenie krakowskich psychoterapeutów i psychoterapeutek przyjechał do Krakowa Tom Andersen, norweski terapeuta rodzinny. Byłam wtedy studentką psychologii. Stałam na scenie w roli jego tłumaczki. Andersen wiedział, że trochę się denerwuję, i był dla mnie szczególnie serdeczny. To ośmieliło mnie, żeby w jednej z przerw dokonać malutkiego nadużycia, czyli zainicjować nieodpłatną mikrosesję terapeutyczną. „Mam pytanie! Bo słyszę w sobie bardzo często głosy, np. głos mojego ojca i mojej matki, one mówią w mojej głowie często i głośniej, niżbym chciała. Co mam zrobić?” – powiedziałam, bo wtedy jeszcze, bardziej niż dzisiaj, wierzyłam, że nawet w skomplikowanych sprawach jest prosty sposób, którego można użyć, jeśli trafi się na kogoś odpowiednio mądrego, kto mi powie, co to za sposób. „Nic nie rób – odpowiedział tymczasem Andersen. – Te głosy są tobą”.

Poczułam wtedy coś na kształt zawodu, bo jeszcze nie wiedziałam, że tamte słowa zostaną ze mną na dobre przez kolejnych kilkadziesiąt lat. Że będę je niosła w swoim sercu, będę je oglądać, czasem rano, kiedy budziłam się z opuchniętymi oczami, w rozpaczy z powodu czegoś, co dzisiaj już zupełnie nie ma dla mnie znaczenia, a czasem w ciemniejącej katedrze w obcym mieście, katedrze, do której bym nie weszła, gdyby moi rodzice nie uczyli mnie duchowości.

Dzisiaj mam pięćdziesiąt lat. Przez ten czas przekształceniu uległy we mnie głosy moich rodziców, Marii i Bogdana. Ale cały czas szukałam sposobu, żeby karmić rozbudzony przez nich głód duchowości. Równocześnie od kilkunastu lat pracuję z kobietami i przyglądam się im z bliska w pracy warsztatowej, której tematem jest, mówiąc w skrócie, ich dusza.

Pusty stół

Trzy tygodnie temu siedziałam z grupą dziesięciu kobiet przy kolacji, po drugim z trzech dni warsztatów. Warsztaty nazywają się Własny Pokój i nie dotyczą wnętrzarstwa. Kobiety szukają własnego pokoju – „pokoju w sercu, w ciele i w umyśle”, jak mówi tekst powtarzany przez nauczycieli pod koniec zajęć jogi.

Przy stole siedziały dwie terapeutki, kosmetyczka, urzędniczka, gospodyni domowa wychowująca na wsi trójkę dzieci, dwie przedsiębiorczynie. Reszty nie byłam pewna, ponieważ tożsamość zawodowa nie jest podstawową tożsamością, z którą wchodzimy w to spotkanie; czasem jedynie przewija się w rozmowach.

Rozmawiałyśmy o Kościele katolickim, co oznaczało, że do pokoju ktoś wtoczył wielki kamień i powietrze straciło lekkość. Przeprowadziłyśmy naprędce amatorskie badania statystyczne na naszej niereprezentatywnej próbce. Wszystkie byłyśmy u pierwszej komunii. Dziewięć na jedenaście chodziło co tydzień do kościoła z rodzicami w dzieciństwie. Osiem było u bierzmowania. Osiem było mężatkami, sześć wzięło ślub kościelny. Na niedzielną mszę chodziły teraz dwie z jedenastu. Jedna z nich uważała się za katoliczkę. Trzy (w tym ja) uważały się za chrześcijanki, ale nie katoliczki.

Chłodne oko zimnego Boga mogłoby widzieć w tym upadek obyczajów, lenistwo duchowe, ponure konsekwencje relatywizmu moralnego. Ja widzę głód i pusty stół. Wyobraźcie sobie, że ssie was w żołądku. Podchodzicie do nakrytego stołu, ale talerze są puste. Przy niektórych nie ma też krzeseł, na których można by usiąść, nawet gdyby pojawiło się jedzenie. To doświadczenie duchowego głodu, który nie znajduje zaspokojenia, jest doświadczeniem wielu kobiet, być może większości kobiet w Polsce.

Energie

Właściwie chodzi o trzy głody, trzy pragnienia. Żeby je opisać, odwołam się do ramy pojęciowej wywodzącej się z antycznej chińskiej filozofii: do podziału na energię yin i yang, przetłumaczonego potem przez Carla Gustava Junga oraz jego kontynuatorki i kontynuatorów jako podział na energię „kobiecą” i „męską”. Jedno z rozróżnień mówi o tym, że energia „męska” jest energią hierarchiczną. Bez niej niemożliwy byłby ruch na drogach (ten, kto ma zielone, jedzie, ten, kto ma czerwone, stoi), euforia po zwycięstwie naszej drużyny sportowej, która okazała się lepsza od tamtej, a także funkcjonalna struktura większości firm, w której są szczeble zarządzania, nie mówiąc o przydatnej uczniowi roli nauczyciela, potrzebnej dziecku roli rodzica i wielu innych kontekstach, w których potrzebujemy takich kategorii jak „wyżej” i „niżej”. Nawet podstawowy podział na dobro i zło zawiera w sobie hierarchię.

Słyszymy o tym z ambon – które także w oczywisty sposób wpisują się w świat hierarchiczny. Ktoś ma prawo wejść na ambonę, ktoś inny ma stać na dole i słuchać. Bywa to bardzo pożytecznym doświadczeniem: sama usłyszałam wiele mądrych słów, wygłaszanych w 95 proc. nabożeństw przez mężczyzn i w 5 proc., kiedy zaczęłam chodzić na nabożeństwa luteran, także przez kobietę.

A jednak w świecie zdominowanym przez hierarchiczność pojawia się w ludziach – wierzę, że i w mężczyznach, i w kobietach – pierwszy głód: głód świata, w którym jesteśmy równi, równe. Tak, wiem, słyszałam to w kościele – wszyscy jesteśmy równi przed Bogiem. A jednak, parafrazując Orwella, są wśród nas równiejsi wobec Boga. Ciało kobiety siedzącej w tylnej, a choćby i w przedniej ławie kościoła wie o tym.


Natalia de Barbaro: Dlaczego między córkami a matkami jest aż tyle bólu? Najlepsze, co samej sobie mogę odpowiedzieć, jest to, że pod spodem bólu jest miłość.


 

Energia po jungowsku kobieca to energia równości. Chodzi o krąg, krąg kobiet, chociaż istnieją też, także w Polsce, kręgi mężczyzn i kręgi mieszane, to metafora tego, czego kobiety są głodne i czego nie dostaną w Kościele, zwłaszcza katolickim. Krąg na poziomie konkretnego wydarzenia oznacza, że do niewielkiej na ogół przestrzeni wchodzi kilka, maksymalnie kilkanaście kobiet i siada w kręgu właśnie, na podłodze, wokół jakiegoś centrum.

Te kręgi kobiet przyrastają w tempie lawinowym. W każdym większym mieście jest ich kilkanaście, ale są też, coraz częściej, w miasteczkach i na wsiach, takich jak Rybnik, Trzebinia, Brwinów, Pisz, Lębork, Tenczynek, Żory, Racibórz, Gorlice, Piła. Jedyna struktura obowiązująca w tej przestrzeni jest taka, że któraś z kobiet „trzyma” krąg. Nie „prowadzi”, a „trzyma” właśnie. Po kręgu krąży „przedmiot do gadania” – kamyk, pióro, liść, amulet. Kobieta, która trzyma przedmiot do gadania, ma przestrzeń, żeby mówić, milczeć, śpiewać. Jej jedyne zadanie i ograniczenie jest takie, że, jeśli zdecyduje się mówić, ma mówić o tym, co czuje, co myśli, co jej się zdarzyło – a nie jak jest w ogóle. Krąg oducza nas – akurat dla mnie to nauka trudna – głoszenia prawd ogólnych.

Lata temu w Piwnicy pod Baranami był taki skecz: mężczyzna wchodzi na scenę, w ręku trzyma podłużny futerał, w którym mogła być wiolonczela czy skrzypce. Kilka razy macha tym futerałem w powietrzu, a potem stawia go na krótszym boku i rozkłada jak harmonię. Była to przenośna ambona. Mężczyzna bowiem postanowił coś powiedzieć, a ambona ma stać się wyraźnym znakiem, że to, co powie, będzie miało szczególną wagę i ciężar gatunkowy.

W kręgu nie rozkładam ambony i nie mówię, jak jest. Mówię: „ostatnio czuję się bardziej osadzona w swoim ciele”, a nie: „kobiety w Polsce coraz bardziej są osadzone w swoim ciele”. Mówię: „mój syn mnie wkurzył”, a nie: „nastolatki są wkurzające”. Mówię: „smutno mi”, a nie: „świat jest coraz gorszy”. Ta drobna, redakcyjna, zdawałoby się, różnica radykalnie odmienia przestrzeń.

Siedzimy w kręgu, często obce sobie wcześniej kobiety, w prawdzie tego, że każda przyszła ze swoim losem, swoim ciałem, sercem, brzuchem, łonem, umysłem. Żadna z nas nie mówi innym, jak jest naprawdę. Jest w tym i prawda, i ulga od jakiegoś ogromnego wysiłku, który wielu z nas towarzyszy często w świecie hierarchicznym. Nasz głód spotkania z drugim człowiekiem, poza rolą, bez patrzenia, kto siedzi u szczytu stołu, na górze drabiny, bez prób, choćby subtelnych, wyprzedzania się w biegu, ten głód zostaje nasycony: jesteśmy razem, jesteśmy równe.

Oddech

Drugi głód, którego Kościół nie nasycił, to głód siebie samej, rozumianej jako swoje ciało. Głód doświadczenia tego, co jest małe, co można wziąć do ręki i dotknąć, głód tego, co mikro, tego, co przyziemne, tego, co z ziemi.

Marion Woodman (jej dwie książki zostały niedawno wydane w Polsce: „Świadoma kobiecość” i „Uzależnienie od doskonałości”) pisze o dwóch energiach, które potrzebują równowagi w każdej i każdym z nas – energii Ducha i energii Ciała. Dziesięć przykazań, dogmaty, ten, który mówi mi, jak żyć moje życie – to wszystko może być użyteczne, ale jeśli nie odnajdzie rezonansu w moim ciele, w tkance mojej środy i mojego poniedziałku, nic we mnie się nie wydarzy: będę jak „miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”. Moja duchowość może wydarzyć się w moim ciele, bo życie odbywa się przez ciało, a nie przez koncept.

Różnica pomiędzy duchowością jako koncepcją, za którą mój umysł, intelekt, wola, postanowiły podążyć, a duchowością, która wydarza się w moim ciele, to różnica między Duchem a Ciałem. Tę różnicę Woodman porównuje do różnicy między świadomością, że jesteśmy śmiertelni, a momentem, kiedy dowiadujemy się, że cierpimy na nieuleczalną chorobę.


Natalia de Barbaro: W terapii jest pojęcie reparentingu. Jako dorosły bierzesz siebie z powrotem w opiekę jak rodzic. To w tej chwili najważniejsze, co można dla siebie zrobić.


 

Pusty stół, do którego kobiety nie chcą usiąść, nie karmi potrzeby przeżywania duchowości w swoim ciele, rezonowania łzą, poruszeniem w brzuchu, ciarkami przeszywającymi nas we wzruszeniu czy przerażeniu. Dlatego ziewamy na kazaniach (żeby być uczciwą – nie na wszystkich) i na konferencjach, podczas których wykładowcy i wykładowczynie poruszają się wyłącznie w świecie reguły zewnętrznej i tego, co abstrakcyjne, a co nas nie dotyka – tego, co Arystoteles nazywał logosem.

Kiedy wydałam książkę „Czuła przewodniczka”, która była najlepiej sprzedającym się tytułem w 2021 r. w Polsce, założyłam na Facebooku grupę pod tym samym tytułem i zaprosiłam do niej kilka koleżanek. W ciągu kilku dni grupa rozrosła się do kilkunastu tysięcy, więc pospiesznie zmieniłam tytuł i przekazałam uprawnienia do jej prowadzenia wolontariuszkom. Ale ta grupa, dziś licząca 14 tysięcy kobiet, dalej funkcjonuje – i tam właśnie postawiłam pytanie o codzienne praktyki duchowe jej członkiń. Napisałam „duchowe”, nie „psychologiczne” czy „rozwojowe”. W odpowiedziach, których dostałam prawie dwieście, kobiety bardzo często pisały o ciele. O „uświadamianiu sobie, że stojąc nogami na ziemi, stoję na planecie”. Pisały „obserwacja ciała – kiedy ciało jest w lęku, a kiedy w miłości”. „Praktyka świadomego oddechu”. „Joga”. „TRE”. „Oddech transmodalny”. „Koherencja serca”. „Taniec intuicyjny”.

Kobiety pisały też niezwykle dużo, być może najwięcej, o naturze – ale nie takiej z podejmowanych raz na parę lat pielgrzymek czy z pocztówek, na których poprzez chmury przeziera promień słońca i stamtąd mówi do nas Bóg. Pisały o tym, czego mogą dotknąć dłonią, stopą, spojrzeniem, w codzienności. „Połączenie z wszystkim i wszystkimi... z naturą, drzewami, wodą, ogniem i kamieniami”. „Las”. „Kąpiele leśne”. „Przytulanie się do drzew i promienie słońca na mojej twarzy”. „Kontakt z drzewami”. „Życie w lesie. Boso po trawie. Śpiew ptaków. Mądre książki. Bach. Ale ptaki bardziej”.

Rozkmina

Trzeci duchowy głód kobiet jest głodem języka, który mieni się różnymi kolorami. Świat religii, w którym wiele z nas wyrosło, to świat podziału na to, co jest grzechem i co nim nie jest, i jeszcze, wewnątrz, świat podziału na grzechy lekkie i ciężkie, świat zakazów i nakazów.

Być może w religii nie może być inaczej. Mnie samej dekalog wielokrotnie pomógł w życiu i jest we mnie żywy. Wolę świat, w którym jest, niż taki, w którym by go nie było. A jednak czułam, że równolegle, co najmniej w równouprawnieniu wobec tamtego języka, potrzebuję języka „jedno i drugie”, a nie języka „jedno albo drugie”. Nie chodzi mi o to, że pomiędzy czarnym i białym są jeszcze odcienie szarości. Chodzi mi o to, że kolorów jest tysiąc albo milion. Moje serce chce znać je wszystkie i to pragnienie jest pragnieniem, które rozpoznaję jako duchowe.


Zuzanna Radzik: Mój niezmiennie seksistowski i patriarchalny Kościół przed synodem znów przemawia do mnie pięknymi frazami o słuchaniu i wspólnym kroczeniu. Dlaczego miałybyśmy w to uwierzyć?


 

Kiedy siedzę w kręgu kobiet, tzw. rozkmina, często w publicznym dyskursie wyśmiewana i marginalizowana, staje się wartością. Patrzę na kobietę obok mnie i widzę, jak bierze do ręki przedmiot do gadania – reguła równości wymaga, żeby każda z nas miała swoją, niezaburzaną przez nikogo przestrzeń – i prawie nigdy nie mówi od razu, „z głowy”, często najpierw zamyka oczy i idzie w dół, w głąb siebie, sprawdza, co się wydarza w jej ciele, a nie co wymyśliła jej lewa półkula. Czasem płacze. Czasem mówi i kiedy mówi, widzę, jak dalej schodzi w głąb, w dół, po krzywej spirali. Słuchamy jej w wielkim skupieniu, kiedy błądzi, zaprzecza, znowu wraca. W języku „jedno i drugie” nikt nie nazywa tego niespójnością; nie poddaje tych wędrówek osądowi.

Dlaczego to jest o duchowości? Bo w pierwszym języku wielu kobiet – i, jak się spodziewam, także wielu mężczyzn – droga rozwoju duchowego nie prowadzi na zewnątrz nas, do góry i do przodu, tylko spiralnie, w głąb, do samego naszego centrum, naszego serca, splotu słonecznego, brzucha i łona. Być może o czymś podobnym pisał Viktor Frankl: „Zmiana dokonuje się wtedy, kiedy stajemy się tym, czym jesteśmy, a nie wtedy, kiedy usiłujemy stać się tym, czym nie jesteśmy”.

Szukam Boga, Centrum, Ducha Świętego czy Duchini Świętej (postanowiłam tak mówić jakiś czas temu, bo w łacinie i grece Duch Święty jest rodzaju żeńskiego). Daję sobie prawo do poszukiwania własnego języka na swojej drodze duchowej, bo język albo-albo i reguła zewnętrzna, która definiuje, jakim słowem mam mówić o metafizyce, stała się dla mnie za ciasna. A jednak kiedy piszę te słowa, edytor w moim komputerze podkreśla jako nieprawidłowe słowa „rozkmina”, „Duchini”, „świadkini”, czyniąc moją drogę drogą ciągle jeszcze w poprzek głównego nurtu.

W świecie „jedno i drugie”, a nie „jedno albo drugie”, Bóg, Bogini, Duchini zamieszkuje wszędzie i wszystko przenika. Jest w moim ciele, które w świecie Kościoła katolickiego jest przede wszystkim źródłem grzechu. Ogrom zła i cierpienia, jaki z tego wynika dla kobiet, jest tak wielki, że nie znajduję w sobie przestrzeni, żeby nawet zacząć o tym mówić.

W świecie „jedno i drugie” można iść rano na jogę, w środku dnia na nabożeństwo, a wieczorem, w samochodzie obklejonym czerwonymi błyskawicami, słuchać chórów gregoriańskich, zmierzając na krąg. To wszystko naraz nawzajem karmi się, zasila i wzmacnia.


Zuzanna Radzik: O ilu świętych nie można dziś odpowiedzialnie i bezkrytycznie opowiadać dzieciom, a zwłaszcza dziewczynkom?


 

A jednak. Widziałam kiedyś taki rysunek satyryczny: facet jedzie pod prąd na ruchliwej autostradzie – skądinąd sytuacja głęboko nieśmieszna – i słyszy z radia komunikat o tym, że na autostradzie pojawił się jeden samochód, który jedzie pod prąd. „Jeden?!” – wykrzykuje oburzony, rozglądając się wokół.

Jesteśmy w momencie, w którym przestaje być wiadomo, jaki jest główny kierunek jazdy. Mainstream się przesuwa. Kobiety, które stanowiły większość wiernych, wychodzą z Kościoła i idą swoją drogą, zdeterminowane, żeby nie przestawać szukać, bo dla wielu z nich duchowość jest początkiem, końcem i treścią ich drogi. Rola słuchaczki, siedzącej jedynie w kościelnych ławach, nie jest już dla nich. Nigdy do niej nie wrócą, a ich córki nigdy w nią nie wejdą. Taka jest prawda ich serca i ich trzewi. Takich kobiet jest coraz więcej. Niedługo będzie ich większość wśród tych, które duchowości szukają.

W głąb

Kiedy idę swoją drogą, drogami, wieloma naraz, niosę w sobie głosy mojej mamy i mojego taty, te, którymi z niepokojem dzieliłam się z Tomem Andersenem. Dzisiaj myślę z wdzięcznością o tym, że moim pierwszym kręgiem, dużo bardziej hałaśliwym niż te, na które dzisiaj chodzę, był wielki rodzinny stół na Grunwaldzkiej u mojego świętej pamięci wujka, przy którym co tydzień siadaliśmy całą rodziną, kiedy byłam dziewczynką.

Niesiemy w sobie – ja, moje przyjaciółki, koleżanki, uczestniczki warsztatów i tysiące kobiet, których nigdy nie spotkam – obrazy ze swojego domu, mądrość, którą dał nam Kościół, bo przecież i tak bywało. Niesiemy to, czym karmiłyśmy się siedząc w nawach, i głód tego, czego tam nie dostałyśmy. Niesiemy determinację, żeby szukać nasycenia tego głodu gdzie indziej.


Wiersze Natalii de Barbaro 


 

Jest w tym poszukiwaniu odwaga, żeby iść po swojemu, żeby spotykać się z duchowością w przestrzeni własnej wolności, karczując sobie swoją drogę. Kiedy na przemian zamykam i otwieram oczy, kiedy patrzę na swoich rodziców, kiedy pod powiekami przywołuję obraz swoich babć i jednej prababci, którą pamiętam (drugą sobie tylko wyobrażam), kiedy zapuszczam się jeszcze bardziej w głąb i myślę o swoich przodkiniach i przodkach – widzę w ich oczach miłość i wiem, że chcieliby dla mnie tej wolności, po którą sięgam, siadając z innymi kobietami w duchowej przestrzeni kręgu. ©

Artykuł napisany na podstawie wykładu wygłoszonego podczas konferencji „Psychiatria i duchowość”, organizowanej w 2021 r. przez Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie.

 

NATALIA DE BARBARO jest psycholożką i socjolożką. Prowadzi warsztaty dla kobiet Własny Pokój. Autorka książki „Czuła przewodniczka. Kobieca droga do siebie”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022